Margrabina Castella/Część czwarta/XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.
O drugiej nad ranem.

Raymond przypominał sobie to, co się działo, ale rzeczywistość przedstawiała mu się tak dziwną, tak nieprawdopodobną, iż przez pewną chwilę przypuszczał nawet, że to wszystko snem tylko było.
— Dla czego ja tak raptownie zasnąłem? — pytał się głośno — a jeżeli margrabina Castella przestąpiła próg tego salonu, w jaki sposób wydobyć się z niego potrafiła?...
Zadając sobie podobne pytania, Prometeusz paryzki spojrzał na dwa nakrycia, potem na otwarte okno, a potem spostrzegł na stole odczepiony łańcuch od zegarka, którego nie zabrał Lerifla.
Wątpić dłużej wobec takich dowodów, było już niepodobieństwem.
— Zrozumiał prawdę okrutną, okrzyk zgrozy wyrwał mu się z zaciśniętego gardła — i zerwał się szybko z siedzenia.
— Testament!... — zawołał.
Pochwycił breloki, pomiędzy któremi znajdował się kluczyk już nam wiadomy, i chciał poskoczyć do małego biureczka...
Ale osłabienie nie ustąpiło jeszcze zupełnie — nogi się pod nim zachwiały i odmówiły posłuszeństwa.
Prawie że na czworakach dowlókł się do szuflady, w której portfel był schowany.
Otworzył drżącą ręzą zameczek i przekonał się niebawem, Że portfelu owego nie było w szufladzie, że gdzieś zatem zniknął.
Bandyta zaśmiał się dziwnym szalonym śmiechem i upadł na najbliższy i fotel.
— Dobrześ się popisała margrabino!... — mruknął ponuro. — Pierwszy to raz w mojem życiu, spotkałem przeciwnika godnego siebie, albo raczej przeciwnika, który mnie pokonać potrafił!...
To prawdziwie zadziwiające, boć jestem zawsze jeszcze sobą, boć nie upadam jeszcze i ostatnia moja godzina wcale jeszcze nie wybiła!...
Po chwilowem milczeniu, Raymond podniósł głowę opuszczoną na piersi.
Wyraz głębokiego przygnębienia i zniechęcenia, zniknął z jego twarzy — oczy zabłysły żywo, powróciła mu cała stracona energia.
— Tak jest!... dobrześ się popisała margrabino!... — powtórzył... — ale ja się zemszczę okrutnie. Ja trzymam już zemstę tę w ręku, bom jest jak ów stary generał doświadczony na polu walki!... — Kiedy nieprzyjaciel ma mnie za zupełnie pokonanego, ja tymczasem ułożyłem już nowy plan i jestem najzupełniej pewny wygranej...
„Śmiejesz się z Raymonda pani margrabino... — śmiej się śmiej!... — ile ci się żywnie podoba!... ale pamiętaj, że ten się dobrze śmieje, kto się śmieje ostatni!...
„Myślisz, żeś ocaloną — a ty właśnie jesteś zgubioną!
— Zdaje ci się, żeś się uwolniła odemnie — a ją cię trzymam w swoich szponach, tak jak jastrząb jaskółkę, jak kot trzyma mysz!...


∗             ∗

Uspokoiwszy się w ten sposób, Prometeusz paryzki, zaczął się zastanawiać, ażeby wytłomaczyć sobie wypadki zaszłe w tym domu przed paru godzinami...
Przypomniał sobie zasłabnięcie Joanny i dziwny zapach, jaki się rozszedł z jej flakonu, z czego doszedł do przekonania, że ten to właśnie zapach, był przyczyną letargicznego snu w jaki popadł...
Pomimo jednak wszelkich domniemań, nie mógł sobie żadną miarą wytłomaczyć, jakim sposobem wydostała się od niego margrabina.
Najpewniejszy, że działała sama jedna, i że nikt nie przyszedł jej z pomocą, Raymond wysilał napróżno umysł nad rozwiązaniem zagadki...
Z pewnością wydobyła się przez okno, ale jakim sposobem, bez drabiny, bez sznura zeszła z pierwszego piętra, nie przyprawiwszy się o śmierć lub przynajmniej o połamanie kości?...
Zdrowy rozsądek oburzał się na konkluzyę podobną.
Po rozmaitych domysłach i przypuszczeniach, Raymondowi przyszło na myśl, Że margrabina mogła się stać ofiarą nieostrożności, że może ciało jej pokaleczone i pokrwawione, leży na piasku pod oknem...
Mimo woli dreszcze go przeszły...
— Ah! — to byłoby okropne!... Ja chcę zemsty, ale nie takiej!... — Ta kobieta jest za młodą i za piękną, ażeby miała zginąć w ten sposób!...
Opuścił spiesznie salon, zeszedł do ogrodu i ze drżeniem zbliżył się do miejsca, na które mogła upaść Joanna.
Wiemy już że nic nie znalazł.
— Czy to czary jakie, czy co? — pytał się siebie zamedytowany. — Czy ona miała skrzydła? czy też dyabeł z piekła przyszedł jej z pomocą?...
Postał chwilę zadumany: — Czuję żebym zwaryował, gdybym upierał się dłużej przy odgadnięciu dziwnej tajemnicy!...
Lepiej też nie będę myśleć już o tem i położę się spać, jeżeli tylko ta czarująca istota pozwoli mi zmrużyć oczy!...
Prometeusz paryzki wszedł z powrotem do domu, a kiedy wchodził na pierwsze piętro, gdzie się znajdował pokój jego sypialny, jakiś głos wewnętrzny wołał na niego:
— Raymondzie bądź ostrożnym!... Raymondzie opancerz sobie serce... Jeżeli ulegniesz syrenie, która szydzi sobie z ciebie, jeżeli ulegniesz z miłości, Raymondzie będziesz straconym!...


