Margrabina Castella/Część czwarta/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Larifla znalazł się obok Raula.
Przyłożył usta do ucha Regulusa i powiedział wskazując na światło.
— Wszak tutaj... nieprawda?...
— Tutaj... — odpowiedział Raul.
Możeś ciekawy wiedzieć co się tam dzieje, pomiędzy czterema ścianami tego pudełeczka, co nas tak oślepia rażąco?....
— O! bardzo!... — szepnął pan de Credencé — nie wiem co dałbym za to...
— No, to nic nie dasz i będziesz zadowolniony...
— Jakto?... któż mi to uczyni?...
— Ja!... i to zaraz...
— Ty Lariflo?... — szepnął Credencé.
— Ja w mojej własnej osobie, mój stary...
— A jakże to zrobisz?...
— To już do mnie należy.
— Tylko bez nieostrożności!...
— Nieostrożności! oh! la! la!... — a to mi się podoba!... — każdy wie o tem, żem jest jak wąż ostrożnym.
— Pomyśl dobrze... — odrzekł Raul — zależy mi bardzo na tem, ażeby nie zwrócić na siebie uwagi...
— Niema żadnego niebezpieczeństwa, nietoperze i sowy siedzące na gałęziach, niedyskretniejszemi są szpiegami odemnie...
— Cóż myślisz zrobić?...
— Sprobuję zastosowania gimnastyki amerykańskiej i wiem, że mnie pochwalisz.
— Myślisz się wdrapać po murze?
— Ej! co też ty gadasz!.. Żeby chcieć zrobić coś podobnego, potrzeba by mieć zajączka we łbie!... Dziękuję ci mój piękny! — Jestem dzieckiem Paryża u dyabła! — Nabrałem trochę wprawy we wdrapywaniu się na maszty w uroczystości narodowe na polach Elizejskich urządzane!... Wlezę na to wielkie drzewo i zrobię sobie nań obserwatoryum...
I nie czekając odpowiedzi, Larifla objął lipę dwoma rękami, chwycił za najniższą gałęź i zniknął w nieprzejrzanej gęstwinie po nad głowami swoich towarzyszy.
Przez kilka sekund Raul słyszał trzeszczenie gałęzi, a nareszcie wszystko ucichło.
Upłynęło jeszcze kilka minut.
Raul oczekiwał z najwyższą niecierpliwością, każda minuta wydawała mu się nieskończenie długą.
— Co się tam dzieje przed jego oczami, że tak siedzi?... — myślał Raul, kiedy na raz Larifla stanął przed nim, jak owoc spadły z drzewa.
Hrabia zadrżał.
— No cóż?... — zapytał żywo.
— A co mój dobroczyńco — odpowiedział młody bandyta — daję ci swoje słowo kawalerskie, że nie warto było włazić.
— Co chcesz powiedzieć?
— Chcę powiedzieć, że przychodzi mi ochota krzyknąć jak w kurniku Funamb.
— Podnieście kurtynę, albo zwróćcie mi moje cztery sous!
— Skończysz-że niepoprawny gaduło? — mruknął ze złością Credencé — nie o twoje wrażenia się pytam...
— Naturalnie, prawdziwy przyjacielu!... Chcesz wiedzieć co się tam dzieje?...
— Właśnie...
— Opowiem ci, jak najlepiej potrafię...
Scena przedstawia piękny pokój, bogato wyzłocony, wspaniale umeblowany, z dywanami, jedwabiami i lustrami, jak w jakiej kawiarni na bulwarach — jednem słowem szyk ogromny... Na środku mały stolik z nakryciem do kolacyi... na talerzykach owoce... w butelkach napoje najrozmaitsze, a tak ponętne, że aż mi się pić zachciało...
Raul tupnął nogą.
— A w tym pokoju — wyszeptał — w tym pokoju nie ma nikogo?
— Owszem — odpowiedział Larifla — występują i osoby...
— Kto taki?
— Jakiś on i jakaś ona... kochankowie jak mi się zdaje... ale wcale pięknie ubrani, to im trzeba przyznać...
— Jak wyglądają? — zapytał znowu pospiesznie Raul.
