<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Listy z zakątka włoskiego
Pochodzenie „Biesiada Literacka” 1886 nry 8, 13, 16, 20, 24, 28, 31, 39, 43, 48, 52
Wydawca Gracyan Unger
Data wyd. 1886
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST Z ZAKĄTKA WŁOSKIEGO
PRZESŁAŁ
J. I. KRASZEWSKI.

Myślę co tam się u was dzieje, przypominam sobie jesień naszę, piękną lub brzydką, i porównywam ją do tutejszéj. U was chłodny deszczyk jesienny lub śnieżek już pruszy, przymrozek ścina ziemię i modeluje grudę, a tu są dnie jeszcze tak skwarne niemal, że oddychać ciężko i burze przechodzą jak w czasie kanikuły. W nocy ochładza się powietrze, ale zaledwie promień słoneczny się ukaże, zaczyna się spieka. Spodziewaliśmy się pięknéj jesieni, bodajbyśmy się nie zawiedli, jak na bardzo wielu spodziewaniach naszych.
W San-Remo dotąd jeszcze pusto, ale w miasteczku ruch przygotowawczy się rozpoczyna. Zamknięte latem magazyny otwierają się, czyszczą, malują, stroją. Nie wszyscy kupcy powracają. Miałem w roku przeszłym na drodze, którą codzień przejeżdżałem (bo chodzić trzeba mi się jeszcze uczyć) sklep starożytnika; dziś na miejsce jego wniosła się modniarka z Paryża. Napozór są to dwa sprzeczniki: antykwaryusz i modniarka! ale wistocie w obu magazynach taż sama króluje – moda.
Z pewnością m-lle Lolla de Paris lepiéj wyjdzie na kapeluszach niż jéj poprzednik na skorupkach kosztownych, których mało co albo wcale nie sprzedawał. Miał on rzeczy wcale ładne, ale ceny piękniejsze były niż one, stawali czasem przechodnie, spoglądali, wchodzili zapytać o cenę i uciekali przestraszeni. Były figurki porcelanowe, wątpliwego pochodzenia, po tysiąc kilkaset franków!
Starożytności są w modzie i tak; niema teraz domu, salonu, gabinetu, buduaru, w którychby cennych, starych fraszek nie było. Umyślnie wydany illustrowany dykcyonarz uczy amatorów, co i poczemu kupować należy, ale nie daje środków rozpoznania, co jest prawdą a co fałszem i naśladowaniem. Zresztą prawdziwe czy podrabiane te ciekawostki są niezbędne – moda je zaleca.
Nigdy też tylu handlujących zabytkami przeszłości nie było; począwszy od krzemieni i przedhistorycznych szczątków, aż do sprzętów z czasów Ludwika XV i XVI, od książki i sztychu do pierścieni i klejnotów, do kościelnych naczyń — czego tu niema na sprzedaż! i czego też nie sfałszowano!
Fałszerstwo, podrabianie nasz wiek podniósł do znakomitéj doskonałości.
Wina robią bez winogron, autografy wielkich mężów piszą na strychu, w pracowniach ludzi, którzy mrą z głodu. Fotografia, chemia, galwanoplastyka, w pomoc przychodzą tym artystom, którzy kłamstwem żyć muszą.
Niejedno ich dzieło wymaga studyów, poszukiwań, wzorów, których zebranie według pewnéj metody uskuteczniać się musi.
Kiedy niekiedy wśród tych kosmopolitycznych rupieci, coś naszego się natrafia. Lat temu kilka ogłoszono na sprzedaż w Alzacyi łyżkę srebrną z wizerunkiem i napisem „Zygmunt III”; dostała się ona do nas. W tym roku w Genewie przechodząc około zbioru antykwaryusza, spostrzegliśmy na wystawie siostrę jéj rodzoną; zkąd się tu wzięła, ta druga, z Zygmuntem Augustem?? Bóg to jeden wie, ale że należały obie do jednego jakiegoś szeregu łyżek i są pochodzenia równoczesnego — nie ulega wątpliwości.
Na Zygmuncie III, popiersie króla w płaskorzeźbie jest bardzo dobrze wykonane, wedle znanych sztychów; na Zygmuncie Auguście wizerunek króla mniéj staranny, ale herb królestwa bardzo piękny.
Zdaje się, że łyżki te składały jakiś tuzin królów rozproszony. Pospolite u nas były łyżki podobne z dwunastu Apostołami, a mógł też być tuzin panujących.
