Listy (Kraszewski, Świt)/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Listy |
Pochodzenie | Świt. Pismo tygodniowe illustrowane dla kobiet wraz z dodatkiem wzorów robót i ubrań kobiecych rok 2, t. 2, nr 3 (43), str. 21-22 |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 30 stycznia 1885 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Chciałem wam przynieść, drodzy czytelnicy, coś zupełnie świeżego, nowego, coś znanego tak mało, abyście mogli miéć pierwiastki same... Niestety! wierzcie mi, nowém jest to tylko, co jest bardzo starém, i co zapomnianém zostało.
Czy znacie historyę naparstka? Jakiś ktoś, co nie był zbyt silny w archeologii, utrzymywał, iż naparstek wynaleziony został około 1648 roku, i że przed tą epoką ludzie kłuli sobie palce, nie szukając na to lekarstwa.
Na nieszczęście, prześliczna ilustrowana Książka Rzemiosł, do któréj wiersze napisał Hans Sachs, a rysunki dorobił sławny J. Ammon, dowiodła, że fabrykanci naparstków istnieli już w XVI wieku. A potém, po nici do kłębka, posuwając się wstecz, spostrzeżono, iż Egipcyanie, którzy się posługiwali dyamentowemi dłutami do łupania skał, wyrobili téż i naparstek dla swoich kobiet. Czytajcie tylko Ebersa, a obaczycie, że te mumje na długo przed wami wymyśliły gobeliny, a nawet robiły pończochy, co już zupełnie zdetonowało naród, który dotychczas wyłącznie dla siebie reklamował piérwszą ideę pończoch. Zupełnie jak u nas. Późniéj dopiéro i pończochy, i inne dziane wyroby w tak głębokie poszły zapomnienie, że trzeba je było wymyślać na nowo. (Gobeliny te i trykotaże wystawione są w nowych muzeach egipskich i oglądać je tam można).
Jeśli mnie teraz ktoś przekonać zechce, że na Salomonowéj świątyni były piorunochrony, nie powiem ani tak, ani nie. Grzebiąc się dzisiaj w szczątkach tego życia, które już minęło i zapomnianém zostało, nauka natrafia co chwila na dowody téj wielkiéj prawdy, że nic nowego pod słońcem. Tak, wszystko jest starém, wszystko się odnawia tylko, ale zarazem doskonali, a naparstek dam egipskich z pewnością ani się umywał do naszego. Co do gobelinów, te porównać można.
Najsmutniejszém w tém wszystkiém jest to, że ludzie zapominają tak szybko, i że samo życie przerywane bywa w prawidłowym swoim rozwoju przez katastrofy, które piętrzą ruiny i czynią pustynie tam, gdzie kwitły grody i brzmiało wesele...
Nasz biedny wiek, bombardowany przez brutalne siły i instynkta zagłady, byłżeby gońcem jakiegoś społecznego kataklizmu, który Europę pochłonie? Trwożne to pytanie przychodzi mimowoli na usta, kiedy się widzi wszystkie instynktów tych i sił zamachy, wszystkie dzikie poruszenia, które nie tyle przerażają gwałtownością swoją, ile rozumowaniem i dowodzeniem sofistyczném, na jakiém się wspierają.
Stan robotnika dzisiejszy i środki, jakie może pracą pozyskać, porównane z tém, co niegdyś było, dowodzą, że dola klas pracujących polepszyła się raczéj, niźli pogorszyła. Ale wymagania wzmogły się w stosunku nieodpowiednim. Ogólne bogactwa wzrosły, stały się widoczniejsze, dotykalne niemal. Dawniéj pałac królewski nie kłuł w oczy biedaków; król był to człowiek, któremu sam Bóg powierzył władzę; kłują ich w oczy błyszczące złotem pałace bankierów, którzy wczoraj jeszcze nie mieli grosza, a od których zależy dziś los setek ludzi. Na widok takich‑to pałaców gotuje się krew pozbawionych chleba tłumów.