∗             ∗

Druga godzina biła, w chwili gdy hrabia de Credencé, zmieniwszy ubranie, perukę i faworyty stangreta, wysiadł z dorożki przed hotelem Wilson.
Miał wiele bardzo do roboty od czasu, jak się rozłączył z panią Castella przy ulicy Medelaine.
— Pozbył się najprzód starego wehikułu, kupionego przed kilku godzinami w bazarze d’ Amoy.
Zaprowadził do stajni konia, który jakeśmy się przekonali, posiadał nieocenione przymioty.
Wszystko to wymagało sporo czasu i tłómaczyło opóźnienie się naszego bohatera.
Raul przechodząc przez bramę, rzucił swoje nazwisko pytającemu go szwajcarowi.
Wbiegł szybko na schody i trzykrotnie zastukał do apartamentu Joanny.
Ta już oddawna kazała się usunąć swojej pokojówce.
Sama więc otworzyła panu de Credencé.
Pociągnęła go do pokoju sypialnego, gdzie na stole stały zimne mięsiwa i parę dobrze omszonych butelek.
— Wiesz margrabino! odezwał się wesoło Raul, że masz wyjątkowo dobry apetyt tej nocy! — jadłaś niedawno z Raymondem i nie najadłaś się, lubo kolacyjka musiała być wyśmienitą... winszuję ci doprawdy!..
— Sądziłam., że będziesz bardzo głodnym po wyprawie — i dla ciebie tylko wyłącznie kazałam to przygotować — odpowiedziała Joanna.
— Ha! jeżeli tak — rzekł Raul całując rączki pani Castella, — to dziękuję bardzo za pamięć, i złożę zaraz wymowny dowód, że moja piękna wcale się nie omyliła!... Patrząc na kuropatwy w galarecie, czuję już prawdziwie myśliwski apetyt!...
Powiedziawszy to, pan de Credencé zasiadł przy stole i zabrał się do jedzenia.
Po zaspokojeniu pierwszego apetytu, podniósł do ust szklaneczkę napełnioną starym Cheteau Margaux, stanowiącym dumę i ozdobę piwnic wdowy Damirau — a wychyliwszy ją duszkiem, powiedział:
— Za twoje zdrowie, śliczna Joanno, i za chwałę jakąś się okryła tej nocy!...
— Czyż okryłam się chwałą? — zapytała Joanna.
— O! z pewnością! twoje zachowanie się sam na sam z Raymonadem, o wiele przechodziło to, czego się po tobie spodziewałem...
Nic nie może wyrównać, nic przewyższyć twojej przytomności umysłu, i zimnej krwi jakiejś dała dowody! — Wiedz o tem, że mówię z całem przekonaniem, bo podziwiałem cię z loży pierwszego piętra...
— I byłeś zupełnie ze mnie zadowolony?...
— Zachwycony byłem — powiadam... Najpierwsze nasze aktorki pozazdrościłyby ci takiego dzielnego odegrania, takiej trudnej roli! — Oszukać Raymonda, wyprowadzić go w pole i to nie spełna we dwie godziny, to doprawdy prawdziwa sztuka!...
— No! no! przestań proszę cię hrabio! — — wykrzyknęła margrabina — bo gotowam naprawdę ci uwierzyć i stać się dumną — co by bardzo było niewłaściwem. |
— Trudno, muszę się wygadać... bo nie mogę się dość wydziwić.. Świetnem było wylanie chloroformu, podczas tej jednej minuty, kiedy Raymond odwrócił głowę!...
— Ależ kochany hrabio, jeżeli jest w tem jaka zasługa, nie mnie się należy ale tobie...
— Cóż znowu?
— Wszakże tyś mi dostarczył chloroformu, a bez tego genialnego pomysłu, testament byłby się znajdował dotąd w rękach Raymonda i nie wydobyliśmy go może nigdy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.