Margrabina Castella/Część czwarta/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.
Ukazanie się testamentu.

Joanna umilkła.
Raymond skłonił się z uśmiechem i ze wpół ironiczną dobrodusznością.
— Powinszować pani margrabinie!... posiada pani niezwykły dar stawiania kwestyj jasno i... przycisnęła mnie pani do muru.
— Czyż mogłam zrobić inaczej panie baronie? — odpowiedziała Joanna — Pomyśl pan, że niepewność w jakiej się znajduję, jest wprost nie do zniesienia.
Raymond wyjął z kieszeni srebrną prześlicznej roboty tabakierkę, otworzył ją i wolniutko zażył pachnącej hiszpańskiej tabaki.
— Kochanej pani — rzekł następnie tonem poufałym, ojcowskim prawie, nie podobnym już wcale do tego pokornego i pełnego uszanowania tonu jakim przemawiał dotąd — kochanej pani bardzo zatem chodzi o te dwa milioniki stanowiące, spadek po nieodżałowanej pamięci margrabim Gastonie Castella, ukochanym mężu pani?...
— Czy mi o to idzie?... — zawołała młoda wdowa — a oczy zabłysły jej jak dwa czarne dyamenty — czy mi oto idzie!... — powtórzyła.
— Idzie pani o ten majątek, jak o życie.
— Więcej jak o życie...
— No! no!...
— To pana dziwi baronie?
— Trochę... przyznaję...
— Dla czego?
— Bo życie, to rzecz bardzo piękna, zwłaszcza też w wieku pani.
Joanna wzruszyła ramionami.
— Bez majątku — odpowiedziała — życie jest tylko męczarnią — a czem wcześniej męczarnia ta się zaczyna, tem dłużej znosić ją trzeba...
— Wspominała pani wszakże zeszłą razą, że posiada osobiście dwa kroć sto tysięcy franków?... — wtrącił od niechcenia niby Raymond.
— Tak... ale ta suma przy moich przyzwyczajeniach, to nędza.
— Nędza w każdym razie nie najgorzej ozłocona — dodał mniemany naczelnik policyi... — bardzo wielu uczciwych ludzi, miałoby się za bardzo szczęśliwych, posiadając dziesięć tysięcy liwrów renty...
Joanna skrzywiła się pogardliwie i odparła:
— Kapitał owych dziesięciu tysięcy liwrów renty, daje mi możność dwuletniej zaledwie egzystencyi takiej, jak ją rozumiem i jakiej potrzebuję...
— To okrągłe sto tysięcy franków rocznie?
— Tak panie baronie, sto tysięcy franków. Panu zdaje się to dziwnem zapewne, a może po prostu głupiem?
— Bynajmniej proszę pani... — mam przyzwyczajenie rozumieć wszystko i niczemu się nie dziwić...
„Zresztą pani masz słuszność... — dodał mniemany baron z galanteryą.
„Dla arcydzieł natury, tak samo jak i dla arcydzieł sztuki, potrzeba do podwyższenia ich wartości ram kosztownych... — dla pani, tylko ogromny majątek, może być wspaniałą ramą...
— A ten majątek — odrzekła młoda kobieta — pan mi jeden powrócić możesz...
Raymond potrząsnął głową.
— Ah! kochana pani... — odezwał się z wymówką — niechaj mi pani wierzy, że gdyby zależało tylko odemnie, jużbym był to dawno uczynił...
Joanna oparła się o stół łokciami, spojrzała prosto w oczy swojemu interlokutorowi i wolno zapytała:
— Więc są jakieś przeszkody?...
Mniemany naczelnik wydziału, wydawał się bardzo ździwiony.
Wzniósł oczy w górę i zawołał:
— Pani pyta, czy są przeszkody?... Czy podobna, aby osoba tak inteligentna, wątpiła o tem na chwilę?...
— Dobrze zatem... — zaczęła znowu Joanna... — przyznaję że są: jedynym jednak celem naszego widzenia, było usunięcie tych przeszkód.. — List pański świadczy mi o tem...
— List wyrażał myśli moje, wyrażał pragnienia moje, wolę moją... — odpowiedział Raymond. — Jestem zawsze jednakim... — to co obiecywałem, obiecuję jeszcze i zaraz się tem zajmiemy co zrobić, ażeby panią zadowolić?...
Młoda kobieta odetchnęła.
Nareszcie się doczekała!...
Zdawało jej się, że widzi już w oddaleniu stosy sztuk złotych, spadających kaskadą z metalicznym brzękiem... Zdawało jej się, że słyszy szmer jedwabisty biletów bankowych, poruszanych delikatną jej rączką...
Przekonana, że zamiarem Raymonda było za pomocą dróg tajemniczych, najeżonych przeszkodami, osiągnąć jak największą korzyść z łupu, zrezygnowaną już była na tę ofiarę...
— Ten człowiek ma mnie w swojem ręku!... — myślała sobie — muszę się okazać wspaniałomyślną... — więc się targować nie będę... — Jeżeli żąda stu tysięcy franków... a nawet dwóch kroć sto tysięcy, dam mu je... — I tak nie za drogo zapłacę za dwa miliony...
Podczas gdy pani Castella prowadziła taką ze sobą rozmowę, baron powstał od stołu.
Zbliżył się do małego bardzo bogatego biurka, otworzył je maleńkim kluczykiem, jaki nosił przy dewizce od zegarka i wyjął z głębi szuflady duży portfel z czerwonego safianu, który miał pod pachą, gdy się przedstawił w hotelu Wilson.
Na ten widok serce Joanny zabiło gwałtownie.
W jednej z czerwonych przegródek owego portfelu, spoczywał jej majątek a więc i los jej cały...
Raymond spokojny i uśmiechnięty, wydostał dużą kopertę i pokazując ją margrabinie rzekł:
— Oto testament pana Gastona Castella...
— Który?.. — zapytała żywo Joanna.
— Ten w którym zapisano pani dwa miliony, dzięki... najsławniejszemu łotrowi o jakim miałem honor wspominać pani wczoraj. Podpisy tak są wybornie naśladowane, że gdyby nieodżałowany mąż pani z grobu powstał, nie byłby w stania nic a nic im zarzucić. Będziemy dokument ten nazywać złym albo dobrym, jak się pani będzie podobać... — zasługuje na oba tytuły w miarę tego, z jakiego punktu widzenia zapatrywać się na niego.
— A drugi?... — szepnęła margrabina.
— Testament drugi, to jest prawdziwy?...
— Tak.. — Cóż się z nim stało?...
— Wczoraj nic o tem nie wiedziałem — jak sobie pani zapewne przypomina.
— Rzeczywiście... tak pan mówiłeś...
— Dzisiaj jednak zebrałem wiadomości... i to z najpewniejszego źródła, bo widziałem osobiście Raymonda... On właśnie jest tym łotrem... Przyznał mi się otwarcie do wszystkiego, w nadziei, że mnie ujmie sobie w ten sposób. Wiem już całą prawdę doskonale.
— A czy mnie zechcesz pan objaśnić?...
— Najchętniej, zwłaszcza że to panią jedynie obchodzi... Testament oryginalny, który panią wydziedziczył i w którym nie wspomniano wcale o pani, został zniszczony...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.