Listy Orzeszkowej do Henryka Nusbauma


Listy zebrane do Henryka Nusbauma • Eliza Orzeszkowa
Listy zebrane do Henryka Nusbauma
Eliza Orzeszkowa

3 IV [18]83, Grodno

Zupełnie mi nie podobna nie podziękować raz jeszcze Szanownemu Panu za okazaną mi wielką dobroć i obdarowanie mię tym serdecznym i ciepłym wspomnieniem, jakie bytność Pana w pamięci mojej pozostawiła. Im rzadziej na tym nienajmilszym ze światów dary takie otrzymujemy, tym żywszą budzą w nas one wdzięczność. Chciej Pan wierzyć; że tym razem z wdzięcznością łączy się szczera sympatia, którą pragnę bardzo, abyś Pan podzielił i dowiódł utrwaleniem znajomości naszej. Wszak może być ona nie przelotnym tylko błyskiem, lecz jednym z tych stałych promieni, które przyczyniają się do oświetlenia i rozgrzania często ciemne go i chłodnego życia. Chciałabym zapożyczyć cóś z nieomylności przyznawanej Piusom i Leonom, aby w tym wypadku nie mylić się...

Od dwóch dni zasmuconą jestem wypadkiem z bliska dotykającym domu mego. Mąż siostry Maryni Siemaszko, którą Sz[anowny] Pan poznał u mnie umarł nagle pozostawiając młodą i niezmiernie go kochającą żonę w istotnej rozpaczy. Przez to Marynia cierpi bardzo, a ja lękam się o jej zdrowie.

Zresztą, wrażeń przygniatających bywa zazwyczaj więcej niż takich, które cieszą i skrzepiają. Jednym z tych ostatnich była bytność Wasza u mnie i bez względu na skuteczność mikstur i kąpieli przez Was zaleconych, a które dziś rozpoczynam, czuję się silniejszą przez myśl, że na szerokim świecie mam tak wysoce dobrych, zacnych i drogich przyjaciół.

Ojcu Pana nie znanemu mi osobiście, a jednak znanemu, przesełam wyraz głębokiego uszanowania.

El. Orzeszkowa


3 VIII [18]84, Miniewicze

Może za to, że nie mam przyjemności wierzenia w cuda nadprzyrodzone, dzieją się dla mnie na świecie cuda przyrodzone. Otrzymałam od Szanownego i Drogiego Pana — list! Sama już nie wiem, za co mam naprzód Panu dziękować: czy za te słowa dobre i cieple, które mi cały dzień uczyniły jasnym, czy za prześliczną książkę, z której dowiedziałam się o rzeczach bardzo ciekawych i która mi na zawsze pozostanie drogą pamiątką, czy za przyrzeczenie, że wkrótce Pana tu zobaczę. Chciałabym mieć piękniejszą wymowę, a nade wszystko umieć lepiej i śmielej mówić o sobie, aby wypowiedzieć, co i jak czuję dla Pana. Zdaje mi się przecież, że sympatia istotna i głęboka jest czymś takim, co odczuwamy, chociażby nam o niej nic nie mówiono. Nie wiem, jak to sobie panowie przyrodnicy tłumaczą, ale dla obserwatorów psychicznego życia jest to faktem, że pokrewieństwa moralne i umysłowe, połączone z tą sympatią nieokreśloną i której źródło, nie wiem, czy komukolwiek jest znanym, niewidzialnymi jakby atomami ulatują z wnętrzy ludzkich i tworzą niejako atmosferę, którą się oddycha i której nie czuć nie podobna. W. innych razach najżywsze nawet słowa i objawy mniej robią wrażenia. Czuje się, że są to, według, wybornego orzeczenia Francuzów, des choses voulues.

Więc tylko powiem Panu, że czekam Jego przybycia z upragnieniem szczerym. Mieszkam teraz w wiejskiej chacie nad samym Niemnem wśród okolicy smutnej trochę, ale pięknej. Piszę tego lata dość wiele, ale nic prawie nie czytam, bo więcej niż od lat dziesiątka chodzić mogąc włóczę się po polach i sąsiednich wioskach. Jakie tu są wysoce ciekawe różne grupy ludowe! Wszak na to wszystko popatrzym razem, nieprawdaż?

W tych dniach miałam miłe odwiedziny p. ;Meyeta i dawnej, dawnej przyjaciółki mojej, pani Marrene. Obiecali mi się też państwo Chmielowscy. Ja czekam Pana. Serdecznie i długo rękę Pana ściskam. Do widzenia.

El. Orzeszkowa


23 II [18]85, Grodno

Nie wiem, od czego zacząć mam list ten, tak bardzo, tak występnie spóźniony. Chciałabym przede wszystkim dziękować za kilka słów, które otrzymałam, i za odpis przemówienia, które głębokością myśli swej i pięknością formy wzruszyło mię i zachwyciło, lecz od Pana pochodząc nie zadziwiło. Są ludzie, którym wielkie myśli i piękne uczucia są tak właściwe, jak liście drzewom. Mało jest takich i dlatego stanowią oni istotny kwiat i razem skarb ludzkości. Jednego z nich, twórcę wiadomego przemówienia, z radością w sercu mienię, się skromną, lecz rozumieć Go umiejącą przyjaciółką.

Z tym wszystkim czuję mocno, że nie dość dziękować i że koniecznie przeprosić Pana winnam. Czynię więc to, ale nie za swoją wolę przepraszam, która zawsze i w każdej chwili dobrą i chętną była. Umysł to mój i prawa ręka usypiają czasem tak głęboko i martwo, że nie podobna im zdobyć się na nic, na nic... Są to chwile bardzo dręczące i smutne, ale zupełnie konieczne, bo źródła swe mające w wielu żywiołach składających całokształt życia. O jednym tylko Tassie wspominają dzieje, który w celi więziennej stworzył poemat; ale naprzód był to poemat opiewający przeszłość, następnie pewną jestem, że pomiędzy jedną jego pieśnią a drugą upływały poecie dni, a może i miesiące, sennie, ciężko, można by rzec idiotycznie, gdyby na dnie duszy do snu nie stworzonej, a sennej nie wrzał głuchy bunt przeciw snowi. A są przecież rozległe, przestrzenie nie będące niczym innym jak rozszerzoną celą więzienną. Czy mylę się mniemając, że zdolności umysłu i siły uczucia nie znajdujące dla siebie właściwego ujścia przerabiają się w ciężar przytłaczający sprężyny działalności i szczęściem jest jeszcze, jeżeli nie łamiący ich całkowicie? Czy nie będzie to kiedykolwiek powszechnie uznaną prawdą, że zbrodnia z bohaterstwem, geniusz z szaleństwem i energia z apatią graniczą, z sobą o miedzę? Nie ulegnie apatii żadna z sąsiadek moich, której energii wystarcza jak raz na codzienne pacierze w kościele i kłótnie... w kuchni. Nieprawdaż? Bądź co bądź, ze smutkiem i wstydem wyznać przed Panem muszę, że zima ta przeszła mi sennie. I gdybym jeszcze usprawiedliwiać się mogła złym stanem zdrowia! Ale bynajmniej; daleko zdrowszą jestem, niż byłam wtedy, gdym pracowała więcej, wiele. W jesieni jeszcze napisałam lichą jakąś powieścinę i potem już tylko tłumaczyłam, co naprawdę nie jest żadną robotą.

Około Nowego Roku bardzo Pana oczekiwałam, jednak i przypuszczałam bardzo, że Pan nie przyjedzie. W środku zimy życie zajęć i stosunków najgorętsze i najtrudniej ogniwa swe rozwiązuje. Na szczęście, dwie nasze Wielkanoce schodzą się z sobą; w tym roku; przy tym sezon zimowy ma się już w tej porze ku schyłkowi, więc nadzieja moja powitania Pana więcej ma za sobą prawdopodobieństw. Pragnę bardzo nie omylić się i bardzo czekać Pana będę.

Teraz miałam u siebie kilka osób z dalszego świata. Pan Henryk Elzenberg przepędził z nami dni kilka i napełnił ciche nasze ściany potokami swej istotnie prześlicznej] wymowy. Zawsze utrzymuję, że gdyby... byłby on naszym Gambet[t]ą, tylko kto wie? czy rozumem i prawością charakteru nie przewyższyłby Gambe[t]ty, szczególniej jeśli prawdą jest, że Numa Roumestan Daudeta jest wiernym portretem tego męża stanu. Ale co do wymowy, jest to wedle mnie prawdziwy i wielki talent, który, niestety, właściwego sobie ujścia mieć nie może. W dniu przyjazdu do Grodna p. Henryka był tu przejazdem z Petersburga powieściopisarz galicyjski, bardzo zresztą wykształcony i sympatyczny człowiek, p. Józef Rogosz. Mówiono o ważnych sprawach tego świata, p. Henryk wpadł w werwę i mówił sam z godzinę; Rogosz słuchał zdumiony, zachwycony, a potem z właściwą sobie żywą szczerością zawołał: „Ależ z pana znakomity mówca! Co by to było w parlamencie!" Ach, co by to było, gdybyśmy wszyscy na swoich miejscach byli...

Spostrzegam jednak, że zaczynam pisać plotki. Więc jeszcze trochę o... przyszłości. Zdaje się, że podróż nasza tego lata, a. raczej moja podróż do Białowieskiej Puszczy rozwieje się jak piękny sen. Powiadają, że wolną nie będę aż chyba w. jesieni, bo kilka miesięcy trwać musi kancelaryjna, korespondencja o tym przedmiocie. Czy zna Pan wiersz Asnyka pt. Szkoda? Przychodzi mi on na myśl zawsze, gdy spotykam zawód temu podobny. To mię tylko pociesza, że jadąc z Grodna do Białowieży droga do Miniewicz przedstawia zboczenie nieduże i że jeśli Pan tam jechać będzie, przedtem czy potem do Miniewicz zboczy.

Jeżeli zobaczymy się na Wielkanoc, jak tego spodziewam się i pragnę, opowiem Panu parę moich pisarskich planów dość obszernych, których wykonanie oczekiwać będzie tylko na lepszą jakąś chwilę i zebranie potrzebnych, wiadomości. Chcę koniecznie poznać dobrze Rusinów, na których morzu my tu jesteśmy wyspami, dużo o nich pisać i nawet zabrać z nimi trochę stosunków. Ale to przedmiot, o którym pisać nie podobna...

Więc do ustnego rozmawiania wiele, wiele, do serdecznego uściśnienia dłoni Pana, do naocznego przekonania się raz jeszcze, że mogę i mam prawo nazewać Pana drogim swym przyjacielem, do jak najprędszego zobaczenia się...

El. Orzeszkowa


12 IV [18]85, Grodno

Serdecznie i bardzo byłam smutna otrzymawszy wiadomość, że i teraz jeszcze nie powitam u siebie Szanownego i Drogiego Pana. Chciałam pisać zaraz, aby choć tym sposobem przypomnieć się Jego przyjaźni, ale świąteczne i małomiasteczkowe, więc tym nieuchronniejsze zachody i roztargnienia pochłonęły mi sporo czasu. Potem miałam miłego gościa, tę p. Sawicką (Ostoję), której obrazki czytaliśmy wspólnie w Miniewiczach. Czy Pan pamięta?

