<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Listy z zakątka włoskiego
Pochodzenie „Biesiada Literacka” 1886 nry 8, 13, 16, 20, 24, 28, 31, 39, 43, 48, 52
Wydawca Gracyan Unger
Data wyd. 1886
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LISTY Z ZAKĄTKA WŁOSKIEGO
PRZESYŁA
J. I. KRASZEWSKI.

Lat temu niewiele, a zdaje się jakby upłynęły wieki.
Byłem na obiedzie w Miłosławiu, tym domu w Poznańskiém, który kiedyś należeć będzie do dziejów kraju wewnętrznych, gdy dzieje te pisać przyjdzie pora.
Był to dzień jakiś świąteczny, stół gościnnego dworu, któremu nigdy nie zbywało na zasłużonych starych wojskowych, na wychowankach pani, na znajdujących tu przytułek czasowy wędrowcach — obsadzony był gęsto; obiad nadzwyczaj obfity, smaczny, wytworny nawet wywoływał ze strony gości pochwały i przypominania się poufałe do powracających półmisków. Najwybredniejszy smakosz nic by mu do zarzucenia nie miał, chociaż był w czysto polskim stylu.
Rozmowa o kuchni zawiązała się nie wiem jak. Pani domu uśmiechała się i żartowała.
— Trzeba żebyście panowie wiedzieli, dodała, że wszystkie te przysmaki na które tak jesteście łaskawi – są pochodzenia domowego, nic tu niema przywiezionego, importowanego z zagranicy. Ogród, lasy nasze, gospodarstwo dostarczyły materyału; jedno tylko wino, niestety, nie nasze, ale i to by się doskonale miodem dało zastąpić.
Wszczęła się ztąd rozmowa o środkach oswobodzenia się z niewoli zagranicznych płodów, za które, jak świadczą sprawozdania posłów weneckich, miliony wychodziły z kraju. Zgodziliśmy się na to wszyscy, iż należało starać się o wystarczenie samym sobie, i że to jest rzeczą możliwą.
Dziś gospodarka wszystkich niemal narodów dąży do tego, aby z kraju wyprowadzić jaknajwięcéj, a do niego jaknajmniéj potrzebować. Szczególniéj u nas, gdzie zbytek nie tylko był grzesznym jako zbytek, ale wymagał koniecznie aby go pochodzenie zagraniczne piętnowało, u nas cośmy nawykli płodami wyrobów obcych żywić się, odziewać, zabawiać, posługiwać we wszystkiém, należałoby pomyśleć o reformie i zaspokojeniu potrzeb własnych siłami własnemi.
Że to jest najzupełniéj możliwe, nie ulega wątpliwości najmniejszéj, potrzeba tylko ażeby wszechmocna pani moda, tak samo jak niegdyś paryzkiego na każdym strzępku wymagała stempla, zażądała krajowego... jako dowodu dobrego tonu i smaku. Miliony wychodzące z kraju, zubożające nas, pozostałyby w nim, a w dodatku przemysł by się podnieść musiał, i z nim wykształcenie, dobrobyt, oświecenie klasy pracującéj.
Wielka jest potęga mody; jéj winniśmy może iż wszelka starzyzna, do któréj długo nie przywiązywaliśmy żadnéj prawie ceny, poszukiwaną być zaczęła, zbieraną i studyowaną. Znaleźli się jéj miłośnicy i dziś pamiątki dawne znajdują pomieszczenie i poszanowanie. Na nieszczęście przyszło zamiłowanie starych pamiątek tak późno, że ich dziś zagranicą szukać musimy, bo je wprzódy wykupiono i wywleczono. Z podziwieniem znajdujemy, po muzeach i zbiorach obcych, najszacowniejsze pomniki naszéj przeszłości.
Lecz powróćmy do dotkniętego wyżéj zadania: starczenia samym sobie.
