<<< Dane tekstu >>>
Autor Bruno Winawer
Tytuł Lepsze czasy
Rozdział Epilog
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
EPILOG

Przypominam sobie wyraźnie tylko tyle, że tego dnia — o godzinie 5 po południu — poszliśmy w kilka osób na kawę czarną do Ichtjologa. Rzeczywiście — jeden z dawniejszych kolegów moich pracuje zagranicą w instytucie oceanograficznym i studjuje pamięć ryb głębinowych.
Przyjął nas bardzo serdecznie, opowiadał o ruchu naukowym w Europie. Ponieważ w chwilach wolnych zajmuje się archeologją i zna osobiście słynnego p. Cartera, udzielił nam też — tak mi się przynajmniej zdaje — kilku informacyj o odkryciach ostatnich i wykopaliskach w słynnej Dolinie Królów, w Luksorze.
Jakim cudem rozmowa z tych szlaków górnych i wieczystych zeszła na drożyznę warszawską — nie pamiętam. Muszę posiadać pamięć słabszą, niż ryba głębinowa, bo nie wiem nawet, kto pierwszy jął wyrzekać na kiepskie czasy i kto wygłosił zdanie, że za lat pięćset ekspedycja archeologów amerykańskich szukać będzie w lotnym piachu antycznej Warszawy tak, jak dziś szuka Tebaidy, Herculanum, grobowca Tutenkhamena.
— Przyszły mister Carter i przyszły lord Carnarvon — rzekł wtedy Ichtjolog — mogą sobie długo badać i orać kilofem tereny w Konstancinie, Milanówku, Piasecznie, mogą grzebać w Dolinie Szwajcarskiej i przy ulicy Królewskiej — pomników kultury dzisiejszej nie odnajdą. Nasze księgi drukujemy, jak powszechnie wiadomo, w taniej bibljotece, na papierze drzewnym, nie wypalamy ich na cegiełkach asyryjskich. Domy nasze — zbudowane z kruchej cegły, wapna, starych szmat, zbutwiałych podkładów kolejowych — są nieco mniej trwałe od piramidy Cheopsa. Dokumentów państwowych nie ryjemy rylcem na granicie, przekazujemy je pokoleniom przyszłym — piórkiem na papierze formatu kancelaryjnego. Malarze dzisiejsi nie uświetniają bazylik freskami. Coś tam paskudzą gryzącą, źle zmieszaną farbką chemiczną na kiepskiej tekturze. Nasze togi i makaty, wykonane metodą fabryczną, butwieją z dnia na dzień i cenne te brokaty można nabyć na Placu Kercelego za kilka groszy, nasze meble gięte rozłażą się po trzech kwartałach i doprawdy, gdybyśmy dziś zbudowali tron królewski, to już za rok — po zapłaceniu ostatniej raty — nikt by go nie odróżnił od starej tureckiej kanapy.
Cóż więc po nas ma pozostać właściwie? Co tu się oprze czasowi? Co ma przetrwać wieki i co przyszły lord Carnarvon ma wykopać na Placu Teatralnym?

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Wróciłem do domu zgnębiony zupełnie. Kiedym się położył do łóżka — ścienny termometr, umieszczony pod pachą, wskazywał trzydzieści osiem i pół stopnia powyżej zera.
O północy sumienie mnie ruszyło. Nie mogę spać gnuśnie, kiedy takie rzeczy się dzieją. Wstałem, ubrałem się i tramwajem nocnym pojechałem do Ichtjologa. Spał już i musiałem go długo szarpać za ramię, nim powrócił do normalnego stanu świadomości.
— Ichtjologu! — rzekłem — czy posiadacie w mieszkaniu mokrą glinę, piec do wypalania cegiełek i czy możecie w piśmie klinowem wyrazić to, co wam podyktuję? Sprawa jest pilna i ważna! Nie możemy przejść bez śladu, nie powinniśmy minąć, jak mija mszyca jednodniowa! Słuchajcie, com wymyślił.
W okrąglaku dawnej Panoramy budujemy, nic nikomu nie mówiąc, grobowiec Tutenkhamena. Faraona jeszcze nie mamy, ale możnaby tytułem próby zabalsamować którego z dyrektorów teatrów warszawskich. Zresztą czego, jak czego, ale kandydatów na starą mumję chyba nie zabraknie. Na cokóle wyryjemy, metodą egipską ozdobny fryz z warszawskich ptaszków niebieskich, wykujemy wersety z artykułu wstępnego pana Kpinkowskiego i wyrzeźbimy — ku wiecznej rzeczy pamiątce — zagraniczny paszport ulgowy wielkości nadnaturalnej.
W przedsionku — na sklepieniu i podłodze — celniejsze ustępy z Maryny Mniszek wraz z „ponagleniami“ Wydziału Stemplowego (Nalewki 2) świadczyć będą o naszej dzisiejszej kulturze literackiej, logistyka warszawska, astrologja i biografja Guzika reprezentować będą Naukę i Wiedzę Tajemną. Kilka zagadkowych postaci w przedsionku — o profilach neandertalskich — da potomnym dokładne pojęcie o naszem prawodawstwie. Zamiast złotych monet wsuniemy tym dostojnikom pod ubranie trochę normalnych znaków obiegowych, mówię tu o wekslach protestowanych i pozwach sądowych.
U wejścia do podziemi stanie — jako monument naszej kultury estetycznej — cały las rzeźbionych knotów z ostatniej doby i legnie katalog wystawy wiosennej w zachęcie. Muzykę — zamiast trąb, piszczałek i fletni — symbolizować będzie specjalnie na ten cel wynajęty z sąsiedniego kina gramofon.
Jeżeli na widok tylu cudów przyszły lord Carnarvon nie zbaranieje...

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Kiedym się obudził — spostrzegłem, że termometr ścienny pękł, jak mi się zdaje z nadmiernego gorąca.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bruno Winawer.