Listy o Adamie Mickiewiczu/Florencya, 13 czerwca 1874 roku

<<< Dane tekstu >>>
Autor Teofil Lenartowicz
Tytuł Listy o Adamie Mickiewiczu
Wydawca Księgarnia Luxemburgska
Data wyd. 1875
Druk Drukarnia Rouge Dunon i Fresné
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Drogi Panie Władysławie,
Florencya, 13 czerwca 1874 roku.

Powiadają, że jedna z siedmiu gwiazd plejady znikła w czasie oblężenia Troi. Owidyusz poetycznie wyraża się o tém, że tknięta losem nieszczęśliwym Pryamowego grodu z żalu okryła dłonią jasne lice; to samo powiedzieć by można o jednym z siedmiu darów Ducha świętego, o sprawiedliwości, że znikła od czasu rozbioru Polski. Kto nie zadawał krzywdy temu narodowi? a przyjaciele i własne dzieci najcięższe. Mimo to wiara w sumienie ogólnoludzkie i w sprawiedliwość nie opuszczała nas i nie opuszcza, bo jak jedna z gwiazd plejady zniknąć nie mogła i tylko się od swoich siostr oddaliła, tak i sprawiedliwość; czas powróci jednę i drugą wedle wyroków, których głębokość nie nam sądować.
W pismach ojca potomność znajdzie zaznaczone wszystkie rany ojczyzny; z téj strony równego Adamowi poety w literaturze powszechnéj nadaremnie by szukał, ale bo téż i nadaremnie by szukał podobnéj tragedyi. Myt jeden tylko grecki zbliża się do niéj, o owym Prometeuszu. Słudzy potężnego Jowisza (do czasu bo i ten nie odejmie się trójkształtnym Parkom) wkładają nań kajdany i obelgi i tylko słabe, złoto-włose oceanidy u stóp jego narzekają.
Adam każdą skargę ojczyzny wysłuchał i każdą palącém słowem w pismach swoich zaznaczył, i on jeden z poetów mógłby dać imię swoje owéj Eschylesowéj figurze któréj jednéj nieśmiertelne boleści odpowiadać raczą.
Biada narodowi podbitemu któremu dłoń wroga staje się lekką a dłoń braterska zacięża. Polsce tak się dzieje.
Kto przeklina jéj heroizm, kto na jéj ducha i natchnienia podnosi głos, kto się urąga konwulsyom które nią trzęsą, zamiast boleć nad niemi, kto nie upoważniony w imieniu całego narodu wyrzeka się niepodległości ojczyzny? — synowie. A zkąd to zuchwalstwo, gdzie zgniłe stawy tych bluźnierstw? oto w braku powag narodowych; gdyby żył Adam, który miał odwagę i miał prawo karcenia, Lelewel, książe Adam Czartoryski, Dembiński, Wysocki, bądź pewny, że mniéj byśmy mieli wolontaryuszów odstępstwa. Powagi narodowe znikły, a lekkie umysły wszystko co najświętsze znieważają, potrącając pozytywną stopką.
Kto nam zaprzecza prawa do niepodległości? bracia i to bracia starsi, którzy się oszukują, albo może chcą uspić czujność wroga, powtarzając: przepadła, ale Bóg wie i on wie, że nie przepadła; Bóg który widzi krew rozlaną ludu i wróg który ją rozlewa.

Z czasów niewoli hiszpańskiéj i ucisku Arabów nieznamy pism Hiszpanów wyrzekających się ojczyzny, ani z czasów niewoli moskiewskiéj pod Tatarami. Moskale bili czołem chanom tatarskim, ale żaden z ich pisarzy nie dowodził: że Moskwa stać się ma Tataryą i języka swojego się wyrzec. Tego rodzaju niesława nam się dostała: tak to najdotkliwszy cios zwykle zadaje bratobójcza ręka. Historya stara od Kaimowych dni aż po dzisiejsze. Jeden z umiłowanych uczni wydaje na śmierć Zbawiciela, a ukochany Brutus morduje Juliusza Cezara, o któréj to zbrodni tak prawdziwie Szekspirowski Antoniusz mówi:

Niewdzięczność cięższa niźli zdrajcy dłoń
Dosięgła go i serce pękło mu.

