Margrabia d'Espinchal/Część pierwsza/25

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabia d'Espinchal
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1877
Druk S. Lewental (Warszawa)
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz W. Rafalski
Tytuł orygin. Le Marquis d'Espinchal
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


21. Porwanie.

Donat zaprowadził pana d’Espinchał przez wąziutkie schody do pokoju zajmowanego przez pannę de Chateaumorans, sam zaś wrócił na dół.
Margrabia poczuł, że krew napływała mu do serca. Podszedł do drzwi i zatrzymał się przed nimi jak przed kamieniem grobowym. Zachwiał się.
Musiał się oprzéć z całą siłą o klamkę drzwi, bo w téjże chwili ukazała się pokojówka panny de Chateaumorans.
Pan d’Espinchal znajdował się w pół-cieniu. Pokojówka poznała po stroju, że to musi być oczekiwany doktor i chciała poprzedzić go do pokoju Odylli ale pan d’Espinchal zatrzymał ją.
— Muszę wejść sam — rzekł stanowczo.
Odylla blada, z rozpuszczonemi włosami, siedziała na długim fotelu pokrytym do koła poduszkami. W rękach trzymała książkę, a głowę miała zwieszoną na piersi.
Słysząc ten poważny i wzruszony głos, którego brzmienie doskonale zapamiętała, podniosła głowę; zadrżała i na zbliżającego się doktora spojrzała wzrokiem przerażenia; ale nie wydała żadnego okrzyku, nie rzekła ani jednego słowa. Zdawało się, że w téj chwili skamieniała, a szyja jéj przybrała kształt marmurowéj rzeźby.
Margrabia zamknął drzwi i rzucił się na kolana przed młodą dziewicą.
— Odyllo! jestem u nóg twoich. Bez ciebie żyć nie mogę i przychodzę ci to powiedziéć. Śmiałość moja jest wielką, ale miłość bez granic powoduje mną. Rzeknij słowo a ludzie twoi przybiegną. Ja pragnę śmierci, bo jeżeli masz mnie nienawidziéć wolę umrzéć z nadzieją, że zdołam przynajmniéj wzbudzić żal w twoim sercu.
Odylla westchnęła i nic nie odpowiedziała; zamknęła oczy, potém nagle je otworzyła patrząc z przerażeniem w stronę okna.
— Czekam mego wyroku, Odyllo! — rzekł margrabia.
I ukorzył się jeszcze niżej przed bóstwem swoim.
— Margrabio d’Espinchal — wymówiła Odylla słabym głosem — kocham pana i dla tego umieram...
I głowa jéj opadła na fotel. Margrabia wydobył natychmiast z kieszeni małą flaszeczkę i napuścił z niéj kilka kropel na usta Odylli.
Panna de Chateaumorans otworzyła znowu oczy i spojrzała na pana d’Espinchal wzrokiem smętnym i łagodnym.
Oddal się pan i pozostaw mnie samą. Kocham cię! ale strumień krwi rozdziela nas! Nie chcę, aby panu wyrządzono najmniejszą krzywdę... ale proszę cię odejdź! Oto patrz przy oknie stoi wysoka i blada kobieta, ona przywołuje mnie do siebie to moja matka!... to śmierć!...
Margrabiego przeszły dreszcze.
— Ona już od trzech dni ciągle mi się ukazuje, mówiła daléj panna de Chateaumorans głosem coraz słabszym.
Pan d’Espinchał ujął rękę Odylli i wyrzekł:
— Nie wierz w te straszne widziadła, o moja najdroższa. Jestem pewny, że jutro będziesz zdrowszą...
Odylla spojrzała z niedowierzaniem.
— Tak, będziesz zdrowszą. Ale przez litość odpowiedz mi. Ah! odpowiedz mi błagam cię...
— Mów Gaspardzie, niechaj usłyszę jeszcze raz twój głos.
— Aniele! — zawołał margrabia.
I złożył gorący pocałunek na ręku młodéj dziewicy, któréj oczy świeciły dziwnym blaskiem.
Nadaremnie usiłowała wycofać swą rękę z dłoni margrabiego. A jednak w miarę gdy ta dłoń ściskała jéj delikatną rączkę zdawało się Odylli, że odzyskuje siły. Oczy jéj dotąd błędne, patrzyły z większym spokojem; krew przebijała się na jéj zwiędłych ustach, oddech stał się swobodniejszy i lżejszy.
Te niewinne pieszczoty wracały jej życie. Margrabia podwajał przymilań, przykładając, że tak powiemy, swe usta do ręki Odylli.
Upojona, drżąca, pałając miłością, pod wpływem uczucia, którego nie pojmowała a nawet nie starała się określić ani téż zwalczyć, oparła swą główkę o czoło margrabiego.
— Tak, kocham cię! — wyrzekła stłumionym głosem. Niestety dla czegóż fatalność rozdziela nas na zawsze?
— Tak, fatalność! — odrzekł margrabia. — Ojcowie nasi nienawidzili się. Wieczną prowadzili wojnę. Ależ ja nie idę w ich ślady. Kocham i szanuję twoją rodzinę, uwielbiam ciebie Odyllo! Czyż twój ojciec żąda, abym odpokutował za grzechy moich przodków? Jeszcze nie byłem na świecie a już mnie nienawidził. Czy dla tego, że nazywam się d’Espinchal mamże być przeklętym! Odyllo! powiedz mi czy dość kochasz mnie, aby mi zaufać?
— Czego żądasz ode mnie?
— Obietnicy.
— Jakiéj?
— Że nie będziesz dłużéj chorować.
— Wyleczyłeś mnie.
— Bądź wesołą, jak niegdyś.
— Będę, jeżeli tego pragniesz. Ale ty mój przyjacielu, mój Gaspardzie, cóż się z tobą stanie?
Pan d’Espinchal nie odpowiedział na te słowa, tylko wydobywając z zanadrza inną flaszeczkę, podał ją Odylli mówiąc:
— Potrzebujesz wypoczynku aniele mój, napij się.
Panna de Chateaumorans poniosła do ust popodaną sobie flaszeczkę. W kilka minut zaledwie już czuła jak piękna jéj główka opadła na poręcz fotelu. Westchnęła i cichym głosem wymówiła:
— Oh! jakże mi głowa cięży...
Margrabia popatrzył na Odyllę przez kilka sekund, następnie podszedł do okna, i otworzył je. Niebo było pochmurne a noc zupełnie ciemna. Pan d’Espinchal wydobył z pod sukni jedwabną drabinkę i przymocował do okna, po czém uderzył z lekka trzy razy w dłoń.
Na ten znak wyprostowała się drabina, i w téjże niemal chwili ukazał się Eulogiusz. Pan d’Espinchal wskazał na uśpioną dziewicę. Dziki porwał ją w swe ręce, jakby maleńkie dziecko i znikł przez okno.
Mniemany doktor Lahulp zeszedł na salę, gdzie oczekiwał go margrabia de Chateaumorans. Oddając klucz od pokoju Odylli rzekł:
— Usnęła. Nie trzeba jej budzić a ręczę za rychły powrót do zdrowia.
I pożegnał pana de Chateaumorans obiecując mu nazajutrz swoje odwiedziny.
W godzinę po odjeździe doktora, spostrzeżono zniknięcie Odylli. W pokoju znaleziono bilecik margrabiego d’Espinchal wsunięty przez Bigonia w chusteczkę panny de Chateaumorans, którą upuściła w chwili gdy Eulogiusz wykradając Odyllę uniósł ją z fotelu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.