Lepsze czasy/Dokument tajny
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Lepsze czasy |
Rozdział | Dokument tajny |
Wydawca | E. Wende i Spółka |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Późna noc. Pokój w jakiemś dostojnem MSY. Jest to — krótko mówiąc — co najmniej „Wydział kurjerów.” A może coś więcej. Barjerka, jak w dawnych cyrkułach. Dziwnym trafem MSY przypomina wogóle dawny cyrkuł. Umywalnia. Telefon (wewnętrzny i zewnętrzny). Nieduża szafka (zamknięta, jak biuro amerykańskie, zapomocą drewnianej story, która się z łoskotem i grzechotaniem podnosi i opuszcza). W tej szafce — wewnątrz, na półeczkach ślicznie ponumerowanych — złożone są listy — poczta dyplomatyczna! Dyżuruje o tej późnej porze panna Halszka Dydasiówna, kancelistka (VII kategorja).
Halszka (palcuje na Remingtonie i nuci — głosem półurzędowym):
„Rozstać z tobą, ach, dzisiaj się muszę,
„Bo się kończy wszy-ystko wszak...
„Czar twój spalił mi serce i duszę
„Więc cichutko odejdę, jak ptak...
Halszka (do telefonu) Wydział kurjerów. — Co? Kto? Niema.
„Czar twój spalił mi serce i duszę
„Więc cichutko chcę odejść, jak ptak...
Proszę mi ustawicznie w pracy nie przeszkadzać: Kto tam?
Co? Prezydjum? Mówię przecie: pana Kierdziela niema! Z Paryża wrócił, ale na dyżur nie przyszedł. (Energicznie) Powinien być, ale go niema. Żeby każdy robił, co powinien, toby życie było romansem. Sam pan jest arogant! Kto mówi? — Dydasiówna — Dydasiówna... Dydaś — rozumie pan! (Odkłada słuchawkę)
„Nie dziw się, że bez słowa odchodzę,
„Ale temu jam winien jest czyż?
„Gdyś stanęła we śnie na mej drodze...
Co u djabła! — kto się pyta? Pan szef sekcji? Niech się pyta! Ja pana Kierdziela nie stworzę — za te głupie dwieście piędziesiąt złotych na miesiąc! Mam i tak dość roboty!
„Gdyś stanęła we śnie na mej dro-odze...
Interesant. Ja — przepraszam — ja bardzo żałuję, że o tej porze, ale ja — o ulgowy paszport zagraniczny... Bo mnie powiedzieli, że mój wyjazd jest dla państwa konieczny. Ja mam kamienie żółciowe.
Halszka. W nocy? Pan oszalał?
Interesant. Mnie obiecano — ja wyjeżdżam — powiedzieli, że pan minister uwzględni...
Halszka. W nocy? Pan tu sobie przychodzi w nocy? Co to jest — ministerjum, czy łaźnia Fajansa?! Proszę wyjść!
Interesant (otwiera usta). I jeszcze coś chciałem powiedzieć. Ja tu mam taki papier... Sam nie wiem, co to za papier... Leżał na ulicy.
Halszka. Dosyć! W lewo zwrot! Rysią marsz!
„Gdyś stanęła we śnie na mej dro-odze —
Halszka (zrywa się — prawem inercji — śpiewa drżącym głosem):
„Czułam, że się unoszę wzwyż!
— Pan szef osobiście? — własnoręcznie? — samorzutnie? — istotnie? — zobopólnie...?
Szef (patrzy na nią bystro, okiem Napoleona pod Waterloo) — ?!?!?!
Halszka (dyga, jąka się, rumieni się). Właśnie... rzeczywiście... tymczasowo... niekorzystnie... okazyjnie... samodzielnie...
Szef (krótko, zwięzle). Tak. Rozumiem. Kto pani jest?
Halszka. Właściwie... zastępczo...
Szef. Jak się pani nazywa?
Halszka. (Nic). — — — ...,,,
Szef. U pioruna! Jak się pani nazywa?
Halszka. Nie wiem, czy panu radcy... wiadomo, że ewentualnie...
Szef. Żeby mi było wiadomo, tobym się nie pytał! Więc? No? Prędzej!
Halszka. Dy... dy... dy...
Szef. Pani się jąka?
