Listy z zakątka włoskiego/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Listy z zakątka włoskiego |
Pochodzenie | „Biesiada Literacka” 1886 nry 8, 13, 16, 20, 24, 28, 31, 39, 43, 48, 52 |
Wydawca | Gracyan Unger |
Data wyd. | 1886 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Choćbyśmy chcieli zapomnieć o meteorologicznych zjawiskach tego roku wyjątkowego, który stara przepowiednia zwiastuje jako mający wywołać jęki całego świata (totus mundus vae clamabit) niepodobna ich pokryć milczeniem. Po cztery dni nie dochodziły do nas poczty... i w zaspach śnieżnych stały u was pociągi, natomiast na Uralu miała być prześliczna wiosna, a tu Riviera na chłód i słoty narzekała. Jakże się nie poskarżyć? Codzień najmniéj razy kilka słyszę z ust miejscowych ludzi, że takiéj zimy nie pamiętają. Zimy! ale oto i wiosna już w kalendarzu, a chłodny wietrzyk nie ustaje. Dobiegamy jednak do końca marca i mamy w kwietniu nadzieję.
Z dzienników widzę, że wyście tam w śniegach byli zakopani – myśmy ich tu nie widzieli, ale chłód się czuć dawał, w ogrodzie Hesperyd, pokrytym niebem chmurném, było bardzo nieładnie.
Przy tak smutnie zawiedzionych nadziejach, jedyną pociechą była praca. Myśl uciekała ku wam i rozpamiętywała, co się tam dzieje; najmniejszy dziennik i najpospolitszą wiadomostkę zużytkowywało się do szczętu. Boleliśmy z wami i niepokoili się... ale i na pocieszających oznakach nie zbywało; dla nas samo rozbudzające się życie na prowincyach, tworzenie się małych ognisk samoistniejszych – stanowi z nich jednę. Pamiętamy bardzo dobrze te czasy, gdy wszystko czerpano ze stolic, i mowy być nawet nie mogło o tych objawach żywota i ruchu, jakiemi dziś są lokalne dzienniki. Można je sobie lekceważyć lub widzieć w nich utwory fantazyi i przypadku, dla studyującego stan społeczeństwa i zmiany jakie w jego organizmie miejsce mają — nie są one fenomenem obojętnym. „Gazeta Łódzka”, „Kaliszanin”, „Gazeta Lubelska”, „Gazeta Kielecka”, „Korespondent Płocki”, „Tydzień” i wszystkie inne prowincyonalne, choćby najmniéj napozór znaczące pisemka, są dla nas niezmiernie ważnym symptomem, signa temporis. Znaczą one dobitnie, iż w łonie społeczeństwa, niedawno jeszcze skrzepłego i mało się poruszającego, poczyna się proces nowy, mający tworzyć grupy, które wydzielają się z masy ogólnéj, same chcąc czuwać nad warunkami swojego bytu. W drobnych grupach jest wyraz wieku, gdy w tworzeniu się olbrzymich całości trudno jest postęp lub drogę do niego upatrzeć.
Życie to w mniejszych ogniskach się rozbudzające, dziennikarstwo prowincyonalne, wystawy lokalne, teatry, tworzenie się samoistnych stowarzyszeń dla handlu, przemysłu, rolnictwa, rozpowszechniania oświaty — zwiastują erę nową. Nie można zaprzeczyć, że w formach w jakich się tu objawia praca społeczna, daje się widzieć analogia wielka z wytworzonemi gdzieindziéj, tak że możnaby o naśladownictwo posądzić. Chociaż życie się nie naśladuje ani zapożycza... wszędzie stan podobny wyradza też same lub podobne do siebie fenomena.
Większe dzienniki nasze powinnyby zwrócić baczniejszą uwagę na tych młodszych braci; decentralizacya dziennikarska, literacka, na którą chcielibyśmy ściągnąć oczy – nie jest fenomenem osamotnionym i tłumaczy się wyżéj wspomnionemi usiłowaniami do podźwignięcia o własnych siłach interesów grup pojedyńczych... Myliłby się, ktoby w tém upatrywał dążność do rozbicia, rozproszenia i walki o byt, którą dziś widzieć chcą wszędzie; symptom to tylko przygotowujący organizm przyszłego społeczeństwa, które z grup sympatycznych, dobrowolnie skupionych składać się musi. Związek z sobą takich drobnych całości jest zadaniem przyszłości, a przynajmniéj pewnego okresu, który ją ma zgotować...
W związku z tym objawem decentralizacyi jest na polu literatury ożywione badanie i zwrócona szczególniéj baczność na gwary, dyalekta, właściwości językowe rozmaitych prowincyj, zakątków, obszarów – jako to: mazurów, kaszubów, mieszkańców Tatrów i t. p. Prawo to obywatelstwa świeżo nadane gwarom, które się dawniéj za zepsutą mowę uważały, jest także znamieniem wieku; oznacza bowiem poszanowanie narodowości nie już w świetnych jéj objawach, ale nawet w najskromniejszych.
