Margrabina Castella/Część czwarta/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.
Ucieczka.

Podczas kiedy Raul rozmawiał z towarzyszami, Larifla odwiązywał sznur przymocowany do grubej gałęzi, a potem zesunął się z lipy ze zręcznością trudną do wiary.
Przybliżył się do Raula.
— Cóż teraz będziemy robić przyjacielu Regulusie?... — zapytał.
— Odpowiem ci natychmiast, — odparł kochanek Joanny.
— Jak ci się podoba!... — burknął młody bandyta. — Mnie wcale nie pilno, jestem jak ów fiakr wynajęty na godziny... Czekam dopóki mi tylko każą...
Pan de Credencé postąpił pod otwarte okno i przyłożywszy obie ręce do ust zapytał:
— Nie wiesz Joanno, czy dom jest pusty zupełnie?...
— Tak się przynajmniej zdaje... — odpowiedziała margrabina.
— Czy możesz nas tam wpuścić?... zapytał znowu Raul.
— Nie wiem, ale zobaczę...
Pani Castella odeszła od okna i probowała otworzyć kolejno wszystkie drzwi salonu.
Mieszkanie Prometeusza paryzkiego posiadało widocznie maszyneryę teatralną.
Wszędzie były ukryte sprężyny, z któremi trzeba było umieć się obejść.
Wszystkie troje drzwi nie dały się otworzyć.
Młoda kobieta powróciła do okna.
— Niepodobna wpuścić was, — zawołała, — jestem uwięzioną w tym salonie... Liczę na was, że mnie oswobodzicie...
— Nie obawiaj się o to, będziesz wolną za parę minut... — odpowiedział Raul.
— Coś zrobił ze sznurem?... — zapytał zwracając się do Larifli.
— Oto jest.
— Potrafisz go tak użyć, ażeby się dostać na pierwsze piętro?...
— Nic łatwiejszego mój aniele, trzeba tylko, aby ta pani zechciała zaczepić hak o futrynę okna.
— Podejmie się tego z pewnością.
— No, to pójdzie wszystko jak po mydle.
Raul objaśnił Joannę co ma zrobić, Larifla rzucił sznur, którego koniec wpadł do salonu i który pani Castella jak tylko mogła najlepiej zaczepiła za hak przy oknie.
— Czy mam wleźć?... — spytał Larifla.
— Tak jest.
— Co zrobić jak się dostanę na górę?...
— Wyprobuj czy sznur jest dość mocno zaczepiony, aby wytrzymał i mój ciężar i zaczekaj...
— Aha!... — zauważył młody bandyta, — poprobujesz wdrapać się na własne rezyko?...
— Koniecznie...
— Nie poradzisz sobie nigdy...
— Grubo się mylisz przyjacielu... Umiem ja zrobić wszystko co zechcę i zaraz cię o tem przekonam...
— Wiem żeś jest silny jak królik... ale... nie przyjdzie ci to z łatwością.
— No dosyć już paplaniny!... — zawołał Raul zniecierpliwiony.
Larifla uchwycił sznur, podrzucił się silnie i za sekundę był już przy oknie.
— Oto jak się jeździ!... — mruknął stając we framudze.
Spojrzał na Joannę, uchylił zatłuszczonej czapki i odezwał się z galanteryą:
— A to ci się nazywa piękna kobieta!... Daję słowo, że może pani powinszować sobie takiej fizyonomii... Z daleka wyglądała pani bardzo efektownie, ale z blizka... palce lizać... słowo honoru!... Co za szyk!... co za szyk!... prawdziwie oślepiające słońce!... Ofiarowałbym pani z chęcią moje serce...
Pomimo całej grozy położenia Joanna nie mogła się powstrzymać od uśmiechu na ten okrzyk uwielbienia.
Czas jednak naglił i Larifla musiał dać pokój komplimentom.
Przymocował sznur mocniej i odezwał się do pana de Credencé:
— Wszystko przygotowane jak należy, możesz się drapać jeżeli ci tak serce dyktuje...
Pan de Credencé nie dał sobie powtarzać tego — a że był odważny i silny, udało mu się daleko lepiej aniżeli można się było spodziewać.
— Ah!... mój przyjacielu... — szepnęła Joanna odciągając Raula w róg salonu, — więc to ty naprawdę!... więc nie opuściłeś mnie?...