— On nizki, gruby, ani brzydki ani ładny, lat koło pięćdziesięciu... na nosie złote okulary, bielizna wykwintna, krawat biały, garnitur czarny, czerwona wstążeczka w dziurce guzika... jednem słowem dystyngowana jakaś osobistość — widać to na pierwszy rzut oka...
Raul poznał Rajmonda pod uroczystą postacią barona de Saint-Erme.
Nie mógł powstrzymać uśmiechu, posłyszawszy ostatnie słowa Larifla.
— A dama? — zapytał Raul.
Larifla przyłożył palce do ust i zaczął je oblizywać.
— Co do damy — rzekł — to bestyjka prześliczna!... — Znam wiele ładnych dziewcząt sprzedających lemoniadę, znam i inne rozmaite paryżanki... ale jakem Larifla, wszystkie tamte ani się do tej umywały! Trochę może za blada, ale oczy ma za to jaśniejsze od płomieni gazowych.
— Jak ubrana?... — zapytał Raul.
— Tak jak i on, cała czarno... Jeżeli to mąż i żona, to z pewnością musieli kogoś pochować.
Teraz Raul pewnym był, że to Rajmond i Joanna.
— Cóż robią? — pytał dalej.
— Nic.
— Jakto nic?...
— A no naprawdę nic... Ona siedzi na sofie... on stoi przed nią, i zdają się prowadzić jakąś ożywioną rozmowę.
— Spokojnie?
— Jako para najlepszych przyjaciół!...
Raul zamyślił się chwilę a potem odezwał się cichutko:
— Larifla...
— Obecny i przytomny — odpowiedział młody bandyta — mów o co ci jeszcze chodzi?...
— Zależy mi dużo na tem, ażeby zobaczyć na własne oczy co się tam dzieje... w tym domu.
— A no mój stary, to cóż ci przeszkadza zobaczyć... — Bierz bilet do amfiteatru, jak ja zrobiłem przed chwilą... i idź rozerwij się trochę... Znajdziesz miejsce odrazu i nie będziesz potrzebował nic nawet dać woźnemu...
— Zapewne... tylko, że ja nie potrafię wdrapywać się na drzewa...
— Ot to, to zaniedbana edukacya... o czem-że u dyabła myśleli twoi rodzice?
— Brakuje mi — ciągnął pan Credencé — doświadczenia i wprawy...
— Co ma znaczyć — odpowiedział Larifla — że miałbyś wielką ochotę wdrapać się... ale niedowierzasz sobie i obawiasz się o kości.
— Właśnie!...
— Chciałbyś zatem, ażeby Larifla ułatwił ci tę hecę...
— Cudownie odgadujesz moje myśli...
— Bądź spokojny mój dobroczyńco.. — dopomogę ci i urządzę poręcz u twych schodów.
— Jakże to zrobisz?...
— Zobaczysz.. — Czy masz przy sobie sznur, o którym wspominałeś?...
— Mam...
— Dawaj go...
— Cóż myślisz zrobić?
— Wejdę z powrotem na drzewo, przywiążę jeden koniec sznura tam wysoko, drugi opuszczę na ziemię, a ty... pochwycisz go dwoma rękami i trzymając silnie, pójdziesz po gałęziach jak po szczeblach do góry... — Jakże ci się to podoba dobroczyńco?...
— Doskonale...
— No, to ponieważ nie ma czasu do stracenia, biorę się w tej chwili do rzeczy i sądzę, iż sprawa w oka mgnieniu zostanie załatwioną.
Larifla chwycił zębami koniec sznura i po raz drugi zniknął w gęstwinie drzewa, ze zręcznością małpy.
Po paru chwilach gwizdnął cichutko, ażeby uprzedzić Regulusa, iż co trzeba przygotowane.
Raul czekał tylko sygnału.
Uczepił się sznura i dostał do najbliższej gałęzi — a skoro tylko oparł nogi w coś trwałego, mógł też pomimo ciemności drapać się coraz wyżej, aż nakoniec znalazł się obok Larifli.
— Widzisz stary — otóż jesteśmy w loży!... — Nic ci teraz nie przeszkadza przypatrywać się sztuce i wygwizdać aktorów, jeżeli ci się ich gra nie podoba!