Ludność Polski
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ludność polski |
Pochodzenie | Pisma. Pierwsze zbiorowe wydanie dzieł treści filozoficznej i społecznej. Tom IV |
Wydawca | Związek Spółdzielni Spożywców |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia Zrzeszenia Samorządów Powiatowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tom IV |
Indeks stron |
A czy znasz ty, bracie młody,
Te pokrewne twoje rody?
Tych Górali i Litwinów,
I Żmudź Świętą i Rusinów?
Wincenty Pol: „Pieśń o ziemi naszej“.
Według najnowszej statystyki Polaków jest 24 i pół miljona. Jesteśmy więc jednym z największych narodów świata. Liczniejszymi od nas w Europie są tylko Niemcy, Rosjanie, Francuzi, Anglicy i Włosi. Reszta narodów Europy, mających swoje państwa, jak Hiszpanja, Turcja, Szwecja, Danja itd. są znacznie mniejszymi liczebnie od naszego.
Z tych 24 i pół miljonów — 21 miljonów zamieszkuje we własnym kraju, t. j. w granicach b. Rzeczypospolitej, na przestrzeni ziemi wynoszącej 753 tysięcy kilometrów kwadratowych. Jest to przestrzeń większa od cesarstwa niemieckiego, od Francji i od Anglji. Reszta polaków t. j. 3½ miljonów mieszka za granicami kraju, najwięcej w Ameryce Północnej, gdzie jest przeszło 2 miljony Polaków, następnie w Niemczech i Rosji, gdzie jest po kilkaset tysięcy w każdym z tych krajów, skupionych kolonjami po większych miastach i okręgach przemysłowych.
Ta 21 miljonowa ludność polska, która zamieszkuje w kraju, nie jednakowo jest rozsiedlona. Zajmuje ona zbitą masą głównie Królestwo Polskie, Galicję Zachodnią, Śląsk, Poznańskie i część Prus. Od Karpat do morza Bałtyckiego jest to tak zwane „terytorjum etnograficzne“ Polski, tj. terytorjum, gdzie ludność mówiąca po polsku stanowi znaczną większość. Musimy przejść ten cały olbrzymi szmat ziemi, w środku Europy północnej, nie spotykając innych wsi ani miast jak tylko polskie. Od zachodnich granic tylko i od Bałtyku ludność staje się mieszaną, wskutek napływu Niemców, który wzmaga się na nieszczęście nasze z każdym rokiem przez działalność pruskiej komisji kolonizacyjnej i przez wyjątkowe prawa rządu pruskiego, mające na celu wysiedlanie ludu polskiego.
Na wschód od prowincji czysto polskich leżą Litwa i Ruś, połączona z Polską od wieków w jeden naród. Litwa obejmuje 6 gubernij: Kowieńską, Wileńską, Grodzieńską, Mińską, Witebską i Mohilewską. Są to ziemie o ludności mieszanej: najwięcej jest ludu białoruskiego (około 6 miljonów), ludu polskiego 1.600.000, ludu litewskiego (inaczej t. z. żmudzinów) — około półtora miljona. Są jednak prowincje litewskie, gdzie lud polski stanowi połowę a nawet więcej ludności, jak np. powiat wileński, sokolski, białostocki, bialski; w miastach litewskich (po za Żydami) przeważa wszędzie ludność polska; stolica zaś Litwy — Wilno jest miastem nawskroś polskiem, tak samo jak Warszawa, i stanowi do dziś dnia jedno z ważniejszych ognisk polskiej kultury i polskiego życia narodowego.
Zwykle „Litwinami“ nazywamy wszystkich mieszkańców Litwy bez względu na to, czy to są Polacy, czy Białorusini, czy prawdziwi Litwini. Ale prawdziwi Litwini czyli Żmudzini, mówiący językiem litewskim, zupełnie odrębnym od naszego, zamieszkują wyłącznie prawie jedną tylko gubernię Kowieńską (i część północnej gub. Suwalskiej). Są oni wszyscy katolikami, przywiązani gorąco do swojej wiary i do swojej ziemi, a niezbyt dawno jeszcze walczyli za polską sprawę, jako za swoją własną.
