Lucia w Rzymie
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Lucia w Rzymie | |
Podtytuł | Powiastka | |
Pochodzenie | Skarbnica Milusińskich Nr 149 | |
Wydawca | Wydawnictwo Księgarni Popularnej | |
Data wyd. | 1938 | |
Druk | „Siła“ | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Ilustrator | anonimowy | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
SKARBNICA MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA
E. KOROTYŃSKA
LUCIA W RZYMIE
POWIASTKA
WYDAWNICTWO KSIĘGARNI POPULARNEJ
w WARSZAWIE
Printed in Poland Druk. „SIŁA" Warszawa
|
Cieszyła się bardzo mała śliczna dziewczynka, że rodzice mają z nią jechać do Rzymu.
Tyle się nasłuchała o Włochach i Włoszkach, tyle jej opowiadano o piękności okolic Rzymu i pamiątkach cennych dla chrześcijan, że jej mała duszyczka rwała się ku poznaniu tych cudów przyrody, pięknego nieba i kwiecia.
Doktór kazał ojcu Luci wyjechać do ciepłych krajów, aby wzmocnić płuca, postanowiono więc udać się na parę miesięcy w okolice Rzymu i nadwątlone zdrowie karmiciela rodziny ratować.
Co było radości, co przygotowań! Lucia co raz to biegła do swej mamusi, aby spytać, którą z lalek ma brać ze sobą do Rzymu?
Okazało się, że wybór był trudny.
Wszystkie lalki były przez nią bardzo kochane, chciałaby je wszystkie zabrać i zapakować.
Ale walizeczka Luci była za mała na tyle lalek i garderoby.
Musiała więc zrezygnować z tych chęci i zabrać dwie duże lale i jedną malutką, jako córeczkę.
Żegnała się czule z pozostałymi i nawet uroniła łezkę, iż zostawić je musi bez opieki. Małgosia obiecała nimi się zająć, ale nie byłaby to troskliwość matczyna, lecz macosza.
Ale radość z wyjazdu prędko stłumiła smutek z powodu lalek. Ułożyła je w dużym pudle i zabrała się do innej roboty.
Nazajutrz bardzo rano wyruszono w drogę na Wiedeń. Ach! cóżto był za zachwyt dziewczynki, na widok rzeczy i krajobrazów, jakich nie widziała w swym życiu. Zatrzymano się w Krakowie na ulicy Garncarskiej, w klasztorze, u którego stóp płynie wartka rzeka Rudawa. Jej szumiące fale, uderzające z całą mocą o brzegi podobały się tak Lucynce, że aż musiano ją odrywać od przyglądania się przez okno niewidzianemu do tej pory widokowi.
A gdy o godzinie 10-ej wieczorem rozległ się uroczysty hejnał na wieży Mariackiej, Lucia wzruszona pobiegła do matki wołając: — Ach! mamusiu, jakie to piękne, to chyba aniołowie grają nie ludzie.
Po paru dniach bytności w Krakowie pojechali państwo Morawscy dalej. W Pontebie na granicy włoskiej, przejrzano paszporty i walizki i rozpoczęła się piękna podróż ku wymarzonej przez Lucię krainie.
— Ach mamusiu! — tuląc się do matki mówiła dziewczynka — jakżeż chciałabym tu zamieszkać! Prawdziwie szczęśliwą można być tylko tutaj w tym cudnym kraju!
Dlaczego my tu stale nie mieszkamy? dlaczego siedzimy w tak zimnym klimacie, gdzie deszcze tak często padają, zima tak długa i mroźna? Powiedz mamusiu?
— Drogie dziecko, — odpowiedziała matka, — urodziłaś się w Polsce, Polką jesteś. Ojciec twój ma w Polsce stanowisko, a cóżbyśmy tu robili? Tu nikt nas nie zna, nikt nie rozumie, powiedz sama, cobyśmy tu poczęli w tak pięknym lecz obcym kraju? A i tęsknilibyśmy wszyscy za Polską.
— Nie ja, mateńko, nie ja! — wołała Lucia z przekonaniem. — Tak tu pięknie, że i tęsknićby nie można.