Najwięcéj przemysł by zyskał, gdybyśmy starać się o to zaczęli. Surowego materyału do wyrobów wszelkiego rodzaju, prawie bez wyjątku kraj nasz dostarcza łatwo; idzie tylko o przetworzenie go pracą na dzieło użyteczności i kunsztu. Znamię ostatniego najtrudniejszém jest do uzyskania, bo z niém mnóstwo drobnych wiąże się warunków, które tylko trudem i umiejętnością wydobycia ich pozyskać się dają. Kilka gałęzi wszakże przemysłu z kunsztem ściśle związanego, już w latach ostatnich do pewnego stopnia nader się szczęśliwie i obiecująco rozwijać zaczęły, do tych należą rzeźba na drzewie, malowanie na porcelanie, majoliki i t. p.
W innéj sferze za podźwignięciem się ogrodownictwa, zaczęły się poruszać inne drobne, dotychczas za podrzędne i kobiece uważanego gospodarstwa wyroby: serów, makaronów, krochmalów, konfitur i konserw... Niegdyś u nas przemysł tego rodzaju tylko na miejscową się konsumpcyą przygotowywał, dla napełnienia apteczki; nie rachowano na korzyści z tych drobnostek, które łatwo stać się mogły przecie źródłami znacznych dochodów. Dziś się przekonywać zaczynamy, że małe rzeczy w wielkiéj ilości, wielką też rubrykę mogą stanowić.
My się tém pocieszamy. Znikają i rozdrabiają się latifundia, ale na ich ruinach powstaje mnóstwo drobnych ognisk nie tylko pracy, dochodów ale życia; za tém idzie, że mnóstwo wyrobów któreśmy byli zmuszeni za drogie pieniądze sprowadzać z zagranicy, będziemy robić w domu a może nawet sprzedawać.
Należałoby tylko skorzystać z doświadczenia naszych sąsiadów, niemców, których przemysł poszedł naprzód tą drogą, że dla zwyciężenia konkurencyi, produkował tanio i licho. Dopiero porównanie na wystawach powszechnych płodów przemysłu niemieckiego, z francuzkiemi i angielskiemi, przekonało, że tanio a źle może trwać tylko krótko. Zwrot w tym względzie w Niemczech jest widoczny.
My, że dopiero poczynamy, nadać możemy rodzącemu się przemysłowi taki charakter jaki zechcemy. Od pierwszéj impulsyi przyszłość zależeć będzie; a że tu naśladownictwo i zapatrywanie się na tryby i wzory nieuchronne, baczyć będziemy musieli, gdzie ich mamy szukać... Najlepszym dowodem tego, że przemysł u nas ma wielką przyszłość przed sobą jest to, iż zagraniczni kapitaliści rozpatrując się w położeniu, wolą zakładać u nas fabryki niż w domu u siebie. Na początek nic przeciwko temu mieć nie można, przemysł ten obcemi kapitałami żywiony, w początkach obcym zapewne, już wprawnym robotnikiem posługujący się – może nam służyć za wzór, nie obejdzie się bez pracy rąk miejscowych i wdroży je do nowego sposobu zarobkowania. Niemiecka fabryka, choćby zapałek, wywoła naszę własną; ale ostatecznie trzeba się o to starać, aby cudzoziemcy, jeżeli z tym charakterem pozostać pragną, byli tylko czasowymi nauczycielami a nie wyzyskiwali nas, na naszym własnym gruncie.
Że kraj nasz do przemysłowych przedsięwzięć nadaje się tak dobrze jak inne, a w wielu względach lepiéj, że ma ogromne zasoby sił surowych, nietkniętych, niezużytkowanych, tego dowodzić nie potrzebujemy. Na materyałach nam nie zbywa, nie jesteśmy w tém położeniu co Włochy, którym brak węgla kopalnego tak się dotkliwie czuć daje; nie zbywa nam na żelazie, które więcéj jest dziś warte niż kopalnie złota; mamy jeszcze drzewo, chociażeśmy go nadużyli i znaczną część zniszczyli zabezcen.
Brak nam więc tylko woli, wykształcenia, kapitału, wytrwałości. Z wyjątkiem kapitału, którego mamy najmniéj i najgorzéj go używamy, reszta jest do zdobycia łatwą.
