Margrabina Castella/Część czwarta/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Myśl taka przyjść mogła każdemu, ale ty jedna tylko zdolną byłaś tak ją wykonać...
— Niechajże tak będzie! odrzekła Joanna z uśmiechem — przyjmuję twoje pochwały, ale dajmy już im pokój a pomówmy o rzeczach ważniejszych...
— Po to właśnie przyszedłem.
— Rezultat naszego przedsięwzięcia wydaje ci się pomyślnym?... — spytała młoda kobieta.
— Jakżeż może być inaczej... Masz przecie w ręku dowód, który ci zapewnia okrąglutkie dwa miliony...
— Zapewne... — mruknęła ponuro Joanna, — masz racyę... nie mogliśmy się spodziewać więcej....
— Jak ty to mówisz?... zdajesz się jakąś smutną... cóż ci jest...:
— Nie jestem smutną, ale zmartwioną.
— Dla czego?...
— Bo po powrocie do domu, gdy już nie byłam rozgorączkowaną i czynną, bardzo dużo rozmyślałam...
— I jakiż jest rezultat tych rozmyślań głębokich?...
— Najogromniejsza obawa...
— Czego?..
— Zemsty Raymonda.
Pan de Credencé potrząsnął głową.
— Nie potrzebujesz się obawiać tej zemsty...
— Raymond jednak jest ograbiony, jest strasznie w miłości własnej dotknięty... — odpowiedziała Joanna, — czy więc przebaczy takie upokorzenie?...
— Że miałby ochotę nie przebaczyć, to fakt, ale w jaki sposób się zemści?.. cóż ci jest w stanie, uczynić?...
— Gotów się dopuścić jakiej zbrodni... — szepnęła margrabina.
— Obawiasz się aby cię nie zabił?
— To bardzo do niego podobne.
— Śpij co do tego spokojnie — Raymond jest bandytą, ale krwi przelewać nie lubi... życiu twemu, bądź tego pewna, nie grozi żadne z jego strony niebezpieczeństwo.
Joanna odetchnęła swobodniej.
Słowa Raula dodawały jej otuchy, rozpraszały przypuszczenia bardzo a niewesołe.
— Ale... — odezwała się znowu po chwili, — czyż nie ma innych sposobów zemsty?...
— Co do mnie, nie widzę żadnego zgoła sposobu.
— A jeżeli mnie zadenuncyuje?...
— Trzeba aby miał ważne w ręku dowody... O cóż cię będzie oskarżał?...
— Że skorzystałam świadomie z fałszywego testamentu...
Pan de Credencé wzruszył ramionami.
— Raymond za dużo ma taktu i zdrowego rozsądku, ażeby popełnić niedorzeczność podobną. Pismo tak jest znaśladowane dokładnie, że Gaston sam, gdyby się z grobu podniósł, nie mógłby mu zaprzeczyć. Świadków i dowodów brakłoby oskarżycielowi...
Zresztą — rozumiesz to tak dobrze jak i ja, że nie może cię zadenuncyować, boby się sam zdradził zarazem!... Bądź zatem całkiem spokojną...
— Przyjmuję zapewnienie, a że mam nieograniczone w tobie zaufanie, nie będę się niepokoić...
— Brawo kochana Joanno!... tak to lubię...
— Pomówmy teraz zatem o przyszłości, jaka się przedemną otwiera, bardzo pilno mi zostać bogatą...
— Wierzę i zupełnie usprawiedliwiam tę niecierpliwość...
— Cóż mam zrobić, aby jak najprędzej wejść w posiadanie majątku?...
— Czy wiesz kto był notaryuszem twojego nieboszczyka męża?...
— Wiem.
— Któż to taki?...
— Pan de Chauvelin.
— Gdzie mieszka?
— Neuve des-Petits Ohamps numer 27-my.
— Czy cię zna osobiście?...
— Widział mnie dwa, albo trzy razy, więc mnie pozna zapewne...
— Idź do niego zaraz dzisiaj... powiadom o śmierci margrabiego, bo zapewne jeszcze o tem nie wie, oddaj testament z listem i daj mu plenipotencyą do zajęcia się twojemi interasami...