Pociąg wpadł w tunel, zrobiło się duszno i ciemno, co wprawiło też dziewczynkę w zdumienie.
— Jakie dziwne rzeczy mnie spotykają? — mówiła — ach! jakto miło podróżować!
Zajechano do pensjonatu, gdzie przygotowano już wszystko na przyjęcie polskich gości.
Lucia wykąpana po tunelowych sadzach, jakie osiadały na jej twarzy, nie znalazłszy ujścia, wypoczęta i szczęśliwa stanęła w oknie wychodzącym na ogród i z zachwytem spoglądała na drzewa laurowe, na kwitnące migdałowe krzewy i oleandry pachnące.
Nie było niezwykłego błękitu, gdzie niegdzie ukazywały się już srebrzyste gwiazdy i natura cała aż pachniała od kwiecia i cudów przyrody.
Spać nie mogła ze wzruszenia i radości, a gdy matka zaniepokojona nachyliła się nad nią, pytając, czy nie chora, że spać nie może, objęła matkę za szyję i ucałowała serdecznie, dziękując za przyjazd do Rzymu.
— Uwierzyć jeszcze nie mogę mateńko, iż jestem w Rzymie, aż usnąć nie mogę...
— Śpij, śpij, córeczko! — uspokajała Lucię matka — czeka nas jutro dużo chodzenia, będziemy oglądały kościoły i różne pamiątkowe budynki i miejsca.
Dziewczynka przytuliła główkę do poduszki i usnęła.
Nad ranem, gdy wszyscy jeszcze smacznie spali, zbudziły ją wołania na ulicy.
— Concombra! concombra! — wołano wioząc ogórki i kucze, gatunek ogórków, w wózkach.
Z drugiej strony słychać było inne nawoływanie.
— Amandi! Amandi! — krzyczano posuwając przed sobą wózki ze świeżo urwanymi, w zielonych łupinach migdałami.
Wyskoczyła cichutko z łóżeczka i wyjrzała oknem.
Ulica roiła się od kobiet z wózkami. Jedne zachwalały pomidory, inne brzoskwinie, inne jeszcze winogrona i melony.
Ale jakiż zawód spotkał Lucię! Spodziewała się ujrzeć wielkiej piękności Włoszki, o czym opowiadano jej zawsze w domu i szkole, a tu tymczasem widzi brudne jakieś z nieuczesanymi czarnymi włosami niechlujnie ubrane kobiety.
— Co to za kobiety — pomyślała — napewno nie Włoszki... — i ułożyła się napowrót w łóżeczku.
Rano, gdy wstali wszyscy i zasiedli do śniadania, Lucia opowiedziała o sprzedających na ulicy kobietach i ze smutkiem dowiedziała się, że takimi rozczochranymi brudasami są Włoszki przekupki.
— Ale to nic dziwnego, moje dziecko, wytłumaczył ojciec. — Widzisz, one od godziny czwartej rano już są ze swymi towarami na ulicy. Pracują ciężko, nieraz na cały dom, i czasu nie mają na ubieranie się. Włosy mają zapewne uczesane, ale będąc z natury kędzierzawe i bujne z trudem dadzą się utrzymać na głowie w porządku, tym bardziej, że właścicielki tych włosów są bardzo ruchliwe i nerwowe.
No, a teraz chodźmy zobaczyć katedrę świętego Piotra i inne osobliwości Rzymu.
Wyszli dość wcześnie, aby wrócić na czas do pensjonatu.
Obejrzeli słynne z wylanej krwi chrześcijan na arenie, Colosseum, gdzie Neron przyglądał się męczarniom ludzi, oddających swe życie za wiarę. Potem zobaczyła Lucia więzienie, w którym był Piotr święty i skąd wyprowadzili Go aniołowie. Tam też pokazywano otwór okrągły w suficie, przez który wrzucano więźniów do więzienia. Było tam i źródło, skąd wytrysła cudownie woda, gdy św. Piotr przeżegnał ścianę. Wodą tą ochrzcił wielu więźniów, współtowarzyszów swej niedoli.
Pozostawione jest więzienie bez zmian, postawiono tylko ołtarz, przy którym odbywają się msze święte.