Dziś dopiero mam zwykły spokój w domu i pierwszej jego chwili używam na powiedzenie Panu, że wraz z nieprzybyciem Pana do nas nie spełniła się jedna z najmilszych moich nadziei. Jednak nadzieje ludzkie muszą być cierpliwymi. Moja też czeka, ale trwa. Kiedy Pana zobaczę? Może tu w maju? A potem znowu w Miniewiczach? W zamierzanej naszej wycieczce do Białowieskiej Puszczy podobno w tym roku jeszcze nie będzie mi wolno przyjąć udziału. Zdaje się, że przez kilka miesięcy jeszcze pozostanę zasekwestrowaną*. Nie powiedziano mi tego stanowczo, ale tak to wygląda z obietnicy zaprowadzenia o osobie mojej korespondencji z Petersburgiem, wiadomo bowiem, że korespondencje takie trwają długo. Zresztą jesteśmy teraz pod taką prasą, pod którą bodaj nie byliśmy nawet w strasznej pamięci 7-m dziesiątku tego wieku. Opisywać tego nie podobna; chciałabym bardzo o mnóstwie rzeczy Panu opowiedzieć. Tymczasem, korzystając z ukończenia się wiadomego trzyletniego terminu, chciałam zrobić wycieczkę krótką na Polesie, do krewnej mojej, którą bardzo kocham, i zarazem dla przypomnienia sobie widoku owych stron, które chcę wziąść za tło dla jakiejś powieści. Doradzono mi z góry, abym tego zamiaru zaniechała. Cóż więc już i myśleć o Białowieży? Chcąc nie chcąc trzeba będzie znowu poprzestać na Miniewiczach. Wyjadę tam jak zwykle w połowie czerwca, ale wprzódy jeszcze zobaczę tu Pana, nieprawdaż? Nalegać o to nie śmiem, każde odwiedziny Pana uważając sobie za łaskę o tyle cenną, o ile niezasłużoną, ale z całego serca proszę...

I jeszcze jedną prośbę do Szanownego i Drogiego Przyjaciela mego śmiem zanieść. Idzie o ludzi bardzo nieszczęśliwych. Przed niewielu laty byłam tu sprzyjaźnioną z dzieweczką śliczną, wybornie wychowaną, dobrą i rozumną. Jeżeli komu, to jej należał się pewno los szczęśliwy. Wyszła za mąż do Warszawy za ubogiego chłopca, sama nieposażna, z miłości. Widywałam ją potem rzadko, ale zawsze szczęśliwą i doskonale zadowoloną z bardzo miernego swego bytu. W swoich trzech pokoikach i w swej wiecznej wełnianej sukience, przy ukochanym człowieku i z pracowitymi rączkami czuła się królową. Za tę tak rzadką skromność wymagań i pogodę uczciwej duszy pokochałam ją jeszcze więcej. W zeszłym roku na to wszystko spadło straszne nieszczęście. Mąż jej, trzydziestokilkoletni, uległ jakiejś strasznej nerwowej chorobie, która odebrała mu możność pracowania, część rozumu, przerobiła go na dziecię czy starca. Ma to być jednak uleczalne. Nie pamiętam, który z lekarzy ma go w swojej opiece, wiedziałam to od niej, ale nie znane mi nazwisko wypadło mi z pamięci. Kiedy mi ta kobieta przed niewielu dniami o tym swoim niezmiernym nieszczęściu opowiadała, zmieniona do niepoznania, postarzała w rok o lat dziesięć, z wypłakanymi oczami, pomyślałam o Tobie, Szanowny i Drogi mój Przyjacielu. Nie wątpię, że ten nieszczęśliwy jest sumiennie i dobrze leczonym, ale skądinąd wierzę niezachwianie, że jeśli tylko chory uleczonym zostać może, przez Ciebie zostanie nim najpewniej, dla wielu przyczyn tak inteligencji, jak serca, którym równych nie znam. Wspomniałam jej cóś o tej wierze mojej; uczepiła się tego jak deski ratunku. Po kilku dniach otrzymałam od niego kartkę, którą załączam, z której wnosić cóś można o jego stanie i o tym, jak niecierpliwie czeka nowego ratunku. Nazewają się Rewieńscy. Ona sama przyjdzie do Ciebie, Szanowny Przyjacielu, z moją kartką. Racz ją przyjąć jako kobietę bardzo mnie miłą i jeżeli jeszcze można ratować tych nieszczęsnych, ratuj ich, naprzód dla „ideału dobra", a potem, potem przez przyjaźń dla mnie, do której w tym wypadku odwołuję się śmiało.

Teraz zapytanie. W tych. dniach otrzymałam list z Warszawy od p. Szymona Nusbauma. Byłżeby to Twój krewny, Szanowny Przyjacielu? Cieszyłabym się z tego podwójnie, bo list jest bardzo miły, z zapytaniem pewnym społeczno-literackiej natury; znać w nim młodziutkiego i bardzo inteligentnego człowieka. W tych dniach odpiszę memu nieznanemu i sympatycznemu korespondentowi. Zadał mi on pytanie dość trudne i wymagające niejakiego skupienia myśli. Lękam się, czy potrafię wywiązać się choćby znośnie z :zadania.

Gorąco i długo ściskam obie Twe dłonie i bardzo, bardzo usilnie zapisuję: się w Twej pamięci. Czy do prędkiego widzenia się?

EL Orzeszkowa


23 XII. 1886, Grodno

Wdzięczną byłam osobie, która mi kilka słów od Szanownego i Drogiego Pana przywiozła; cóż mam mówić o wdzięczności mojej dla tego, który je napisał! Obietnica w nich zawarta ucieszyła mię tak, jak cieszy zwykle nadzieja dobrej i jasnej chwili, mającej przerwać długi szereg szarych albo i zupełnie ciemnych chwil zwykłego, ludzkiego życia. Spełnienia jej czekać będę z upragnieniem, a ponieważ oczekuje mię ono w bliskiej przyszłości, więc o sobie i wszystkim innym rozpisywać się dziś nie będę. Wolę opowiedzieć. Zamilczeć tylko nie mogę nawet tymczasem o silnym wrażeniu, które wywarła na, mnie odezwa Wasza w programowym numerze Głosu. Była to podobno dla Warszawy gromowa chmura. Myśmy ją czytali z uwielbieniem. Fizjologie cierpienia? czytam z niewypowiedzianym zajęciem. Dlaczego nie w każdym numerze? O tym wszystkim i mnóstwie innych rzeczy — do mówienia! Teraz tylko serdeczny i długi uścisk dłoni z. wiecznym ode mnie do Pana wyrazem: dziękuję!

El. Orzeszkowa


10 (22) III 1887 r., Grodno Szanowny i Drogi Panie

Dzieje moje od powrotu z Warszawy są następujące: w piątek czułam się bardzo zmęczoną, w sobotę miałam silną migrenę, przez niedzielę i poniedziałek napisałam kilka kartek, które dziś, we wtorek, pod adresem Pana dla Głosu posyłam. Pragnę gorąco służyć sprawie, która jest dobrą, którą kocham, którą spotyka niepowodzenie i która osobiście mego drogiego lekarza i przyjaciela obchodzi. Ale lękam się wielu rzeczy: może te kartki przyjdą za późno, może się Warn nie podobają... Wolałabym posłac Wam cóś innego, pragnęłabym cóś lepszego, ale ta fantazja wstąpiła mi w głowę zaraz w drodze do Grodna, w wagonie, i do; niczego innego mię nie dopuściła. W tych rzeczach nie miewam mocy nad sobą. Telegrafuję dziś, że rękopis wysyłani dlatego że może zechcecie miejsce dla niego w n[ume]rze Głosu zostawić; przy tym, niedarowanie roztrzepana, zapomniałam dowiedzieć się, jakim jest nowy numer domu, do którego adresuję, może więc na poczcie zależeć. Roboty mam przed sobą mnóstwo: jakaś nowela na 1 kwietnia przyrzeczona, zaległe listy, 3-ci tom powieści A w głowie mi szumią i w sercu dzwonią jeszcze wrażenia, wspomnienia Warszawy... Czy mam powiedzieć, że najdroższe i najtrwalsze te, które od Pana pochodzą? Już powiedziałam, cóż stąd? Wszak wśród najlepszych muszą być najlepsi i wśród najmilszych najmilsi. Jeszcze do nikogo tam nie pisałam, zajęta fantazją dla Głosu. Pierwszego Pana pozdrawiam. Przed końcem tygodnia podziękuję wszystkim tym, którzy mię taką strugą serdecznego ciepła obleli, że jeszcze grodzieńskie zimno mię nie dosięga. Jednak chciałabym bardzo widzieć Pana nie po warszawsku i prędzej niż w końcu lata. Gdyby Pan mógł przyjechać na wiosnę, w kwietniu, w maju, choć na dzień jeden...

Co będzie z Głosem! Na cuda nie liczę, choć stają się czasem, więc o wiadomość w kilku słowach najserdeczniej pana Potockiego proszę. Obchodzi mię to bardzo. Chciałabym dla Was dużo pisać, ponieważ mię do tego raczyliście zachęcić.

W pamięci żony Pana i siostry — którą w domu Waszym poznałam, a pragnęłabym poznać bliżej — o mały kącik proszę.

El. Orzeszkowa


30 V [18]88, Grodno

Posyłam Panu książkę, którą zasłużenie czy niezasłużenie najlepiej lubię ze wszystkich przez siebie napisanych, może dlatego, że tło jej, od spółczesności oderwane, najwięcej pozwoliło mi w niej być sobą. W tej książce najsubiektywniejszą byłam i dlatego chcę, aby przeczytał ją ten, przed którym, gdybyśmy więcej z sobą żyli, nie miałabym żadnych tajemnic. Nie żyjemy przecież zazwyczaj ani tak, ani z tymi, jakbyśmy pragnęli, ale jak musimy. Więc też najpewniej wielu rzeczy swoich nigdy nie powiem Panu, tym bardziej że na ustach tamuje mi słowa bardzo rzeczywista i zupełnie nieprzezwyciężona nieśmiałość. Wydawać się to może nieprawdopodobnym, jednak jest prawdziwym; jestem bardzo nieśmiałą względem tych, którzy w szacunku i sympatii mojej wyjątkowe miejsce zajmują. Im wyższym i obszerniejszym jest to miejsce, tym mniej uczuwam prawa i prawdopodobieństwa zajmowania ich sobą i wszystkim, co moje. Dlatego więcej im obcą zostaję niż obcym. Rozumiejąc wszystko Pan i to zrozumie.

Za trzy dni będę już na wsi, gdzie zamierzam wiele pisać, a w przestankach, dla nauki i zabawy, rabować królestwo roślin z jego różnobarwnych ozdób. Z całego serca życzę Panu najpomyślniejszego w świecie pobytu w Nałęczowie. Może Pan tam w jakiej cichej chwili wspomni o oddalonej, lecz serdecznej przyjaciółce swojej; — oddalonej, bo jej „nigdy drobne, ale zawsze tylko wielkie i ważne rzeczy giną".

El. Orzeszkowa


15 III [18]95, Grodno

Szanowny Panie

Trochę mi smutno, że czas Panu zabieram, ale muszę, i dobroć Pana niedyskrecję moją wyrozumie.

Jestem bardzo niespokojną o Wilunię. Przed kilku tygodniami zaczęła chorować, ale w taki jakiś sposób, który budzi trwogę. Obłożnie chorą nie była wcale. Doświadcza bólów bardzo silnych w rozmaitych z kolei częściach ciała: rękach, nogach, krzyżu itd. Są to bóle tak gwałtowne niekiedy, że dopóki trwają, nie może uczynić poruszenia najmniejszego. Wytworzyły się też guzy w okolicach ramion. Miałam zręczność zapytywać o stan jej zdrowia zwykłego jej lekarza. Powiedział mi, że choroba jest poważną, na tle nerwowym, mającą wpływ na serce, że wyleczoną być może, ale i źle skończyć się także może. Zabronił jej używania wina, herbaty, kawy, wszelkich rzeczy słodkich i tłustych. Najwięcej przeraża mię wygląd Wiluni. Zmizerniała ogromnie, ma w oczach wyraz niepodobny do określenia, ale który budzi we mnie smutek. Nie wiem dobrze dlaczego, ale gdy patrzę; na jej oczy, robi mi się smutno. Jest w nich jakaś zmiana niepodobna do ułowienia wyrazem, ale sprawiająca na mnie wrażenie — po prostu zasmucające. Namawiałam ją, aby jechała do Warszawy, do Pana. Nie może. Istotnie nie może. To jest życie biedne, skrępowane, złamane, dziwnie nie dotrzymujące obietnic młodości. Żal mi jej ogromnie.