Zbieranie materyałów do wielkiego słownika, który Akademia umiejętności opracować będzie zmuszoną, wiele już językowych poszukiwań tego rodzaju poznać nam dało w wydawanych jéj rocznikach.
W wielkich kwestyach żywotnych, które zarówno u nas jak w innych krajach rozwiązania oczekują, nie widzimy aby postęp jakiś rzeczywisty gdziekolwiekbądź uczyniono. Przyszłe kolonie, zarówno jako osady wychodźców i jako place handlowe, zaprzątają teraz niemal wszystkie państwa europejskie, obawiające się zarówno przeludnienia jak braku odbytu na owoce swéj pracy. Za przykładem Anglii i Francyi, idą teraz inne państwa, a szczególniéj dla Niemiec, które długo koloniami wcale się zajmować nie chciały, wiele pozostało do czynienia, aby świeżo zrodzonemu podołać zadaniu.
Mnóstwo prac przygotowawczych, do których obfite znalazły się materyały, ukazuje się teraz w tym przedmiocie; wkrótce literatura jego tak się stanie w Niemczech bogatą, jak w innych działach nauki i praktyki życia. My także, którym przed pół wiekiem emigracya i kolonizowanie były pojęciami prawie niezrozumiałemi, bo przywiązanie do ziemi rodzinnéj nikomu marzyć nie dozwalało, aby ją miał dobrowolnie opuszczać, my także liczymy już, niestety, w Ameryce na sta tysięcy tych wydziedziczonych, którzy w pocie czoła uprawiają pustynie. Osady te mają już swoje kościoły, szkoły, a nawet dziennikarstwo, które w ostatnich czasach urosło i coraz przyzwoitszych nabiera kształtów.
Tylko smutna ostateczność do takiego przesiedlenia się zmusić może.
............
Bolesną dla nas wiadomością list przerwać jesteśmy zmuszeni. W chwili gdy to piszemy, sędziwy patryarcha poetów naszych Bohdan Zaleski na śmiertelném łożu żywot kończy... Lekarze zwątpili aby mógł się podźwignąć z niego. Wiadomo, że poeta ociemniał był prawie i musiał się poddać zdjęciu katarakty, która niechybnie by się poszczęściła, gdyby po jéj odbyciu przypadkowe potrącenie zrenicy, nie spowodowało jéj wypłynięcia. Nieszczęście to, jak wszystko co go w życiu spotykało, Zaleski znosił z tym prostoty pełnym heroizmem chrześcianina, który całe jego życie znamionował. Na te ostatnie godziny zgromadziło się wszystko, co moc ducha jego w całym blasku ukazać mogło.
Zięć jego Okińczyc, przy którym mieszkał w Villepreux, oddawna chory, w sam dzień Świętego Józefa osierocił starca, zostawiając mu tylko troskę o pozostałą rodzinę... Zdaje się, że na pogrzebie Zaleski, który nie dał się w domu zamknąć, przeziębił się, a silne wzruszenie i poczucie sieroctwa dopełniło reszty... Gorączka, z któréj przeszło ośmdziesiąt-letniemu dźwignąć się niepodobna, obaliła go.
W pierwszym liście, który nam smutną o tém przyniósł wiadomość, wszelką nadzieja była stracona, zgon zdawał się cochwila oczekiwany. Tymczasem Bohdan oprzytomniał raz jeszcze i gdy powtórny list był wysłany, wprawdzie lekarze nadziei żadnéj nie czynili utrzymania go przy życiu, ale stan był dziwnie zmieniony: chory na przemiany, z zupełnym ducha spokojem, to modlitwy odmawiał, to próbował nucić przypomnienia ukraińskich pieśni. Dzieci i wnuki otoczyli łoże starca, który z łagodnością cudowną znosił cierpienia téj ostatniéj walki, co nas na inny, lepszy świat przeprowadza...
Gdy to piszemy, pobożny wieszcz musiał zapewne zamknąć powieki, już dawno nieczułe na światło dzienne... Przyjaciel Mickiewicza, jeden z tych co pierwsi zanucili hymn nowéj poezyi, Zaleski pozostawia po sobie imię i wspomnienie niepokalane.
Była to dusza czysta, święta, jasna...
W pieśni ma on swój język i oryginalność własną, która się naśladować nie dała. Był on jednym z tych co w sobie dar Boży, ducha poezyi szanować umieli i płocho nim nie szafowali. Nie łatwo tworzył, ani rzucał w świat łatwo poezye swoje; czynił to z poczuciem kapłaństwa, z trwogą niemal, z najsumienniejszym namysłem.
Spuścizna po nim niewielka liczbą kart, ale ważna tém, iż u niego słowo każde jest wyrazem głębokiego namysłu i istotnego natchnienia. Jako człowiek był to najmilszy w świecie, przyjaciel wierny, ojciec czuły – mąż pełen prostoty i czciciel prawdy. W żywocie jego próżno by szukać było czegoś wytworzonego sztuką, obrachowanego dla siebie, jakiegoś starania o osobistość własną – żył dla kraju, dla rodziny, dla przyjaciół tylko.
