<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Ślub Michała.

Noc zwolna zapadała. Dopóki Luiza mogła rozróżniać przedmioty w pomroce, wciąż patrzyła w okno; tylko wzrok jej od czasu do czasu wznosił się ku niebu, jak gdyby zapytując Boga, czy nie „znajdował się przy Nim ten, którego napróżno szukała na ziemi.
Około ósmej zdawało jej się że w ciemności poznaje postać Michała. Człowiek ten zatrzymał się przy drzwiach ogrodu; ale zanim zdążył zastukać, Luiza zawołała: „Michale!“ i Michał odpowiedział: „Siostrzyczko!“
Na ten głos wzywający go, Michał przybiegł a że okno znajdowało się tylko na ośm do dziesięciu stóp wysokości, korzystając z wystających kamieni, wdrapał się na balkon i wskoczył do jadalnej sali.
Z pierwszego dźwięku głosu Michała, z pierwszego spojrzenia, Luiza odgadła że nie potrzebuje obawiać się nieszczęścia, taki na twarzy lazzarona malował się spokój i szczęście. Szczególniej uderzył ją dziwny strój jej brata mlecznego.
Miał on na głowie rodzaj ułańskiego kaszkietu z okazałym pióropuszem; piersi jego pokrywała kurtka błękitna cała złotemi pętlicami zaszyta, z rękawami suto złotem przyozdobionemi; na szyi był zwieszony czerwony dolman lewe ramię okrywający, niemniej od kurtki bogaty; spodnie popielate złotemi taśmami obszyte uzupełniały ten strój, wydający się groźnym przy wielkiej szabli, którą lazzaron otrzymał z szczodrobliwości Salvaty, a która, należy oddać sprawiedliwość jej posiadaczowi, nie zostawała bezczynną podczas trzech dni ostatnich.
Był to strój pułkownika ludu, przysłany mu przez generała, w nagrodę doświadczonej wierności lazzarona dla Salvaty. Michał przywdział go natychmiast i nie powiedziawszy Salvacie w jakim celu, prosił oficera francuzkiego o uwolnienie na godzinę, co mu zostało udzielonem.
Jednym skokiem przebył drogę z przysionka kościelnego do Assunty, gdzie jego obecność o tej godzinie i w podobnym stroju zadziwiła nietylko młodą dziewczynę, ale starego Basso Tomeo i jego trzech synów z których dwóch w kącie opatrywało odebrane rany. Poszedł prosto do szafy, wyjął najpiękniejszy strój swej kochanki, zwinął go i włożył pod pachę; potem przyrzekłszy jej iż powróci nazajutrz rano, wybiegł w tysiącznych podskokach, z słowami bez związku, które niewątpliwie byłyby mu zjednały przydomek del Paszo, gdyby go już nie był posiadał od dawna.
Z Marinelli do Margelliny jest daleko, i aby dostać się z jednej do drugiej, trzeba przebyć całą szerokość Neapolu; ale Michał znał tak dobrze wszystkie przejścia, wszystkie uliczki mogące skrócić chociażby o jeden metr jego drogę, że w kwadrans przebył przestrzeń dzielącą go od Luizy i widzieliśmy, że dla większego pospiechu wdrapał się oknem zamiast wejść drzwiami.
— Najprzód, powiedział Michał, zeskakując z okna do pokoju, żyje, jest zdrów, nie raniony i kocha cię szalenie.
Luiza krzyknęła z radości; potem łącząc uczucie jakie miała dla swego brata mlecznego do radości sprawionej jego dobremi wiadomościami, pochwyciła go w ramiona i przycisnęła do serca, szepcząc
— Michale! kochany Michale! jakżem szczęśliwa że cię znów widzę!
— I masz słuszność ciesząc się, bo niewiele brakowało do tego, żebyś mię już nie zobaczyła: bez niego byłbym rozstrzelanym.
— Bez kogo? zapytała Luiza, chociaż dobrze wiedziała o kim mówił Michał.