Te to szybko powstające fortuny, te bogactwa, szukające w błyszczeniu chwały, rodzą zazdrość i namiętne sofizmaty. Zanadto za dni naszych ubóztwiono złoto, zanadto może usprawiedliwiono środki nabycia tego złota. Ekonomia polityczna bez miłości i bez miłosierdzia zrodziła socyalizm.
Nie sądzę jednak, aby pomimo wszystko, co wre i kipi w tłumie, społeczeństwo było poważnie zagrożoném. Ma ono skuteczne lekarstwa, i chodzi tylko o umiejętne ich zastosowanie.
Niech każdy człowiek posiada cośkolwiek: szmatek ziemi, dach, izbę, siermięgę, nadzieję... Własność najmniejsza zadzierzgnie piérwszy węzeł pomiędzy nim a społeczeństwem. A potém niechaj społeczeństwa nie idą na oślep, nie troszcząc się o kierunek swéj drogi.
Instytucya, któraby czuwała nad losem robotników, nie byłaby wcale zbyteczną. Zapewne, że źle jest mieszać się nadto w interesa prywatne, ale nie dbać wcale o nie jest — głupio.
Spostrzegam, iż list mój staje się tak smutnym, że trzeba mu nadać zwrot inny. Jak na złość zacząłem od Egipcyan, a Egipcyanie przynoszą nieszczęście.
W Niemczech zajmują się wielce zastosowaniem sztuki do przemysłu, upiększeniem wszystkiego, co służy do codziennego użytku. Od czasu pamiętnego okrzyku trwogi, jaki wydał p. Rouleaux, oskarżając przemysł, iż wszystko chce robić prędko, tanio, a źle — reakcya jest nader widoczną.
Wszystko to, co w handlu nazywa się „l’article de Paris ”, wyrabianém jest teraz w Berlinie z takiém powodzeniem, że ten, kto na Włoskich bulwarach kupuje modną jakąś fraszkę, nie może być pewny, czy fraszka ta nie została wyprodukowana nad Spreą... Szczególniéj kwitną bronzy i miedź polerowana. Puszczono w obieg wyborne przedmioty w téj gałęzi produkcyi dla spopularyzowania ozdobnych modeli z rozmaitych epok. Francya musi się ostro trzymać. Ten wyścig idzie naturalnie na korzyść ogólną, a postępy jego powinny być witane z radością. Na tém polu wojna jest dozwolona i ma prawo bytu...
Czemużbyśmy i my nie mieli poznać się bliżéj z pięknem? Czemużbyśmy nie mieli wyrabiać przedmiotów nietylko użytecznych, ale pomyślanych i wykonanych artystycznie?
Słyszę o dwu fabrykach majoliki... ale gdzie są szkoły rysunku? gdzie są książki, wtajemniczające robotnika w warunki, na których polega piękno? Podręczniki francuzkie i niemieckie służyćby mogły za wskazówkę, jak się rzeczy takie pisze, a koszta podobnych wydawnictw są tak małe...
Mamy wystawy wszelkiego rodzaju; czy nie możnaby urządzić takiéj, któraby rozpowszechniała kult i ułatwiała naukę piękna? Zastosowanie prawideł jego do rzemiosł byłoby rzeczą tak nietrudną, a tak obfitą w następstwa, tak praktyczną, a tak podnoszącą wszystkie gałęzie pracy ludzkiéj, że ofiary, na ten cel złożone, nie byłyby z pewnością ani znaczne, ani stracone.
To prawda, że mamy tyle i tyle rzeczy na głowie, zanim się weźmiemy do tego, co na piérwszy rzut oka wydaje się, zbyteczném, a nawet zbytkowném. Ale czyż i rzeczy zbytkowne nie są potrzebne nieraz? Bezpłatne szkoły rysunku, małe podręczniki, z którychby się można nauczyć zasad ornamentacyi, stylu i różnic pomiędzy prawdziwém pięknem a pretensyonalnością — jużby na początek starczyło. Nie wątpię, że ktoś kiedyś myśl tę moją podniesie i urzeczywistni.
Stary rok się skończył i rozpoczął nowy, trzeci już z rzędu tych, które się w życiu mojém ciężkiemi zaznaczyły próbami...
Szczęść wam, Boże, czytelnicy moi!