Z nim schodzi do grobu ostatni wieszcz jutrzenki nowéj ery – odrodzenia...
Od téj mogiły starca nie będzie niewłaściwém zwrócić oczy na młodzież, która nam przyszłość obiecuje. Odebraliśmy razem z Krakowa dwie publikacye peryodyczne, które wydaje młodzież akademicka, „Rocznik filaretów” (wskrzeszonych) i „Ziarno”. Pierwszy z nich szczególniéj zasługuje na podniesienie znaczenia jego; książka to rozmiarów poważnych, tom o przeszło siedmiuset stronicach, poświęcony głównie opracowaniom historycznym, który o nowéj szkole badaczów dziejów naszych najchlubniejsze daje świadectwo. Są tu rozprawy, których żaden by się z dojrzałych pracowników nie powstydził. Nie będziemy spierać się o to, czy właściwém było do tego zbioru dodać na wstępie i u końca cokolwiek poezyi, bez któréj rocznik by się mógł obejść łatwo. Z prac zawartych w historyczném dziele, wymienić należy, Ignacego Rosnera: Kronikę węgiersko-polską, rzecz sumiennie i umiejętnie wykonaną; Skaradka Stosunki polskie po śmierci Leszka Białego; Rubczyńskiego: Wielkopolska pod rządami synów Władysława Odonicza; z bliższych zaś czasów, Marylskiego: Rzecz o jenerale Malczewskim.
Do historyi literatury mamy Łepkowskiego: poezyą polską na nagrobkach; nieznane polskie i łacińskie wiersze politycznéj treści z XVI wieku, wydane przez Korzeniowskiego, wnuka poety; pobyt Kochanowskiego zagranicą i t. d. W artykułach historycznéj treści więcéj jest dojrzałości, metody, szkoły dobréj niżby się po młodych występujących w szranki pisarzach spodziewać było można. Jedno tylko da się niemal im wszystkim zarzucić, co zawdzięczają raczéj téj szkole z której wyszli niż własnemu usposobieniu: opracowania ich mają tę wadę, którą i u mistrzów ich znajdujemy – zbytnią rozwlekłość, nadużycie słowa, rozpisywanie się szerokie tam, gdzie równie jasno, może dobitniéj można było wyłożyć rzecz ograniczając się i szczędząc tych pośrednich stopni w wywodach sprawy, które umysł cokolwiek już wprawny pomija, jako się same z siebie dorozumiewające. Być może, iż profesorom wykładającym z katedry dla mniéj przygotowanych słuchaczów, koniecznością jest szerzéj się rozwodzić nad genezą każdego wniosku; być bardzo może, iż profesorowie właściwości wykładu swego z katedry, bezwiednie przenoszą do ogłaszanych prac historycznych; ta obfitość słowa jednak, to omawianie zbyt troskliwe, nic czytelnikowi nie zostawiające do dopełnienia — raczéj wadą niż przymiotem nazwać się może.
Jest ono cechą naszéj nowéj szkoły, która głębszą się okazać usiłuje; jest nią niekiedy wistocie, ale też często czytelnika nuży powtarzaniem tego, co on z łatwością przyswoił sobie, i od czytania w końcu odstręcza.
Obok „Rocznika Filaretów”, drugiego pisma peryodycznego młodzieży „Ziarna” postawić nie można; jest ono więcéj beletrystyce poświęcone i tylko jako zapowiedź godne wspomnienia.
Szczęśliwe rozstrzygnięcie konkursu imienia Bogusławskiego, które dwa imiona nowe wprowadza w szranki z najlepszą wróżbą przyszłości, po tylu a tylu zawodach doznanych na konkursach, obudza zajęcie i ciekawość zwłaszcza tém, iż uwieńczeni pisarze dramatyczni dotąd nikomu znanymi nie byli. Jest to od dawna pierwszy konkurs, który wydał pożądany owoc; bogdajby ten, który ogłosiła „Gazeta Rolnicza”, równie dał szczęśliwy rezultat...
Dochodzą nas aż tu dźwięki koncertów warszawskich i odgłosy o wystawach dzieł takich jak Munkaczego „Chrystus przed Piłatem”, którego powinszować wam należy. Do ocenienia własnych mistrzów, gdy już dziś niepomierne szafowanie tém imieniem weszło w zwyczaj, potrzeba ażebyśmy też znali obcych. Tacy jak Munkaczy wskażą najlepiéj jak my swoich szanować mamy. Matejko kończy pono „Dziewicę Orleańską”, która wykonaniem i treścią sąd o nim obcym uczyni możliwym; wyjaśnień dla nich nie będzie potrzeba. Obcy mogli nie zrozumieć „Grunwaldu” lub „Hołdu pruskiego”, ale sąd prawdziwych znawców o „Dziewicy Orleańskiéj” da nam miarę wielkiego ich twórcy.