Halszka (szybko): dasiówna... dasiówna... Kancelistka... na Remingtonie. Stosownie do okólnika... nocny dyżur. Dyżur nocny. Przez tydzień codzień nocny dyżur.
Szef. Dasiówna?
Halszka. Dy! dy! dy!
Szef. Co za dy? Tylko dy?
Halszka. Dy-daś. Dy-daś, daś również proszę pana radcy ministerialnego. Daś także.
Szef. A! Dydaś! Pani jest sama na dyżurze?
Halszka. Właściwie... istotnie... bezowocnie... niepodzielnie...
Szef. Pani tu jakieś nuty przepisuje? „Nie dziw się, że bez skargi odchodzę?“
Halszka. Uczę się, albowiem chwilowo — istotnie... Pan Kierdziel, jako taki... w godzinach nadetatowych... ustawia mi głos. Pan Kierdziel, jako taki, jest bardzo muzykalny.
Szef. Aha! Doskonale! Właśnie o tem chciałem mówić! Tego pana niema jeszcze?
Halszka. Niema! Stanowczo niema! — Jakiego... pana, proszę pana radcy? Bo nie wiem, o jakiego pana właściwie...
Szef. No... Kierdla?
Halszka. Pana Kierdziela?
Szef. Kierdziela! Kierdziela!
Halszka. Pana Kierdziela istotnie jeszcze niema. Miał być, ale go niema. Miał dyżur objąć, ale nie objął. Jak to w życiu...
Szef. Ale z objazdu wrócił?
Halszka. Z obiadu wrócił — prawdopodobnie... jeżeli istotnie na obiedzie był.
Szef. Pytam: z objazdu!? Z objazdu! Z Paryża, dokąd woził pocztę?
Halszka. Dokąd woził pocztę? — wrócił. Był wczoraj — wpadł, jak po ogień — napisał raport — i dziś miał objąć, ale nie objął... Na dyżur nie zjawił się... Miał się stawić, ale się nie stawił. Jak to w życiu...
Szef. Hm. Czy pani jest zaprzysiężona?
Halszka. Nie, proszę pana radcy ministerialnego. Panna. Dydasiówna.
Szef. Pytam się, czy pani składała przysięgę? Czy pani wie, jaka pani grozi odpowiedzialność za ujawnienie tajemnicy państwowej?
Halszka (głosem drżącym). Wiem.
Szef. Dobrze. Czy pani zna bliżej pana Kierdla?
Halszka. Kierdziela?
Szef. Kierdziela.
Halszka. Znam bliżej...
Szef. Wiedziałem o tem. Macie się ku sobie. (Krzyczy). W nocy z dnia 21 na 22 zeszłego miesiąca oświadczył się o pani rękę i został przyjęty. Co pani na to?
Halszka. Przyznaję się — został przyjęty... Nie wiedziałam, że to wykroczenie służbowe... Małżeństwo, jako takie, aczkolwiek pracujemy w tem samem ministerjum, nie jest kazirodztwem?
Szef. Nie. Chciałem dać pani dowód, że ministerjum wie wszystko. Nic się ukryć nie może, jesteśmy dokładnie poinformowani. A teraz do rzeczy. Niech pani odpowiada! krótko, bez wykrętów: Czy ten człowiek jest jeszcze w mieście, czy uciekł?
Halszka. Pan Kierdziel? Uciekł? Skądby? Dlaczego? Ja nic nie wiem.
Szef. A! pani twierdzi, że pani nic o nim nie wie? Gdzie się ukrywa — tego nie mówił pani?
Dobrze — zatem to ustali policja. Dalej... Gdzie składacie listy? — Gdzie przechowujecie, pytam, sekretną pocztę dyplomatyczną?
Halszka (gest w strong szafki). W nachtkastliku...
Szef. Gdzie?
Halszka. W szafeczce. Tam.
Szef. Klucz? — (Pauza). Pytam się, kto ma klucz od tego sefsu? Kierdziel?
Halszka. Kierdz...
Szef. Dobrze. „Safe“ trzeba będzie otworzyć jutro z samego rana wytrychem. Zawiadomi pani naszego ślusarza.
Halszka. Kiedy, proszę pana radcy — ten nachtkastlik otwiera się właściwie szpilką (wyjmuje szpilkę z włosów). Istotnie... samorzutnie... podwójną szpilką.