Białorusini mówią językiem bardzo podobnym do naszego; jedna trzecia część wyznaje wiarę katolicką, dwie trzecie są prawosławnymi (są to przeważnie dawniejsi unici). Białorusini-katolicy, a nawet i prawosławni, są w znacznej części pochodzenia polskiego; są to potomkowie tych licznych gromad z Mazowsza, Kujaw, Wielkopolski, którzy niegdyś przed wiekami, za czasów Rzeczypospolitej i przedtem jeszcze, napływali do mało zaludnionych ziem litewskich, wraz ze szlachtą i mieszczanami; tylko, że szlachta i mieszczanie zachowali po dziś dzień mowę polską w domu, włościanie zaś, nie umiejący czytać i nie dopuszczani wówczas do życia publicznego, odzwyczajali się powoli od mowy ojczystej i przyjmowali miejscową gwarę białoruską. Na ich pochodzenie polskie wskazują jednak nazwiska rodowe, nazwy wsi i miejscowości, te same obyczaje i obrzędy, jak również spolszczenie języka białoruskiego, ten sam typ twarzy, ten sam charakter co chłopów polskich. Białorusin — katolik zachował jednak mowę polską do dziś dnia, jako mowę odświętną; po polsku modli się zwykle, po polsku śpiewa pieśni kościelne, a gdy zjawili się księża, którzy chcieli do nabożeństw i do kazań wprowadzić język białoruski, albo rosyjski, ciż sami Białorusini oparli się temu i zapowiedzieli, że na takie nabożeństwa nie będą chodzili. Przywiązanie do Polski, jako do swojej Matki-Ojczyzny, tkwi w sercach tego ludu głęboko, po dzień dzisiejszy; w miejscowościach gdzie są gęsto rozsiane wsie i zaścianki szlacheckie polskie, jak np. w ziemi Wileńskiej, w Mińszczyźnie (powiat miński, nowogródzki i inne) między Białorusinem a Polakiem niema żadnej prawie różnicy; uważają się oni za rodaków, za synów tej samej ziemi, łączą się między sobą małżeństwami, kumają się, i nikomu z tych ludzi nie przychodzi nigdy na myśl, że są odrębnymi narodami. Instynkt krwi, wspólność pochodzenia i wiary, łączy ich tak silnie z nami, że żadne próby wyodrębnienia Białorusinów w osobny naród i przeciwstawienie ich narodowi polskiemu nie udają się dotąd. Jeżeli zaś mówimy o ludności polskiej na Białorusi i Litwie, jako o czemś odrębnem, to mamy na myśli tę ludność która mówi w domu po polsku; mówiących zaś po białorusku obliczamy osobno jako Białorusinów. Ale jest to podział tylko językowy, nie zaś narodowy. Tak samo jak mówimy o Kaszubach, mówiących gwarą kaszubską, albo o Góralach tatrzańskich, mówiących swoją gwarą, różną cokolwiek od języka polskiego, a mimo to i Kaszubów i Górali uważamy za część narodu polskiego, i oni też siebie uważają za Polaków. To samo byłoby i z Białorusinami, gdyby książka polska miała do nich łatwiejszy dostęp, gdyby oświata zaczęła się wśród niech szerzyć.