Pomimo rzeczy drobnych zresztą, które stawiły między nami drobne też przegródki, mam dla niej dużo przywiązania. Wiem, że Pan jej także sprzyja. Postanowiłam napisać do Pana potajemnie od niej, z prośbą, aby Pan wpadł do nas choć na kilka godzin i zobaczył, co jej jest, bo mnie się zdaje, że źle jest. Nie mogę wątpić, że p. Beklejmiszew jest lekarzem dobrym, bo nie znam się na tym i jego nie znam. Ale rzecz prosta, że niezrównanie więcej ufam nauce i doświadczeniu Pana. Jeżeli trzeba i można ją ratować, Pan ją uratuje najpewniej, a p. Beklejmiszew może nie. Dlatego przesyłam Panu tę wiadomość i tę prośbę; a śmiałość moją niech mi Pan przebaczy przez wzgląd na pobudkę, którą jest jeżeli nie przyjaźń — bo czyż przyjaźń naprawdę istnieje? — to jednak dawne i serdeczne przywiązanie. Ściskam serdecznie ręce Pana.

Pełna szacunku i uczuć najlepszych

El. Orzeszkowa Nahorska


29 XI [18]95, Grodno

Szanowny i Drogi Panie

Kiedy jestem bardzo zajętą pisaniem, nie czytuję gazet. Tak było i teraz; dlatego wczoraj dopiero z listu pana Leopolda dowiedziałam się o ciężkiej stracie, którą Pan poniósł, i natychmiast przybiegam, aby uścisnąć obie ręce Pana ze współczuciem gorącym i silnym.

Postać zgasłego ojca Pana mam przed oczyma tak żywą i wyraźną, jakbym wczoraj ją widziała. Posiadam też kilka książek jego zacnego pióra, które mi będą odtąd pamiątką tym droższą, że pozostałą po pięknym duchu —. który odszedł. Obyśmy posiadali dla szczęścia kraju i zaszczytu ludzkości jak najwięcej podobnych!

Czy nie zobaczymy się z Panem tej zimy w Grodnie? Wróciłam ze wsi późno; od sześciu tygodni dopiero uporządkowałam się w nowym mieszkaniu i zabrałam się do pracy. Jestem ogromnie zajętą, ale nie ma tak pochłaniających zajęć, które by mi przeszkadzały myśleć o boleści Pana i ją podzielać. Żałuję, że tymi uczuciami mymi nie mogę dzielić się z Wilcią, która w lipcu jeszcze wyjechała z siostrami do krewnych w Kowieńskie i dotąd nie wróciła. Od dawna nie mam od niej listu. Pisałabym sama, lecz nie mogę już zorientować się, gdzie obecnie przebywa. Przypuszczam, że lada dzień nadjedzie.

Mąż mój łączy do moich wyrazy najserdeczniejszego współczucia, głębokiego szacunku i wiernej przyjaźni.

El. Orzeszkowa-Nahorska


2 (14) X [18]89 [1898]

Miłą wieścią przy obudzeniu się ze snu spotkana piszę natychmiast, z oznajmieniem, że widzenia się z Szanownym i Drogim Panem niecierpliwie oczekuję, na tej kartce już serdeczne powitanie i podziękowanie za przybycie umieszczając.

El. Orzeszkowa-Nohorska


21 X [18]98, Grodno Szanowny i Drogi Panie

Ostatnia bytność Pana w Grodnie pozostawiła mi wspomnienie promienne i nadzieją miłą. O przedmiocie tej ostatniej chcę chwilę pomówić z Panem. Jak niewysłowioną radością dla mnie jest to, że spełnić będę mogła życzenie Pana, jak mile uśmiecha się do mnie myśl, że w szare dnie i długie wieczory zimowe z córką Pana rozmawiać i wspólnie czytywać będę, opisywać nie próbuję. Niemymi albo zająkliwymi są rzeczy idące z głębi serca. Ale w zamian czuję potrzebę pomówienia z Panem o przedmiocie mojej uciechy, z którą związuję pojęcie przyjętego na siebie obowiązku. Pragnę zrozumieć go dobrze, aby go najmożliwiej dobrze spełnić. Niech mi Pan, uprzedzając jej przybycie, prześle trochę szczegółów o indywidualnych cechach charakteru, temperamentu i umysłu kochanej Jadwini, bo tak poufale już nazywam ją w swej myśli. Dla organizacji tak młodej pierwsze wrażenia są wagi niezmiernej; trzeba, aby początek znajomości naszej przyniósł jej takie, jakich potrzeba dla obudzenia ufności i sympatii. C'est le ton qui fait la chanson; dla każdego inny ton jest odpowiedniejszym nad wszystkie. Omyłki nie chcę, bo mogłaby być szkodliwą stosunkowi naszemu, więc i memu wpływowi. Inaczej dotykać trzeba duszy żywej w poruszeniach swych jak powolnej, serca wrażliwego jak opornego wrażeniom, umysłu marzycielskiego jak trzeźwego. Książki i przedmioty rozmów zastosowywać należy do pojęć wybujałych, aby zbytni ich wzrost powstrzymać, do niedość dojrzałych, aby ich rozwój naprzód posunąć. I wiele innych podobnych rzeczy, które w umyśle Pana dłuższym najpewniej staną szeregiem niż w moim. Niech Pan serdecznym chęciom moim dopomoże i przyśle mi wiązkę wskazówek, życzeń swych, potrzeb Jadwini, które ja bardzo głęboko wezmę do serca naprzód, a potem do takiego, jaki mi Bóg dał — rozumu.

U końca października st[arego] st[ylu] oczekiwać będę przybycia Waszego, bo w tej mniej więcej porze wyjeżdża stąd moja krakowska studentka* i kochana Jadzia pokoik po niej odziedziczy. Na tym miejscu tej kartki składam dla niej pocałunek dziękujący za to, że zgadza się być moim kilkomiesięcznym i drogim gościem. Niech mi Pan telegramą choćby oznajmi dzień swego przybycia z Jadzią, aby ktokolwiek z domu mógł pośpieszyć na dworzec z powitaniem serdecznym. Ale przedtem jeszcze czekam listu, a w tej chwili z szacunkiem głębokim i przyjaźnią szczerą rękę Pana ściskam.

El. Orzeszkowa


25 XI [18]98, [Grodno]

Szanowny Panie i Drogi Przyjacielu

Kilka słów tylko: podziękowania i prośby. Podziękowanie bardzo gorące za Jadzię. Różne przyczyny sprawiały, że przewidywałam zimę wyjątkowo smutną i posępną; dzięki Warn zakwitł mi w niej wdzięk ucieleśniony w postać córki Waszej, coraz milszej mi i bliższej. Dobrze nam schodzą dnie. Czytamy teraz wspólnie — we cztery — studium Tarnowskiego o Krasińskim i gawędzimy przy tym o mnóstwie rzeczy, bo organizacja wielkiego poety to mikrokosmos, w którym mieści się świat uczuć i idei. Jadzia sama czyta Le Bona l'Homme et les Societes. Inne jeszcze rzeczy są na stole jako moneta bieżąca. Pogoda tylko fatalna. Są dnie, w których nawet przejażdżka, nie tylko przechadzka, jest niepodobną. Chmurno i słotno rozpaczliwie, lecz my nie rozpaczamy.

A prośba taka: mam ważny interes do Towarz[ystwa] Dobroczynności] Warszawskiego], mianowicie proteguję tam kogoś do stypendium Ign[acego] Daniłowicza dla biednych wdów obarczonych rodziną a pochodzących z Litwy. Otóż bardzo potrzebną mi jest wiadomość, kto tam na takie sprawy wpływ wywiera i czy pomiędzy osobami wpływowymi nie ma czasem takiej, dla której prośba przeze mnie wyrażona mogłaby mieć niejaką wagę. Jako członek Towarzystwa może Drogi Pan wie cóś o tym i jeżeli tak, ogromnie proszę o wskazanie mi nazwiska i adresu. Będę nieskończenie wdzięczną.

Z całego serca pozdrawiam Pana, raz jeszcze dziękuję. Czy nie myśli Pan o odwiedzeniu Dziulki? Proszę kiedy wpaść do nas choć na kilka godzin. Uciecha nasza będzie wielką.

Z serdeczną przyjaźnią oddana

El. Orz. Nah.


17 XII [18]98

Drogi Panie

Dziulka mówi roi o wieści otrzymanej w dzisiejszym liście od siostry, że po wahaniu pomiędzy Rivierą a Grodnem i w ogóle Litwą Pan znowu przechyla się ku ostatniej. Co lepsze dla zdrowia, Pan sam tylko decydować może; ja tylko chcę powiedzieć, że dla mnie wybór Grodna i Litwy byłby bardzo, bardzo miłym. Dnie, które Pan w domu moim przepędzi, zaliczę do szczęśliwych. Ponuro i monotonnie tu, ale dla Pana najprzyjaźniej, jak tylko być może. Trochę byśmy gawędzili i czytali wspólnie; Dziulka byłaby szczęśliwą, a ja — kto wie? czy przy dłuższym jak zwykle przestawaniu z Panem — nie rozzuchwaliłabym się aż do zapytania o radę w chorobie, która nie jest chorobą ciała i o której nigdy jeszcze nikomu nie mówiłam, a rady sobie z nią dać nie mogę. Ale jeżeli urzeczywistni się to, czego doradzać nie śmiem, a o co, jeżeli Pan sam sobie doradzi, proszę, to niech Pan do hotelu nie zajeżdża, tylko wprost do takiego pokoiku skromnego, lecz cichego, który jest w moim domu dla gości, a milszego nad Pana gościa nigdy jeszcze w sobie nie mieścił. Dobrze? Proszę! Będzie tam Pan spokojny i swobodny jak na pustyni, bo to na górce, i zstąpi Pan stamtąd na niziny nasze wtedy tylko, gdy zechce. Książek znajdzie się tam milion i mały widoczek na szczyty moich starych klonów.

Dziulka zdrowa i jest moją pociechą serdeczną, którą jednak przed chwilą przemocą wygnałam z domu, aby trochę poruszała się na świeżym powietrzu.

A może Pan stąd na parę dni pojedzie do Białowieży, aby zobaczyć puszczę w zimowej szacie? — Niech mi Pan nie odpisuje — rozumiem idiosynkrazje różne, bo sama parę ich posiadam, ale odpowie mi za pośrednictwem listu Wandzi do Jadzi.

Pozdrowienia serdeczne.

El. Orz. Nah.


19 II [l]900

Szanowny i Drogi Panie

Z otrzymanej w tej chwili kartki naszej drogiej Jadzi dowiaduję się, że dotąd jeszcze ani wstać z łóżka, ani tym więcej myśleć o przyjeździe do Grodna nie może. Tak mię ta jej przedłużająca się choroba niepokoi, tak mi smutnych myśli chmurę do głowy napędza, że po namyśle decyduję się zapomnieć o idiosynkrazji Szan[ownego] Pana do listów i piszę z serdeczną prośbą o wiadomość, co jest Jadzi? Jaka to choroba? Czy cierpienia są znaczne? Jak prędko oczekiwać można wyzdrowienia? Niech Drogi Pan przez wzgląd na starą przyjaźń naszą odpowie mi choćby kilku krótkimi słowy, za co szczerze wdzięczną będę.

Od szanownej żony Pana wczoraj otrzymałam z Petersb[urga] miły liścik, oznajmiający mi przybycie jej na środę. Byłam bardzo ucieszona, ale teraz znowu nie wiem, czy tej wielkiej przyjemności mam się spodziewać.

Z głębokim szacunkiem i wierną przyjaźnią rękę Pana ściskam

El. Orzeszkowa


1 IV 1901, Grodno

Drogi Panie

Czy słowo stanie się ciałem i czy będę miała wielką przyjemność zobaczenia Pana w tym domku na Święta polskie? Było mi to obiecane, więc się upominam, a po stokroć przepraszam, że piszę na kartce, ale pracuję jak maszyna i na listy, tak nawet miłe jak do Pana, nie mam minuty czasu ni atonia siły. Wiem, że z Panem jest tak samo, więc proszę o telegraficzną wiadomość: czy i kiedy? Oby! Wszystkim bliskim Pana pozdrowienia i ukłony. Panu słowa przyjaźni bardzo prawdziwej.