Szef. A? Szpilką? Proszę! Czekam!
Halszka (drżącą ręką otwiera „safe“) Już!
Szef. (przerzuca papiery: koperty, listy. Czyta adresy, bada pieczęcie. Wyciąga arkusz papieru z bocznej kieszeni, porównywa i sprawdza podług indeksu zawartość „tajnej skrzyni).
PKI — ambasada w Londynie — jest. KT8 — Republika SHS — jest. PD — konsulat w Tyflisie — jest. Kordoba — jest, Peruwiana — jest. Argentyna — jest. Paso Dobie — jest! Dziwne! Nic nie rorozumiem. (Wyjmuje lupę z kieszeni, ogląda koperty). Pieczęcie są. Całe. Nieuszkodzone. Hm. Kierdziel nie zdążył jeszcze otworzyć tych kopert, hę? Nie zdążył skopjować tych papierów, co? Jak pani sądzi?
Halszka. Ja... ja... wstrzymuję się od głosowania... ja aproksymatywnie — w zależności... w posiadaniu pisma szanownych panów... absolutnie, niepodzielnie nic rzeczywiście nie rozumiem.
Szef. No, mówię chyba dość jasno? Narzeczony pani, panno Dydaś, nie zdążył jeszcze wydać tych dokumentów mocarstwu Ościennemu?
Halszka. Wydać?! Wydać?! Ościennemu?
Szef. Wydać, wydać! panno Dydaś! Niech pani oczu nie wytrzeszcza, niech się pani nie zgrywa. Pani dobrze wie, o co chodzi!
Halszka. Ja? Panie ministrze... Życie moje dotychczasowe upływało, jak na dłoni...
Szef. Dosyć! Ani mru-mru! Człowieka, który pani głos ustawia, obserwujemy oddawna. Policja ma go na oku. Wiemy o nim wszystko. Człowiek, który pani głos ustawia, wyjeżdża co rano do Wilanowa, do Piaseczna, do Młocin — codzień w innym kierunku i codzień z inną walizeczką ręczną. Dalej! Człowiek, który z panią śpiewa duety, zamawia sobie u fryzjerów teatralnych peruki — jasnowłose, ciemnowłose, łyse — i przymierza je w domu przed lustrem. Co pani na to?
Halszka. Ja — nic... Ja... jestem oczywiście, absolutnie... niezwłocznie... zdumiona... Peruki? Może mu to jest potrzebne w zawodzie...
Szef. W zawodzie? Nie wiem, pocoby urzędnik etatowy w ministerstwie Em-Es-Igrek miał przymierzać peruki? Urzędnik może zmieniać poglądy, ale nie owłosienie! Wiemy zresztą z najlepszego źródła, że człowiek ten żyje nad stan! Wczoraj wieczorem, o godzinie 23 minut 45, zamówił w Astorji dwa razy — „Melbę“!!
Halszka. Me—me—mel—?
Szef. Tak! Melbę! Pani znów jest zdumiona! co? Chociaż osobą, która z nim ową melbę z truskawkami jadła, była pani i nie kto inny?!
Halszka. Panie ministrze! Są tajniki życia prywatnego, w które ręka obca wkraczać — ani tem bardziej wglądać! nie powinna absolutnie, kategorycznie i ewentualnie! Są tajniki i są chwile w życiu człowieka... choćby to była nawet kobieta...
Szef. Zaraz! Nie skończyłem! Pytam się, czy urzędnik 7-ej kategorji w ministerjum może w drodze legalnej zdobyć dwa razy melbę!? Jednego wieczoru??! A jeżeli nie może, to skąd czerpie środki na te ekscesy? I jaką mianowicie drogą doszedł do lodów z truskawkami??!
Oto jest kopja rachunku, dostarczona nam przez Wydział drugi (D2). (Czyta, patrzy na nią groźnie). Jarzębiak — dwa razy rydzyki z rusztu, dwa razy sandacz z jajami — jarzębiak... — ten człowiek ma trzysta złotych pensji miesięcznej!!!
Halszka. Oczywiście... istotnie... Co do mnie... uczciwie i nieskazitelnie... mozolnie... własnoręcznie... pracowicie...
Szef. Wiem. A raczej tak przypuszczałem. Dlatego też chciałem panią ostrzec...
