Margrabina Castella/Część czwarta/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Raymond przypominał sobie to, co się działo, ale rzeczywistość przedstawiała mu się tak dziwną, tak nieprawdopodobną, iż przez pewną chwilę przypuszczał nawet, że to wszystko snem tylko było.
— Dla czego ja tak raptownie zasnąłem? — pytał się głośno — a jeżeli margrabina Castella przestąpiła próg tego salonu, w jaki sposób wydobyć się z niego potrafiła?...
Zadając sobie podobne pytania, Prometeusz paryzki spojrzał na dwa nakrycia, potem na otwarte okno, a potem spostrzegł na stole odczepiony łańcuch od zegarka, którego nie zabrał Lerifla.
Wątpić dłużej wobec takich dowodów, było już niepodobieństwem.
— Zrozumiał prawdę okrutną, okrzyk zgrozy wyrwał mu się z zaciśniętego gardła — i zerwał się szybko z siedzenia.
— Testament!... — zawołał.
Pochwycił breloki, pomiędzy któremi znajdował się kluczyk już nam wiadomy, i chciał poskoczyć do małego biureczka...
Ale osłabienie nie ustąpiło jeszcze zupełnie — nogi się pod nim zachwiały i odmówiły posłuszeństwa.
Prawie że na czworakach dowlókł się do szuflady, w której portfel był schowany.
Otworzył drżącą ręzą zameczek i przekonał się niebawem, Że portfelu owego nie było w szufladzie, że gdzieś zatem zniknął.
Bandyta zaśmiał się dziwnym szalonym śmiechem i upadł na najbliższy i fotel.
— Dobrześ się popisała margrabino!... — mruknął ponuro. — Pierwszy to raz w mojem życiu, spotkałem przeciwnika godnego siebie, albo raczej przeciwnika, który mnie pokonać potrafił!...
To prawdziwie zadziwiające, boć jestem zawsze jeszcze sobą, boć nie upadam jeszcze i ostatnia moja godzina wcale jeszcze nie wybiła!...
Po chwilowem milczeniu, Raymond podniósł głowę opuszczoną na piersi.
Wyraz głębokiego przygnębienia i zniechęcenia, zniknął z jego twarzy — oczy zabłysły żywo, powróciła mu cała stracona energia.
— Tak jest!... dobrześ się popisała margrabino!... — powtórzył... — ale ja się zemszczę okrutnie. Ja trzymam już zemstę tę w ręku, bom jest jak ów stary generał doświadczony na polu walki!... — Kiedy nieprzyjaciel ma mnie za zupełnie pokonanego, ja tymczasem ułożyłem już nowy plan i jestem najzupełniej pewny wygranej...
„Śmiejesz się z Raymonda pani margrabino... — śmiej się śmiej!... — ile ci się żywnie podoba!... ale pamiętaj, że ten się dobrze śmieje, kto się śmieje ostatni!...
„Myślisz, żeś ocaloną — a ty właśnie jesteś zgubioną!
— Zdaje ci się, żeś się uwolniła odemnie — a ją cię trzymam w swoich szponach, tak jak jastrząb jaskółkę, jak kot trzyma mysz!...
∗
∗ ∗ |
Uspokoiwszy się w ten sposób, Prometeusz paryzki, zaczął się zastanawiać, ażeby wytłomaczyć sobie wypadki zaszłe w tym domu przed paru godzinami...
Przypomniał sobie zasłabnięcie Joanny i dziwny zapach, jaki się rozszedł z jej flakonu, z czego doszedł do przekonania, że ten to właśnie zapach, był przyczyną letargicznego snu w jaki popadł...
Pomimo jednak wszelkich domniemań, nie mógł sobie żadną miarą wytłomaczyć, jakim sposobem wydostała się od niego margrabina.
Najpewniejszy, że działała sama jedna, i że nikt nie przyszedł jej z pomocą, Raymond wysilał napróżno umysł nad rozwiązaniem zagadki...
Z pewnością wydobyła się przez okno, ale jakim sposobem, bez drabiny, bez sznura zeszła z pierwszego piętra, nie przyprawiwszy się o śmierć lub przynajmniej o połamanie kości?...
Zdrowy rozsądek oburzał się na konkluzyę podobną.
Po rozmaitych domysłach i przypuszczeniach, Raymondowi przyszło na myśl, Że margrabina mogła się stać ofiarą nieostrożności, że może ciało jej pokaleczone i pokrwawione, leży na piasku pod oknem...
Mimo woli dreszcze go przeszły...
— Ah! — to byłoby okropne!... Ja chcę zemsty, ale nie takiej!... — Ta kobieta jest za młodą i za piękną, ażeby miała zginąć w ten sposób!...
Opuścił spiesznie salon, zeszedł do ogrodu i ze drżeniem zbliżył się do miejsca, na które mogła upaść Joanna.