El. Orz.


30 I 1902, Grodno

Drogi Panie

Jakby dla pomnożenia zachodzących pomiędzy nami wspólności i pokrewieństw moralnych nabyłam w czasach ostatnich ociężałości do pisania listów, choćby mi nawet do rozmowy z kimś, jak do rozmowy z Panem, dusza rwała się i tęskniła. Dziś przecież, po przeczytaniu listu Pana, za który z całego serca dziękuję, nieznośne usposobienie to od razu mię opuściło i aż pobiegłam do biurka, tak mi pilno było z Panem porozmawiać. Zawsze, zawsze myślę sobie, że oddalenie, w którym zostajemy, to dla mnie szkoda i strata ogromna, a nie tylko dla serca, któremu taka jak Pana przyjaźń, kochana i dobra, jest prawdziwą łaską niełaskawego życia, lecz również dla umysłu i dla pióra, które snąć słabymi się urodziły, bo często mdleją i usypiają bez tej podniety, jaką byłoby im najpewniej tchnienie wysokiej i szlachetnej myśli Pana. W ogóle zimno mi tu, pusto i samotnie bardzo, a gdyby nie Marynia Obrębska, która mi jest najlepszą towarzyszką i pomocnicą, chybabym nie wytrzymała i uciekła; jakkolwiek z drugiej strony wątpię, czy gdziekolwiek byłoby lepiej, z jedynym wyjątkiem bliskiego sąsiedztwa z Panem, które przecież łączy się znowu z niemożliwą dla usposobień moich Warszawą. Więc niech już będzie tak, jak być musi, i szkoda mi tylko największa tego oddechu myśli, którego ona w kształcie widomym często wydawać nie jest w stanie, bo makiem zasypana i przeziębiona usypia. Wszakże mi Pan ten subiektywny lament przebaczy. Mówię do przyjaciela, do tego, który sercem i myślą jest mi bliskim i najmilszym.

Jakby tu w najtreściwszy sposób zdać Panu sprawę z tej arcynudnej rzeczy, która zdrowiem się zowie? Było tak: stosując się do przepisu najlepszego lekarza i drogiego przyjaciela mego zaczęłam od razu pić Apentę, jod i Levico, rzeczy smaków coraz innych, lecz zawsze wybornych! (jagody jałowcowe zaniechałam) i trwała to — ta trójca — przeszło tydzień, gdy naraz wybuchnął katar i kaszel zniewalając mię do wyrzeczenia się jodu. Po upływie kilku jeszcze dni wykreśliłam z programu Apentę i — zostałam przy jednym płynie, który nazywa się Levico. Przy nim też dotąd wiernie trwam i ogromnie dobrze mi służy. Przede wszystkim opuściły mię nieznośne osłabienia, które przedtem czyniły mi często zajęcie wszelkie zupełnie niepodobnym, następnie bóle w piersiach ustały i oddech stał się zupełnie zwykłym, łatwym. Czułabym się też w tej chwili zupełnie zdrową, gdybym znowu nie nabyła potężnego kataru, od którego głowa i, co gorzej, oczy bardzo bolą. Ale to już rzecz doczesna i znikoma, przeminie wkrótce i wtedy obiecuję już sobie zdrowie kwitnące i pióro piszące. A co. mam dalej czynić? Jakiej ilości butelek Levico marzenia moje mają prawo sięgać? Jest to fakt, że każdy człowiek ma sobie najodpowiedniejsze i najdobroczynniejsze lekarstwa. Takim dla mnie jest arszenik. Nie wiem, czy Drogi Pan pamięta, ale ja pamiętam doskonale, że gdyśmy się po raz pierwszy poznali, byłam tak słabą, jak nigdy już potem, i Pan uczynił mię na długo silną i zdrową — arszenikiem. Były jeszcze i inne środki, ale tego używałam najdłużej i okazał się cudownie skutecznym. Tak samo i teraz: te arszenikowe wody działają na mnie jak źródło kastalskie.

A przeziębiłam się i zakatarzyłam fatalnie przez próżność — w zimnej altanie fotografa. Przyszło mi do głowy kazać zdjąć swój konterfekt — potrzebowałam go istotnie dla tuzina proszących, znanych i nieznanych — jeżeli oprócz kataru wyniknie z tego w korzyści odbicie, choć mniej więcej do czegoś podobne, natychmiast przyślę je Panu, aby za mnie i o mnie mówiło wiele, wiele rzeczy, które na najdłuższym arkuszu papieru zmieścić się nie mogą.

Teraz trochę o kochanym Janku. Odwiedziny jego sprawiły mi wielką przyjemność; przecież to syn Pana, brat Dziulki i sam przez się chłopak miły i sympatyczny bardzo. Pragnę ogromnie, aby tu tę swoją służbę Marsowi poświęcał, ale rzecz niepewna jeszcze, czy są wakanse w pułkach. W tym, w którym znajduje się p. Bokszczanin, nie ma na pewna, bo procent wyczerpany; o innych dowiaduje się p. Maksymil[ian] Obr[ębski], ale ta dowiadywanie się trochę czasu potrwać musi, bo wprost z kancelarii wojskowych czerpać informacje jest podobno rzeczą niebezpieczną, gdyż fałszywych udzielić mogą, a trzeba czynić to przez oficerów prywatnie. W poszukiwaniu takich oficerów jest właśnie teraz p. Maksym[ilian] i gdy tylko wiadomości poweźmie, wnet je przyśle. Obyż tylko były pomyślne! W Białymstoku, u brata Bokszcz[anina], okazał się brak wakansu. Można by na ten temat napisać jak na śmierć Urszulki Kochanowskiej trenów 19, ale mam już mało miejsca na papierze, a muszę jeszcze cóś o literaturze...

Więc przede wszystkim cieszę się już naprzód bliskim otrzymaniem książki Pana. Jest ona tak oryginalnie pomyślaną i pięknie napisaną, że aż żal jej dla naszej płaskiej i płytkiej krytyki. Czy też ktokolwiek z sędziów piśmiennictwa pozna się na niej? A faktem jest, nieszczęśliwym tym razem, że co do popularności i szerokiego czytania książki publiczność dyrektywę bierze od prasy. To nawet dość zrozumiałe, bo wszędzie i zawsze ogół jest po trochu stadem Panurgowym, potrzebującym, aby mu ktoś nad drogami latarnie zapalał. A naszych latarni światła palą się za szybami ze szkieł dziwnie ordynarnych i mętnych. Niech mi Drogi Pan przyśle dwa egzempl[arze]. Jeden poślę Ławrowowi. Bardzo być może, że przetłumaczy, a jeżeli i nie, to zda sprawę w Rusk[iej] Myśli. Natenczas można będzie to w gazet[ach] warszawsk[ich] powtórzyć i tym sposobem dać bodźca naszym gruboskórym sprawozdawcom. U mnie z tej dziedziny jest ta nowina, że Ad astra zdaje się zmartwychwstawać. Pan X przysłał parę nowych rozdziałów, bardzo pięknych i na wszystkie poprawki i eliminacje poprzedzających zgodził się najrozleglej. Teraz już wszystko ode mnie tylko zależy. Mam niewiele do końca, ale rzeczy trudne. Czy zdobędę się na nie? Pewną jeszcze nie jestem. Ostygłam dla przedmiotu i nie mam w pobliżu żadnego ogniska, które by dopomogło mi roztopić te lody. Self help! Może! Już dziś nic więcej; tylko słowa przyjaźni najserdeczniejszej, jaka kiedykolwiek istniała pod słońcem, (cz)ułości głębokiej i szacunku wysokiego pełnej.

El. Orzeszkowa


19 III 1902, Grodno Szanowny, Drogi, Kochany Panie

Tak jestem od paru miesięcy pogrążona w pisaniu, przepisywaniu, poprawianiu Aster, że nie mogłam dotąd dziękować Panu za prześliczną książkę i prosić o coroczne święto, które Pan przyjazdem swym mi sprawia. Mam to zresztą przyobiecane sobie i upominam się o dotrzymanie obietnicy. Dnie rozmowy z Panem będą mi prawdziwym odetchnieniem duszy; będziemy czytali Astry i mówili o książce Pana, która przy powtórnym czytaniu sprawiła na mnie jeszcze głębsze i podnioślejsze niż przedtem wrażenie. Zakończenie, którego nie znałam, uzupełnia i zaokrągla myśl wybornie. Daremnie jednak szukam w dziennikach sprawozdań i z trwogą myślę, czy też w prasie naszej znajdą się odpowiedni dla tego dzieła sprawozdawcy i wyjaśniacze. Bardzo być może, że się nie znajdą. Płytkość, pobieżność i ckliwa afektacja artystyczna panują w tym momencie niepodzielnie. Zdaje się, że i my z naszymi Astrami wybierzemy się nie w porę. Jednak wybierzemy się, już się stało! Niech Pan sobie wyobrazi, że ta prawie trzyletnia robota, tyle razy porzucona, rwana, utrapiona i trapiąca, już jest prawie skończoną. Ja piszę swój rozdział ostatni, Romski trzy swoje ostatnie najpewniej już lada tydzień nadeśle. Rzecz wyszła duża, pełna treści i dziwna w formie, ale czuję sama, że posiadając braki posiada też i piękności. Wątpię jednak, aby w porze Wesel, Złotych run i Godzin cudów podbiła serca i wyobraźnię. A la volonte du Ciel!

Czekam, czekam przybycia Drogiego Pana, a gdyby Wandeczka łaskawie przypomniała sobie o mnie i chciała przyjechać także, powiększyłaby tym radość moją. Którego dnia Państwo przyjadą?

Ach! prawdopodobnie Astr czytać nie będziemy, bo jest tu teraz ktoś, przed kim ja rękopisów swoich nie czytuję, a kto z nami stale przebywać będzie. Szkoda! bo i do powiedzenia miałabym Panu wiele. Ale i to a la volonte du Ciel!

Obie dłonie Pana z przyjaźnią serdeczną ściskam.

El. Orz.

Szanownej żonie Pana pozdrowienia bardzo uprzejme, drogiej Dziulce mojej pocałunek.


2 X 1902, Grodno Drogi, Kochany Panie

Chwilami przejmuje mię ciężki wstyd, żem tak srodze nadużyła przyjaźni i dobroci Pana dla mnie. Dwie noce w wagonie! Dzień stracony dla pracy! etc, etc. Ale potem znowu wraca ufność i słodycz ciekąca z myśli, że jest na ziemi ktoś, ktoś bardzo szlachetny i miły, do kogo mam prawo w cierpieniach ciała czy duszy zawołać. Mam prawo? prawda? Na mocy tej siły, którą jest dawne już, bardzo szczere i czułe przywiązanie. To uczucie, rzadkie, mam dla Pana, więc wyobrażam sobie, że nie przestając być dłużniczką Pana uiszczam też Panu cząstkę tego długu, który nam wszystkim życie płacić winno, a skąpo wypłaca. I otwarcie wyznaję, że wzywając Pana mniej miałam na myśli lekarza niż człowieka. Myślałam, że zaraz, umrę i pragnęłam zobaczyć Pana, trochę też i to myśląc, że gdy Pan mię jako lekarz zobaczy, może zaraz nie umrę.

Bo dziwną sprzecznością wewnętrzną, mało ceniąc życie i prawie nic nie spodziewając się i nie wymagając od niego, człowiek jest przecież węzłem jakby organicznym przywiązany do życia. Jest on przywiązany raczej do siedliska, do wieloletniego mieszkania swego, do ziemi. Myśląc o rozstaniu się z nią żałuje kilku miłych twarzy ludzkich, błękitu nieba, zieleni drzew, kwiatów, słońca, ciszy wieczornych, poranków promiennych; żałuje też swoich myśli, które umilkną... Słowacki zapytuje: „Czymże jest życie? Czy to jest Anioł dobry, który nas opuszcza w godzinie śmierci?" Nie wiem, jak kto., ale ja wiem dobrze, że to jest Anioł surowy i wiele wymagający, a w nagrody skąpy — i jednak rozstanie się z nim jest smutkiem. Nie trwogą, ale smutkiem i żalem. Więc chwila obecna jest dla mnie tą, w której przyszło mi wypracowywać w sobie pozbycie się tego smutku i żalu, a zastąpienie uczuć tych spokojem...