Antykwarz genewski, oprócz Zygmunta Augusta, miał kilka łyżek z Apostołami i jednę z Karolem V cesarzem, dosyć oryginalną.
W roku przeszłym w San Remo było aż dwa magazyny starożytności, ale jeden z nich był bardzo ubogi. Drugi, który zastąpiła modniarka, należał do tych wędrownych, gnieżdżących się na lato po wodach, a na zimę w stacyach klimatycznych, które czasem są dosyć dobrze zaopatrzone w rzeczy nierównéj wartości.
Wszyscy sprzedający prawie odznaczają się wielką nieznajomością swego przedmiotu – z wyjątkiem porcelany i ceramiki w ogóle, z którą są nieco więcéj oswojeni. Na porcelanie nowéj i staréj zarabia się często; sewrska i saska przodują, a że saska swoje własne stare wzory naśladuje często wcale nieźle, nic nie przeszkadza dać je za stare.
Nie wiem ilu antykwarzy liczy Paryż, ale zdaje się, że niema ulicy na któréj by coś w rodzaju sklepu starożytnika bric à brac nie było.
Czytam w jednym z ostatnich numerów Biesiady ubolewanie nad tém, że się rozprzedają pamiątki nasze, a cenne zbiory rycin, monet, ksiąg idą rozrzucone po rękach. Smutno na to patrzeć — to prawda, ale zwykły to los wszystkich ludzkich rzeczy, a z tego co jest w obiegu dopełniają się, tworzą zbiory nowe. Szkoda, wielka szkoda spadku po ś. p. Procie Lelewelu, którym on za życia nie mógł rozrządzić tak, aby się zachował w całości; szkoda zbioru Podczaszyńskiego, kolekcyi sztychów i rysunków Hipolita Skimborowicza, ale z nich zbogaciły się inne kolekcye.
Przechowywanie i pomnażanie starych zabytków, dzieł sztuki, w rodzinach tylko bardzo zamożnych może być zapewnione z pokolenia w pokolenie, przywiązaniem ich do majoratów. Widzieliśmy przez czas bardzo długi takie cenne galerye, księgozbiory i kolekcye w Anglii, ale teraz i tam najbogatsze z nich, których sprzedaż przynosi miliony, ulegają losowi powszedniemu i rozchodzą się po świecie.
U nas zbieranie zabytków, wedle pewnéj metody i planu, jest rzeczą stosunkowo nową, a najstarszym zawiązkiem muzeów były skarbce kościelne i pańskie, jak Radziwiłłowski w Nieświeżu. Skarbiec katedry na Wawelu i Częstochowski stoją dziś na czele kościelnych. Familijne zbiory prywatne tam, gdzie grasowały wojny i najazdy, a majoratów nie było – rozpraszać się musiały samemi podziałami na głowy.
Nie tyle ubolewać należy nad rozpraszaniem zabytków, jak nad losem niepokończonych notat i materyałów do prac starożytniczych i historycznych. Nie wiemy, co się stało z tak pracowicie i umiejętnie zbieranemi wiadomościami archeologicznemi prof. Podczaszyńskiego, co z szacownemi badaniami dziejów miasta Warszawy Sobieszczańskiego.
Nie każdemu jak ś. p. Julianowi Bartoszewiczowi Bóg dał syna, umiejącego spadek po ojcu uszanować, ocenić i zużytkować.
Notat Sobieszczańskiego żal nam bardzo, a długie lata o ich losie nie słychać.
Równocześnie z wiadomością, iż pod przewodnictwem d-ra Smolki, kilku z młodzieży akademickiéj wybranych udaje się do Rzymu, dla badania w archiwach watykańskich, odbieramy ogłoszenie o zawiązaném we Lwowie towarzystwie historyczném, którego honorową prezydenturę oddano prof. Ks. Liske. Statut jego już został potwierdzony przez namiestnictwo. Celem stowarzyszenia jest popieranie rozwoju nauk historycznych, ze szczególném uwzględnieniem dziejów Rusi Czerwonéj. Środkami odczyty publiczne i wydawnictwo pisma peryodycznego, oraz popieranie innych wydawnictw naukowych, będących z dziejami w związku.
