<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Weryho
Tytuł Brzoza
Pochodzenie Las. Książka przeznaczona dla dzieci od lat 6-iu do 10-iu
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia J. Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
BRZOZA.


N

Na skraju dużego lasu stała brzoza, duża, sztywna, niby strażnik lasu pilnujący. Na wiosnę przywdziewała swój strój odświętny; zmieniała zestarzałą i popękaną korę na nową, zielone połyskujące jej liście rozwijały się w całej pełni, puszczała nowe pędy. O, była wtedy wspaniałą!

Cień rzucała daleko, woń rozwiewała wkoło, a każdy ją podziwiał. Mało to jednak obchodziło brzozę, co o niej mówiono; nie zważała nawet na to, jak naokoło niej roiły się owady, jak liszki obłaziły jej liście. Spokojnie przyglądała się walce, jaką toczyły ze sobą dokoła różne stworzenia. Raz pająk łapie w sidła muchę, a jego samego porywa jaskółka. To znowu wróbel przyleci i pochwyci liszkę, a sam czemprędzej zmyka przed jastrzębiem. Mało ją też obchodziło, gdy ptaszek upatrzywszy spokojny w jej gałęziach zakątek, słał sobie gniazdko.
Stała zawsze cicha i nieruchoma jakby o nic nie dbała.
Ale razu jednego przyszła jakaś wczesna jesień. Zaczęły brzozie dokuczać zimne poranki a deszcze ciągłe i mgły nie pozwalały listkom się rozgrzać. Wkrótce potem zaczęły one żółknąć i więdnąć. Na domiar złego, zerwał się silny wiatr i począł odrywać liście jedne po drugim.
Widać, że to nareszcie rozgniewało brzozę, bo cienkiemi gałązkami zaczęła szybko w różne strony poruszać, głuchy świst wydając, aż w końcu zebrawszy resztki swych suchych liści, cisnęła niemi w uciekającą przed nią zawieruchę.
Walka z zimnem, wiatrem i deszczem jesiennym, wyczerpała ją tak bardzo, że przestała się poruszać i jakby w odrętwieniu stała przez długi przeciąg czasu.
Nastąpiła zima.
Cisza i spokój zapanowały w lesie całym. Drzewa stały jakby uśpione, dźwigając na gałęziach warstwy śniegu. Ale wszystko musi mieć swój koniec.
Przyszły jasne promienie słonka i w jednej chwili zburzyły całą pracę długiej zimy. Wkrótce nie znać było ani śladu śniegu. Wilgoć zbyteczna wsiąknęła w ziemię, korzenie gwałtownie ją wypijały i las ożył na nowo.
Brzoza też poczuła w żyłach swoich nowe soki ożywiające. Obudziła się z długiego odrętwienia.
Wstrząsnęła gałęziami i wyprostowała każdą, ażeby łatwiej sok mógł przez nie przechodzić, chociaż nie było o co się tak bardzo kłopotać. Sok się dostał do najdrobniejszej gałązki, do każdego nawet pączuszka, który na niej wyrastał.
Z dniem każdym brzoza nabierała więcej sił, z dniem każdym stawała się grubszą, mocniejszą, a czasem nawet zdawało się iż jest tak potężną, że niktby jej złamać nie zdołał.
Razu jednego, niewiadomo skąd przybiegają chłopaki z nożem w ręku, rzucają się na brzozę i nuż w niej świdrować!
Zrobili w drzewie dziurę, wstawili w nią rurkę, a pod rurką umieścili dzbanek gliniany. Poczem wykrzykując i śmiejąc się wesoło, odeszli.
Odczuła to wkrótce brzoza, bo sok tak obficie już do niej nie dopływał.
Chłopcy tymczasem przybiegli znowu nad wieczorem, porwali dzbanek, i zaczęli chciwie wypijać sok, którego przez rurkę dużo z pnia wypłynęło.
Wychyliwszy dzbanek do dna, postawili go znowu na tem samem miejscu. A brzoza tymczasem dostaje coraz mniej pokarmu. Już jej gałązki na wierzchołku więdnąć zaczynają, listki gdzieniegdzie się tylko pokazują. Czuje, że nie ma w sobie dawnej siły, że słabnie z dniem każdym.
Jęczałaby, gdyby jęczyć mogła, skarżyłaby się przed towarzyszkami, że jej taką krzywdę wyrządzają.
Z dniem każdym coraz więcej gałązek zamierało na brzozie i usychało, aż w końcu i cały pień usechł.
Zdziwili się wieśniacy, zobaczywszy martwą brzozę w lesie. Nie namyślając się długo, podpiłowali ją, jak to robili z wszystkiemi suchemi drzewami, ścięli i zawieźli do domu.
Drzewo w domu zawsze się przyda. Rozpiłowano je na deski. Korę wieśniak poodrywał i do garbarza zaniósł. A że brama przy domostwie oddawna się skrzywiła, więc mając deski gotowe, porznął je i począł nową bramę budować.
Po kilku dniach brama była skończona. Sąsiedzi oglądali ją i zręcznego cieślę chwalili. Jednemu tylko cieśla nie mógł zaradzić: przy otwieraniu bramy dawało się słyszeć przeraźliwe skrzypienie, a czasem niby jęki żałosne... Może się brzoza żaliła na łakomych chłopaków, którzy przyczynili się do jej śmierci.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Weryho.