Dużo dziś napisałam Panu o sobie i takich rzeczy, których się zazwyczaj nie pisze i nie mówi nikomu. Zostaje jeszcze kilka słów o stronie fizycznej. Tylko co był dr Zamkowski, puls znalazł prawidłowy (rytm się ustala) i zalecił nadal i ciągle strophant. Co do mego własnego samopoczucia, jest ono czasem dobre, czasem złe. Uczuwam się to silną, to słabą, to energiczną, to wyczerpaną i pracować jeszcze bym nie mogła. O to ostatnie jeszcze mi idzie; mam trochę pomysłów i ochoty.

Niech Pan wszystkich swoich serdecznie pozdrowi i mnie do nich zaliczy. Jestem szczerze i bardzo Panu oddaną.

El. Orz.


8 X 1902, Grodno

Drogi Panie

Kochana Jadzia donosi mi wśród wielu innych rzeczy, że Pan wybiera się pisać do mnie. Uprzedzam ten akt heroiczny prośbą, aby go Pan nie dokonywał. Kto tak wiele i tak wybornych sił wydatkuje dla fizycznego i umysłowego dobra bliźnich, ten powinien czuć się wolnym od więzów pospolitego konwenansu, zwłaszcza gdy idzie o stosunki tak serdeczne i bliskie, jak nasze. Ja wiem, że Pan mi sprzyja — i śmielszym jeszcze rzutem ufności wierzę, że Pan ze mną rozmawiać lubi; niech więc

Pan tym drogim dla mnie prawdom listownych dowodów nie daje — lecz w zamian z pamięci nie utracą, że dzięki wynalazczemu rozumowi ludzkiemu są na świecie koleje żelazne, że jedna z nich łączy Warszawę z Grodnem i że to Grodno to taka mała, licha, smutna mieścina, w której przybycie Pana rzuca na jedno serce małe, smutne, nie-liche blask szczerej radości. O tę pamięć serce to prosi, ale listów, które obarczają czas i siły, bez tego zbyt obarczone, nie trzeba!

Jadzia pisze do mnie o rychłym przybyciu swym tu z kochaną Wandką i z mężem. Cieszę się bardzo tą nadzieją, tym bardziej że pracować na dobre nie mogę jeszcze, a bezczynne patrzanie na pochmurne niebo w dzień i na samotną lampę wieczorem nie przyczynia się do jasności uczuciowych i umysłowych horyzontów. A bez odrobiny choćby jasności na horyzoncie życia słabnie i przepada jego zdrowie i moc.

Zdrowie moje polepszyło się w tym, że serce nie wyprawia mi już w piersi dziwacznych tańców i głowy nie zdejmuje fizyczne poczucie umierania. Ale osłabioną czuję się i myśl, wyobraźnię mam omdlałe. Dr Zamk[owski] zalecił mi zmniejszać już dozę strophantu (jak imię tego lekarstwa przypomina poezję!) i przyjmować jakiś żelazny preparat w proszkach; spełniam to punktualnie dla miłości tych utworów pisarskich, którymi świat, a przede wszystkim samą siebie, obdarzyć jeszcze mogę. E[v]viva l'arte!

Ad astra już ukazała się na świat. Jakkolwiek rzecz to jest gwiazdami usiana, rzadko kto pewnie dostrzeże ją na niebie literatury, śród którego moja gwiazda — prawie zgasła. Pomimo to e[v]viva l'arte! Z całego serca kochaną dłoń Pana ściskam.

El. Orzeszkowa


23 X 1902, Grodno

Drogi Panie

Wysyłam dziś pod adresem Pana pocztą swoją malutką robótkę własnoręczną, która jest tej natury, że gdy nie zostanie b[ardzo] rychło z poczty odebraną, może rozpłynąć się w nicość. Niechże więc Drogi Pan po otrzymaniu awizacji zaraz po nią pośle i niech jej widok przekona Pana, że nie muszę być bardzo z sił ogołoconą, skoro dzieła podobne jeszcze tworzyć mogę...

W samej rzeczy było mi wczoraj nieco gorzej z sercem i głową, dziś znowu jest lepiej; nie wiem zupełnie, czy kiedykolwiek będzie dobrze, ale i nie zastanawiając się już nad tym puszczam wszystko na wolę tego „warsztatu natury", na którym jestem niteczką tak maluchną w tkaninie tak ogromnej, że — o niteczkę mniejsza i niech żyje — tkanina! Poznaje

Pan w tym pewno filozofię zaczerpniętą z Czym jestem?. Jestem jej gorącą adeptką, z tą tylko różnicą, że — jako nie naturalistka — oprócz „warsztatu natury" i ponad nim mam wypisane w sercu jedno jeszcze imię...

Wandka zupełnie już zdrowa, gorączki nie ma, z łóżka wstała, ale dziś jeszcze rekolekcje na „górce" odsiaduje. Mówią mi ludzie, że jest zadowoloną z zakładu leczniczego, w którym chorobę przebyła, bo nawet dr Zamk[owski], tym razem więcej niż zwykle ożywiony, codziennie ją odwiedza. Miałam wczoraj wielką przyjemność na widok tej, którą sprawiły mu cygara; dziś zaś czy jutro ma on Dziulce pod sekretem powiedzieć, jak mu się podobały.

Tak stoją u nas rzeczy zdrowia i humoru; jest wiele innych, o których do Drogiego Pana pisać bym rada, ale Pan by mię za dłuższe pisanie gderał? nieprawdaż? Więc już tylko dziękuję, dziękuję, dziękuję za wszystko, za mnóstwo, obie dłonie Pana mocno ściskam i szanownej żonie Pana uściśnienia i pozdrowienia najlepsze zasyłam.

El. Orz.


1 III 1903, Grodno

Drogi Panie

Od paru już tygodni co dzień myślę o pisaniu do Pana, chcę pisać i — nie piszę, to z powodu różnych pisanin pilnych i koniecznych, to poddając się osobliwemu u mnie lenistwu do pióra, którego tej zimy po raz pierwszy doświadczać zaczęłam. Ale dziś muszę koniecznie pisać pod wrażeniem, odwiedzin miłego Waszego Janka, który był tu wczoraj i którego na Święta tutejsze zaprosiłam, zapowiadając mu niezawodną obecność tu Drogiego Pana. Wszakże nie mylę się? Wszakże nadzieja moja spędzenia z Panem dni świątecznych płonną nie jest? Nadzieję tę dobyłam sobie z któregoś listu Jadzi czy Wandki i za nic jej nie oddam. Przyjedzie Pan? prawda? A którego dnia? Proszę o wiadomość na małej kartce, w dwóch malutkich słowach.

Janek przyjeżdżał na kilka godzin tylko, w interesie wesołych sprawunków. Bawią się sobie panowie wojskowi w Augustowie; w najbliższych dniach grać mają teatr amatorski i trzej, pomiędzy którymi Janek, przyjeżdżali do Grodna — stojącego wobec Augustowa w postawie imponującej stolicy — po peruki, szminki i inne szczegóły kostiumów teatralnych. Janek wygląda doskonale, zdrów i wesoły. Tęgi to jest, dzielny, sprężysty charakter i praktyczny, jasno na życie patrzący umysł. Można wróżyć mu przyszłość pomyślną. Ogromnie ucieszył się, że wkrótce nie tylko zobaczy swego kochanego ojca, lecz i czas dłuższy z nim przepędzi. Mam szczęście do dzieci Pana: z Jankiem, tak jak z Jadzią i Wandką, jesteśmy w przyjaźni serdecznej.

W uczuciu pewności, że wkrótce się zobaczymy, o niczym więcej nie piszę — ani o sprawach i nowinach grodzieńskich, ani o swoim zdrowiu, ani o niczym, co moje i nasze. Gdy Pan przyjedzie, wszystko powiem i opowiem — a teraz już tylko słowa najczulszych pozdrowień dla szanownej żony Pana, a dla Pana mocne i długie uściśnienie dłoni!

El. Orzeszkowa


28 IV 1903, Grodno

Drogi Panie

Pomimo wielkiej i stałej chęci mojej rozmawiania z Panem może bym dziś jeszcze listem swym Panu nie dokuczała, gdyby nie konieczność sprostowania omyłki, którą w dziwnym jakimś ro[z]stroju pamięci popełniłam. Wypadkiem wczoraj, szukając jakiegoś listu, natrafiłam na list p. Malwiny Blumberg (tłumaczki mojej) i rzuciwszy nań okiem osłupiałam z przerażenia. Przeraziłam się głównie własnym swoim stanem psychicznym. Owo pudła piękne do rysunków Stachiewicza pocho-dzi nie od niemieckich wydawców Bene nati, lecz od ich tłumaczki, panny Blumberg. Rzecz sama przez się nie ma wagi wielkiej; przecież uczułam, że powinnam jak najspieszniej wiadomość sprostować przed Drogim Panem i przed p. Leopoldem, do którego jednocześnie piszę. Tłumaczenia omyłki dostarczyć może bardzo silny w tych czasach rozstrój nerwów moich i może zresztą jakieś wyjątkowe roztargnienie, czy nie wiem już co. Bądź co bądź za błąd pomimowolny serdecznie przepraszam.

Krótkie chwile, które Drogi Pan pozwolił mi spędzić z sobą, jak zawsze pozostawiły mi wspomnienie najmilsze; jakkolwiek z drugiej strony z głębokim smutkiem spostrzegałam tym razem w Panu wyraźne oznaki zmęczenia pracą i — może — pewnego zmącenia tej cudownej pogody i równowagi duszy, które stanowią jedną z najbardziej indywidualnych cech rzadkiej piękności duszy Pana. Nic w tym dziwnego. Nie ma zapewne na świecie takiego słońca, którego by przyćmić nie musiała niejako wszechstronnie ciężka atmosfera naszego specjalnie życia. Lecz wobec tych spostrzeżeń znowu smutkiem i troską napełnia mię myśl, że Pan zamierza całe lato spędzić w Warszawie. Nie będzież to zbyt przedłużony wysiłek ciała i ducha? Nie do mnie wprawdzie sąd o tym należy, a troskę, którą tu w kilku słowach pozwalam sobie objawiać, niech serce Pana wytłumaczy tą dawną i bardzo poważną przyjaźnią dla Pana, która jak kwiat bajeczny w sercu moim nie więdnie nigdy.

Szczerze i wiernie oddana

El. Orzeszkowa


4 VII 1903, Marieribad, Waldquellzeile, v. Anita (list odpowiedzi nie potrzebujący)

Drogi, Kochany Panie

Balkon na pierwszym piętrze wysokiej, ładnej wil[l]i, dokoła las sosnowy i świerkowy, powietrze czyste jak kryształ i wonią drzew zaprawne, cisza prawie wiejska, z leśnym zupełnie świergotem ptactwa — oto jest miejsce, z którego przez przestrzeń daleką wysyłam ku Panu serdeczne dzień dobry i wiadomość, że nam tu dobrze. Szczęśliwie się jakoś złożyło, żeśmy bez trudu i od razu po przyjeździe na ten milutki pokoik z otoczeniem ślicznym trafiły; szczęśliwym też był uczyniony przez Drogiego Pana wybór lekarza. Pan Kwiatkowski sprawia wrażenie człowieka pomimo młodości poważnego; jest miły w obejściu się, inteligentny i budzący zaufanie. Zajął się nami ze starannością, za którą jestem mu prawdziwie wdzięczną. Nazajutrz po przyjeździe byłam niewypowiedzianie zmęczona i musiało mi serce trochę kaprysić, bo dostałam od p. Kw[iatkowskiego] strophant i konwalię; ale wczoraj znalazł już puls regularnym zupełnie i pozwolił dziś wziąć pierwszą kąpiel. Do miasta jest stąd około kwadransa drogi pieszej, a powrót z miasta utrudniony znacznie przez górzystość gruntu i jest to jedyna niedogodność, której tu doświadczam.

