[536]
4. Małpa i jej dzieci.
Dwóch synów małpa powiła,
Razem matka i macocha;
Jednego bardzo lubiła,
Lecz drugiego ani trocha,
Dla faworyta wszystkie jej starania:
Byle deszcz mały albo chmura lada,
Ona już nad nim przepada,
Tuli do łona i zewsząd ochrania,
Żeby wśród wilgotnej doby
Nie dostał kaszlu lub innej choroby.
Lecz, skoro ustał czas chłodny
I zawiał Zefir łagodny,
Nie lękając się zasadzki,
Schodzi z drzewa dla przechadzki,
Trzymając synka na ręku,
Był to syn starszy, zbyt dziecina luba,
Małpiego rodu nadzieja i chluba.
Matka, nań patrząc wzrokiem pełnym wdzięku,
Cudo w nim świata widziała,
Ściskała i całowała,
Lecz, gdy go pieści, drugi syn, wzgardzony,
[537]
Własnym siłom zostawiony,
Dlatego może od brata zręczniejszy
I przytomny i silniejszy,
Sam za matką szedł dość śmiało:
Gdy tak po lesie trio się błąkało,
Wilk żarłoczny z boku wpada.
Strach okropny: matka blada,
Nie wie, na robić, widok srogi ją zdumiewa,
Trzeba koniecznie było dopaść drzewa,
Lecz z dzieckiem w ręku nie mogła;
Nakoniec całość życia własnego przemogła:
Rzuca synka na ziemię, gałęzi się chwyta,
A wilk pożarł faworyta.
Inny los młodszego syna,
Co mókł na deszczu, na słońcu się palił:
Temu nie byla potrzebną drabina,
Sam wskoczył na dąb i życie ocalił.
J. U. Niemcewicz.