[5]PIEŚŃ CZWARTA.
Lamentacye Apollowe i bachanalie Orfeusza z Wulkanem.
O Kaliopo! wieszczów pryncypałko,
Prowadź mnie, prowadź, het, za wieś, na wzgórek,
Tam-to Apollo-Maciek siedzi z pałką...
U nóg zaś jego śpi kudłaty Burek.
Księżyc wygląda z za borów i kniei,
A Maciek koni strzeże dziś z kolei...
Z tego to wzgórka kędy rzucisz oko,
To okolicę widzisz jak na dłoni.
Staw, jak zwierciadło rozlany szeroko,
Strugi, jak wstęgi srebrne wpośród błoni,
Kościół, dzwonnicę z krzyżykiem blaszanym
I w księżycowych blaskach ukąpanym.
A w kowalowej chacie światło płonie,
Skrzypeczki piszczą i bas grubo dudni;
Przed chatą stoją wasążki i konie,
I coraz więcej gości, coraz ludniej...
I widać zdala przez okien przejrzystość,
Że jest niezwykła jakaś uroczystość...
[6]
O Maćku! Maćku! czy myśli złowrogie
Nie palą tobie pogodnego czoła,
Czy nie przypuszczasz, że to co ci drogie,
Chcą porwać ludzie do obcego sioła,
Że owi goście z kowalowej chaty,
To organista, syn jego i swaty....
Nie — w duszy Maćka tkwi głęboka pewność,
Ze piękne dziewczę przysięgi nie złamie...
A jednak w sercu czuje jakąś rzewność
I twarz spokojna smutnym myślom kłamie...
I oczy błądzą... daleko od stada,
Co się powoli w koniczynę wkrada...
Na kowalową chatę patrzy zdali,
Jakby jej ściany chciał rozedrzeć wzrokiem.
Chce ujrzeć Wenus z ustami z korali,
Z jedwabnym włosem i wilgotnem okiem,
Chciałby ją widzieć chwilkę... chciał przywitać,
Czyli pamięta? radby ją zapytać...
Darmo — wzrok ludzki, który w duszach czyta,
Przez dwucalową deskę nic nie widzi,
Lada zasłona — już prawda zakryta,
Wełniana szmata z jego mocy szydzi,
I choćbyś patrzył a patrzył do śmierci,
Wzrok twój łachmana nawet nie przewierci.
A tam w dolinie bawią się ludziska,
Gdy Kaśce serce z rozpaczy zamiera...
Syn organisty przysuwa się zblizka,
Chce wziąść jej rękę i w oczy spoziera...
A biedne dziewczę w rumieńców purpurze
Myśli o Maćku, co jest tam — na górze...
O Maćku! Maćku! ty losów wybrańcze!
Dla ciebie ogniem płoną Kasi oczy...
Dla cię policzki te, jak pomarańcze,
Dla cię ta główka zdobna w splot warkoczy...
Dla cię to serce, które w piersiach dzwoni...
A ty, ciemięgo, jeszcze wątpisz o niej?!
Pan organista raczy się z kowalem,
Szklanka za szklanką, kielich za kielichem.
Goście już chatę opuścili z żalem...
A dwaj socyusze spoczęli pod strychem...
Na miękkiem sianie pachnącem i świeżem,
Co jest najlepszą sprężyną i pierzem.
Syn organisty, pewien przyszłej żony,
Poszedł powoli do ojcowskiej chaty,
A Kasia stojąc w furtce otworzonej,
Patrzyła w niebo... w jakieś piękne światy,
Lecz wam nie myślę sprawiać takiej szopki,
Bym miał marzenia opisywać chłopki.