— Bez niego, odpowiedział Michał, bo to on. Czy mógł kto inny jak pan Salvato przeszkodzić aby mnie rozstrzelano! Kogo u djabła mogłyby obchodzić siedm lub ośm kul wpakowanych w ciało lazzarona! Ale on przybiegł, powiedział: „To Michał! który mi życie ocalił, proszę o jego ułaskawienie.“ Wziął mnie w objęcia, uściska] jak brata, a generał główno-dowodzący mianował mnie pułkownikiem, co mnie djabelnie zbliża do szubienicy, kochana Luizo. — Potem widząc że siostra mleczna słucha go, nic słów jego nie rozumiejąc: — Ale nie o to chodzi, ciągnął dalej W chwili kiedy miano mnie rozstrzelać uczyniłem ślub, w którym ty, kochana siostrzyczko, masz także udział:
— Ja?
— Tak, ty, uczyniłem ślub, że jeżeli będę ocalonym, — a nie zanosiło się na to, upewniam cię, — wtedy zanim dzień upłynie, pójdę z tobą siostrzyczko pomodlić się do św. Januarjusza. Nie ma czasu do stracenia, a że mogłoby obudzić zadziwienie iż wielka dama, jak ty, przebiega ulice Neapolu pod rękę z Michałem Szalonym, jakkolwiek pułkownikiem, przynoszę ci strój pod którym cię nie poznają. Oto jest. — I rzucił przed Luizę pakiet zawierający ubranie Assunty.
Luiza coraz mniej rozumiała; ale przeczucie mówiło jej że pod tem wszystkiem kryła się jakaś niespodzianka dla niej, której umysł nie mógł odgadnąć; a może też nie chciała zgłębiać tajemniczej propozycji Michała z obawy, aby nie musiała jej odmówić.
— Pójdźmy, powiedziała; ponieważ uczyniłeś ślub, mój biedny Michale i sądzisz że jemu zawdzięczasz życie, należy go dopełnić; niedopełnienie przyniosłoby ci nieszczęście. Zresztą, przysięgam ci, nigdy nie byłam lepiej usposobioną do modlitwy jak w tej chwili. Ale... dodała nieśmiało.
— Jakie ale?
— Przypominasz sobie, że mówił mi aby okno od małej uliczki były otwarte, jakoteż drzwi od tego okna do jego pokoju prowadzące?
— I dla tego, rzekł Michał, okno jest otwarte, i drzwi prowadzące do jego pokoju także są otwarte?
— Tak — osądź sam, coby pomyślał znajdując je zamkniętemi.
— W istocie, przysięgam ci, że byłoby mu to sprawiło wielką przykrość. Ale nieszczęściem, odkąd jest zdrów, pan Salvato nie rozrządza już sam sobą i tej nocy jest na straży, u główno-dowodzącego, a że nie będzie mógł opuścić swego stanowiska aż jutro o jedenastej rano możemy zamknąć drzwi i okna i pójść wykonać mój ślub św. Januarjuszowi.
— Chodźmy więc, westchnęła Luiza, zabierając do swego pokoju ubranie Assunty, gdy tymczasem Michał zabierał się do zamknięcia drzwi i okien.
Wchodząc do pokoju wychodzącego na uliczkę, Michał zobaczył cień, chcący się ukryć w najciemniejszym rogu pokoju. Ponieważ ta chęć ukrycia się zdawała się wskazywać złe zamiary, zatem Michał z wyciągniętą ręką zaczął szukać w ciemności.
Cień widząc że się ukryć nie zdoła, zbliżył się do niego mówiąc:
— To ja, Michale; jestem tutaj z rozkazu pani.
Michał poznał głos Giovanniny, a że w słowach jej nie było nic nieprawdopodobnego, nie zajmował się tem więcej i zaczął zamykać okna.
— Ale, zapytała Giovannina, jeżeli pan Salyato przyjdzie?
— Nie przyjdzie, odparł Michał.
— Czy go spotkało jakie nieszczęście? zapytała młoda dziewczyna tonem zdradzającym silniejsze uczucie niż prostą ciekawość, tak iż pojmując sama swoją nieoględność, prawie natychmiast dodała: — W takim razie donosząc o tem pani należałoby zastosować wszelką możliwą ostrożność.
— Pani, odpowiedział Michał, wie w tym przedmiocie wszystko co powinna wiedzieć, a chociaż pana Salvate nie spotkało żadne nieszczęście, wstrzymany jest tam, gdzie się obecnie znajduje aż do jutra rana.
W tej chwili usłyszano głos Luizy wołający swej pokojówki.