Wiemy już że nic nie znalazł.
— Czy to czary jakie, czy co? — pytał się siebie zamedytowany. — Czy ona miała skrzydła? czy też dyabeł z piekła przyszedł jej z pomocą?...
Postał chwilę zadumany: — Czuję żebym zwaryował, gdybym upierał się dłużej przy odgadnięciu dziwnej tajemnicy!...
Lepiej też nie będę myśleć już o tem i położę się spać, jeżeli tylko ta czarująca istota pozwoli mi zmrużyć oczy!...
Prometeusz paryzki wszedł z powrotem do domu, a kiedy wchodził na pierwsze piętro, gdzie się znajdował pokój jego sypialny, jakiś głos wewnętrzny wołał na niego:
— Raymondzie bądź ostrożnym!... Raymondzie opancerz sobie serce... Jeżeli ulegniesz syrenie, która szydzi sobie z ciebie, jeżeli ulegniesz z miłości, Raymondzie będziesz straconym!...
∗
∗ ∗ |
Druga godzina biła, w chwili gdy hrabia de Credencé, zmieniwszy ubranie, perukę i faworyty stangreta, wysiadł z dorożki przed hotelem Wilson.
Miał wiele bardzo do roboty od czasu, jak się rozłączył z panią Castella przy ulicy Medelaine.
— Pozbył się najprzód starego wehikułu, kupionego przed kilku godzinami w bazarze d’ Amoy.
Zaprowadził do stajni konia, który jakeśmy się przekonali, posiadał nieocenione przymioty.
Wszystko to wymagało sporo czasu i tłómaczyło opóźnienie się naszego bohatera.
Raul przechodząc przez bramę, rzucił swoje nazwisko pytającemu go szwajcarowi.
Wbiegł szybko na schody i trzykrotnie zastukał do apartamentu Joanny.
Ta już oddawna kazała się usunąć swojej pokojówce.
Sama więc otworzyła panu de Credencé.
Pociągnęła go do pokoju sypialnego, gdzie na stole stały zimne mięsiwa i parę dobrze omszonych butelek.
— Wiesz margrabino! odezwał się wesoło Raul, że masz wyjątkowo dobry apetyt tej nocy! — jadłaś niedawno z Raymondem i nie najadłaś się, lubo kolacyjka musiała być wyśmienitą... winszuję ci doprawdy!..
— Sądziłam., że będziesz bardzo głodnym po wyprawie — i dla ciebie tylko wyłącznie kazałam to przygotować — odpowiedziała Joanna.
— Ha! jeżeli tak — rzekł Raul całując rączki pani Castella, — to dziękuję bardzo za pamięć, i złożę zaraz wymowny dowód, że moja piękna wcale się nie omyliła!... Patrząc na kuropatwy w galarecie, czuję już prawdziwie myśliwski apetyt!...
Powiedziawszy to, pan de Credencé zasiadł przy stole i zabrał się do jedzenia.
Po zaspokojeniu pierwszego apetytu, podniósł do ust szklaneczkę napełnioną starym Cheteau Margaux, stanowiącym dumę i ozdobę piwnic wdowy Damirau — a wychyliwszy ją duszkiem, powiedział:
— Za twoje zdrowie, śliczna Joanno, i za chwałę jakąś się okryła tej nocy!...
— Czyż okryłam się chwałą? — zapytała Joanna.
— O! z pewnością! twoje zachowanie się sam na sam z Raymonadem, o wiele przechodziło to, czego się po tobie spodziewałem...
Nic nie może wyrównać, nic przewyższyć twojej przytomności umysłu, i zimnej krwi jakiejś dała dowody! — Wiedz o tem, że mówię z całem przekonaniem, bo podziwiałem cię z loży pierwszego piętra...
— I byłeś zupełnie ze mnie zadowolony?...
— Zachwycony byłem — powiadam... Najpierwsze nasze aktorki pozazdrościłyby ci takiego dzielnego odegrania, takiej trudnej roli! — Oszukać Raymonda, wyprowadzić go w pole i to nie spełna we dwie godziny, to doprawdy prawdziwa sztuka!...
— No! no! przestań proszę cię hrabio! — — wykrzyknęła margrabina — bo gotowam naprawdę ci uwierzyć i stać się dumną — co by bardzo było niewłaściwem.
|
— Trudno, muszę się wygadać... bo nie mogę się dość wydziwić.. Świetnem było wylanie chloroformu, podczas tej jednej minuty, kiedy Raymond odwrócił głowę!...
— Ależ kochany hrabio, jeżeli jest w tem jaka zasługa, nie mnie się należy ale tobie...
— Cóż znowu?
— Wszakże tyś mi dostarczył chloroformu, a bez tego genialnego pomysłu, testament byłby się znajdował dotąd w rękach Raymonda i nie wydobyliśmy go może nigdy.