Halszka. Serdecznie... prawdziwie... stokrotnie...
Szef. Sprawa Kierdziela, panno Dydaś, jest już w rękach Wydziału śledczego. Jutro będą pierwsze wzmianki w gazetach. Pojutrze będzie o nas mówiło całe miasto. Będziemy sławni: ja, pani, panno Dydaś. Dlatego wolałbym, żeby się pani nazywała inaczej.
Halszka. Boże... Boże... Boże...
Szef. Tak jest. Człowiek, któremu pani sprzyja, nadużył zaufania. Ponieważ pani jest zaprzysiężona — mogę to pani powiedzieć: (wolno i dobitnie) Ambasada w Paryżu donosi telegraficznie, że nie otrzymała koperty PPWNI, zawierającej tajny traktat handlowy z republiką Betunją i z świeżo powstałem na Bałkanach, królestwem Salwersynją.
Halszka. Jezus! Marja!
Szef. Istnieją obawy, że traktat — dwieście dwadzieścia paragrafów! — wydano w obce ręce! Razem z dopiskiem!
Halszka. Chryste Panie!
Szef. Ponieważ rozrzutność Kierdla i jego tryb życia zwróciły oddawna uwagę Wydziału drugiego, nie ulega żadnej wątpliwości, iż osobnik ten — tentego!
Halszka. Strasznie!... literalnie!... zawrotnie!... Że by Duś coś podobnego!... niesamowicie... astralnie... psychoanalitycznie...
Szef. Właśnie! Te papiery zabieram! Gdyby się tu zjawił — rozumie pani? — on! — gdyby się zjawił, w co zresztą nie wierzę, — nic! Ani słowa. Zawiadomi mnie pani natychmiast...
Halszka. Niezwłocznie... naturalnie...
Szef. Jemu ani pary z ust... (Sprawdzając papiery, trafia na „romans“). „Nie dziw się, że bez słowa odchodzę“... Aha, to nie to!
Interesant. Przepraszam, że się ośmielam...
Szef. Co?
Interesant. Paszport zagraniczny... Ze względu na długotrwałe kamienie żółciowe...
Szef. Nie tu!... Wydział paszportowy! Komisariat Rządu! Nie o tej porze!
Interesant. Kiedy tam powiedzieli!... Wydział skarbowy... Zażądali zaświadczenia... Panie naczelniku. Ze względu na kamienie żółciowe, wyjazd mój jest dla państwa konieczny...
Szef. Dosyć.
Interesant. I prócz tego ja tu mam taki papier...
Szef. Dosyć.
Szef. Ma pani tu kwit, panno Dydaś. (Mruczy raz jeszcze „PKI, KT8, SHS, PD“. Wychodzi).
Halszka. Wydał w obce ręce?... Boże! Dwieście dwadzieścia paragrafów! Po stokroć lepiej umrzeć, niźli żyć w sromocie...
„Rozstać z tobą, ach, dzisiaj się muszę...“
Kierdziel. Halszko moja. To ja!
Halszka. Co? Kto? — Co to?
Kierdziel. Nie poznajesz? Kierdziei! Duś. Twój Duś!
Halszka. Nieszczęsny! Coś ty uczynił!
Kiedziel. No? Bo co? (Próbuje się wyplątać z jakiegoś szalika).
Halszka. Nieszczęśliwcze!
Kierdziel. Co?
Halszka. Co znaczy, żeś czarnym opasał się szalem? I ta peruka? I ta walizka!! I ten kostjum! I życie nad stan! Ha! prawdę mówił radca stary. Tyś zdradził kraj! jak w „Aidzie“!
Kierdziel. Owszem — ale w innym filmie! W tym jestem Kuternogą z „Pana Twardowskiego“. Ja ci szczegółowo wytłumaczę. Chwileczka. (Zmierza ku umywalni. Zrzuca palto. Kuternoga!)
Halszka. Wielkie nieba!!
Kierdziel. Pst! Nie krzycz! Przedewszystkiem nie krzycz! Cała rzecz się natychmiast wyjaśni. Chwileczka! (Zanurza głową w miednicy parska wodą i mydlinami). Brrkrefffthje...
Halszka. Nic mi nie mów! Wiem, niestety, aż nadto dobrze, jak nisko się stoczyłeś!!