Giovannina zamyślona, ze zmarszczonemi brwiami udała się zwolna na wezwanie swej pani, podczas gdy Michał, przyzwyczajony do dziwactw młodej dziewczyny, nie szukając ich powodu, zamykał drzwi i okna, których Luiza dwadzieścia razy sobie przyrzekała iż ich nie otworzy, a które jednak od trzech dni były otwarte.
Kiedy Michał powrócił do sali jadalnej, Luiza już była zupełnie ubraną. Lazzarone krzyknął z zadziwienia; nigdy jego mleczna siostra nie wydała mu się tak piękną jak w tym stroju, który tak nosiła, jak gdyby nigdy nie używała innego.
Giovannina z swojej strony patrzyła na panią z szczególną zazdrością. Przebaczała jej że była piękną w stroju wielkiej damy; ale jako dziewczyna ludu, nie mogła jej wybaczyć że była śliczną w ubraniu pospolitej dziewczyny.
Co do Michała, podziwiał on Luizę otwarcie i naiwnie i nie mogąc odgadnąć że każda jego pochwała boleśnie drasnęła pokojówkę, powtarzał bezustannie na wszystkie tony zachwytu:
— Ale patrzże Giovannino, jaka ona piękna!
I w istocie czoło Luizy promieniało nie tylko pięknością ale szczęściem. Po tych dniach trwogi i boleści, uczucie hamowane tak długo, odniosło zwycięztwo. Po raz pierwszy kochała Salvatę nie krępując się inną myślą, bez żalu, prawie bez wyrzutu.
Czyż nie uczyniła wszystkiego co było w jej możności, aby tej miłości uniknąć? Czyż to nie fatalność przykuła ją do Neapolu przeszkodziwszy wyjechać z mężem? Lecz serca prawdziwie religijne, jak było serce Luizy, nie wierzą w fatalność. Jeżeli zatem nie fatalność, to Opatrzność ją zatrzymała; a jeźli to była Opatrzność, jakże lękać się szczęścia pochodzącego od tej błogosławionej córy Stwórcy! Dla tego też powiedziała wesoło do swego brata mlecznego:
— Czekam, widzisz Michale; jestem gotową.
I pierwsza zeszła z balkonu.
Ale wtedy Giovannina nie mogła się powstrzymać aby nie schwycić Michała za rękę.
— Gdzie pani idzie? zapytała.
— Podziękować św. Januarjuszowi że raczył dziś ocalić życie swojemu słudze, odpowiedział lazzaron, spiesząc za młodą kobietą aby jej podać rękę.
Od strony Mergelliny, gdzie nie było żadnej potyczki, Neapol przedstawiał widok dosyć spokojny. Wybrzeże Chiaja było oświetlone w całej długości, a patrole francuzkie przerzynały tłum, który uradowany że uniknął niebezpieczeństw jakim podległa pewna część ludności, a inna zagrożoną była, objawiał swoją radość na widok munduru republikańskiego, powiewając chustkami, rzucając w górę kapelusze i wołając: „Niech żyje rzeczpospolita francuska, niech żyje rzeczpospolita partenopejska!“
I w istocie, chociaż rzeczpospolita nie była jeszcze ogłoszoną w Neapolu i dopiero nazajutrz miała być proklamowaną, wszyscy wiedzieli że ten kształt rządu ma być przyjęty.
Przybywszy na ulicę Toledo, widok przybierał więcej ponure zarysy. Tam rozpoczynały się szeregi domów spalonych albo zrabowanych. Jedne były już tylko stosem palących się zwalisk, inne bez drzwi, bez okien, bez okiennic, ze szczątkami połamanych sprzętów, dawały wyobrażenie, jakie było to panowanie lazzaronów, a nadewszystko czemby być mogło, gdyby jeszcze kilka dni potrwało. W niektórych miejscach, gdzie leżeli umarli i ranni i gdzie na płytach bruku ulic widać było szerokie plamy krwi, stały wozy napełnione piaskiem, ludzie wyrzucali go szuflami, podczas kiedy inni grabiami rozpościerali piasek w ten sposób jak robią w Hiszpanii posługacze w cyrku, gdy trupy byków, koni a czasami ludzi są ze szrank wynoszone.
Na placu Mercatello widowisko było jeszcze smutniejsze. Na placu przed kollegium Jezuitów urządzono ambulans, a podczas gdy śpiewano piosneczki przeciwko królowej, palono sztuczne ognie, strzelano w powietrze, rozbijano przy okrzykach wściekłości posąg Ferdynanda I, stojący pod portykiem kollegium jezuickiego — równocześnie uprzątano ostatnich trupów.
