Margrabia d'Espinchal/Część pierwsza/26
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabia d'Espinchal |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1877 |
Druk | S. Lewental (Warszawa) |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | W. Rafalski |
Tytuł orygin. | Le Marquis d'Espinchal |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz po tém zuchwałém porwaniu, nadzwyczajny ruch panował w zamku Massyak. Przygotowywano się do obchodu uroczystości ślubu pana margrabiego d’Espinchal z panną de Chateaumorans.
Odylla płakała, ale namiętne perswazye margrabiego zwyciężyły jéj niewczesny opór. Z drugiéj strony, wykradanie było w modzie w owėj epoce, a nawet niejako usprawiedliwione, byleby ślub uwieńczył dzieło porwania.
Naprędce sproszona sąsiednia szlachta zjechała do zamku. Pan de Saillans odznaczał się wśród niéj. Serdecznie uściskał pana d’Espinchal, winszując mu jego związku i prosząc zarazem o zaszczyt poprowadzenia panny młodéj do ołtarza.
Pan d’Espinchal odpłacił niezwykłą uprzejmością panu de Saillans, przyjął go za drużbę, opowiadając mu w jaki sposób podstawił się za doktora Lahulp.
Pan de Saillans śmiejąc się do rozpuku zapytał, co się stało z prawdziwym doktorem. Malsen oświadczył, że uciekł z zamku téjze nocy uprowadzając z sobą szacowną połowicę Bigonia, Inezillę, zapewne jako przewodnika.
Około dziesiątej zrana, Odylla odziana w bieli, piękna jak anioł, ukazała się zachwyconym oczom margrabiego i jego świadków.
— Jestem gotową wymówiła z lekkiém drżeniem głosu, poczém podała rękę panu de Saillans i udała się w stronę kaplicy zamkowéj.
Wszyscy mieszkańcy Massyaku z bukietami w rękach oczekiwali przybycia młodej pary. Brakowało jedynie Telemaka i Bigonia.
Kawaler, pod pozorem słabości, a w istocie z niechęci rodzącéj się ku panu d’Espinchal, pozostał w swoim pokoju.
Co do Bigonia, którego nieobecność wydawała się nadzwyczajnością, bo nie mogła polegać na podobnych skrupułach, nie będziemy taić jéj powodu przed czytelnikiem.
Wśród wielostronnych zdolności Bigoń posiadał niezły głos basowy. Don Gobelet uprosił Gaskończyka, ażeby pomagał mu do odprawienia poważnéj ceremonii ślubu.
Dla tego to, Bigoń przyodziany w dalmatykę, nadęty, wymuskany, ogolony, od godziny czekał w kaplicy. W ogromnym mszale ponaznaczał sobie ustępy odnoszące się do mszy ślubnéj, i z niecierpliwością oczekiwał przybycia młodéj pary a szczególniéj służby zamkowéj, aby zaimponować im swoim śpiewem.
Gdy orszak ślubny przybył do kaplicy, pocieszny Gaskończyk wrzasnął tak potężnie Introit, że kilka szyb wyleciało z okien. Możeby wkrótce i zawaliła się cała kaplica gdyby don Gobelet spiesznie nie przybył dla rozpoczęzia oracyi.
Po Ewangelii Bigoń ryknął Offertoryum: Benedixit Dominus, Raguel et Anna.
Odylla głosem spokojnym wymówiła sakramentalne: tak, i msza odprawioną została bez żadnėj przeszkody.
Po skończonéj ceremonii orszak i młoda para zaczęli wychodzić z kaplicy, w takim samym porządku, w jakim przybyli wśród okrzyków radości zgromadzonych domowników.
Naówczas to szalony cwał galopujących koni dał się słyszéć na dziedzińcu zamkowym. Dwóch jeźdźców okrytych kurzem i potem zeskoczyło ze swych zapienionych rumaków i zbliżyło się do orszaku. Byli to: pan de Chateaumorans i Raul de Lagarde. Margrabia był blady, ale rezolutny, paziowi oczy krwią zaszły.
— Gdzie jest margrabia d’Espinchal? — krzyknął starzec piorunującym głosem?
Gaspard d’Espinchal ujął rękę swéj żony i z uśmiechem poprowadził ją do pana de Chateaumorans.
— Ojcze, pobłogosław twoje dzieci rzekł mu.
— Jeszcze jedna obelga więcéj, jeszcze nowe szyderstwo! — zawołał cofając się.
