Malwina czyli domyślność serca/Rozdział VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Wirtemberska
Tytuł Malwina
Podtytuł czyli domyślność serca
Redaktor Konstanty Wojciechowski
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Literacka w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VIII
LIST DRUGI LUDOMIRA DO TELIMENY

16 sierpnia, w Krzewinie.
Matko kochana, wybacz, jeśli Twoim radom nie mogę być posłusznym, dłużej ciągnąc podróż moją. W Krzewinie zostać nie mogę, a reszta świata żadnej dla Ludomira nie ma ponęty. — Do ciebie chcę wrócić i w dzikich odludnych lasach naszych zamknąć się na zawsze, od miłości, od szczęścia, od Malwiny daleki! — Od Malwiny... o nieba!... i kiedyż, w jakiż moment?... kiedyż oddzieram się od niej? w tej chwili, gdym pierwszy raz dostrzegł promień szczęścia, szczęścia nad wszelkie wyrazy, szczęścia którego serce Ludomira, do cierpienia tylko przywykłe, niezdolne może byłoby i wytrzymać!... Wszystkie więzy, jakie tylko są najmilsze, najdroższe, zatrzymują mnie w Krzewinie, ale uczciwość jechać każe; — jadę jutro.
Matko, czemużeś z dziecinnych mnie cierpień wyratowała? żeby nie twoje starania, od kołyski prosto w zimny grób wchodząc, nie znałbym trosk, cierpień, nie znałbym palących uczuciów, któremi teraz umieram, ah! niestety, któremi jedynie żyję.
Nie mogę dłużej pisać; — może po chwili, spokojniejszy trochę, potrafię list mój dokończyć, ale teraz nie jest w mojej mocy i słowo jedno więcej dołożyć.
tegoż d. o 12 w nocy.
Stało się, już wszystko dla mnie się skończyło! Ostatni raz ujrzałem Malwinę... już ja jej widzieć, już jej słyszeć nigdy nie będę; — już też szczęście i nadzieje wygasły na zawsze w sercu Ludomira! Ale wybacz matko! wybacz... dręczę twoją czułość memi wyrzekaniami, nie tłumacząc wyraźnie ich przyczyny. Dla ciebie jednej mogę znaleźć moc wyszczególnienia, co cierpię; słuchaj więc opisu uczuć moich od czasu mego tu przyjazdu.

W pierwszych listach, com do ciebie pisał, postrzec musiałaś, że pierwszy rzut oczu moich na Malwinę natychmiast mnie ku niej całkiem zniewolił. Później łagodność jej duszy, tysiączne powaby, talenta, przymioty, coraz bardziej mnie przywiązywały. Każdy dzień, każda godzina droższą, milszą ją memu sercu czyniła. W toż serce, w duszę moją, we wszystkie uczucia i myśli wcisnęła się nieznacznie, tak łagodnie, żem sam nie postrzegał, jak gwałtownie nademną panuje. Alić dziś rano... o lube i okrutne wspomnienie! zapomniawszy wszelkiej rozwagi, nie pomnąc na tę okropną granicę, która dzieli na zawsze Ludomira od Malwiny, u nóg jej moje nieszczęsne wyznałem kochanie! Matko, posłuchaj dalej! W jednem spojrzeniu, w jednym słowie, przez nią wyrzeczonem, dostrzegłem, poczułem raczej, że ta Malwina, ta uwielbiona, Boska Malwina, przez powab serca swojego, mogłaby moją Malwina zostać! Niebo się otworzyło w tej chwili. — Nicem nie widział, nie myślał, nie czuł na świecie prócz tego, że ją kocham nad życie, nad siebie, nad wszystkich, nad wszystko[1]. Niestety! równie była zmienną jak zachwycającą ta chwila nieporównanego szczęścia; wspomnienia uczciwości natychmiast mnie z niej wyrwały. Pókim Malwinę zupełnie rozumiał obojętną, póty jeszcze w Krzewinie zostać mi się godziło, bom swoją tylko, a nie jej spokojność ważył i szczęście. Ale gdym dziś rano dostrzegł tajemnicę serca tego anielskiego... niestety! wszakże nigdy, nigdy Malwina być moją nie może! nigdy świetna, szlachetna, bogata Malwina losu swojego łączyć nie powinna z losem opuszczonego, bez stanu, bez imienia nawet, nieszczęśliwego Ludomira! — Matko! jechać trzeba. Jutro równo ze dniem, gdy Malwina jeszcze spoczywać będzie, Ludomir Krzewin opuści. Raz jeszcze może jeden, gdybym ją ujrzał, nicby mnie od niej oderwać już nie potrafiło. Dziś w wieczór jeszczem ją widział, jeszcze ten głos słyszałem, co jedynie do mego serca trafić umie; jeszcze z nią zachodzące ujrzałem słońce... niestety! ostatni raz w oczach moich tę tak lubą porzucało krainę, i na wschodzący księżyc ostatni raz z Malwiną patrzałem! Miljony gwiazd po niebieskiem iskrzyły się sklepieniu, z nią i z Wandą siedliśmy w miejscu otwartym, gdzie nic okręgu nieba nie zasłaniało. — Nigdy, rzekła, nie mam bardziej napełnionego serca wielkością Boga, jak wpośród cichej, pogodnej nocy, krociami gwiazd i poważnym blaskiem księżyca oświeconej. Wspomnienie zeszłych osób i myśli o przyszłem życiu mnie natychmiast zajmują. — Ludomirze! czy spotkamy się tam? Jakie twoje w tem przeczucie? — Malwino! (łzami zaćmiony rzekłem) spotkamy się, zobaczymy się jeszcze tam, tu... ach, znajdziemy się!
Wymówić nie mogłem nic więcej... Matko! czemuż trzeba było, by te zapytania czyniła właśnie wtedy, gdy myśl wiecznego rozłączenia napełniała serce moje? — Wstała Malwina, jam jeszcze jej rękę trzymał. — Idźmy, rzekła, już późno, obaczemy się jutro. — Ach, obaczemy się, krzyknąłem, w jakimkolwiekbądź świecie!...
Odeszła wałem, jam wryty stanął; długom ją gonił oczyma, — potem, padłszy na ziemię, potok rzewnych łez wylałem, pobiegłem ku tarasowi; mignęła się jeszcze biała jej suknia, którą wiatr ku drzwiom ogrodu powiewał — wyciągnąłem ręce... Niestety! — zniknęła na zawsze![2]