— Myślisz że to prędko pójdzie?...
— Nietylko myślę... ale jestem zupełnie tego pewny!...
∗
∗ ∗ |
— Margrabina nie traciła czasu i zabrała się zaraz do spełnienia zaleceń hrabiego de Credencé.
Chciwa bogactwa i zbytku, oddałaby własną krew, ażeby jak najprędzej stać się posiadaczką upragnionej fortuny.
O jedenastej przed południem, przybrała się w grubą żałobę, wsiadła do powozu i kazała zawieźć się do notaryusza.
Pan de Chauvelin, był człowiekiem lat czterdziestu pięciu, nadzwyczaj eleganckim i bezżennym.
Pan de Chauvelin zainteresował się bardzo żywo położeniem pięknej klijentki, zapewnił ją, że testament znajduje się w jak największym porządku, dał do podpisania plenipotencyę, która była potrzebną do prowadzenia interesów i w dodatku ofiarował do dyspozycyi swoją kasę, błagając, żeby pani Castella bez żadnego skrupułu czerpała z niej, ile jej razy będzie tego potrzeba.
Podobna grzeczność nie mogła nie podobać się Joannie.
Poprosiła o pięćdziesiąt tysięcy franków na pierwsze potrzeby i odeszła z tem błogiem przekonaniem, iż za jakie dwa tygodnie, stanie się posiadaczką milionów.
Od czasu tej wizyty, egzystencya jej była prawdziwie czarującą, a dnie wydawały się za krótkiemi na przyjemne zajęcia, jakim się oddawała.
Jak tylko się upewniła, że zostanie posiadaczką fortuny, przynoszącej rentę pozwalającą na prowadzenie świetnego domu i dającą możność olśnić Paryż przepychem, postanowiła 200.000 franków, wymienione w kontrakcie ślubnym jako własny jej posag, użyć na urządzenie się odpowiednie.
Z początku miała zamiar kupić pałac jaki, ale obawiała się wydać za dużo, postanowiła więc poprzestać na wynajęciu eleganckiego apartamentu i przeglądała w tym celu najarystokratyczniejsze przedmieścia.
Porozumiewała się z tapicerami i sama dawała im wzory na umeblowania wspaniałe i zarazem oryginalne niezwykle.
Zwiedzała najsławniejsze stajnie na polach Elizejskich, ażeby wynaleźć jaką piękną parę koników angielskich i marzyła jak wspaniale będzie wyglądać w ekwipażu, przejeżdżając po lasku Bulońskim.
Wybrała już sobie trzy pojazdy: kocz-karetę, karetę i maleńki powozik.
Oddała jubilerowi brylanty po matce Gastona i kazała je oprawić modnie.
Jedna tylko okoliczność stawała jej na zawadzie, a mianowicie to, że musiała dla pozoru nosić grubą żałobę, i że nie mogła tym sposobem wybierać sobie jasnych kosztownych strojów.
Wzdychała też nieraz bardzo ciężko przechodząc obok magazynów modnych, w których tyle prześlicznych nowości nęciło oczy.
— Powetuję to po roku!... — mówiła sobie — kolory: różowy, niebieski, zielony w różnych odcieniach i żółty, zmieniać będę jeden za drugim kolejno...
Czasami myśl o Raymondzie przesuwała jej się także po głowie.
Sprawiało jej to zawsze pewien niepokój, pomimo uspokojeń Raula...
Dziesięć dni już upłynęło od odwiedzin w domu Raymonda przy ulicy des Amandiers Pepincourt.
Bandyta dotąd nie dawał żadnych znaków życia.
— Jeżeli miałby zamiar zemścić się na mnie — powtarzała Joanna — nie czekałby z pewnością tak długo...
„Nie... to człowiek nadzwyczajnie rozumny i gracz znakomity... przebacza on szczęśliwemu przeciwnikowi z którym przegrał partyę... przyjmuje z rezygnacyą fakta spełnione i nie myśli o pomście!...
„Tak... takim jest z pewnością Raymond a zatem wszystko jest dobrze!...