Nielogiczność naszéj młodzieży i jéj odżegnywania się od poezyi obok cześci oddawanéj pismom Adama i Zygmunta Krasińskiego, którzy przecież nie żyli tylko dla swojego czasu, zdradza jakiś promień szlachetny na dnie duszy, tak że chcielibyśmy podejrzywać o ową platońską nienawiść dla poetów z téj prostéj przyczyny: że filozof ten był największym poetą epoki; oby tak było, obyśmy wydali ze siebie nowego Platona, nowe drogi wytknęli ludzkości, tylkoż trudno wierzyć; nielogiczność jest najstraszniejszą krytyką wszystkich systematów a z kontradykcyj naszych pedagogów utilitaryzmu możemy się spodziewać co najwięcéj Proudhon’a, ilości zdań pomiędzy sobą sprzecznych.
Za życia Adama pojawiały się pojedyńcze manifestacye zapowiadające gangrenę, małe czarne plamki; pierwszy dał przykład Gurowski, za nim poszedł książe Świętopełk, potém jakiś proletaryusz, którego nazwisko przepadło. Daléj cynizmu korytem rozlała się gawęda Rzewuskiego w Pamiętnikach Michałowskiego, a dziś już gromadniéj występują odstępcy z którymi dyskusya jest niemożebną.
Wszystko stracone prócz cześci! zawołał król francuzki po przegranéj bitwie; nasi rozumni bracia słów tych powtórzyć nie mogą, włączając się dobrowolnie w szeregi niewolników, których jedynym zaszczytem ma być odtąd łaska zwyciężcy.
Ale dość, Karol Baliński dostrzegł już w Woronicza wierszach: «Troja na to upadła, żeby Rzym zrodziła» fatalnego upadku; czy taką była intencya rymotwórcy, niech czytelnicy z jego poematu sądzą; to pewna, że dzisiejsza wypaczona część inteligencyi zdanie to dzień po dniu powtarza. Bogaćmy się, kto? gdzie? Kilku zbogaconych nie wdaje się w nielogiczne wykrzykniki, a ci co prawią o bogactwie mogą, co najbardziéj ich zdolnościom finansowym przypada, grać na bursie i rujnować się do ostatka.
Ale dość! list twój, drogi Panie Władysławie, wywołał słowa których cofać nie chcę, i owszem za obowiązek uważam zostawić je i zestawić ze wspomnieniami o twoim wielkim ojcu.
Odjazd mój po raz pierwszy do Włoch już był ułożony... bez pożegnania z Adamem, bez usłyszenia jego słowa, trudno mi się było oddalić, wybrałem się więc do ojca na ulicę Notre-Dame-des-Champs; po drodze spotkałem zacną ś. p. panią Teklę Wołowską, która mi opowiadała coś o historyi polskiéj, przez siebie pisanéj i o księżnie Giedroyciowej czynnéj od rana do wieczora w niesieniu pomocy emigracyjnemu ubóstwu. Pożegnałem panią Teklę i zwróciłem się ku waszemu domowi; dzień był chłodny, śnieg popruszał, w pierwszym obszernym pokoju siedziała matka przy kominie, smutna, zapatrzona w zarzewie, twarz jéj wyrażała niezwykłą boleść. Pokłoniłem się, skinieniem głowy ledwie mi odpowiedziała.
O powód smutku wygnańca zbytecznie zadawać pytanie; znajdzie się na każdy dzień: jeżeli nie potrzeby materyalne, to tęsknota, jeśli nie ta, złe wieści od rodziny, a jeśli i z téj strony spokojnie, nieporozumienia w zbiorowisku.

Con la qual tu cadrai in questa valle.

