Margrabia d'Espinchal/Część pierwsza/25
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabia d'Espinchal |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1877 |
Druk | S. Lewental (Warszawa) |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | W. Rafalski |
Tytuł orygin. | Le Marquis d'Espinchal |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Donat zaprowadził pana d’Espinchał przez wąziutkie schody do pokoju zajmowanego przez pannę de Chateaumorans, sam zaś wrócił na dół.
Margrabia poczuł, że krew napływała mu do serca. Podszedł do drzwi i zatrzymał się przed nimi jak przed kamieniem grobowym. Zachwiał się.
Musiał się oprzéć z całą siłą o klamkę drzwi, bo w téjże chwili ukazała się pokojówka panny de Chateaumorans.
Pan d’Espinchal znajdował się w pół-cieniu. Pokojówka poznała po stroju, że to musi być oczekiwany doktor i chciała poprzedzić go do pokoju Odylli ale pan d’Espinchal zatrzymał ją.
— Muszę wejść sam — rzekł stanowczo.
Odylla blada, z rozpuszczonemi włosami, siedziała na długim fotelu pokrytym do koła poduszkami. W rękach trzymała książkę, a głowę miała zwieszoną na piersi.
Słysząc ten poważny i wzruszony głos, którego brzmienie doskonale zapamiętała, podniosła głowę; zadrżała i na zbliżającego się doktora spojrzała wzrokiem przerażenia; ale nie wydała żadnego okrzyku, nie rzekła ani jednego słowa. Zdawało się, że w téj chwili skamieniała, a szyja jéj przybrała kształt marmurowéj rzeźby.
Margrabia zamknął drzwi i rzucił się na kolana przed młodą dziewicą.
— Odyllo! jestem u nóg twoich. Bez ciebie żyć nie mogę i przychodzę ci to powiedziéć. Śmiałość moja jest wielką, ale miłość bez granic powoduje mną. Rzeknij słowo a ludzie twoi przybiegną. Ja pragnę śmierci, bo jeżeli masz mnie nienawidziéć wolę umrzéć z nadzieją, że zdołam przynajmniéj wzbudzić żal w twoim sercu.
Odylla westchnęła i nic nie odpowiedziała; zamknęła oczy, potém nagle je otworzyła patrząc z przerażeniem w stronę okna.
— Czekam mego wyroku, Odyllo! — rzekł margrabia.
I ukorzył się jeszcze niżej przed bóstwem swoim.
— Margrabio d’Espinchal — wymówiła Odylla słabym głosem — kocham pana i dla tego umieram...
I głowa jéj opadła na fotel. Margrabia wydobył natychmiast z kieszeni małą flaszeczkę i napuścił z niéj kilka kropel na usta Odylli.
Panna de Chateaumorans otworzyła znowu oczy i spojrzała na pana d’Espinchal wzrokiem smętnym i łagodnym.
Oddal się pan i pozostaw mnie samą. Kocham cię! ale strumień krwi rozdziela nas! Nie chcę, aby panu wyrządzono najmniejszą krzywdę... ale proszę cię odejdź! Oto patrz przy oknie stoi wysoka i blada kobieta, ona przywołuje mnie do siebie to moja matka!... to śmierć!...
Margrabiego przeszły dreszcze.
— Ona już od trzech dni ciągle mi się ukazuje, mówiła daléj panna de Chateaumorans głosem coraz słabszym.
Pan d’Espinchał ujął rękę Odylli i wyrzekł:
— Nie wierz w te straszne widziadła, o moja najdroższa. Jestem pewny, że jutro będziesz zdrowszą...
Odylla spojrzała z niedowierzaniem.
— Tak, będziesz zdrowszą. Ale przez litość odpowiedz mi. Ah! odpowiedz mi błagam cię...
— Mów Gaspardzie, niechaj usłyszę jeszcze raz twój głos.
— Aniele! — zawołał margrabia.
I złożył gorący pocałunek na ręku młodéj dziewicy, któréj oczy świeciły dziwnym blaskiem.
Nadaremnie usiłowała wycofać swą rękę z dłoni margrabiego. A jednak w miarę gdy ta dłoń ściskała jéj delikatną rączkę zdawało się Odylli, że odzyskuje siły. Oczy jéj dotąd błędne, patrzyły z większym spokojem; krew przebijała się na jéj zwiędłych ustach, oddech stał się swobodniejszy i lżejszy.
Te niewinne pieszczoty wracały jej życie. Margrabia podwajał przymilań, przykładając, że tak powiemy, swe usta do ręki Odylli.
Upojona, drżąca, pałając miłością, pod wpływem uczucia, którego nie pojmowała a nawet nie starała się określić ani téż zwalczyć, oparła swą główkę o czoło margrabiego.
— Tak, kocham cię! — wyrzekła stłumionym głosem. Niestety dla czegóż fatalność rozdziela nas na zawsze?
— Tak, fatalność! — odrzekł margrabia. — Ojcowie nasi nienawidzili się. Wieczną prowadzili wojnę. Ależ ja nie idę w ich ślady. Kocham i szanuję twoją rodzinę, uwielbiam ciebie Odyllo! Czyż twój ojciec żąda, abym odpokutował za grzechy moich przodków? Jeszcze nie byłem na świecie a już mnie nienawidził. Czy dla tego, że nazywam się d’Espinchal mamże być przeklętym! Odyllo! powiedz mi czy dość kochasz mnie, aby mi zaufać?
— Czego żądasz ode mnie?
— Obietnicy.
— Jakiéj?
— Że nie będziesz dłużéj chorować.
— Wyleczyłeś mnie.
— Bądź wesołą, jak niegdyś.
— Będę, jeżeli tego pragniesz. Ale ty mój przyjacielu, mój Gaspardzie, cóż się z tobą stanie?
Pan d’Espinchal nie odpowiedział na te słowa, tylko wydobywając z zanadrza inną flaszeczkę, podał ją Odylli mówiąc:
— Potrzebujesz wypoczynku aniele mój, napij się.
Panna de Chateaumorans poniosła do ust popodaną sobie flaszeczkę. W kilka minut zaledwie już czuła jak piękna jéj główka opadła na poręcz fotelu. Westchnęła i cichym głosem wymówiła:
— Oh! jakże mi głowa cięży...
Margrabia popatrzył na Odyllę przez kilka sekund, następnie podszedł do okna, i otworzył je. Niebo było pochmurne a noc zupełnie ciemna. Pan d’Espinchal wydobył z pod sukni jedwabną drabinkę i przymocował do okna, po czém uderzył z lekka trzy razy w dłoń.
Na ten znak wyprostowała się drabina, i w téjże niemal chwili ukazał się Eulogiusz. Pan d’Espinchal wskazał na uśpioną dziewicę. Dziki porwał ją w swe ręce, jakby maleńkie dziecko i znikł przez okno.
Mniemany doktor Lahulp zeszedł na salę, gdzie oczekiwał go margrabia de Chateaumorans. Oddając klucz od pokoju Odylli rzekł:
— Usnęła. Nie trzeba jej budzić a ręczę za rychły powrót do zdrowia.
I pożegnał pana de Chateaumorans obiecując mu nazajutrz swoje odwiedziny.
W godzinę po odjeździe doktora, spostrzeżono zniknięcie Odylli. W pokoju znaleziono bilecik margrabiego d’Espinchal wsunięty przez Bigonia w chusteczkę panny de Chateaumorans, którą upuściła w chwili gdy Eulogiusz wykradając Odyllę uniósł ją z fotelu.