Dzisiejsze doktryny zechcą nam dowodzić, że nasze plemienne wyposażenie jest takie, iż nam na polu spekulacyi i przemysłu nigdy nie da walczyć naprzykład z sąsiadem teutonem; ale w tém więcéj jest obyczaju i wiekowego zastoju niż plemiennego ubóstwa. Położenie, stosunki, ziemia, klimat, wojny i niepokoje nie dozwoliły nam rozwinąć tego co dała natura, nałóg wiekowy nie puszcza naprzód i tamuje pochód, a mimo to zdolni jesteśmy zastosować się do nowych wymagań czasu i jak byliśmy rolnikami, tak przemysłowcami być potrafimy.
Dziś czas rozpocząć lub nigdy.
Że się nam w początkach może nie powodzić, że poniesiemy klęsk wiele, że konkurencyi starszych i doświadczeńszych nie podołamy z razu, nic nie dowodzi. Zrażać się tém byłoby największym błędem. Zresztą dziś ten kierunek przemysłowy jest dla gospodarstw rolnych nieodzownie potrzebnym, bo gospodarka rolnicza bez pomocy i związku z przemysłem się nie ostoi.
Zaczynajmy bodaj od pomniejszych przedsiębierstw, od zabawek dla dzieci, zapałek, krawatów, a nie bawmy się w niemożliwe zajęcia jak naprzykład jedwabnictwo, które uważam za zupełnie chybione. Być może iż z kłopotem wielkim, wysiłkiem i pracą potrafimy wychować jedwabniki i wyprodukować coś nieosobliwego jedwabiu, ale z klimatem i warunkami jego walczyć nie warto, gdy tyle użyteczniejszych rzeczy jest do zrobienia, z daleko większą łatwością. Możemy mieć i jedwabniki i ananasy, ale na co się to zdało, gdy tańszy jedwab i ananasy dadzą nam kraje w których one są zrodzone.[1]
Warunkiem też naszego przemysłu poczynającego jest, aby naprzód zaspokajał potrzeby ogólniejsze a nie zbytkowne, ażeby wytwarzał to, co jest powszechnie używaném i niezbędném. Dodać i to należy, że powinien szczególniéj zwracać uwagę na te gałęzie, które w kraju już istnieją w zarodzie, a są na nizkim rozwinięcia stopniu.
Gdy to piszemy w San-Remo, znaczniejsza część stacyj klimatycznych na Rivierze zupełnie opustoszała. Pozostali tylko chorzy, którzy ciepła więcéj potrzebują a ono w tym roku opóźnia się wszędzie, nawet w San-Remo. Ludzie powtarzają powieść o roku wyjątkowym, a panna A. Tripplin upewnia, że ilekroć zimę we Włoszech spędzała, zawsze jakoś trafiała na wyjątkowe lata.
Trochę chłodnego wietrzyku nie przeszkadza jednak figom dojrzewać, nasplikom japońskim już być dojrzałemi, mamy poziomki z gruntu i małe czereśnie; ogromne ilości cytryn doskonałych wychodzą właśnie ztąd, rozsyłane po całym świecie. Na drzewach pełno ich jeszcze i pomarańcz, nieszczególnych, z których się tu robią marmelady, a pomarańcze nie zrzuciwszy jeszcze owoców z siebie, zakwitają; kwiaty z niesłychaną obfitością okrywają rośliny wszędzie. Takiego bogactwa ich nie widuje się nigdzie.
Zaledwie pobyt w stacyach się kończy, następują kąpiele, wody i szukanie chłodu od skwarów letnich. Człowiek tak jest w ogóle w XIX wieku rozpieszczony, że nie mogąc walczyć z klimatem, przenosi się z miejsca na miejsce, żadnego nie zagrzewając. Jak ten sposób życia wpływać musi na ludzi, nie potrzeba wywodzić; odrywa on od własnego kraju i wdraża do kosmopolityzmu, ale o tém innym razem. Dziś najpilniejsza jest przestrzedz wszystkich wyjeżdżających do wód, że tam gdzie my niemiłymi gośćmi, na łasce i niełasce, tolerowani zaledwie być mamy, tam garnąć się, jechać i zdrowia nawet szukać nam się nie godzi. Szczęściem niema wód, które by zastąpione innemi być nie mogły, a państwo austryackie, z obfitością źródeł w Galicyi, z Karłowemi-Wary, Krynicą, Szczawnicą, Iwoniczem, Trenczynem, Gastejnem i t. p. starczy na najrozmaitsze choroby, nie licząc Ciechocinka, Buska, Druskienik etc. Bez Ems, Wiesbaden, Kissingen, Homburga wybornie się obejść można.
