Listy (Kraszewski, Świt)/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Listy |
Pochodzenie | Świt. Pismo tygodniowe illustrowane dla kobiet wraz z dodatkiem wzorów robót i ubrań kobiecych rok 1, t. 1, nr 23, str. 372-373 |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 9 września 1884 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Odkąd istnieje świat, a raczéj odkąd to, co się cywilizacyą nazywa, urobiło społeczeństwa i określiło formy ich bytu — miasto przeciwstawia się wsi, i wojnę z nią prowadzi, a wielkie stolice, ogniska przemysłu, handlu, a także oświaty i nauk, są przez jednych sławione, a poniżane przez drugich.
Pewien poeta powiedział, a pewien święty powiedzenie to za swoje przyjął, że Bóg stworzył wieś, a człowiek zbudował miasto. (Człowiek — przez podstawienie ma tu znaczyć — szatan...)
Z tém wszystkiém wszakże, społeczeństwa tak samo nie mogłyby istniéć bez miast, jak i wyżyć bez wsi. I ta i tamte są im w odpowiedniéj mierze niezbędnemi.
Kraje, którym zbywa na wielkich miastach, wegetują bez ruchu, bez postępu, one są ospałe, drzemią; narody, kędy miasta pochłaniają całą sumę życia, gdzie fabryka, przemysł i handel dźwigają się, rosną kosztem i uciskiem wsi, narody te cierpią także, a choroby ich to hiperprodukcya pod wielorakim względem, to proletaryat, pauperyzm i t. d.
Byłoby rzeczą niezbędną ująć w karby, ograniczyć, określić ten ruch i ten pęd, który unosi masy ludowe ku wielkim centrom życia przez nieodparty urok złota i — użycia.
Ależ czyż państwo jest, czyż kiedykolwiek nawet będzie w stanie czuwać skutecznie nad tym przypływem, który widocznie dąży do wytworzenia niebezpiecznych żywiołów proletaryatu?
Dotykam kwestyi téj nie przeto, aby mi się ona zdawała być szczególniéj na właściwém miejscu w szeregu tych oto listów, ale dla tego, że wieś a miasto — i u nas także przeciwstawiają się sobie wybitnie w zakresie interesów, aspiracyi, a przeciwstawiają się sobie tak prawie, jakoby żywioły wrogie.
Stara tradycya, obyczaj nasz, nasze historyczne wspomnienia, nasze patryarchalne stosunki rodzinne — gnieżdżą się i tulą na wsi; postęp, kosmopolityzm, europejska cywilizacya, która się zgoła o przeszłość nie troszczy — panują w mieście. Tak się u nas w kwestyi téj sądzi i mówi powszechnie, a w sądzie tym i w mówieniu dużo jest prawdy, pomimo, że bez tych wielkich ognisk, kipiących życiem chwili, ani tradycya, ani obyczaj, ani przeszłość nie byłyby może cenione według wartości swojéj, i postawione na właściwém sobie miejscu.
A tak — wrócić nam się trzeba koniecznie do onéj formuły, rządzącéj życiem całém i wszystkiemi stosunkami jego, do formuły, będącéj podstawą i powszechném prawidłem jego zjawisk: wszystkie żywioły życia są potrzebne życiu w odpowiedniéj mierze.
Miara — oto co powinno tu i wszędzie stanowić prawo. Nikt już dziś nie zaprzecza konieczności postępu, ale i postęp nawet musi być miarkowany pewnemi względami. On się powinien wspierać na rzeczywistym gruncie tego, co już było, nie obalać mu przystoi, a ruiną ślady swoje znaczyć, ale ulepszać i odbudowywać.
I wieś i miasto mają dział swój w pracy około przyszłości; przemysł i ziemiańska około roli piecza iść mają ku téj przyszłości krokiem równym wspólnie...
Anglia daje nam najlepszy i piękny przykład tego poszanowania dla przeszłości, które nie wyklucza wcale zaufania w przyszłość.
Anglicy wyznają cześć, niekiedy przesadzoną, lecz zawsze uznania godną dla wszystkiego, co im przekazała przeszłość; pomimo to, są oni piérwsi do zmian i ulepszeń. Posiadają tę rzadką cnotę, że nie tracą miary, i prawie nigdy nie stają się krańcowymi.
Spojrzyjmy na poszanowanie Niedzieli, na wykonywanie przepisów religijnych, na stałość, z jaką trzymają się tam odwiecznych formułek praw przestarzałych. Wolą tam bowiem niekiedy cierpiéć złe strony jakiegoś prawa, niźli je obalać, nie wiedząc, co późniéj być może.
To poszanowanie przeszłości przyczynia się do wielkości Anglii. Zupełnie przeciwnie dzieje się we Francyi, gdzie z zarozumiałością niesłychaną niszczy się wszystko dla czynienia doświadczeń, dla stosowania idei i teoryi, które nigdy jeszcze nie przebyły praktycznéj próby. Francya drogo już zapłaciła za to usposobienie rewolucyjne, nie wyrzekła go się jednak.
I oto dotarliśmy do przedmiotu, ku któremu zmierzałem. Chciałbym wyrazić życzenie, abyśmy korzystali z doświadczenia innych, i abyśmy mogli naśladować Anglików raczéj, niźli owych dawnych przyjaciół naszych, zabłąkanych na ścieżki fałszywe i niebezpieczne...
Szczęściem dla Francyi, są jeszcze po prowincyach jéj umysły poważne, oceniające przeszłość jak należy i szanujące tradycyę. U nas także wieś jest żywiołem zachowawczym i do pewnego stopnia powinna trzymać się téj roli.
Ale uznając jéj niezbędność, nie będziemy zaprzeczali konieczności tego ruchu, którego widownią są wielkie miasta, ani pożyteczności tych wielkich ognisk, z których wytryska światło i życie.
Chodzi o to tylko, aby zachować miarę. Nie posuwać się nadto szybko, zaściełając za sobą drogę ruinami, ani téż cofać się, ani zostawać bez ruchu. Oto jest wielka, największa trudność.
U nas jest ona tém znaczniejszą, że nasz temperament słowiański unosi nas co chwila, że się niecierpliwimy zbytnio, że wyobraźnia nasza, ta „folle du logis“, ma zbytnią nad nami władzę.
My także zapłaciliśmy drogo za uniesienia nasze, i czas już byłby skorzystać z doświadczeń przeszłości. Czy potrafimy?...
„Medium tenuere beati” jest bardzo starą prawdą, o któréj nikt nie wątpi, lecz któréj zastosowanie w życiu napotyka niezmierne trudności. Wieś i miasto, przeszłość i przyszłość powinny sobie ręce podać; piérwsza — nie opóźniając zbytnio pochodu, druga — nie przyśpieszając go zanadto. Medium tenuere beati!
Nasza szlachta zdaje się być pociąganą ku miastom i nie ceni już tak jak dawniéj spuścizny ojców, roli i pługa. Chcą się bogacić prędko, spekulują, przedzierzgają się w przemysłowców i najczęściéj kończą na ruinie. A przecież tyle jest do zrobienia na wsi naszéj, tyle do wy orania z téj drogiéj naszéj ziemi...