Część b. Rzeczypospolitej, którą nazywamy Rusią, składa się z trzech prowincyj: Wołyń, Podole i Ukraina (czyli gub. Kijowska). Prowincje te zamieszkuje ludność rusińska (inaczej „Ukraińcy“) wynosząca około 7 miljonów, i ludność polska — wynosząca 800 tysięcy. I tutaj także rozsiedlenie ludu polskiego jest niejednakowe. Są okolice na Podolu i Wołyniu, gdzie wsi polskich i zaścianków szlacheckich jest bardzo gęsto; w innych zaś miejscowościach, szczególnie w Kijowskiej gub, jest ich mało, a ludność polska skupia się głównie w miastach, po dworach i w osadach fabrycznych, o Rusinach jednak można powiedzieć to samo co o Białorusinach, że w znacznej części są oni pochodzenia polskiego, jako potomkowie dawnych przybyszów z Małopolski i Mazowsza, którzy całemi tysiącami zasiedlali w dawnych wiekach puste w owe czasy stepy i lasy Ukrainy, Wołynia i Podola. Cała szlachta tameczna, zarówno właściciele dużych majątków jak i szlachta zagonowa, jak była tak i pozostała polską i katolicką. Włościanie natomiast zatracali powoli język ojczysty i przyjmowali miejscowe narzecza. Język, którym mówi ludność rusińska, t. z. język ukraiński jest jednak bardzo podobny do polskiego, a większość słów jest jednakowych, tylko, że wymawianych cokolwiek inaczej (np. chleb — chlib, dziewczyna — diwczyna, stół — stił, dzbanek — zbanok, pieśń — piśń, itd.). To też Polak z Rusinem może porozumiewać się zupełnie swobodnie, gdy tylko przyzwyczai się do jego sposobu wymawiania. Lud rusiński różni się od polskiego głównie religją, gdyż jest prawosławny, z wyjątkiem Galicji Wschodniej gdzie wyznaje religję katolicką obrządku unickiego. Poza tem ani w typie twarzy, ani w obyczajach, nie znajdziemy żadnych większych różnic. Między chłopami rusińskimi spotyka się mnóstwo nazwisk czysto polskich, jak również spotyka się na Rusi nazwy miejscowości i wsi o brzmieniu polskiem, a nawet te same nazwy co spotykają się na Mazowszu, w Mało i Wielkopolsce, co dowodzi, że ludność która te wsie zakładała pochodziła z prowincyj czysto-polskich. Dość zresztą przypatrzeć się chłopom z Wołynia i Podola, przysłuchać się ich mowie, pieśniom i podaniom, aby przekonać się, że są to potomkowie tego samego ludu, co Mazurzy, Kujawiacy, itd.; przez małżeństwa z Rusinami, przez zamieszkiwanie od wieków Rusi, zatracili oni język ojczysty, tembardziej, że za czasów Rzeczypospolitej, język polski nie miał żadnych przywilejów, tak że nawet kodeks prawny litewski wydawano w dawnym języku białorusko-rusińskim.
Jak mamy zatem zapatrywać się na te dwa ludy — Białorusinów i Ukraińców (czyli Rusinów) które razem z nami zamieszkują wschodnie prowincje b. Rzeczypospolitej — Litwę, Wołyń, Podole i Ukrainę? Nie są to ludy nam obce; z pochodzenia, z mowy, z przeszłości wspólnie przeżytej, z ziemi wspólnie zamieszkiwanej, są nam bratnimi ludami, mają z nami tę samą Ojczyznę, tę samą przyszłość. Ludy zamieszkujące Francję albo Niemcy różnią się między sobą znacznie więcej mową, pochodzeniem, obyczajami, aniżeli Polacy, Białorusini i Ukraińcy, a pomimo tego uważają się za jeden naród francuski lub niemiecki. Tak samo też było za czasów Rzeczypospolitej: Litwin i Rusin, tak samo jak Mazur lub Wielkopolanin uważali się za jeden naród polski; Rzeczpospolita była polsko-rusko-litewską i w herbie swoim obok Orła Białego miała Pogoń litewską i Archanioła Ukrainy. Naród polski składał się zawsze z tych trzech ludów: polskiego, litewskiego (do którego zaliczano Żmudzinów mówiących po litewsku i Białorusinów mówiących po białorusku) i ukraińskiego (czyli rusińskiego). Związek tych ludów, jak wiemy z historji, powstał nie drogą podbojów, ale drogą dobrowolnego połączenia się i stopniowego, przez wieki całe odbywającego się, spokrewnianie się i przesiedlania. Nie było to dzieło gwałtu i przemocy, lecz zlewanie się przyrodzone ludów zamieszkujących obok siebie, mających wspólne pochodzenie, wspólne interesy i wspólne ziemie. A co Bóg złączył, tego nic rozłączyć nie może.