  1. Styl uniesień, wyznań w tym liście (jak i później jeszcze niejednokrotnie), to styl St. Preux z Nowej Heloizy. Porównaj: „O Juljo! której nie zdolny jestem się wyrzec! o losie, którego nie mogę zwyciężyć!... Juljo, droga Juljo! I nie mielibyśmy należeć do siebie? Dni nasze nie miałybynam razem upływać? Moglibyśmy być rozdzieleni na zawsze? Nie, obym sobie nigdy wyobrazić tego nie był zdolny... Nie istnieje nie, nie, nie istnieje nic zgoła, czegobym nie uczynił, by cię posiąść lub umrzeć“ (L. 1, L. 26). „Przybywaj, duszo mego serca, życie mego serca, życie mego życia, przybywaj... Przybywaj pod ochroną tkliwej miłości, odebrać nagrodę twego posłuszeństwa, twojej ofiary; przybywaj, ażeby zeznać...“ i t. d. (L. 53). „O tęsknoto, o trwogo, o straszliwe bicie serca!... Ktoś wchodzi... ona to, ona! Poznaję ją, ujrzałem ją...“ i t. d. (L. 54).
  2. Że księżna Marja musiała Wertera czytać mnóstwo razy, świadczy o tem właśnie scena pożegnania. Oto scena analogiczna w Die Leiden (w przekładzie Brodzińskiego): „Stałem na tarasie pod kasztanami, patrzyłem na słońce, które po raz ostatni zachodziło nad tą miłą doliną, nad tym strumieniem. Tyle razy stałem tu z nią, patrzyłem na ten pyszny widok, a teraz... Pół godziny blisko zabawiałem się tęsknemi myślami... kiedy ją usłyszałem na taras wchodzącą. Pobiegłem i ze drżeniem ucałowałem jej rękę... Ona zwróciła naszą uwagę na piękne światło miesiąca... Ucieszyliśmy się, ona rzekła po chwili: Nigdy nie widzę miesiąca, żeby mi moi umarli na myśl nie przyszli, żeby mnie nie przejęło uczucie śmierci i przyszłości. Będziemy żyć! – dodała z uroczystem czuciem – ale, Werterze, czy się znowu znajdziemy? czy się poznamy? cóż W. Pan myślisz? co powiesz? (Was ahmen Sie? was sagen Sie?). Karolino – rzekłem, podając jej rękę, pełen łez w oczach – będziemy się widzieć, tam i tu będziemy się widzieć. Nie mogłem dalej mówić. Wilhelmie! musiałaż mię o to pytać, kiedy ja jej żegnaniem byłem zajęty...“ (Tu szczegóły w Malwinie nie istniejące, poczem:) „Wstała, ja przebudzony wstrząsnąłem się, zostałem na miejscu, trzymając jej rękę... Zobaczymy się znowu, zobaczymy! – wołałem – pod każdą postacią poznamy się znowu... Jutro zapewne rano – odpowiedziała, żartując... Szli aleją, ja stałem, patrzyłem za nimi po świetle księżyca, rzucony na ziemię wypłakałem się, zerwałem się, spiesząc na taras, i jeszcze pod lipami widziałem jej białą suknię ku drzwiom ogrodowym, wyciągnąłem ręce i zniknęła...“ (Bibljoteka powszechna, nakładem Zuckerkandla, s. 66 n.).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Maria Wirtemberska, Konstanty Wojciechowski.