Margrabina Castella/Część czwarta/XXXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVI.
Schadzka.

Hrabia de Credencé, posłuchał polecenia margrabiny.
Bylibyśmy w kłopocie nielada, gdyby nam przyszło wytłumaczyć czytelnikom, w jaki sposób wziął się do tego.
Wielkie sumy przegrywano tej nocy w salonach damy pikowej, Maksym atoli nie należał do przegrywających... Ba!... nawet wygrał parę tysięcy franków...
Sytuacya jaką mu stworzył Raymond, czyniła go zupełnie obojętnym na tę wygranę.
Po bezskutecznem usiłowaniu przegrania, po obojętnem biciu największych stawek jakie były, opuścił stolik, ażeby się zbliżyć do Joanny i zawiązać z nią rozmowę.
Zrazu nie udało mu się to jednakże.
Baron de Montaigle nie odstępował pani Castella...
Czytelnicy zadziwią się może, że pani Joanna przy swym niepodległym charakterze, dawała tyle dowodów cierpliwości i słuchała barona, którego od razu poznała ze śmieszności i głupoty.
Byłoby to dziwnem rzeczywiście, gdyby młoda kobieta nie była powzięła pewnego planu, bardzo śmiałego, planu jaki od kilku dni snuł się jej już po główce...
Zaczynały ją męczyć już te rezyka i ta ciągła obawa wynikająca z pozycji damy pikowej.
Pomimo nieustannych uspakajań hrabiego de Credencé, przewidywała koniec fatalny.
Kiedy złoto i bilety bankowe piętrzyły się na zielonych stolikach, drżała na najmniejszy szelest, bladła przy każdem poruszeniu drzwi, jednem słowem ciągle się obawiała niespodzianego wkroczenia agentów policyjnych.
Ta niepewność była naturalnie nieznośną i pani Castella postanowiła raz jej położyć koniec, postanowiła w nowym związku małżeńskim odnaleźć spokój i dostatek.
Tego samego wieczora, kiedy Raul zaprezentował jej w teatrze barona, zagięła parol na niego, pewna że pannie Formosa odbić go nie będzie wcale trudno.
Godefroy nosił prześliczne nazwisko i posiadał mienie kolosalne.
Wyglądał dystyngowanie a nadto co było najważniejszem, jako zawojowany przez piękności teatralne, mógł się stać najwygodniejszym mężem w rękach wyższej prawdziwie kobiety.
Czarująca wdówka postanowiła też jak najprędzej zmienić tytuł margrabiny Castella na tytuł baronowej de Montaigle, ażeby zaś dojść do tego, postanowiła rozkochać pana barona.
Jednocześnie atoli kiedy rozniecała uczucie w Godefroy, poczuła iż taki sam ogień zapaliły w jej sercu pierwsze spojrzenia Maksyma.
Ambicya i miłość zapanowały w niej teraz razem Godefroy da mi majątek... — Maksym mówiła sobie po cichu, uszczęśliwi mnie swoją miłością...