Luiza odwróciła głowę z westchnieniem i przeszła.
Przy Porta Bianca stała w połowie rozwalona barykada, a na rogu ulicy San-Pietro z Mazella, dopalały się i waliły szczątki pałacu, wyrzucając ku niebu snopy ogniste.
Luiza drżąca cisnęła się do Michała, a jednak z trwogą łączyło się u niej jakieś wewnętrzne zadowolenie, którego przyczynę trudno byłoby określić. Tylko w miarę jak się zbliżała do starej świątyni, postępowała krokiem coraz lżejszym i aniołowie którzy przenieśli do nieba błogosławionego św. Januarjusza zdawali się użyczać jej skrzydeł do przebycia stopni prowadzących z ulicy do wnętrza świątyni.
Michał zaprowadził Luizę w najciemniejszy róg katedry; postawił przed nią jedno krzesło, obok zaś drugie; potem rzekł do swej mlecznej siostry:
— Módl się, ja zaraz powrócę.
I w istocie Michał wybiegł z kościoła. Zdawało mu się iż poznaje opartego o kolumnę i zamyślonego Śalvatę Palmieri. Zbliżył się do oficera: nie omylił się, był to on.
— Pójdź ze mną, komendancie, powiedział, chcę ci coś pokazać, co z pewnością sprawi ci przyjemność.
— Wiesz dobrze, odrzekł Salvato, że nie mogę opuścić mego posterunku.
— Wiem, ale to jest w zakresie twego posterunku.
— A więc... rzekł młody oficer, idąc za Michałem przez uprzejmość, dobrze.
Weszli do katedry; słabe światło pochodzące od lampy z chóru oświecało niewielu pobożnych odmawiających modlitwy wieczorne. Michał wskazał Salvacie młodą kobietę modlącą się z głębokiem przejęciem dusz zakochanych.
Salvato zadrżał.
— Czy widzisz? zapytał Michał, wskazując ją palcem.
— Kogo?
— Tę kobietę tak pobożnie się modlącą.
— Więc cóż?
— Więc mój komendancie, podczas kiedy ja będę czuwał za ciebie, a wykonam to sumiennie, idź i uklęknij przy niej. Nie wiem zkąd mi to przyszło do głowy, ale zdaje mi się iż ona udzieli ci pomyślnych wiadomości o Luizie.
Salvato z zadziwieniem spojrzał na Michała.
— Idźże! idź! mówił Michał popychając go.
Salvato był posłusznym Michałowi; ale zanim ukląkł przy niej, na odgłos jego kroków, które poznała, Luiza się odwróciła; słaby okrzyk w połowie powstrzymany świętością miejsca dobył się z ich piersi.
Na ten okrzyk nacechowany niewypowiedzianem szczęściem, przekonywający Michała że zamiar jego powiódł się, radość młodego lazzarona była tak wielką, że pomimo swojej nowej godności, pomimo majestatyczności miejsca które powstrzymało Salvatę i Luizę i podwójny okrzyk ich miłości przytłumiło w modlitwie, wybiegł z kościoła w skokach będących dalszym ciągiem tych, jakie wykonywał wychodząc od Assunty.
A teraz, jeżeli będziemy sądzić z punktu widzenia naszej moralności ten czyn Michała, mający na celu zbliżenie dwojga kochanków, nie zastanawiając się czy uszczęśliwiając jednych nie niszczy się szczęścia osoby trzeciej, niewątpliwie wyda nam się on nierozważnym, a nawet nagannym; ale moralność ludu neapolitańskiego nie jest tak drażliwą jak nasza, a ktoby mówił Michałowi że czyn jego jest wątpliwej wartości, byłby go niezmiernie zadziwił gdyż on był przekonanym że był to czyn najpiękniejszy w jego życiu.
Może mógłby był odpowiedzieć, że zbliżając dwoje kochanków, pierwszy raz po długiem rozłączeniu w kościele, tem samem zmusił ich do zachowania się w granicach przyzwoitości i usunął niebezpieczeństwo jakie w sam na sam, w odosobnieniu i w ustroniu mogłoby nastąpić; ale chcąc powiedzieć prawdę musimy przyznać że uczciwy chłopiec nie pomyślał o tem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.