A teraz — rzecz najważniejsza: zawczoraj sama jedna w mieszkanku porządkowaniem papierów zajęta ujrzałam wchodzącą młodą osobę, jak mi się wydało, młodą pannę, jasno ubraną, zgrabną i zdziwiona wizytą niespodziewaną postąpiłam parę kroków na spotkanie nie wiedząc, kogo spotykam. Nagle wykrzyk zdziwienia! Była to kochana żona Pana. Cóż to jest za wyglądanie cudowne! O parę lat starsza siostra swoich córek. Niespodzianka to była dla mnie zupełna — myślałam, że jest w Dreźnie — ale nie potrzebuję mówić, jak miła. Przegawędziłyśmy na balkonie moim jakąś godzinę i pożegnałyśmy się słowami: do częstego widywania się! Na nieszczęście mieszkania nasze są bardzo od siebie oddalone; jednak nieraz zapewne chęć przezwycięży przestrzeń.

Przedtem jeszcze byłam u pana Kwiatkowskiego, który potrzebował mię mieć u siebie z powodu jakichś specjalnych badań, i od doktora poszłam do mieszkającej tuż obok pani Lewentalowej. Wrażenie sprawiła na mnie wprost żałosne. Bardzo, bardzo głęboko nieszczęśliwa — po stracie męża — kobieta. Żywy obraz tego bólu, który nie krzyczy, nawet nie płacze, ale zmarszczkami ryje twarz jeszcze młodą i oczy — niegdyś piękne — ujmuje w czarne jak suknia żałobna obręcze. Niegdyś! Ileż zagadek i ironii życia mieści się w tym wyrazie! Gdym teraz na tę w żalu znędzniałą, zżółkła, zestarzałą kobietę patrzała, stanęła mi przed oczyma młodziutka, ładna, hoża dziewczyna, szczęśliwa narzeczona, którą przed 23 laty widywałam. Tak wszystko więdnie, przemija i żyjąc jeszcze, żyje tylko dla bólu albo dla pustki bezcelowego istnienia. Po co? Dlaczego rozpoczyna się w kwiatach i perłach, a kończy się w łzach i łachmanach, w łachmanach nie odzieży, lecz siły, radości i nadziei?

Ale podobno o tych smutnych i ważnych przedmiotach niezdrowo jest myśleć w kurorcie. Więc parę drobnych aktualności: dr Kwiat[kowski] był tak grzeczny, że przyniósł mi wczoraj ostatnie n[um]ery Polskiego Słowa, w których znalazłam opis zlotu sokołów we Lwowie i list Gorkiego o zbrodn[iach] kiszyniewsk[ich]. Uroczystość piękna, choć dużo teatralna, i list piękny, choć trochę powierzchowny czy płytki. Ja o przerobieniu i posłaniu do Krak[owa] swego ciągle myślę. Może łudzi mię miłość własna, ale zdaje mi się, że byłby trochę gruntowniej wziętym od listu Gorkiego.

A to pisanie moje niech Drogi Pan zechce zakomunikować naszej kochanej Jadzi, do której z drogi pisałam parę razy i wkrótce napiszę znowu, a dziś nie piszę, bo czas goni, kąpiel czeka...

Z całego serca podpisuję się starą i wierną przyjaciółką Drogiego Pana.

El. Orzeszkowa

Marynia Obr[ębska] przesyła Państwu pozdrowienia serdeczne. Kochanemu p. Bernardowi obie przyjacielsko dłoń ściskamy.


18 VII 1903, Marieribad, Waldquellzeile, v. Anita

Drogi Panie

Znowu utrudzam Pana listem i — co gorsza, tym razem proszę o kilka słów odpowiedzi, literalnie kilka słów na karcie, bo byłabym w rozpaczy, gdybym przypuszczać mogła, że pełne trudów dnie Pana choćby źdźbłem drobnym obarczam i staję się przyczyną przelotne] choćby chwili przymusu.

A przyczyna tej śmiałej prośby o kilka słów taka: wczoraj dowiedziałam się od żony Pana, że panie Kościałkowskie, wszystkie trzy, są w Warszawie i że najmłodsza z nich dotknięta jest jakąś ciężką, podobno nieuleczalną chorobą. Głęboko zmartwiła mię ta wiadomość, szczególniej przez wzgląd na Wilhelminę i bez tego już niezbyt przez los faworyzowaną; więc bardzo chciałabym wiedzieć, co to i jak jest, czy istotnie nowe udręczenie spotka te już tak mało, mało szczęśliwe kobiety? Niech mi Pan przebaczy, że o to pytam; niech Pan przypisze to niemądremu, o! jak niemądremu sercu, które jednej godziny dobrej nikomu zapomnieć nie może, choćby po niej sto godzin złych nastąpiło.

Oprócz tego nie mam najmniejszej wieści od nikogo z rodziny Waszej. Jadzia nie przysłała mi ani słówka. Czyście zdrowi? Czy żaden cień nie stanął pomiędzy słońcem spokoju a Wami?

Żonę Pana przez czas jakiś widywałam rzadko, bo była cierpiąca i nie wychodziła z domu, a mnie raz tylko siły własne i deszcze niebieskie być u niej pozwoliły. Marynia codziennie odwiedzała ją i tym sposobem miałyśmy o sobie wiadomości ciągłe. Wczoraj kochana pani Maria odwiedziła nas razem, ze śliczną panią E[i]gerową i przegawędziłyśmy sobie we cztery bardzo mile około trzech godzin. Dziś mamy wspólnie zjeść obiad w restauracji Waldmuhle, otoczonej pięknym, wonnym lasem.

W ogóle jest tu pięknie, spokojnie; p. Kwiatkowski jest miłym, troskliwym lekarzem i gdybym była jakąś powagą czy potęgą lekarską, nigdybym marienbadzkich pacjentów komu innemu niż jemu nie powierzała. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ten cień, który wybiera sobie ulubieńców i wlecze się za nimi pod wszystkie nieba i we wszystkie piękne lasy, gdyby nie „gość nie proszony", „możny pan życia", smutek, ciekący z życia, świata, nie wiedzieć z czego, ze wszystkiego, z niczego... Ale o tym lepiej nie mówić; to arkana dla tych nawet, którzy je w sobie noszą, często niepojęte, a jak przeznaczenie niepozbyte i niezniszczalne.

Serdecznie, gorąco ściskam obie dłonie Pana.

El. Orz.


23 IX 1903, Grodno

Szanowny i Drogi Panie

Dziś otrzymałam, od naszej kochanej Jadzi wiadomość smutną o nie-zdrowiu Pana i śpieszę powiedzieć, że mię ona niewypowiedzianie boli i niepokoi. Obyż minęło jak najprędzej! Obym jak najrychlej dowiedzieć się mogła, że niegodziwy reumatyzm umknął na bory i lasy! Obym Drogiego Pana bardzo wkrótce zobaczyć mogła zupełnie zdrowego tu, w tym szarym domku grodzieńskim, gdzie mi z Panem przeszto tyle godzin miłych i niezapomnianych! Bo wszakże odwiedzi mię Pan tej jesieni, jak za dawnych, jak za długich lat? Może Jadzia wyzdrowieje, może Wandeczka za mną trochę zatęskni i razem z Panem przyjadą. Potrzebujęż mówić, jak byłabym Warn radą? Jednym słowem to określę: tak, jak bywałam zawsze. — O sobie cóż powiem? Kuracja marienbadzka, czy zarazem, albo i więcej jeszcze, podróż i związane z nią wrażenia, bardzo dobrze wpłynęły na mój stan fizyczny. Czuję się zdrowszą i silniejszą, niż byłam w roku zeszłym. A o szczegółach nie napiszę nic; niech się mój Najszanowniejszy i Kochany Doktor naocznie z nimi zapoznać zechce. Tymczasem pełne szacunku i przyjaźni uściśnienie dłoni przesyłam.

El. Orzeszkowa Szanownej żonie Pana pozdrowienia serdeczne.


28 XI 1903, Grodno

Szanowny i bardzo Drogi Panie

Nie dlatego piszę, aby kołysała mię zwodna nadzieja otrzymania odpowiedzi, ale dlatego, aby zwierzyć się przed Panem z uczuć bólu i trwogi, jakimi napełnia mię choroba naszej Jadzi. Wandka pisała mi niedawno, że już jest lepiej; dziś otrzymałam od samej chorej parę kartek pisanych ołówkiem, smutnych i które mnie przejęły smutkiem takim, że na cały dzień rozlany uczynił mi go prawdziwym dniem feralnym. Co; jej jest? Jak jej jest? Czego można spodziewać się i obawiać? Czy to groźne? Pytania te wypisując strasznie lękam się odpowiedzi, a jednak mieć ją pragnę, więc proszę, aby Drogi Pan przez naszą starą przyjaźń zechciał powiedzieć Wandce, co ma mi napisać, a ona już najpewniej będzie tak dobra i napisze.

I jeszcze jedno pytanie. Wszakże, jak od dawna bywa zwykle, będę miała i w tym roku radość zobaczenia Pana u siebie na Święta now[ego] stylu? Niech Pan, nie odpowiada przecząco, bo byłabym zmartwiona głęboko. Jeżeli tylko podobna, ogromnie o to proszę, a mam nadzieję, że może i p. Jan na rendez-vous z kochanym tatusiem przyjedzie. Niech Drogi Pan i na to pytanie odpowiedź Wandce podyktuje, a ja kiedyś przy widzeniu się za powtórzenie mi odpowiedzi Pana podziękuję jej serdecznie, serdecznie.

O sobie — nic nowego. Jeszcze żyję i bazgrzę; niewiele bazgrzę, bo sił do pracy znacznie mniej niż przed paru jeszcze laty, ale jakąś tam bajkę świeżo skończyłam. Brak mi tu wielki podziału i myśli, i uczuć, stąd wiele psychicznych następstw nie sprzyjających i pisaniu, i zachowaniu sił. Zresztą w smutną jesień smutną jest mowa ziemi, nieba, drzew i — serc.

Mocne i długie uściśnienie dłoni niech Pan przyjmie od swej starej i wiernej przyjaciółki

El. Orzeszkowej


2 II 1904, Grodno (środa)

Szanowny i bardzo, bardzo Drogi Panie

W tej chwili otrzymałam list od kochanej Jadzi, oznajmiający mi przybycie Pana na niedzielę najbliższą, czyli 7-my b[ieżącego] m[iesiąca] n[owego] st[ylu]. Pierwszy raz w życiu przesyłam prośbę nie o przybycie to, lecz o jego odłożenie. Prawda, że to cóś osobliwego? Osobliwe też są przyczyny. Pierwsza z nich ta, że przebyłam chorobę dość ciężką, z której dziś zaledwie wstałam i czuję się do ostateczności osłabioną i unicestwioną. Było to zapalenie gardła: sześć dni gorączki i 9 dni leżenia. Nogi chwieją się pode mną, w głowie pustka i słabość, nastrój psychiczny tak ciężki, że z największą rozkoszą płakałabym od rana do wieczora, i tyle tylko siły, aby się od tego częściowo wstrzymywać. W takim usposobieniu straciłabym całą tę niewymowną przyjemność, jaką sprawia mi każda możność przestawania z Drogim Panem, i Pana też na takie moje towarzystwo; narażać nie śmiem. Aby wybrnąć z tej biedy, potrzebuję jakiegoś tygodnia absolutnej bezczynności mózgu, nerwów i ust. To jedno. A druga przyczyna, to najłaskawsza obietnica przeczytania w liczniejszym kółku rozprawy O pamięci. Wszak Pan zechce mnie tego szczęścia, a grodnianom tej ważnej przysługi nie odmówić? Proszę o to b[ardzo] gorąco i grodnianie na to niecierpliwie czekają. Warunki są zupełnie pomyślne; wszakże Pan wierzy, że na inne nie narażałabym Pana za nic w świecie. Ale rzecz jest już wypróbowana i bez cienia wątpliwości pewna. Czy nie mogłoby to być za dwa tygodnie)? Dojdę już wtedy do sił i może powrotną drogę do Warsz[awy] odbędziemy razem. Chcę bardzo Jadzię odwiedzić; teraz ani pomyśleć o tym nie mogę, za dwa tygodnie może. Wreszcie termin niech Drogi Pan sam wyznaczy, tylko proszę nam nie odmawiać i na tydzień wprzód uwiadomić, bo całego tygodnia wymaga nasz miejscowy proceder ogłoszeń. Tymczasem byłabym wdzięczną nieźm[iernie] za dwa słowa od Jadzi lub Wandki, czy prośba moja w zasadzie jest przyjętą; a o terminie czekać będę depeszy. Wszystko ta napisałam z wysileniem wielkim i już kończę, a czymże skończyć mogę? Tylko słowami w głębi duszy mej mówiącymi o wielkim dla Pana szacunku i jeżeli to być może, większej jeszcze przyjaźni.

