[98]LUŹNE STROFY.
Wielkiej zacności był to chłop,
A przytem gęsta mina,
Brzuch niby okseft, wąs jak snop,
Zęby jak u rekina!
Jadał jak tygrys, pił jak słoń
I nie znał chwil przesytu,
Przetoż mu każdy ściskał dłoń,
Winszując apetytu.
Nasz doktór X. uczony mąż,
Praktyk, ma rubli żniwo,
Pacyentom wodę radzi wciąż,
A sam zaś trąbi piwo.
Gdy pacyent przejdzie jego próg,
— Jedź do wód, doktór rzecze,
— Pan doktór także będzie mógł...
— Nie głupim, dobry człecze.
Aniela Swędzisz, znana z cnót,
Awansowała szparko,
Pamięta jeszcze z Kruczej lud
Jak była tam kucharką,
[99]
Lecz ludzi szybko zmienia czas
I przeobraża wszystko:
Dziś Ania budzi zachwyt nasz,
W ogródku jest artystką.
Sempronjusz X., poważny człek,
Bawi się w filantropię.
Ma on już dość poważny wiek
I miłość za utopię.
A jednak fama głosi wciąż
I stwierdza to faktami,
Że ów surowej cnoty mąż
Ma swoją jakąś „amie.”
Salomon Alef mówi tak:
— Posiadam, Gott sei Dank,
Za kratą, gdzie słoneczny znak,
Porządny bardzo bank.
Uczciwość zawsze pachnie mi,
Jak najwonniejsze kwiaty,
Nie puszczam ja z kieszeni krwi
Odrazu, lecz na raty.
Jeszcze jednego do tych strof
Ze wspomnień mych dobędę.
Krzyczał on ciągle o „hands of”
A miano go za zrzędę.
[100]
Tymczasem pono... przykry głos
Mięsza się w te pochwały,
Jak zabezpieczył sierot los,
Dziś sam ma kapitały.