[2]KWIAT I KOBIÉTA.
Ze śnieżném licem i słodką wonią
Wśród traw zieleni rósł kwiatek mały,
Codzień go rosy krople kąpały,
Słońce pieściło promieni tonią,
W niebiosa patrzył stulistném czołem
A bratnie kwiaty rosły okołem.
Aż przyszedł człowiek, ręką okrutną
Przerwał białego kwiatka istnienie,
Zabił mu wonne i świéże tchnienie.
Kwiateczek główkę pochylił smutną,
Lecz choć w omdleniu zatonął cały,
Piękny był jednak, smętny a biały.
I człowiek biały kwiatek zemdlony
Oddał w ofierze młodéj kobiecie,
A ona blade i smętne kwiecie
Włożyła w czarny włos upleciony,
I jaśniał śnieżny kwiat w czarnych włosach,
Jak złota gwiazda w modrych niebiosach.
Młodéj kobiéty gorące czoło,
Kwiat szybko uwiądł nad białą skronią
I miękkich włosów pokryty tonią,
Zemdloném licem patrzył w około.
Ludzie się śmieli, ludzie weseli,
A on umiérał w swéj zwiędłéj bieli.
Kobiéta czarne rozplotła włosy
I zmarły kwiatek ujęła w dłonie,
A twarz jéj w smętnéj zadumie tonie,
Tęskném spojrzeniem biegnie w niebiosy;
Bo życie kwiatka wcześnie zziębione,
To jak jéj szczęście wcześnie prześnione.
Kwiatek był wonny, czysty i biały,
Kąpał się w rosie, pił ciepło słońca;
Jéj dusza także była gorąca,
Jéj czucia czystość niebieską miały.
Jak kwiat zerwany umarł przedwcześnie,
Tak i jéj życie zwiędło boleśnie.
Kwiatek raz zmarły już nie powstanie,
Listki uwiędłe rozsiał w około,
Na wieki jego pobladło czoło,
On w pyłku chyba już zmartwychwstanie.
Chwilkę żył wonném, jasném obliczem,
Gdy uwiądł, stał się na wieki — niczem.
Ale kobiéta z bólu powstanie,
Széroką myślą wszechświatów sięgnie,
Gorącém czuciem pierś z piersią sprzęgnie,
I piękném będzie jéj zmartwychwstanie.
Za młode żale swe i cierpienia,
Skąpie się w jasném źródle zbawienia.
Więc śpij kwiateczku w swéj zwiędłéj bieli!
Chwilkę patrzyłeś w modre niebiosy,
Chwilkę zdobiłeś kobiéce włosy,
Teraz śpij w szaréj pyłu pościeli.
Listki twe wiatru rozniosą tchnienia,
I ślad zaginie twego istnienia.
A ty, kobiéto z sercem złamaném,
Z bólu powstawaj dumna i śmiała,
Dusza twa, jako orlica biała,
Niech się uniesie ponad skalaném,
Niech niebios światła najczystsze dojrzy,
I orlém okiem w twarz słońca spojrzy!