Kierdziel. Staczam się w przyszłym obrazie. Rzecz, którą teraz właśnie montujemy.
Halszka. Nie mów! Nie słucham! Nie mam prawa! Nie chcę być wspólniczką twych zbrodni... Dwieście paragrafów oddałeś... Ościennemu!
Kierdziel. Hę?
Halszka. Ale wiedz, nieszczęsny, że się wszystko wydało! Pan Szef Sekcji tu był i zabrał pocztę! Śledzono cię, tropiono cię... Teraz wszystko wyszło najaw! Jutro będą wzmianki w gazetach. Pojutrze będziemy zgorszeniem publicznem!
Kiedziel. Hm. Trudno... Bomba pękła. Cóż... Głowy mi nie utną.
Halszka. Głowy cię nie utną, ale cię pod sąd doraźny oddadzą.
Kierdziel. Za co?
Halszka. Jakto? Ty — urzędnik na takiem stanowisku!... 7-a klasa! i dopuszczasz się czegoś podobnego?
Kierdziel. O wa! Stanowisko! MSY! Dzierżawiąc szalet miejski więcejbym zarobił...
Halszka. On szydzi. Śmieje się śmiechem serdecznym... Człowieku, czy ty nie wiesz, że ci grozi proces o zdradę stanu?!...
Kierdziel. Stanu? Jakiego stanu? Kawalerskiego?
Halszka. Duś. Nie żartuj! Tu chodzi o życie. Powiedz, kto cię do tego namówił? kto cię na tę drogę pchnął?
Kierdziel. Kto? Siuś Pobrykalski. Powiada, że ja jestem fotogeniczny.
Halszka. Siuś? Pobrykalski? Ten aktor?
Kierdziel. Ten aktor.
Halszka. A więc i on ten proceder uprawia?
Kierdziel. I od ilu lat! W Berlinie się tego uczył. On też jest fotogeniczny. Szkołę skończył.
Halszka. To nawet szkoły takie są?! Boże, Boże!
Kierdziel. Naturalnie, że są. Kurs trzyletni — dają dyplomy, starają się o engagement. Ale mnie to było niepotrzebne, bo ja mam talent. Siuś powiada, że ja mam wrodzony talent. Teraz robimy z Siusiem na obstalunek — dużą rzecz: „Mord w ambasadzie“. Powiadam ci, jak to się uda — do Berlina kupią, na Amerykę kupią! Zaliczkę już dali.
Halszka. Wziąłeś — zaliczkę — na morderstwo — w ambasadzie?!
Kierdziel. Wziąłem. I nawet przepiłem.
Halszka. Rozumiem! Rozumiem teraz, skąd te lody, truskawki, liny w majonezie... Oczy mi się otworzyły — za późno.
Kierdziel. Lody były za co innnego. Lody były, uważasz, za insygnja królewskie! Poszły do Brazylji.
Halszka. Zbrodniarzu! Życie nasze mogło się toczyć po różach — ale cóż — robak się lęgnie i w bujnym kwiecie! Nigdy za ciebie nie wyjdę, rozumiesz? Nigdy zhańbionego nazwiska twego nosić nie będę!
Kierdziel. Nazwiska? Zhańbionego? Kiedy ja występuję pod pseudonimem. Kierdziel jest za trudny do wymówienia dla cudzoziemców! Nazywam się Coeur d’Ello.
Zobaczysz, jaki będę głośny w Europie!
Interesant. Przepraszam bardzo... ja pewnie przeszkadzam... ale mnie powiedzieli... I ja tu mam jeden papier... Może mnie pan od niego uwolni... Będę pana całe życie błogosławił.
Kierdziel (staje przed nim — w kostjumie djabla — groźny, wyniosły.) Co u djabła. Chwili wytchnienia człowiek nie ma. Po nocy pan tu nas będzie nachodził? Co to — niema godzin biurowych? Od dwunastej do drugiej i od szesnastej do osiemnastej. Nie umie pan czytać?
Interesant. Kiedy to jest pilny interes — i nie mój interes. To jest ministerjalny interes. Niech pan ode mnie to weźmie! Zrób pan to dla mnie! Co to panu szkodzi.
Kierdziel. Niech pan idzie na Wierzbową!
