Margrabina Castella/Część czwarta/XXXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Usłyszawszy nazwisko hrabiego de Saint-Marceau, pani Castella zadrżała.
Najpewniejsza, że nikogo takiego wcale nie zapraszała, zadziwiła się i rozgniewała dziwną pewnością siebie nieznajomego, który przestąpił próg jej salonu, nie przedstawiwszy jej się przed tem,..
— Jeżeli jest to człowiek z istotnego wyższego świata — pomyślała sobie — to daje dowód zupełnej nieświadomości życia!... Tem gorzej dla niego, bo będę bez litości i dam mu poznać, że nie traktuje się w ten sposób margrabiny Castella!
Młoda wdowa puściła rękę barona bardzo tem niezadowolonego i do drzwi się zbliżyła.
Gniew jej atoli ustąpił miejsca ogromnemu ździwieniu, skoro zobaczyła przed sobą Maksyma.
Młody człowiek skłonił się z uszanowaniem.
— Pani margrabino — rzekł — pozwól pani wyrazić sobie największą moją wdzięczność, za uprzejme zaproszenie...
Pani Castella, jak czytelnicy nasi wiedzą o tem doskonale, posiadała dziwną pewność siebie, posiadała wyjątkowo zimną krew i umiała wyśmienicie panować nad sobą, mimo to wszystko jednakże, nie zdołała ukryć swojego zaambarasowania i zaledwie w rodzaju zapytania zdolną była przemówić:
— Panie Maksymie, ja sądzę...
Młody człowiek skłonił się znowu z uszanowanie.
— Hrabia Maksym de Saint-Marceau, pani margrabino — odpowiedział.
— Ah!... — odrzekła Joanna — a Maksym mówił dalej z uśmiechem:
— Listy które miałem honor pisać do pani margrabiny, podpisywałem imieniem swojem tylko — a to dla tej przyczyny, że zdaniem mojem tytuł i znakomite nazwisko, zawadzają tylko gdy im nie towarzyszy znakomita fortuna... Niestety... przed paru jeszcze dniami, byłem zupełnie biednym...
— A teraz? — spytała margrabina.
— Teraz się to wszystko zmieniło!... — Teraz jestem dobrze nawet bogatym... — Pewien daleki krewny, którego znałem zaledwie, nagrodził niesprawiedliwość losu i pozostawił mi testamentem sześćdziesiąt tysięcy franków renty...
Joanna uśmiechnęła się uprzejmie.
— Przyjmij pan moje powinszowanie najszczersze!... Nie możesz pan wątpić o mojej życzliwości, pomimo, że zapraszałam po prostu pana Maksyma a nie hrabiego de Saint-Marceau spodziewałam się zobaczyć u siebie... — Jeden zresztą jak drugi mają zupełne prawo do mojej sympatyi...
Po tych słowach wypowiedzianych słodziutko, Joanna wzięła pod rękę zaimprowizowanego hrabiego i miała sobie za obowiązek oprowadzić go po salonach,
Baron Godefroy de Mentaigle, przeklinając z całego serca nowoprzybyłego, postępował za niemi w pewnem oddaleniu.
Napotkał pana de Credencé.
— Kochany hrabio — zapytał — co to za młody blondyn, którego pani Castella oprowadza pod rękę?...
Raul spojrzał na Maksyma i przypatrywał mu się przez chwilę.
— Doprawdy, nie wiem kochany baronie, kto to; jeżeli jednak idzie ci o to, zaraz się zapytam o niego margrabiny...
— Nie ma potrzeby... — nie ma potrzeby... — mówił Godefroy — nie fatyguj się proszę... — Podobna ciekawość byłaby niedyskretną...
— Pierwszy raz widzę tego młodego człowieka dodał pan de Credencé — ładny jakiś chłopak i bardzo dystyngowany... — Widocznie ktoś to z naszego świata...
— Niebrzydki — wycedził przez zęby Godefroy — ale szyku nie ma wcale moim zdaniem...