Lucia nabrała cudownej wody do flaszeczki i wyszła bardzo wzruszona i przejęta.
Oglądano jeszcze różne kościoły i osobliwości i wracano do domu, gdy naraz dwóch półnagich obdartych chłopców od 6-ciu do 7-miu lat wieku mniej więcej, wyciągnęło do nich ręce po jałmużnę. — Una solda! — wołali wrzaskliwie, co znaczyło, iż proszą o jednego solda, monetę, równającą się naszemu groszowi.
Ojciec Luci zaczął ich wstydzić, iż tacy mali żebrzą, wtedy obaj rzucili się na ziemię i poczęli koziołki fikać przed idącymi.
Naraz wskoczyli obaj i wyciągając znów ręce zawołali jednocześnie: — Una solda, signora!
Gdy dostali za koziołki parę centessimów biegli przed nimi, oglądając się co chwila, czy nie zbaczają w inną stronę, a widząc, iż wciąż idą prosto, zmiarkowali do którego pensjonatu się kierują.
Pędem pobiegli do furty i zanim Lucia z rodzicami doszła do pensjonatu zadzwonili, a obracając się ku nim znów o zapłatę wołali.
Nie udało się im tym razem nic dostać, gdyż furta zamknęła się przed nimi i odbiec musieli za poszukiwaniem zarobku.
Dzieci żebrzących w ten sposób jest bardzo dużo w Rzymie, opędzić się przed nimi trudno. Nazywają takich żebrzących lazzaroni, co znaczy po polsku żebrak.
Lucia wciąż była, jak we śnie. Zachwycała się wszystkim, wzruszały ją pamiątki pokazywane obcokrajowcom, którzy po raz pierwszy przyjechali do Rzymu.
Była już kilka tygodni w Rzymie, nauczyła się już trochę po włosku rozmawiać, potrafiła już sama coś kupić i zadowolona wciąż była z pobytu we Włoszech.
Minęły dwa miesiące, ojcu robiło się coraz lepiej, doktór osądził możliwość powrotu do Polski i zaczęto myśleć o podróży.
Chciano tylko jeszcze dać nacieszyć się Rzymem swej córeczce, postanowiono więc pobyć jeszcze ze dwa tygodnie.
Cieszyła się Lucia i dziękowała rodzicom za tych parę tygodni i wciąż objawiała chęć zamieszkania tutaj na stałe.
Wieczorami ojciec czytywał Mickiewicza, Syrokomlę, między innymi „Janka Cmentarnika“, o którym tak pięknie pisze Kondratowicz: — „On swej ojczyzny nie zapomina, on swą lepiankę, swych borów liście, kocha wieczyście, kocha ogniście. Nawet rwąc z drzewa pomarańcz złoty, za szyszką sosen ginie z tęsknoty“, itd.
— Widzisz Luciu, — odezwał się ojciec do zadumanej córeczki, tak kocha się swój kraj, swą ojczyznę. Nie tak, jak Telimena w „Panu Tadeuszu”, wysławiająca Petersburg, jak każdy, kto woli obczyznę, dla którego kwiaty migdałów milsze nad nasze maki i chabry, dla którego niczym są kłosy złociste zboża i cudne łąki z dzwonkami i smółkami.
Gdzież tu coś, coby można było porównać z naszymi lasami i borami, gdzie tu sosny i z opuszczonymi, jak ramiona zrozpaczonych matek, brzozy, pokażcie mi tutaj, coś podobnie pięknego?
Tęsknota odbiła się na twarzy zacnego ojca Luci.
Dwie małe rączki objęły go za szyję, a głosik, jak dzwonek srebrzysty zadźwięczał: — Ojczulku, jedźmy zaraz, jedźmy dziś jeszcze, mnie tu było dobrze, ale już nie jest.
Tęskno mi za mową naszą, za zwyczajami, obco mi tu bardzo.
Obejrzałam już wszystko, co było warte widzieć, wyzdrowiałeś ojczulku, czegoż tu więcej siedzieć?
Jedźmy do gór swych i lasów, wracajmy do naszej ojczyzny...
Utulił Lucię w objęciach i wyjechali nazajutrz do domu.