Zwrócił się do otaczających go świadków i tonem niewypowiedzianej pogardy mówił:
— Znam niektórych z was moi panowie: znam cię panie margrabio de Saillans: ciebie panie hrabio de Pierrefort i was panie baronie de Velay. Jesteście szlachcicami, zrozumiecie więc dobrze, co wam powiem. Oto, że ten nikczemny magnat, który nosi jedno z najświetniejszych niegdyś nazwisk w téj prowincyi nie jest szlachcicem, a nawet człowiekiem; jest on podstępnym złodziejem; nikczemnym uwodzicielem, mordercą i nie wart postronka, na którym niedługo wisiéć będzie. Przypatrzcie mu się panowie! Bo przypuszczam, że gdybyście go znali tak jak ja go znam, to żaden z was nie hańbiłby się swoją tu obecnością.
Wszyscy milczeli. Pan d’Espinchal nie opuszczał ręki płaczącej Odylli.
Pan de Chateaumorans zwrócił się do niego.
— Ah łotrze! sądzisz, że to się tak łatwo zakończy, że wolno ci bezkarnie wykradać córki nasze, hańbić rodziny i pogrążać je w żałobie i rozpaczy?
I starzec przejęty zgrozą wydobywając pałasz z pochwy zawołał:
— Dalėj, mój panie, dobywaj pałasza, jeżeli z całej twojéj godności szlacheckiéj pozostała ci się jeszcze odwaga! Jestem ostatni z Chateaumoransów tak, jak ty z d’Espinchalów. Jeden z nas zginąć musi. Daléjże nędzniku! powinieneś być dzisiaj dumnym, że czynię ci ten niesłychany zaszczyt mierzyć moją nieskażoną szpadą z twojém zbójeckiem żelazem.
Margrabia d’Espinchal, zsiniały od gniewu i złości drżał konwulsyjnie. Wydobył swój pałasz, spojrzał na Odyllę i rzekł:
— Pojedynkować się z panem nie mogę. Pan jesteś moim ojcem a ja twoim synem.
— Nigdy, nędzniku! nigdy!...
— Od pół godziny Odylla jest margrabiną d’Espinchal.
I mówiąc te słowa Gaspard rzucił swój pałasz pod nogi pana de Chateaumorans.
— Czy to być może? czy to jest prawda?
— Najświętsza prawda — odezwał się margrabia de Saillans: — miałem bowiem honor być świadkiem aktu ślubnego.
— Świętokradztwo! — zawołał margrabia. I nazywają to honorem! Na Boga! gdzie ja jestem? Odyllo dziecię moje chodź ze mną! Unieważniemy ten akt choćby to miało kosztować całe moje mienie. Chodź! pojedziemy do Rzymu!...
Wielebny don Gobelet kładąc rękę na ramieniu pana de Chateaumorans przerwał dalsze słowa.
— I już nic na świecie nie pomoże panie margrabio. Córka pańska przyjęła ślub z dobréj woli podług praw kościelnych, które są niewzruszone.
— Kłamiesz!
— Ja, osoba duchowna! Ah! panie margrabio!
Pan de Chateaumorans zapytał się swéj córki:
— Czy to prawda Odyllo, żeś dobrowolnie wyrzekła...
— Tak, odpowiedziała pani d’Espinchal stłu mionym głosem.
— Nie zmuszano cię?
— Nie.
Starzec chwycił się za serce, jak gdyby uczuł pchnięcie sztyletem i wyrzekł:
— Byłem bogaty, cieszyłem się sławą i godnością, miałem córkę, która przywiązywała mnie do życia i dla któréj miłowałem Boga. I oto na raz wszystko utraciłem. O Boże! zadałeś mi okrutny cios.
Zwrócił się do Raula i wsparł na jego ramieniu.
— Chodź Raulu — rzekł mu — nie dla nas tu miejsce...
Raul rzucił się do nóg starca.
— Ojcze, pozwól niechaj tu przy niéj zostanę.
— A więc odejdę sam jeden.
Odylla padła na kolana i chwyciła ojca za nogi.
— Ojcze drogi nie opuszczaj nas w gniewie. Jedno słowo litości...
Pan de Chateaumorans spojrzał na córkę obojętnym wzrokiem i wyrzekł:
— Ja pani nie znam.
Odylla rzuciła się w objęcia swego męża mówiąc:
— Byłam niewdzięczną córką, będę nieszczęśliwą kobietą.