El. Orzeszkowa


12 I 1904, Grodno

Drogi Panie

Wczoraj przyszło mi słówko od Wandki, że na pewno powitamy Pana w d[niu] 8 (21) b[ieżącego] m[iesiąca] i z serca, z całego serca mocno za to dziękuję. Już gońcy po mieście rozpuszczeni. Sama widziałam wiele osób, które cieszą się ogromnie z oczekującej je tak wielkiej przyjemności. Ze sto par uszu zbierze się najpewniej. Sala urządza się w moim domu i to właśnie skłania mię do proszenia Drogiego Pana o przybycie nie tym pociągiem, który przybywa tu o godz. 5-tej, ale tym, który przybywa około 3-ciej, ponieważ pomiędzy trzecią a piątą musimy zjeść obiad. Od 5-tej do 7-mej urządzanie sali, a o 7-mej zebranie. — Mam teraz głowę po brzegi wypełnioną trzema przedmiotami: tym upragnionym przybyciem Drogiego Pana, wojną wschodnią i — pisaniem Przedmowy* do wiadomego zbioru nowel. Tę przedmowę byłabym już od dawna napisała, gdyby nie zachorowanie niespodziane i niesłychane osłabienie, które po nim nastąpiło. I teraz jeszcze nie wróciłam do sił w zupełności, ale jest mi już znacznie lepiej; może też za tydzień będzie zupełnie dobrze. Bardzo pragnę pomówić z Panem o tak ważnych i żywo nas obchodzących okolicznościach i wypadkach. Więc do miłego dla mnie widzenia się! Oczekuję, z góry ogromnie dziękuję, wszystkim bliskim Pana serdeczne słowa zasyłam!

El. Orzeszkowa


12 V 1904, Grodno

Drogi, Najlepszy Panie

Pilno mi po powrocie do domu przesłać Panu serdeczne uściśnienie dłoni i podziękowanie za chwile zawsze najmilsze i pamiętne, które z Panem spędziłam; ale może bym powściągnęła swe chęci i nie pisała, aby czasu i sił Pana tak zewsząd wyczerpywanych nie obarczać, gdyby nie dwie prośby, które do przyjaźni i dobroci Pana zanieść muszę. Pierwsza z nich, ważna dla mnie i nie dla mnie, zostaje w związku z tą moją sprawą szwedzką. Rzecz jest taka. Nie podobna mi było o niektórych szczegółach mówić z panną Saw[icką] ani z p. Posn[erem], tym mniej pisać o nich mogę. Przyszło mi na myśl, że może Drogi Pan zechce być pomiędzy nami pośrednikiem łaskawym i dyskretnym. Więc naprzód idzie o tę podróż, którą podobno ma ktoś odbyć do Stokholmu [!] w celu zawiezienia dokumentów tyczących się mojej osoby pisarskiej i uczynienia kroków wymaganych przez ustawę instytucji i okoliczności rozmaite. Dokumentami nazywam adresy i pisma różne zwrócone do mnie i znajdujące się obecnie w ręku p. Sawick[iej], jako to: Przedmowa do Upominku, adres hebrajski Żydów wileńskich itp. Oprócz tego jest do przetłumaczenia bibliograficzny spis pism moich, długi i z powodu mnóstwa tytułów trudny. Więc podróż do Stokholmu i tłumaczenia na jęz[yk] francuski lub niemiecki adresów, przedmów, bibliograficznych informacji. Obie rzeczy kosztowne pod wzlędem — pieniężnym. Na takim już świecie żyjemy, że do wszystkich naszych uczuć i pomysłów najbardziej altruistycznych i od pyłów ziemskich wyzwolonych mieszają się te pyły. Trzeba więc rezygnować się na tę właściwość rodzinnej planety i postępując rozsądnie nie omijać wzrokiem tego, co jest i co spaść może na kogoś ciężarem niepotrzebnym i niesprawiedliwym. Ponieważ ja to mam być przyczyną czy okazją wydarzenia dla nas wszystkich pomyślnego i ponieważ — jeżeli ono nastąpi — mnie przypadnie w udziale radość nie tylko ogólna, lecz i osobista, sprawiedliwym jest i zupełnie koniecznym, abym też ja poniosła to, co tylko ponieść pozwalają mi okoliczności i rozmaite względy. Nie mogę sama jechać do Szwecji ani przemawiać za sobą itd. Ale mogę i powinnam oszczędzić tym, którzy czynić to będą, tego pospolitego i poziomego, lecz nierzadko dotkliwego ciernia, jakim jest wydatek pieniężny. Nie podobna mi było mówić o tym osobiście z p. Saw[icką], której od dziesięciu lat przeszło nie widziałam, ani z p. Posn[erem] świeżo poznanym osobiście. Do Drogiego Pana tedy przychodzę z prośbą gorącą o wyjaśnienie pomiędzy nami tego punktu sprawy, o zakomunikowanie z uwzględnieniem wszelkich drażliwości i delikatności, słów i uczuć, że koszta materialne, ze sprawą w związku zostające, bez względu na wynik jej, zwrócę z wdzięcznością ogromną i najszczerszą, że proszę o to, jak o łaskę, mającą mi być okazaną przez tych, którzy tyle dowodów łaskawości swej dla mnie już złożyli. Boli mię, że tym obarczam Pana, lecz Panu jednemu tylko ufam i do nikogo innego udać się o to ani chcę, ani mogę. Bywają rzeczy tak nam bliskie, że zwierzać się z nimi i prosić za nimi możemy tylko ludzi najbliższych. Nie mam na ziemi nikogo bliższego mi duchem i sercem nad Pana.

Druga prośba drobniejsza. Jeżeli list panny Westerówny znajduje się . jeszcze u Pana, będę wdzięczną za przesłanie mi go przed 10 (23) maja gdyż w dniu tym będzie mi on, tu, dla pokazania komuś, kto może coś dla sprawy uczynić, potrzebnym. Może go Wandka kochana do koperty włoży, zaadresuje do mnie i wyśle.

W domu znalazłam ciszę i szarość dni powszednich. Dużo też wszechstronnego chłodu. Za oknami słowik mi śpiewa w kasztanach. Słuchając go przypominam Sobie dawno już pomyślany aforyzm: „Kochaj śpiew słowika, choć w sercu twym rozlega się jak w ciemnicy; bo czyliż chciałbyś, aby słońce zgasło dlatego, że nie oświeca otchłani?"

Serdecznie i na zawsze oddana

El. Orzeszkowa


6 XII 1904, Grodno

Najszanowniejszy i bardzo Kochany Panie

Przychodzę z przypomnieniem obietnicy drogiej i od której ani jednej litery odjąć nie zgadzam się za nic! Mamy razem w szarym domku grodzieńskim spędzić Święta now[ego] st[ylu] i ktoś bardzo miły, bardzo dobry, bardzo wymowny i usty, i piórem, ma nam wszystkim przeczytać w porze tej najnowszą swą pracę o Sercu. Wszak prawda? Wszak nic się nie zmieniło? Wszak liczyć na to mogę? A którego dnia? Proszę o tę wiadomość przez kochaną Wandeczkę, bo muszę na tydzień wpierw o dniu wiedzieć.

O sobie nie opowiadam nic, bo wkrótce ustnie wszystko opowiem. Tylko obie ręce Pana w swoje biorę i mocno je ściskając pozdrawiam serdecznie, jako stara, szczersza [!] i wierna przyjaciółka.

El. Orzeszkowa


16 XII 1904, Grodno

Znowu przychodzę, aby Szanownego i Drogiego Pana trudzić listem swoim, prośbami, zapytaniami... Ale o odpowiedź proszę na osobnej karcie najlepszą Wandeczkę.

Więc prześliczną pracę o sercu usłyszymy 25-go b[ieżącego] m[iesiąca] w niedzielę, prawda? Ale nie mogę pogodzić się z tym, co mi Wandeczka pisała, że Drogi Pan przyjedzie na godzin kilka tylko. Wielkie zmęczenie dla Pana, wielka krzywda dla mnie! Tradycją stało się, że w czasie tych Świąt parę dni z sobą przepędzamy. Miałożby inaczej stać się teraz, gdy tylu myślami i uczuciami podzielić by się chciało? A oprócz tego dług Pana przez wczesny odjazd z Druskienik względem mnie zaciągnięty wypłaconym nie został. I o tym jeszcze przypominam...

Ale wiem i rozumiem, że nie może Drogi Pan rozstawać się na dłużej z szanownym bratem swoim, który do Warszawy przybywa. Czy nie może tedy stać się tak, aby brat Pana raczył razem z Panem na dni parę mię odwiedzić? Poznać go pragnę od dawna — pilną czytelniczką pism jego przecież jestem, a oprócz tego jest on bratem Pana! — cieszyłabym się tym bardzo i proszę o to bardzo. Wprawdzie odwiedziny nędznego Grodna nie mogą mieć wiele powabu dla profesora wszechnicy lwowskiej, lecz uczyniłabym wszystko mi możliwe, aby się tu nazbyt nie znudził. Na parę tygodni zapewne przybywa do Warszawy; cóż więc wobec tego znaczy dni parę pojętych choćby jako ofiara dla grodzieńskiej samotnicy uczyniona!

Książkę śliczną ze słowami prześlicznymi zawczoraj otrzymałam i podziękowanie swoje gremialne, bardzo gorące dziś wysłałam na ręce p. Posnera z prośbą o przeczytanie go tak niezmiernie łaskawym na mnie panom.

Odpowiedź na list ten niech Drogi, Kochany Pan włoży w uszko serdecznej, najlepszej Wandeczki.

Szczerze i wiernie kochająca, stara i stała przyjaciółka Pana

El. Orzeszkowa


14 (27) XII 1905, Grodno

Drogi, Kochany, Szanowny Panie

Próbuję wysełać list ten pocztą, ale niepewną jestem, czy próba się uda; dlatego niedługim będzie i nie wypowie ani tysiącznej części tego, co pragnęłabym Panu powiedzieć. Z uczuciem głębokiej wdzięczności i radości list drogą prywatną, a potem depeszę Pana otrzymałam. Serdecznie rozrzewnił mię ten objaw pamięci o mnie w tym tumulcie strasznym, który napełnia świat i zagłusza wszystkie głosy dawne. Chciałam odpowiedzieć natychmiast, ale było nie podobna, bo tutejsi konduktorzy kolejowi listów do oddania w Warszawie przyjmować nie chcieli i okazji tam znaleźć nie mogłam, nikt nie jeździł nigdzie lękając się osiąść wśród drogi na strajkowej mieliznie. Tak zeszło, dotąd. Teraz zaczęły ukazywać się u nas, kiedy niekiedy, gazety i listy z Warszawy. Widać, że stagnacja po trochu taje. Puszczam tedy kartkę tę na topniejące lody; może do Pana dopłynie.

