Margrabina Castella/Część czwarta/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pan de Credencé, pewny, że zapobiegł wszelkim zachciankom ze strony towarzyszącego mu bandyty, zbliżył się do Prometeusza paryzkiego, coraz bardziej wyglądającego na statuę.
Odpiął ciężki łańcuch jego od zegarka, pośród pęku breloków odnalazł bez wszelkiej trudności mikroskopijny kluczyk stalowy i otworzył szufladkę.
Czerwony portfel uderzył najpierwszy jego oczy, wziął go więc i podszedł do okna, aby w obec Joanny zobaczyć co zawierał.
Chmara różnych papierów wypełniała trzy przegródki, dla Raula jednak i Joanny, papiery te żadnego nie przedstawiały interesu.
Oprócz papierów, było tam jeszcze kilka biletów bankowych francuzkich i belgijskich, kilka banknotów angielskich, oraz trzy czy cztery koperty bez adresu.
Raul kolejno przeglądał te koperty.
Pani Castella drżała nerwowo i bladła coraz bardziej.
Pamiętała dobrze, że mniemany baron de Saint-Erme, powiedział jej pokazując kopertę:
— Oto testament...
Ale pamiętała także dobrze, że jej wcale tego testamentu nie pokazał.
Zaczynała podejrzewać, iż łotr z niej sobie żartował, że testamentu nie ma wcale w portfelu.
Jeżeli tak jest rzeczywiście, położenie jej stanie się prawdziwie rozpaczliwem.
Raymond tego co się stało nie daruje z pewnością nigdy... Przegra zatem całą stawkę i narazi się w dodatku na zemstę potwora, nie przebierającego w środkach.
Pogrążyła się w tych smutnych rozmyślaniach, gdy naraz Raul wykrzyknął wesoło:
— Otóż go mamy!... otóż jest!...
Rzeczywiście, w ostatniej kopercie znajdował się duży arkusz złożony we czworo i zaopatrzony u dołu w podpis margrabiego Gastona Castella.
Joanna myślała na chwilę, iż jej serce pęknie z wielkiego wzruszenia i zaledwie zdołała się odezwać:
— Daj mi go mój przyjacielu... daj mi go coprędzej... niechaj go sama przeczytam... niechaj go na własne oczy zobaczę...
Hrabia uczynił zadość żądaniu.
Na pierwszy rzut oka pani Castella doznała dotkliwego rozczarowania.
Poznała pismo nieboszczyka męża, sądziła więc, że Raul wręczył jej ów dokument fatalny, który ją wydziedziczał...
Ale nie trwało to długo.
Chciwie odczytała pierwsze słowa i przekonała się zaraz, że ma w ręku akt formalny, akt naznaczający ją jedyną spadkobierczynią dwu milionów.
Raul wpatrywał się w twarz pani Castella i czytał na niej odbijające się uczucia — a gdy zobaczył że obawa ustąpiła radości zawołał:
— A cóż, czy jesteś zadowoloną Joasiu?...
— Jakże by mogło być inaczej, kiedym jest dzięki tobie ocaloną!...
— Więc testament jest takim jak sobie tego życzyłaś?
— Ależ tak... tak... mój drogi.
— Czy pismo dokładnie znaśladowane?...
— Artystycznie... trzeba to przyznać.
— Nic zatem nie przesadzałem?...
— Nic a nic zgoła — ten Raymond to prawdziwy istotnie czarodziej...
— Zręczny to ptak ani słowa!... — Ale też jak się przebudzi i zobaczy jakiegośmy mu figla wypłatali, będzie się wściekał ze złości... Z pewnością pierwszy raz mu się trafi, że nie weźmie nic za robotę...
— O nie, ja tego nie chcę!... — odezwała się Joanna.
— Więc cóż zamyślasz uczynić?
— Zamyślam go wynagrodzić...
— Jakim sposobem?
— Jak tylko wejdę w posiadanie majątku margrabiego Castella, poślę mu sto tysięcy franków w złotej monecie...
— A to na co?
— Należy mu się przecie wynagrodzenie za trudy...
— Jest on tak bogaty, że się obejdzie doskonale bez twoich pieniędzy.
— Tak, ale, że ja także będę bogatą, więc nie chcę, żeby jakiś tam bandyta miał prawo utrzymywać, żem go okradła...
— Bardzo to pięknie i bardzo szlachetnie, ale najnierozsądniej zarazem. Spodziewam się, że ci to później wytłomaczę... Tymczasem nie opóźniajmy się niepotrzebnie... czas upływa... a właściwie nie mamy tu już nic a nic do roboty...
Mówiąc to, pan de Credencé powkładał do czerwonego portfelu różne powyjmowane papiery.
Raul i Joanna mówili ze sobą po cichu i Larifla nie mógł ich słyszeć, uważał jednak wszystkie ich gesta, aż do chwili gdy oczy jego zatrzymały się na biletach bankowych:
— O! do dyabła — pomyślał — jeden taki papierek przydał by mi się bardzo... — co za dobra okazya na wyładowanie kieszeni...
„Regulus i piękna pani ani nie spojrzeli na te obrazki... chyba, że oślepli doprawdy!... Kiedy zaś zobaczył, że papiery zniknęły z powrotem w portfelu — westchnął głęboko:
— A to przyjemne, położenie patrzeć i nie módz nic ruszyć...
— Muszę zrobić pewną przyjemną niespodziankę temu szatanowi!... — pomyślał pan de Credencé. — Niechaj jak tylko oczy otworzy — dowie się, że został pokonany!...
W tym celu zamiast schować portfel do szuflad, położył go przed nim na stole, obok zegarka i breloków.
— Chodźmy teraz... — odezwał się do Joanny.
— Gorąco tego pragnę... — ale którędy wyjdziemy?
— Przez okno, kochane dziecko, bo niema innego wyjścia... Wezmę cię na plecy, trzymaj się mnie tylko mocno za szyję i spuszczę się po linie...
Larifla zaprotestował.
— To na nic!... — rzekł — z ciężarem na plecach spadniesz na pewno i jeszcze się porozbijasz — wierz mi, że to niemożebne.
— No więc jakże zrobić?...
— Zejść naprzód... — Pani wygląda na kobietkę bardzo silną i potrafi na pewno spuszczać się wolno po sznurze... Ręczę, że nawet nie podrze sobie rękawiczek. — A zresztą będziesz czuwał na dole i przytrzymasz gdyby za prędko leciała...