∗             ∗

Rozmawiając z baronem, uśmiechając się doń słodko i czule nań spoglądając, Joanna spostrzegła, że mniemany hrabia de Saint-Marceau wstał od gry i zaczął przechadzać się po salonie.
Pod jakimś pretekstem, który kobieta odnajdzie zawsze w razie potrzeby, przerwała pani Castella rozmowę z panem Godefroy, zakręciła się w pośród salonów, przystanęła przy grających, porozmawiała z gośćmi i znalazła się nareszcie obok Maksyma.
— Panie hrabio, — rzekła z pewnem wzruszeniem w głosie, czy mogę odtąd zaliczać pana do moich już przyjaciół?...
— O! pani!... będę się za najszczęśliwszego uważał...
— Dajże mi pan zatem dowód, że tak jest rzeczywiście...
— Jakiego żąda pani dowodu? Życie moje do pani należy...
— Przyjęcia takie jak dzisiejsze, przeznaczone są dla wszystkich znajomych... dla moich prawdziwych przyjaciół pozostawiam samotne poobiednie godziny...
— Będę najszczęśliwszym, jeżeli mi pani jednę z tych godzin daruje...
— Daruję panu wszystkie, jeżeli życzysz sobie tego naprawdę...
— Na klęczkach błagam panią... o tę niezasłużoną łaskę...
— Zatem jutro o trzeciej... drzwi moje otworzą się tylko dla pana...
Po tych pełnych znaczenia słowach, margrabina szybko się oddaliła od młodego człowieka, nie pozwalając mu ani jednem słowem wyrazić wdzięczności swojej.
Maksym potrzebował samotności, ażeby oddać się słodkim rozmyślaniom, jakie przepełniały jego serce.
Zaraz też opuścił mieszkanie na Chaussée d’Antin — a że noc była przepyszna, odprawił stangreta i przez bulwar udał się pieszo na ulicę Arcade.
Zaledwie uszedł kilka kroków, ujął go ktoś pod rękę.
Obrócił się żywo i przy świetle latami gazowej zobaczył uśmiechniętą twarz Raymonda.
— A co kochany chłopcze, cóż tam nowego?... — zapytał ex-wisielec, — jakże stoją sprawy twoje sercowe?...
Powiedzieliśmy wyżej, że Maksym potrzebował samotności, ażeby się nacieszyć swojem szczęściem.
Samotność upragnioną jest przez zakochanych, ale poufały powiernik jest jeszcze bardziej pożądanym.
Maksym podziękował niebu, iż mu zesłało Raymonda, któremu zwierzyć się mógł ze wszystkiego.
Uścisnął serdecznie ręce protektora i zaczął mu opowiadać z najmniejszemi szczegółami o tem, co się działo na wieczorze u margrabiny.
Raymond słuchał opowiadania uważnie — a gdy Maksym wspomniał o rendez-vous, jakie miał przyrzeczone na jutro, twarz Prometeusza paryzkiego niezmiernie się rozjaśniła.
— No i cóż ty na to mój przyjacielu?... — zapytał Maksym w końcu.
— Wszystko, moje kochane dziecko, zależy cd tego, czy potrafisz umiejętnie sterować swoją łódką — jeżeli tak będzie, to za jaki tydzień nic nie będziesz miał do życzenia...
— Za jaki tydzień!... — wykrzyknął Maksym, — ale czyż to podobna?...
— Nie przypuszczenie to, ale pewność najzupełniejsza.
— Przyznam się, że wątpię trochę.
— Dla czego?
— Bo, — szepnął Maksym, nie bez pewnego zakłopotania, — bo nie mam wprawy w podtrzymaniu stosunku ze światową kobietą i obawiam się abym nie popełnił jakiej pomyłki. Jestem zanadto nieśmiałym...
— Ta nieśmiałość i niepewność przynosi ci zaszczyt moje dziecko — odpowiedział Raymond z uśmiechem. — Cieszę się z otwartości twojej i z całego serca ofiaruję ci stare doświadczenie moje... Pozwól mi kierować sobą... składaj mi sprawozdanie z każdego dnia, z każdej godziny, z każdego widzenia się z margrabiną, rób nakoniec to wszystko co ci powiem a zaręczam, że gwiazda tak świetnie na paryzkiem niebie błyszcząca, rozkochana na zabój, przestąpi niebawem progi twojego mieszkania...
— Czy to być może?... — zawołał Maksym — to złudne chyba marzenie tylko.
— Marzenie, które stanie się rzeczywistością, moja drogie dziecko...
— Przyjmuję przepowiednię i oddalę się całkiem w pańskie ręce, a do tego co mi pan wskażesz, będę się stosował ślepo.


∗             ∗

Nie wiemy gdzie Prometeusz paryski nauczył się galanteryi, ale to wiemy, że jego rady zawsze były wyborne, że zawsze wydawały najświetniejsze rezultaty.
Jakoż pewnego pięknego wieczoru, w jakie dwanaście dni po wieczorze muzykalnym, karetka z zapuszczonemi firankami zatrzymała się przed domem, w którym Maksym zajmował antresolę.
Kobieta okryta dużym szalem indyjskim, z twarzą osłoniętą gęstą koronkową woalką, wyskoczyła z karetki, przeszła prędko obok okienka stróża, weszła na schody i zadzwoniła do drzwi antresoli.
Tą kobietą była margrabina Castella...
Zaledwie dzwonek zadźwięczał, drzwi otworzył sam Maksym, porwał przybyłą w swoje objęcia i zaprowadził w głąb mieszkania, szepcząc drżącym od wzruszenia głosem:
— Joanno... droga Joanno... czy to prawda?... czy to podobna?... czy to ty!... czy to ty na prawdę?... Czekałem, boś mi przyrzekła, boś mi zaprzysięgła że przyjdziesz... ale nie śmiałem się spodziewać i mówiłem sobie: — W ostatniej chwili zawaha się i cofnie zostanę sam z moją zawiedzioną nadzieją i rozdarłem sercem!... Joanno, kochana Joanno, moje życie, moja duszo, moje bóztwo, więc ty kochasz mnie naprawdę, skoro zgodziłaś się przyjść tutaj?...

— Czy ja cię kocham?... — odpowiedziała margrabina z czułą wymówką w głosie. — Niewdzięczny!... Czyż mogłeś o tem wątpić?. ..czyż nie dałam ci na to dowodów?...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.