Choroba, zniecierpliwienie i Bóg wie ile czarnych mar zapędza się na to przytulisko na obcéj ziemi.
W drugim pokoju, przy stoliku papierami zarzuconym, także w blizkości ognia stał ojciec w owym swoim długim surducie z szarém futerkiem:
— «No, cóż powiesz?» zagadnął mnie z jakąś jakby niechęcią, dawnośmy się nie widzieli.»
— «Nie miałem odwagi przyjść do Pana, naprzykrzać mu się» i cóś jak łzy zakręciły mi się w oczach; ojciec to dojrzał i natychmiast zmienił ton mowy.
— «No, siadaj bracie, ot zimno, a macie czém palić?»
To zapytanie które mi zabrzmiało, jak echo preokupacyi matki, uspokoiło mnie, ale napełniło smutkiem i pomyslałem sobie: czemuż nie jestem owym chłopem, który w dowód wdzięczności za poezye autorowi Messiady furkę drzewa ofiarował.
— «Na zimno się nie skarżę.»
— «I cóż poczynasz?»
— «Jadę do Włoch i przychodzę pożegnać Pana Adama.»
— «A to dobrze robisz, im więcéj poznasz świata tém więcéj twego. Gdzież jedziesz?»
— «Trafia mi się okazya zrobić podróż do Rzymu.»
— «To spotkasz tam i moję Marynię, która z ciotką panną Zofią pojechała do Rzymu» i to powiedziawszy Adam zamyślił się, może o czasie swojéj bytności w wieczném mieście i o téj podróży, którą dziś tak czarownie opisuje przyjaciel jego Antoni-Edward Odyniec.
— «Dobrze robisz, znajdziesz tam polskie familie i klasztorek naszych Zmartwychwstańców, wszakże ich znasz?»
— «Tak jest.»
— «No i jakże jesteś z nimi?»
— «Ksiądz Semeneńko udziela mi książek z biblioteki zgromadzenia, a zresztą trzymając się z daleka emigracyjnych sporów, nie wdaję się w sąd o ludziach, a mianowicie o księżach, mam bowiem przekonanie, że ojca czy rodzonego, czy duchownego nie pozywa się do sądu obcych ludzi, ale się stara w domu załatwić spory; zdania mojego nikomu nie zataję, a więc i księżom gdybym miał co do powiedzenia powiedziałbym śmiało i otwarcie, ale przed obcymi chciałbym okryć nagość Lota; jeżeli nie posłuchają kochającego serca, będą musieli słuchać nienawiści przychodzących z zewnątrz..... Część naszych współziomków na emigracyi nie wiem czy słusznie, pomawia ich o jezuityzm, o paraliżowanie działań patryotów, o podciąganie sprawy niepodległości pod sprawę demagogi i t. d.» Wypowiedziałem wszystko jednym tchem; relata referens bez żadnéj złośliwości i bez przywiązywania wagi do ludzkich gawęd.
A na to Adam:
— «Jezuici... gdzie tam, ani nawet ekonomy Jezuitów, ty i wyobrażenia nie masz co to za perfekcya; zresztą jakże chcesz żeby kozak, artylerzysta i hułan byli prawdziwymi Jezuitami, na to trzeba być skrybem. Ks. Jełowicki wykłuje, Kajsiewicz porąbie, a ksiądz Piotr dwunastofuntową będzie podnosił, zniżał, obliczał elipsę, potém wypali i czasem chybi. Przykrość zrobią, ale z dobréj chęci i po służbie, a nawet ktoby się spodziewał, taki ksiądz Karol... a wszakże to on poniósł na mnie niebraterski sąd Piusowi IX, kiedy szło o poświęcenie sztandaru; przez posłuszeństwo, jako żołnierz, boć poczciwy człowiek, ale kazali i kapitan poszedł... no, niepotrzebnie, bo wszakże głowa Kościoła ma łaskę Ducha Świętego, więc czuć powinien i ton rozumieć. «Krzyczysz» a jak nie krzyczeć, kiedy ojczyzna zabita i Pius byłby mnie zrozumiał, ale hierarchia rzecz popsuła i przekonanie: że tylko urząd może mieć wiarę, a nie urząd, nie...! To są naleciałości późniejszych czasów i powód wielu nieszczęść...» I tu Adam podniósł głos i z wielkim bolem zawołał: «Przyjdzie czas w którym szczęśliwy będzie tylko ten co będzie w grobie!» Przeszedł się po pokoju i jakby mnie nie było sam do siebie półgłosem dodał: «Ja znam takiego co czternastu księży zabije» i znowu po chwili obracając się rzekł: «kiedym był w Krymie spotkałem Tatara, który poił wielbłąda, a żem był strudzony zapytałem: czy woda czysta i dobra? na co ten łamanym moskiewskim językiem odpowiedział mi: «Allah wszędzie daje wody dobre, tylko je zwierzęta i ludzie mącą, pij zdrów. Tak jest, bracie, prawda jest wszędzie, gdzie jest duch Boży» i oczy Adama zapałały tak dziwnym blaskiem, jakiego nigdy potém nie widziałem: «Ot powiem ci, że nas brak zaufania i pycha dusi i adjunkt biblioteki w Polsce, który zna tylko książki po okładkach, uważa siebie za Boga a przynajmniéj za świętego Piotra tego nieba z bibuły i kluczami cię po łbie wali». Zaśmiał się gorzko i wziął za kapelusz. «Pójdziemy razem, obyśmy mieli wolę dobrą wysłuchać się nawzajem. Ja do nikogo nie mam żalu.»
Rozmowę tę całą spisałem sobie i dziś ją dla ciebie, drogi Panie Władysławie, kopiuję z pożółkłych notatek.
Twój,

Teofil.






PD-old
Tekst lub tłumaczenie polskie tego autora (tłumacza) jest własnością publiczną (public domain),
ponieważ prawa autorskie do tekstów wygasły (expired copyright).