— Margrabina przyjmuje go tak ząpewne przez grzeczność i nie obrażam się wcale o to, i nie wierzę, ażeby nie miała do mnie powrócić...
∗
∗ ∗ |
Pierwszorzędni artyści, którzy mieli przyjąć udział w części muzykalnej wieczoru, zajęli stanowiska.
Zaraz potem odezwała się przygrywka na fortepianie, głęboka cisza zapanowała w salonach i sławny tenor począł śpiewać prześlicznym bogatym głosem urywek z „Roberta dyabła.”
Nie będziemy opisywać szczegółów koncertu.
Powiemy tylko, że Joanna, zasiadła nieopodal Maksyma i kiedy cudowne melodye głosów rozlegały się po salonie, rozkoszne spojrzenia margrabiny zwracały się ciągle ku naszemu młodemu człowiekowi.
Po północy skończył się koncert.
Niektórzy z zaproszonych cichaczem po angielsku wysunęli się z salonu, bez pożegnania gospodyni.
Inni zasiedli do kart, a Maksym należał do ich liczby.
Nie był on graczem, ani z powołania ani nawet ze zwyczaju, chciał jednak dać dowód pani Castella, że umie się zahazardować, że nic dla niego nie znaczy przegranie jakich paruset luidorów.
Usiadł przy stoliku, przy którym ciągnięto lancknechta i położył przed sobą pugilares wypchany banknotami.
Naprzeciw Maksyma, siedział pan Raul de Credencé.
Joanna dała mu znak, zerwał się zatem w tej chwili, podszedł do margrabiny i zapytał jej z cicha.
— Czego sobie życzysz, najpiękniejsza?...
— Spojrzyj no na tego młodego człowieka... — szepnęła Joanna.
— Na którego młodego człowieka?...
Na tego, co siedzi naprzeciw ciebie.
— A! ha!... ten piękny chłopak, którego nikt tu nie zna, a o którego mój przyjaciel Godefroy de Montaigle, wypytywał mnie przed koncertem!... — A propos margrabino, jak się nazywa ten panicz?
— Nazywa się hrabia de Saint-Marceau...
— Któż u dyabla zaprezentował ci go?...
Zanadtoś ciekawy mój drogi Raulu!...
— Przepraszam cię po tysiąc razy, moja najpiękniejsza, nie ohciałem być niedyskretnym!... — Mogęż się przynajmniej zapytać, w jakim celu mówiłaś mi o tym młodzieńcu?
— Bo będzie grał zapewne...
— Tak myślę... skoro zajął miejsce przy stoliku...
— Nie życzę sobie, żeby przegrał...
— Nie życzysz sobie? odrzekł z uśmiechem hrabia. — Ależ, droga moja losowi nie zawsze można rozkazywać...
— Ja jednak chcę tego koniecznie?
— Stanie się zadość twojej woli!... — Więc tak cię bardzo obchodzi ten młody pan hrabia, margrabino?...
— Nadzwyczaj mnie obchodzi.
— Dla czego?
— To mój sekret...
— Czy to przypadkiem, nie jaka tajemnica serdeczna?...
— Mój kochany Raulu — przerwała Joanna — albo się bardzo mylę, albo serce moje do mnie wyłącznie należy i z nikiem liczyć się nie potrzebuję.
— To święta prawda margrabino, ale radzę bądź ostrożną, bo nieroztropna namiętność może cię zaprowadzić bardzo daleko!
Pan de Credencé nie mógł mówić więcej, bo go zawołano do stolika, musiał więc opuścić panią Castella i wziąść karty.
Pytanie, które margrabina uznała za niedyskretne, pobudza i naszę ciekawość.
Zkąd to jej żywe zainteresowanie się Maksymem?...
Odpowiedź bardzo łatwa...
Jak z kamienia można wydobyć iskrę, tak i w najzimniejszem sercu można obudzić gwałtowną namiętność...
Joanna przekonana że nie potrafi nigdy nikogo pokochać, pokochała pierwszy raz w życiu.