Lub wleczem dni nasze i serc tęsknotę,
jak pusty kadłub zabłąkanej łodzi —
ślepi na jutrznie świtań jasno-złote,
ślepi na burzę, co w nas gromem godzi,
głusi na wycie głodnej słońca fali,
ku niebu sine wzdymającej ciało; —
a gdzieś, tuż przy nas, tysiąc serc się pali,
a gdzieś, tuż przy nas, tysiąc serc skonało!
Lecz nam — cóż większe nad nasz ból krzyżowy?
Od złudnej męki jakaż sroższą jawa?
Jakoż nam zwracać pochylonej głowy
tam, kędy pobok z bólu czyn się stawa,
kędy się tysiąc serc ofiarą darzy?
Gdy krew nam trują zgasłych dni szaleje,
gdy nam niemocy łzy ściekają z twarzy,
jakoż nam z wami iść w bój Prometeje?...
Jakoż ocierać nam łzy owych źrenic,
co płaczą ojców pohańbionych zbrodnią?
Jakoż zgłodniałym nieść plon złotych pszenic
i ciemnym świecić duszą, jak pochodnią?...