Interesant. Byłem. Oni powiedzieli...
Kierdziel. Niech pan idzie do Prezydjum na Krakowskie...
Interesant. Byłem. Oni kazali...
Kierdziel. To niech pan idzie na plac Krasińskich!
Interesant. Stamtąd wracam. Oni mnie właśnie przysłali...
Kierdziel. Jednem słowem — niech pan idzie do stu djabłów!
Interesant. Właśnie myślałem, że to tu...
Kierdziel. Obrót! Marsz! (wypycha go).
Halszka (bierze słuchawką telefonu wewnętrznego). Muszę zawiadomić radcę, że jesteś...
Kierdziel. Czekaj!
Halszka. Nie mam prawa! To okropne! „Ja miałam szczęście twe za obowiązek święty — a dzisiaj — ja — prowadzę cię na stos!“ (Dzwoni). Jest! Tak! Dobrze! (Odkłada słuchawką. Wyciera oczy chusteczką). Za chwilę przyjdą cię okuć w kajdany.
Kierdziel. Mnie?
Halszka.
„Żegnaj! — Jak smutne to rozstania słowo!
Żegnaj — ja ciebie już nie ujrzę więcej...
Łzy me padają na twą główkę płową...“
Kierdziel. Co ty gadasz, kobieto?
Halszka. „Łzy me padają na twą głó-ówkę płową...“
Gdzieś podział PPWNI??
Kierdziel (zdumiony) Jak powiadasz?
Szef. Coś uczynił, nieszczęsny, z PPWNI?
Kierdziel. PPWNI? Pan powiedział wyraźnie PPWNI!
Halszka. PPWNI!
Szef. PPWNI! Jutro o tem będą artykuły na pierwszej kolumnie! PPWNI!
Kierdziel. To jest stronnictwo w sejmie?
Szef. Nie!
Kierdziel. Spółka akcyjna z ograniczoną odpowiedzialnością? Rozkład jazdy? Urząd państwowy? Nowy teatr? — Republika na Bałkanach?!
Szef (kiwa głową) Tak. Na Bałkanach! Komuś odprzedał, nieszczęsny, nasz traktat z Salwersynją?
Kierdziel (osłupiał). Z Salwa...?
„Nie dziw się, że bez słowa odchodzę,
Ale cóż ci powiedzieć mam wszak?“
Szef. Gdzie jest papier PPWNI? W czyich rękach?
Interesant. On jest w moich rękach, proszę pana ministra. Ten papier to ja znalazłem — 3 tygodnie temu — na ulicy Miodowej. Ja idę. Papier leży. Ja go, na moje nieszczęście, podnoszę. I trzy tygodnie z tem chodzę i chcę oddać podług tego adresu i nikt ode mnie wziąć nie chce. Z Miodowej mnie pędzą na Wierzbową, z Wierzbowej na Mazowiecką, z Bielańskiej na Krakowskie... Ja już się zacząłem starać o ulgowy paszport zagraniczny, żeby przynajmniej darmo nie chodzić... Proszę tu jest PPWNI. Oddaję. Ale ja się nabawiłem choroby serca i żądam, żeby mnie panowie puścili do Nauheim.
Szef (wyjmuje lupę, ogląda). Pieczęcie są. Całe. Nieuszkodzone. Hm. Co to wszystko znaczy?
Kierdziel. Nie wiem.
Szef (do Interesanta). Hę?
Interesant. Ja wiem? Znalazłem, to oddaję. Trzy tygodnie z tem chodzę — od Annusza do Kajfusza. Ja proszę o paszport ulgowy do Nauheim. W dzień chodzę, w nocy chodzę — już zupełnie zdrowie straciłem. Co robić? Nie wypada, żeby taki papier leżał na ulicy... Czy tam może jest co ważnego w środku?
Szef (krzyczy). Ja myślę. Traktat handlowy zaczepno-odporny z Betunją i Salwersynją.
Interesant. Z Betunją? Z Salwersynją? No, to nie jest ważne. To drobiazg.