Każdemu co się uczył historji Polski i przyglądał się mapie geograficznej Rzeczypospolitej, wiadome jest jakie były granice jej, aż do chwili rozbioru przez sąsiednie mocarstwa. Od północy granicą naszą było morze Bałtyckie, od zachodu — rzeka Odra, (jakkolwiek nie na całej przestrzeni), od południa — łańcuch gór Karpackich, Dniestr i Morze Czarne, od wschodu — rzeka Dniepr i Dźwina. Cała ta przestrzeń ziemi stanowi pod względem geograficznym jednolity kraj, pewną całość przyrodzoną, która pod względem gleby, klimatu, roślinności, układu wód, wyróżnia się charakterystycznie od krajów sąsiednich Wschodu i Zachodu. Granice Rzeczypospolitej były jakby zakreślone ręką Boga, bo sama natura wskazywała, że to ma być jedna ziemia, siedziba jednego narodu. Ziemia ta ma wszystko co potrzebne jest dla człowieka, co zapewnia życie dostatnie, bogate, wolne. Część południowa, górzysta ziemi polskiej, Śląsk i Galicja, Zagłębie Dąbrowskie i Ziemia Kielecka obfituje we wszelkiego rodzaju bogactwa kopalniane, żelazo, węgiel, marmur, wosk ziemny, nafta, sól, rozmaite źródła wód mineralnych i rozmaite rudy metali. Dalej na północy, w Poznańskiem w ziemi Łowickiej, na Mazowszu i Podlasiu, mamy grunta ziemi lekkiej, piaszczystej, podatnej do uprawy wszelkiego rodzaju jarzyn i hodowania sadów. Jeszcze bardziej na północ, w tak zwanych Prusach Zachodnich i Wschodnich, aż po same morze Bałtyckie, mamy całą sieć wielkich jezior rybnych. Na wschód od nich, począwszy od ziemi Kurpiów, na przestrzeni całej Litwy i Białorusi, ciągną się olbrzymie lasy, niewyczerpane bogactwo drzewa, z którego cały świat korzysta. Obok tych puszcz i lasów, gdzie spotykamy najrozmaitsze gatunki drzewa, ciągną się także przez całą niemal Białoruś i Polesie rozległe łąki, mogące wyżywić niezliczoną ilość bydła i stanowiące podstawę dla gospodarstwa hodowlanego i mlecznego. Na południe od łąk poleskich, przeszedłszy pasmo wielkich lasów Wołynia, wchodzimy w kraj czarnoziemu, w pola ziemi pszennej i buraczanej, które zajmują całe południe Wołynia, Lubelskie, Ukrainę i Podole; ziemie stepowe, bogate, płodne, będące od wieków śpichrzem zbożowym całej Polski.
Już z tego przyrodzonego układu ziemi i jej bogactw widzimy, że żadna część dawnego obszaru Rzeczypospolitej nie mogła wystarczyć sama sobie. Ani Mazowsze, ani Litwa, ani Podhale i Małopolska, ani Ukraina, nie mogły zaspokoić własnemi bogactwami potrzeb ludu, który tam zamieszkiwał. Każda z tych prowincyj potrzebowała tych przyrodzonych bogactw, które posiadały sąsiadujące z nią inne, a stąd, rzecz jasna, że ludy zamieszkujące te ziemie dążyły do zbliżenia się pomiędzy sobą, do złączenia się w jeden naród.