— Czy mogłaś myśleć coś podobnego?... — zapytał hrabia.
— Wcale nie, ale obawiałam się, czy Raymond się nie domyślił i czy ci nie przeszkodził?
— Byłem zabezpieczony dokładnie, z takim nieprzyjacielem jak Raymond, wojuje się stosowną bronią.
— Zdawało mi się przynajmniej żeś nie jechał za mną.
— Masz rację, bo jechałem przed tobą... Ale o tem potem... zdam ci później historyę z dnia całego. A teraz pospieszajmy, żeby się Raymond nie obudził.
— Najzupełniejsza racya.
— Według wszelkiego prawdopodobieństwa, stan omdlenia Raymonda powinien potrwać dobrą najmniej godziną, ale są wypadki, że uśpieni budzą się i prędzej znacznie... Nie narażajmy się i zabierajmy testament.
— Wiem gdzie jest — zawołała żywo Joanna.
— O!... i ja wiem także...
Młoda kobieta spojrzała zdziwiona.
— Zkąd?.. — zapytała.
— Widziałem wszystko na własne moje oczy... Od godziny siedziałem na drzewie na wprost tego okna... Widziałem wszystko co się tu działo... Nie słyszałem wprawdzie nic, ale po wyrazie fizyonomij, domyślałem się coście ze sobą mówili.
— W takim razie nie mam ci nic do powiedzenia?
— Zupełnie nic, ja tylko muszę ci zrobić jednę uwagę...
— Jaką?...
— Przy tym młodym, który jest ze mną, przy tamtych co czekają na dole, nie nazywaj mnie Raulem tylko Regulusem... bo nie chcę ażeby się domyślali, iż nie jestem tym, za którego im się podałem.
— A teraz do rzeczy... najpierw odejmę breloki Raymondowi, ażeby znaleść kluczyk od szuflady — a więc i od portfelu.
Postąpił ku stołowi, ale Joanna go zatrzymała.
— Ostrożnie! — rzekła.
— Z czem?
— Z wpływami chloroformu...
— Słuszna uwaga — mruknął hrabia i przyłożył chustkę do nosa.
W chwili kiedy przechodził obok Larifla, tenże szepnął mu do ucha:
— Skoro skończyłeś rozmowę z piękną panią — czy mogę cię o coś zapytać?
— Proszę bardzo.
Młody bandyta spojrzał do koła, i rozjaśnione oczy zatrzymał na srebrach stołowych.
— Tłusto tutaj! — rzekł — a taki biedak jak ja, nie częste spotyka się z taką gratką. Ale sam nie śmiem bez twojego pozwolenia.
— Ani mi się waż co poruszyć!... — odpowiedział żywo Raul....
— Dla czego, jeżeli wolno zapytać?...
— Idzie o nasze bezpieczeństwo!... bylibyśmy zgubieni, jeżeliby gospodarz tego domu podejrzewał, że byliśmy u niego.
— Więc to jakiś straszny, niebezpieczny człowiek?...
— Przypatrz mu się... czyż go nie poznajesz?
— Widzę go po raz pierwszy w życiu.
— Mylisz się grubo.
— Jakto, więc ja go niby znam?...
— Bardzo dobrze.
Larifla potrząsnął głową.
— Jeżeli jeden z nas się myli, to nie ja z pewnością.
Raul wzruszył ramionami.
— Ten człowiek to Raymond...
— Żartujesz sobie chyba ze mnie?..
— Jakem Regulus, mówię prawdę.
Larifla dreszcze przeszły i cofnął się instynktownie.
— No to jak najprędzej ztąd uciekać.. Ile razy zetknąłem się z tym człowiekiem, zawsze mi to na złe wyszło.
— W tej chwili możesz go się tyle obawiać, co tego posągu kamiennego.
— A jeżeli się obudzi?... Taki lis musi mieć sen bardzo lekki.
— Nie obudzi się, nie bój się... jest tak jak w letargu... a kiedy przyjdzie do przytomności, już nas tu dawno nie będzie... Wyjdziemy za parę minut, powtarzam ci jednak raz jeszcze stanowczo, że nic zgoła ruszyć nie wolno, najmniejsza bowiem kradzież zdradziłaby naszę bytność i naraziła na okrutną zemstę tego potwora.
— Bądź spokojny bracie Regulusie, niech sobie kradnie kto chce, ja z pewpnścią niczego się nie dotknę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.