Szef. Pan pozwoli, że ja będę innego zdania. Traktat, nad którym pracowaliśmy sześć miesięcy. Dwieście paragrafów z dopiskiem
Interesant. To jest przedawnione, proszę pana. Pan nie czytał? (Wyjmuje pismo żargonowe). Te obie Betunje już od dwóch dni nie istnieją. One się zlały razem i połączyły do kupy — niech pan to sam przeczyta... (Wtyka mu gazetę. Do Kierdziela). Pan naczelnik jest bardzo ładnie ubrany. To nowy uniform urzędników państwowych?
Kierdziel. Nie, ja gram do kinematografu. Spóźniłem się na pociąg w Wilanowie i nie zdążyłem się przebrać. — Zbawco! Pan wie, że pan mi życie ocalił? Musiałem chyba zgubić tę kopertę przed wyjazdem... Dziękuję panu. Co za szczęście, że to pan znalazł a nie kto inny!
Interesant. Proszę bardzo. Nic nie szkodzi. Znaleźć — to głupstwo, ale oddać! — Ja trzy tygodnie nie śpię, nie jem, tylko chodzę z tą kopertą. To tu — to tam. Dostałem astmy i trochę się odezwały kamienie żółciowe. Może mi państwo dadzą paszport zagraniczny, chociażby do Marienbadu? Nazywam się Kandelaber...
Szef (sprawdza papiery). Djabli nadali. Wszystko w porządku. Trzeba odwołać wzmiankę w gazetach... Trudno. Jak pan się nazywa? Kandelaber? Pan chce mieć podziękowanie na piśmie? Z podpisem ministra?
Interesant. Nie. Jabym wolał jakiś mniejszy paszport zagraniczny ulgowy. Żeby nie trzeba było chodzić po to sześć tygodni, tylko trzy. Bo ja już nie mogę.
Szef. Niech pan się zgłosi jutro na Plac Teatralny — z podaniem.
Kierdziel. Później pan przyjdzie do mnie, na Wierzbową.
Halszka. Na Miodowej ja się panem zajmę, panie Kandelaber. Pan ocalił Dusia!
Szef. Jeżeli pan ma znajomości w Ratuszu i w pałacu Staszyca i przyniesie zaświadczenie z Izby skarbowej...
Kierdziel. ...i legitymację od rządcy domu, poświadczoną w komisarjacie...
Halszka. ...tudzież dokument z Wydziału drugiego przy ulicy Królewskiej... Zaprosimy pana na nasz ślub!
Kierdziel. ...oraz stempel z ulicy Przyokopowej, poświadczony przez Urząd mieszkaniowy na Lesznie...
Szef. ...i podpisze się pan przez markę, którą pan nabędzie na placu Napoleona...
Kierdziel. ...albo w Wydziale opłat (Nalewki 2), to pan już za trzy miesiące może jechać, kochany, drogi panie.
Szef. ...o ile nie wybuchnie strajk kolejowy... Szkoda, że nie znam żargonu. Ale polegam na pańskich wiadomościach, panie Kandelaber. Do widzenia. Betunja i Salwersynja nie istnieją!! To przecie szczęście, że pan tych papierów nie zawiózł do Paryża, złoty panie Kierdziel. Bardzo sprytny krok dyplomatyczny! Posunięcie szachowe! Pan powinien dostać awans...
Kierdziel. Przenoszę się do kina, panie radco. Gdzież jabym z tej głupiej pensji wyżył — ...I przytem nudno tu u nas, panie radco!
Interesant. Przepraszam bardzo — jeszcze raz się spytam. Jak to ma być z tym ulgowym paszportem?
Kierdziel. Niechże pan nas nie nudzi! Idzie pan poprostu do wydziału E2 i E7.
Szef. Potem z C7 na C5.
Kierdziel. Następnie D2—D4.
Szef. G8—F6
Interesant. Oni sobie mną pamięciową partję szachów grają! Czy ja jestem laufer?
Szef. Ale! Panie K.! Słóweczko! Jak już pan wykona pomyślnie te przebiegi, te drobne formalności przedwstępne — przyjdzie pan do mnie znów. Ja panu wszystko ułatwię. Gdyby zaś woźny nasz nie chciał pana wpuścić — pokaże mu pan, zamiast legitymacji, tę kopertę... Rozumie pan? Pieczęć urzędowa — to na nim zrobi wrażenie.
Interesant. Boże ojców moich! Jeszcze raz ta koperta! Ja już stąd żywy nie wyjdę. Ale ja ją przekażę moim spadkobiercom!