W epoce Piastowskiej, kiedy jeszcze Rzeczypospolitej niebyło, kraje między Dnieprem, Wisłą i Odrą leżące, stanowiły oddzielne państwa; było Królestwo Polskie, Księstwo Mazowieckie, Wielkie księstwo litewskie i liczne małe państwa książąt ruskich, którzy panowali na Wołyniu, Ukrainie i Rusi Czerwonej. Dążność do złączenia się występowała wtedy w barbarzyńskiej formie wzajemnych najazdów i podbojów. Rycerstwo polskie zdobywało ziemie książąt ruskich, to znowu książęta ruscy zabierali ziemie i grody Małopolski. Litwa pustoszyła Mazowsze i Podlasie, przesiedlając tłumy ludu polskiego do swojej ziemi, albo też sama podlegała najazdom książąt polskich i ruskich. Ale cały ten okres wojen i podbojów wzajemnych, zamiast rozdzielać sąsiadujące ze sobą plemiona Polaków, Litwinów i Rusinów, przygotowywał zwolna ostateczną sprawę ich zbratania się i złączenia w jeden naród. A działo się to wskutek tego, że każdy taki najazd i podbój miał na widoku nie tylko zabranie łupów wojennych w postaci kosztownych przedmiotów, oręża, koni, bydła, zboża, itp. ale szczególnie miał na widoku zabranie jaknajwiększej liczby jeńców. Zwycięskie wojsko przepędzało ze sobą całe tłumy osadników, z kobietami i dziećmi, poczem dawano im swobodę i ziemię, zaludniano nimi puszcze leśne i pustkowia stepowe, i to było najważniejszą zdobyczą wojny, bo dzikie okolice zamieniały się na pola uprawne, powstawały nowe wsie i miasta. Z czasem ci przymusowi osadnicy zapominali o tem, że niewola przyprowadziła ich do osobnego kraju, i stawali się jego mieszkańcami dobrowolnymi, mającymi te same prawa co i reszta ludności miejscowej. Tym sposobem, dzięki wojnom, sąsiadujące plemiona mieszały się pomiędzy sobą; całe tysiące i setki tysięcy, zarówno włościan jak i mieszczan, przesiedlano z Polski na Litwę i Ruś lub odwrotnie. Litwa w tych czasach była zaludniona bardzo mało, Ruś, a szczególnie Ukraina i Podole, niszczone ciągłymi napadami Tatarów, cierpiała również na brak ludności, a jej olbrzymie przestrzenie urodzajnej ziemi stały przeważnie odłogiem, nieuprawiane przez nikogo. Natomiast ziemie polskie, gdzie nie dochodziły zagony tatarskie i gdzie kultura stała wyżej, ziemie te miały ludność gęstą, i one to dostarczały tysiące osadników książętom litewskim i ruskim, szczególnie zaś Mazowsze i Małopolska, sąsiadujące z Litwą i Rusią Czerwoną.
Tak było aż do czasu powołania Jagiełły na tron polski i pierwszej Unji, jaka zawiązała się między Polską, Litwą i Rusią, w Horodle 1413 roku, na wielkim sejmie, gdzie jak piszą kronikarze, szlachta litewska i ruska brała herby szlachty polskiej i serdecznie z nią się ściskała, na znak wiecznego zbratania. Od tej chwili wstępuje zlanie się odrębnych dotąd państw w jedno państwo. Przygotowuje się nastanie Rzeczypospolitej, która trzy ludy — polski, ruski i litewski — zamienia w jeden naród i tworzy dla nich wszystkich jedną wspólną Ojczyznę. Puste ziemie Litwy i Rusi zaczynają teraz zaludniać się dobrowolnymi jej przybyszami z Polski; tysiące włościan i szlachty z Mazowsza, Wielko i Małopolski, przesiedla się na Wołyń, Podole, Ukrainę, zaludnia puszcze litewskie i białoruskie, błotniste okolice Polesia, aż po Dniepr i Dźwinę. Kolonizacja polska, którą przedtem rozpoczęły wojny, odbywa się w dalszym ciągu, jeszcze bardziej spotęgowana, ale już dobrowolnie, mocą interesu i potrzeb życia. Kiedy w 150 lat potem, za panowania Zygmunta Augusta, zebrał się sejm w Lublinie 1569 roku, dla ponownego zatwierdzenia Unji trzech ludów i dla ostatecznego ukonstytuowania jednej niepodzielnej Rzeczypospolitej polsko-rusko-litewskiej, przekonano się wtedy, że Unja już jest faktem dokonanym, że lud polski zaludnia już od wieku pustkowia litewskie i ruskie, że tysiące zaścianków drobnej szlachty mazowieckiej rozsiadły się na całej przestrzeni między Bugiem, Niemnem i Dnieprem, że po wszystkich dworach szlacheckich i po miastach tych stron żyją tacy sami ludzie jak nad Wisłą i Wartą, że jednem słowem, dawny podział przestał już istnieć, a obce dotąd ludy zmieszały się ze sobą i zbratały się silnie, przez małżeństwa i przez zamieszkiwanie tej samej ziemi. Już w 16-ym wieku mówiono, że szlachcic polski może przejechać rzemiennym dyszlem z Gdańska do Kijowa, co znaczyło, że mógł na całej tej drodze wstępować na noclegi do swoich krewnych i powinowatych; a nie jeden włościanin polski mógł zapewne powiedzieć to samo o sobie.
