Listy do cudzej żony/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Listy do cudzej żony |
Pochodzenie | Listy do przyszłej narzeczonej i Listy do cudzej żony |
Wydawca | Saturnin Sikorski |
Data wyd. | 1898 |
Druk | Drukarnia Artystyczna Saturnina Sikorskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Był ranek smutny, chmurny, jak prawie co dzień w listopadzie. Słońce spało w chmurach, ani myśląc spojrzeć na zabłoconą ziemię, deszczyk mżył drobniutki, w pokoju panował jeszcze mrok, chociaż zegar dawno wydzwonił dziewiątą. Przyniesiono mi kilka listów z poczty. Wśród nich znajdował się jeden, wyróżniający się dziwaczną formą koperty. Była ona wązka, wydłużona, zrobiona z papieru imitującego stary pargamin. Otworzyłem ją i przedewszystkiem spojrzałem na podpis: „szczerze życzliwa kuzynka Aniela Iks“.
Więc ona nosi teraz nazwisko Iks. Tak i przypominam sobie, ciotka w swoim czasie mówiła, że Anielcia zrobiła świetną partyę, wychodząc za Iksa.
Czegoż żąda pani Aniela? o co jej idzie? zkąd przyszło jej na myśl z „pałaców sterczących dumnie“ zejść, chociaż myślą tylko, do ubogiej chatki, w której nic nie ma, prócz porozrzucanych książek i papierów?
Odpowiedzi na to pytanie trzeba było szukać w drobniutkich literkach, rozsypanych jak mak na czterech stronach arkusza.
Ach, więc nie wszystko złoto, co się świeci, więc tak zwana „świetna partya“ szczęścia nie daje, dostatki nie zapewniają spokoju; człowiek, któremu trzeba przyznać wiele zalet serca, charakteru, nie jest towarzyszem zajmującym, a osoba młoda, osoba, której dobrej doli wszystkie towarzyszki zazdroszczą, jest najnieszczęśliwszą pod słońcem! Niestety, tak. Napisane przecież najwyraźniej, czarno na białem, wybornym atramentem i na tak trwałym papierze, jak gdyby szanowna korespondentka pragnęła na całe wieki pozostawić potomnym dokument, świadczący o jej ciężkiej niedoli. Dlaczego jednak ja byłem owym powiernikiem, pod adresem którego nadesłano rzeczone lamentacye — piękna kuzynka usiłuje to wytłomaczyć w swym liście. O ile mogę wyrozumieć, ma ona to przekonanie, że dziennikarz, tak jak aptekarz, posiada wszelkie lekarstwa.
„Dajecie ludziom rozmaite wskazówki i informacye (pisze ta pani), rozprawiacie o polityce, sztukach pięknych, o karbunkule, filozofii, sporcie, ekonomii politycznej, o kosmetykach, teatrze, literaturze, dlaczegóż nie moglibyście dać rady osobie nieszczęśliwej w małżeństwie?“
Dobrze trafiła! Ale o kilka wierszy niżej zaczyna już z innej beczki:
„Wreszcie nie do dziennikarza się zwracam, dodaje, ale do przyjaciela, do kuzyna, do człowieka starszego, a więc i bogatszego doświadczeniem życiowem, obserwacyą. Nie z jednego pieca chleb jadłeś, dużo ludzi, a więc i dużo małżeństw znałeś, a zatem odczytaj mój list i radź, bo!...“
Ha! skoro pani dobrodziejka z tej beczki zaczyna, to co innego. Radzić mogę, ale uprzedzam, że rady moje nie przypadną do gustu. Wolno też je przyjąć, wolno odrzucić; ja tylko odpisuję na list...