My szczególną przywiązujemy wagę do pisma peryodycznego, wyłącznie dziejom poświęconego, którego potrzeba dawno się czuć dawała. Skupiałoby ono i przez to ułatwiało studya historyczne, w najpełniejszém ich znaczeniu, z tém wszystkiém, co pomocniczém jest do nich. Zadaniem pisma szczególniéj powinny być wskazówki źródeł i sprawozdania z prac tyczących się dziejów nietylko w kraju ale i zagranicą. „Przegląd historyczny“ francuzki, doskonale redagowany, za wzór mógłby służyć. U nas źródła ogłoszone tak są rozproszone, tak się mieściły gdzie mogły, nie gdzieby były powinny, że ich wyszukać trudno.
Pismo to, które by archeologią, paleografią, sfragistykę i t. p. obejmowało, byłoby wielkiego użytku, a choć na zbyt szybkie rozpowszechnienie jego liczyć trudno, bodaj z ofiarą wydawać je potrzeba.
Czytamy także wezwanie do zawiązania towarzystwa imienia Mickiewicza, któreby zarazem zajęło się studyami nad życiem jego i dziełami, oraz pomnikiem. Sprawy pomnika poruszać już nie potrzebujemy; niech Bóg ma w swéj opiece to dzieło, na które najtrudniejsze u nas do wynalezienia znalazły się fundusze.
Co się tyczy badań nad życiem i dziełami Adama Mickiewicza, stowarzyszenie zapewne pomocném dla nich być może. Podobne mu towarzystwa Dantejskie, Shakespeara, Goethego, wydają zbiorowemi siłami roczniki. Nasze stowarzyszenie ograniczać się zapewne nie będzie studyami nad Mickiewiczem i dziełami jego, ale obejmie wszelkie badania odnoszące się do historyi literatury.
Z nowym rokiem zapowiada się kilka pism peryodycznych nowych, chociaż te, które istnieją, zbyt świetnym bytem pochlubić się nie mogą. Mybyśmy nieledwie woleli pokrzepienie się tego co jest, niż narodziny wątłych nowości, które nim się pokrzepią lub zginą, walczyć będą musiały z chwilą obecną jakiegoś zobojętnienia i ostygłości. Wydawnictwa w ogóle u nas nie zawsze szczęśliwie są pojmowane i umiejętnie przedsiębrane; i do tego potrzeba nie tylko dobréj woli, ale pewnéj znajomości warunków. Najczęściéj u nas podejmują się zadania bez odpowiednich funduszów i bez rachuby na czas, bez którego współpracownictwa nic się nie tworzy. Fundusze nietylko materyalnie ale duchowo bywają niedostateczne; rachuje się na abonentów, na powodzenie nagłe, na szczęście jakieś, a gdy po walce mniéj więcéj przedłużonéj źle się powodzi, zamiast starać się wzmódz siły, zaprowadza się oszczędności, które w chwili przesilenia dobijają.
Narzekania na publiczność i czytelników, w części usprawiedliwione może, nie są w ogóle słuszne. Pismo które odpowiada potrzebie istotnéj znajduje zawsze czytelników, jak tylko się da poznać i obudzi zaufanie; lecz aby się dać poznać i zdobyć ufność czas jest nieodzownie potrzebny. Naostatek każde pismo stoi współpracownikami, a nie surogatami ich, wypisami, rozczłonkowanemi książkami z których się lepią artykuły i t. p. Mamy i u nas przykłady pism na dobie, którym się powodziło i powodzi; w ogóle jednak więcéj tu prób niefortunnych niż sukcesów. Życzymy tym, którzy zamyślają o wydawnictwach rzeczy nowych, aby poważnie i chłodno rozważyli i ich potrzebę i środki, jakiemi rozporządzają.
W nekrologii naszéj zapisujemy z boleścią imiona Jana Królikowskiego i prof. R. Hadziewicza. Sztuka nasza straciła w nich dwu mistrzów, którzy na wdzięczność i poszanowanie zasłużyli. Królikowskiego pogrzeb dowiódł jak go ocenić umiano; Hadziewicza też imię zapisze historya sztuki naszéj, jako sumiennego i poważnego pracownika, który ze spokojem i wytrwałością, nie idąc za chwilowemi prądami wieku, szedł raz obraną drogą. Obrazy jego rosnąć będą w cenie; są między niemi utwory wysokiéj wartości, któremi każdy zbiór europejski mógłby się poszczycić. Muzeum krakowskie odziedzicza podobno bardzo piękny portret matki malarza.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.