Wiekopomna Unja lubelska nie była więc ani przymusem prawnym, ani wcieleniem podbitych ludów. Był to akt dobrowolnego zbratania się ludów, połączonych ze sobą węzłami krwi, wspólną ziemią i wspólnemi interesami. Przedstawiciele Polski, Litwy i Rusi złożyli wtedy przysięgę na wieczne braterstwo, na dochowanie wiary wspólnej Ojczyźnie po wiek wieków. — Od tego czasu, a nawet wcześniej jeszcze, od pierwszego połączenia się w Horodle, dzieje Polski są zarazem dziejami Litwy i Rusi. Przez 500 lat przeżywaliśmy wspólne koleje losu: zwyciężaliśmy potęgi Wschodu i Zachodu, odpieraliśmy najazdy wrogów, budowaliśmy Rzeczpospolitę wolności, jakiej drugiej świat nie widział, kochaliśmy i broniliśmy wspólnie tę Ojczyznę, gdzie, jak mówił w 17 wieku poeta Wacław Potocki, „w puchu Orła Białego, wychowańcy złotej wolności, jasnemu zaraz od pieluch nawykali słońcu“.
A później, gdy przyszły straszne kłęski i nastał czas rozbiorów. Unja trzech ludów przetrwała, przysięga nie została złamaną. Z Podola wyszła konfederacja barska, która walczyła za całość Rzeczypospolitej; Litwa wydała Kościuszkę, Mickiewicza, Filaretów w Wilnie i w Krzemieńcu Wołyńskim rozwijały się ogniska nauki i piśmiennictwa polskiego, zasilające całą Polskę; na Litwie też i na Rusi powstała cała niemal nowoczesna literatura polska, stamtąd był Mickiewicz, Słowacki, Syrokomla, Zaleski, Kraszewski, Korzeniowski i całe setki pisarzy i przywódców narodu — aż do dni naszych.
Granice naszej Ojczyzny, pomimo rozbicia i utraty niepodległości, pozostały więc takimi, jakimi były za czasów Rzeczpospolitej. To co Bóg zakreślił i co historja narodu związała — zniszczone być nie może. Pięćset lat wspólnego życia Polski, Litwy i Rusi przeszło już w krew pokoleń, wycisnęło głębokie piętno w duszy naszej. Bez Litwy i Rusi nie może już być Polski, tak samo jak bez Polski nie może istnieć Litwa i Ruś. — Ale na nieszczęście jest pośród nas wielu takich nieuków, ludzi którzy nie znają ani przeszłości swojej ani swego kraju, i którym zdaje się, że cała Polska mieści się tylko w dziesięciu guberniach Królestwa Polskiego, w Poznańskiem i Galicji Zachodniej; myślą oni, że poza Bugiem już jest kraj obcy; gdy słyszą o Litwie, Wołyniu, Podolu, Ukrainie, to tak samo jakby słyszeli o Syberji lub Ameryce; nie wiedzą tego, że tam także żyje naród polski, że to jest także ich Ojczyzna, taka sama nad Niemnem jak nad Wisłą, nad Dniestrem jak nad Wartą. — A przecież znać granice swojej Ojczyzny to pierwszy obowiązek Polaka. Dlatego też w każdym domu polskim powinna być mapa całej ziemi naszej, a każde dziecko polskie powinno umieć jak pacierz, gdzie są kopce graniczne jego Ojczyzny, jak daleko sięga jego ojczysta ziemia. Cobyśmy bowiem powiedzieli o gospodarzu, który nie wie jakie są miasta graniczne jego ojcowizny? Gospodarz taki byłby przez lada kogo obrabowany ze swego gruntu, a w końcu musiałby się wynieść precz z własnego domu. Czyż nie to samo stosuje się do całego narodu?