Czy podobna opisać, choćby w całym tomie, te wszystkie uczucia i myśli, troski, trwogi, nadzieje i zdumienia, które dziś oblegają i po brzegi wypełniają duszę, wstrząsając ją i tak męcząc, że dla niczego innego sił już nie ma? Potęguje się to jeszcze przez brak stałych wiadomości ze świata. Były takie dwa tygodnie, że polskich gazet nie otrzymywaliśmy wcale, ani z Warsz[awy], ani z Wilna, a o trochę rosyjskich, które sprzedawano na dworcu kolei, toczyły się prawdziwie homeryczne walki i słabsi zostawali w nich pokonywani. Bywały dnie, że trzeba było poprzestawać na gazecie tzw. pantoflowej, która znowu straszyła widmami powstającymi w takich czasach zwykle w wyobraźni ludowej. Tu przy tym, na miejscu, przechadzały się po ulicach różne zupełnie prawdziwe i widome strachy: groźby pogromów, procesje czarnych sotni, demonstracje, tłuczenia okien i — kozacy nie próżnowali. Wiele z tych strachów widywałam na własne oczy przez okna swego domu. I w tych dniach panuje tu strejk dość groźny i burzliwy, a trzebaż wypadku, że właśnie w dniu zapanowania jego przybyła trupa aktorów polskich i po raz pierwszy mieliśmy usłyszeć na scenie dramat polski (deklamacje już słyszeliśmy), ale Bund na to się nie zgadzał grożąc wypędzeniem publiczności i aktorów z teatru, co pociągnęłoby za sobą interwencję wojska itd. Jakoś jednak rzeczy ułożyły się z Bundem i słyszałam wczoraj ze sceny grodzieńskiej Mazepę Słowackiego w interpretacji wcale dobrej. Jednak publiczność przypatrywała się dramatowi pod strachem... ja go nie czułam, po części dlatego, że wiedziałam o umowie ze zwierzchnością Bundu, a po części, że te dźwięki na scenie zagarnęły dla siebie całą dziedzinę uczucia, dla nędznego strachu miejsca nie pozostawiając.

Czy potrzebuję mówić, że — nic nie piszę? Cała energia serca i myśli wyczerpuje się w tych wrażeniach, wzruszeniach, wstrząśnieniach, którymi czuję się stale i bez przerwy zmęczoną nie tylko moralnie, ale i fizycznie. Oprócz i obok tego napastuje mię coraz częściej w czasach ostatnich przypuszczenie, wiele prawdopodobieństwa mające, że to moje pisanie w ogóle było może omyłką, długim, życie całe trwającym złudzeniem. Są przyczyny, których myśl ta jest wynikiem prostym, ale o tym chyba ustnie kiedykolwiek mówić będę z najmilszym i najszanowniejszym spomiędzy tych, których kiedykolwiek przyjaciółmi swymi nazewałam — z Panem.

Czy Pan mię nie odwiedzi w czasie dogorywających Świąt europejskich albo bliskich im azjatyckich? Powiadają, że kolej warszawsko-petersb[urska] strajkować nie będzie. Czy to jest ścisłą prawdą? nie wiem. Ale jeżeli, to może będę miała wielką, radość uściśnienia drogiej dłoni Pana i zamienienia z Panem tych myśli, tych uczuć, których przed nikim nie odsłaniam i z nikim nie dzielę.

A teraz już kończę, niepewna, czy wzrok Pana spocznie na tej kartce, czy burza ciśnie ją w odmęt i zgubę jak tyle, tyle tysiąckroć ważniejszych rzeczy. Szanowną żonę swą i bardzo kochane córki niech Pan ode mnie. serdecznie, serdecznie pozdrowi. Często myślę o Was; przyjaźń Wasza, godziny z Wami spędzone należą do klejnotów, których szczupłą garścią obdarzyło mię życie. Często teraz, gdy wśród bezczynności swojej z przymkniętymi powiekami duszą patrzę, na obrazy upłynionego życia, widzę drogie twarze Wasze, witam Was, rozmawiam z Wami i czuję się Waszą.

El. Orzeszkowa


7 III 1906, Grodno

Szanowny i bardzo Drogi Panie

Już po wyjeździe stąd Wandeczki, nazajutrz, błysnęła mi znowu nadzieja możności urządzenia tu polskich odczytów publicznych. Jeden z władzców naszych zstąpił z tronu, drugi jeszcze nań nie wstąpił i zapanowało interregnum, w czasie którego berło piastuje w ręku swym wicewładzca, człek młody, na tutejszej ziemi uradzony i dla autochtonów jej podobno życzliwy. Pchnęłam tedy natychmiast ku potentatowi temu prawnika-adwokata, aby z notatką praw świeżo wydanych w ręku zapytał: czy na mocy tych praw możemy zapraszać prelegentów bezpiecznie dla nich, dla siebie i dla publiczności? Młodzieniec odpowiedział, że sam roz[s]trzygać w okoliczności tej (tak niesłychanie ważnej dla państwa, niepospolitej w świecie i dla świata groźnej — przypisek piszącej) nie jest mocen, lecz że natychmiast uczyni przedstawienie do wyższego nad siebie, a w mieście Wilnie siedlisko swe posiadającego bożka słoty i pogody, że do przedstawienia tego przyłączy swoje zdanie dla sprawy przychylne, że na koniec postara się, aby odpowiedź nadeszła bardzo rychło. Na funt wątpliwości można mieć łut nadziei, że przyłączone do przedstawienia zdanie przychylne sprowadzi przychylną odpowiedź. Cieszyłabym się tym ogromnie. Odczyty publiczne tutaj (na Litwie) posiadają, wedle mnie, wagę i wartość bardzo znaczną i różnostronną, o której W liście pisać za długo. I opanowała mię wprost chęć czy ambicja, aby pierwsze odbyły się w Grodnie i abym ja to właśnie drogę im dalszą i szerszą na Litwie utorowała. Bo gdy w jednym miejscu rzecz się stanie, już w innych pójdzie jak po maśle. Wieczna historia tego premier pas qui cotite. I tu są moje dwie prośby gorące do Drogiego Pana. Pierwsza ta, aby Pan sam w pierwszym szeregu prelegentów polskich na Litwie był pierwszym; a druga o wskazanie mi dwóch nazwisk i dwóch adresów, do których mam zaproszenie swe skierować. Myślałam o p. Szukiewiczu i jego odczycie o kobietach, ale dowiaduję się, że osoba tak wiarogodna, jak p. Bukowiecka odczyt ten poczytuje za marny. Myślałam jeszcze o p. Art[urzeij Górskim, ale słyszałam, że mówi bardzo cicho, a sala tutejsza jest dość dużą, zawiera 300 - 400 osób. Więc do kogo się mam udać i kogo mam prosić? O wskazówkę proszę Drogiego Pana, dokładnie stosunki warszawskie znającego. Niech Pan to powie Wandeczce kochanej, a ona mi napisze. I niech mi Pan przebaczy dokuczanie — dla jego celu naprzód, a potem dla tej ufności nieskończonej, którą w zdaniu Pana i w gorącym zajęciu się Pana dobrem publicznym, i w dobrych Pana uczuciach dla mojej własnej małej osoby pokładam.

Tyle napisałam o prelekcjach, że na pisanie o swojej własnej, małej osobie miejsca tyle co nic pozostało. I nic prawie, czego by Drogi Pan już nie wiedział, napisać bym o niej nie mogła. Było mi czas jakiś ze zdrowiem gorzej, teraz jest znowu lepiej; więc lekcje swoje zbiorowe na nowo rozpoczęłam, trochę piszę, dużo różnych spraw i sprawek załatwiam. Tak spływają do ujścia swego ostatnie fale rzeki. Gdy oglądam się na bieg jej miniony, to wśród obrazów spostrzeganych na upłynionych falach długo i z rozrzewnieniem wzrok zatrzymuję na tym, który mi ukazuje Pana, godziny z, Panem spędzone i wszystko, czym Pan serce, myśli i dnie me obdarzył.

Serdecznie Warn wszystkim, a najszczególniej Panu oddana

El. Orzeszkowa


3 XI 1907

Drogi Panie

Szczęśliwą jestem mając u siebie dwoje dzieci Pana i częściej jeszcze niż zwykle o Panu myślę. Na dowód posełam n[ume]r gazety z głosem moim, biednym, słabym głosem, którego słuchać nikt ani myśli. Ale myślę, że głosy na puszczy wołające kędyś i kiedyś powrócą echami. P. Czesław przyjechał do nas na dwa tylko, niestety, dni. Zamęczamy go prośbami o muzykę; gra wiele i ładnie. Napisał też dla mego Kuriera [Litewskiego] drobiazg świeży jak młodość, pełen wdzięku. Wandzia ma się dobrze; czytujemy trochę razem i gawędzimy bez końca. Niechże motyl ten niesie ku Panu moje serdeczne słowa przyjaźni i długie, mocne uściśnienie dłoni.

El. Orz.


24 VI 1909, Florianów

Drogi, Kochany Panie

Piszę nie tylko bez nadziei otrzymania odpowiedzi, ale z prośbą, abym jej nie otrzymała. Wiem, jak Pan jest niesłychanie zajęty, do rozmów epistolarnych nieskłonny, i z góry uprzedzam, że do rozmowy nie Wyzywam — tylko tak sobie monologuję, a dlatego monologuję, że uczułam potrzebę przemówienia do Pana. Uczułam ją zaś silniej niż kiedy śród tej wsi pięknej, rozzielenionej mnóstwem drzew wspaniałych, rozkwitłej słupami irysów i kobiercami niezapominajek, rozśpiewanej milionem głosów śpiewających, brzęczących, szemrzących w krysztale wonnego powietrza. I wie Pan? przypomina mi się z mocą wielką wieś inna, ta daleka, nadniemeńska, w której niegdyś, o! jakże dawno temu! odbywaliśmy z Panem przechadzki długie do pomnika „Jana i Cecylii" (czy go Pan pamięta?), po lesie wysłanym paprociami i przeświecającym błękitny atłas Niemna. Przyszło mi też na myśl — nieraz! — że w tym roku moglibyśmy znowu przejść się razem po pięknych ale[j]ach , florianowskiego ogrodu, popatrzeć wspólnie na cudne tutaj zachody słońca, więcej i ufniej mówiąc z sobą niż w gwarze i zamęcie miasta wielkiego jak Warszawa, a choćby nawet jak Grodno małego. Czy nie uczuje Pan ochoty, choćby małej, uczynienia ekskursji do Florianowa przed wyjazdem swym jeszcze za granicę — albo też jechania za granicę na Florianów? Państwo Bochwicowie byliby temu radzi bardzo i szczerze, o czym p. Tadeusz, sam pisał do Pana, a co do mnie... możeż istnieć wątpliwość najlżejsza? Możeż istnieć wątpliwość, że dusza ludzka, niezupełnie kamienna, szczęśliwą będzie mogąc chwilę jakąś spędzić śród pięknej natury z najpiękniejszą znaną jej na świecie duszą? Może też przywiózłby Pan nam tutaj Wandzinkę kochaną, do której tęsknię, którą tu wszyscy serdecznie wspomną ją, od której — nawiasem mówiąc — od rozstania się naszego ani słówka wiadomości dotąd nie miałam... Czy dobrze? Czy słowa prośby mojej na skałę nie upadną? Czy głos mój nie rozwieje się po puszczy — bez echa? Mam trochę nadziei, że nie, i czekać będę razem z gospodarstwem tego miłego, dobrego domu, czekać będę oznajmienia o dniu przybycia... Pociechę mi to przyniesie — bo pomimo otaczających mię wdzięków natury i dobrych serc ludzkich czegoś smutno mi od dawna, ach, jak od dawna! i o tym Drogiemu Panu mówię — jak przyjacielowi kochanemu, cichutko, pod sekretem. A co do zdrowia, jest ono wcale dobre i gdy Pan przybędzie, osobiście jako lekarza znać Pana nie zechcę. Chodzić tylko nie pozwalają mi wciąż przy każdym żywszym lub dłuższym poruszeniu odnawiające się bóle w piersi. Ale to nic! To tylko heroldy oznajmiające zbliżanie się gościa, niezbyt może zresztą bliskiego jeszcze i którego nie lękam się wcale... wcale.

Odpowiedzi co do możliwości i czasu przybycia oczekiwać będę za pośrednictwem Wandzi, która jednak zapewne napisze do mnie kiedykolwiek, a teraz długie, powiel[e]kroć serdeczne, pełne przyjaźni wiecznej uściśnienie dłoni.

El. Orz.