Wszelkim wymaganiom słusznym chorych naszych już krajowe wody odpowiedzieć mogą; nie mają one może elegancyi zagranicznych, ich wykwintności, urozmaicenia w zabawach, ale z każdym rokiem urządzenie ich zyskuje. Dosyć tu wskazać Krynicę, postawioną na tak znakomitym stopniu przez d-ra Zieleniewskiego, Iwonicz i wszystkie niemal źródła galicyjskie. We wszystkich względach pobyt w nich milszym i zdrowszym dla nas być powinien niż tam, gdzie się wpraszać potrzeba i obawiać co godzina możliwéj ekspulsyi.


Pozwolicie mi, ażebym na zadane mi listownie pytanie pana Tepeki, wedle życzenia jego, drogą dziennikarską odpowiedział, używając pośrednictwa Biesiady.
P. Tepeka żąda odemnie rozwiązania trudności, co ze starych obyczajów, zwyczajów, nawyknień, słowem tradycyi należy zachowywać a co godzi się zmienić i zreformować?
Pytanie to niesłychanie trudne do rozjaśnienia ogólną jakąś formułą; lepiéj może uczuciem i instynktem niż rozumowaniem da się rozstrzygnąć. Panu Tepece odpowiemy zdarzeniem, które sobie w téj chwili przypominamy.
Rodzeństwo pewne odziedziczyło, po zmarłym dziadzie staruszku, mnóstwo najrozmaitszego remanentu, wartości wielce różnéj. Przyszło do uporządkowania i podziału.
Jeden ze spadkobierców z powodu, że bardzo wiele się znajdowało po zmarłym rzeczy zdających się nie mieć żadnéj wartości, wniósł, aby naprzód co się na nic nie zdało odrzucić. Wzięto się do roboty i różnéj starzyzny, łomu, niepozornego sprzętu, gałganów, rupieci oddzielono precz, rozdano i darowano. Tym sposobem podział znacznie był ułatwiony — cieszyli się wszyscy.
Gdy potem przyszło do poszukiwania pozostałości i tych skarbów, których się po zmarłym spodziewano, ze zdumieniem przekonali się spadkobiercy, że nie było tak jak nic.
Jeden z nich poszedł się poskarżyć proboszczowi, który wysłuchał opowiadania z uśmiechem.
— Samiście winni, iż nic nie znajdujecie — rzekł w końcu. Wiecież gdzie stary chował skarby swoje? właśnie może w tych rupieciach, któreście lekceważyli, utajone być mogły. Stara poduszka skórzana, wyszarzane suknie i t. p. kryły w sobie może najwyższéj wartości skarby.
Tak było w istocie; ci co pobrali łachmany zbogacili się niemi.
Znaczenie przypowieści téj łatwe do wyłuszczenia. Nie wiemy co w tradycyach i obyczajach drogiego jest i tajemnicze słowo przeszłości zawiera, lepiéj więc zachować relikwie niż je wyrzucać na śmietnisko... Widzimy na anglikach szanujących tak święcie narodowe tradycye, iż one wcale postępowi nie stoją na zawadzie. Lekkomyślnością byłoby największą pozbywać się tego, co nigdy odzyskaném być nie może.







  1. Ponieważ w innych artykułach czytelnicy nasi spotykali się z opinią wprost przeciwną a zachęcającą do uprawiania jedwabnictwa, przeto decyzyą pozostawiamy specyalistom, którzy potrafią patrzeć praktycznie, bez uprzedzenia. Red. B. L.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.