Margrabina Castella/Część druga/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
Blanka i Gaston.

Gaston rzucił się na fotel i drżącą ręką ocierał pot z czoła.
Margrabina zbliżyła się do niego, przyłożyła lekko rękę do czoła syna i zapytała z obawą.
— Gastonie — co tobie jest dziecko moje? Jakiś widoczny nieład panuje od rana w twoim umyśle — dla czego pędziłeś tak żeś z sił prawie zupełnie opadł?... Niepokoisz mnie doprawdy chłopcze. Powiedz mi proszę otwarcie, co się z tobą dzieje?...
— Co się we mnie dzieje... chcesz wiedzieć co się we mnie dzieje droga mamo?...
— Tak, chcę o tem wiedzieć koniecznie.
— A sama nie domyślasz się wcale?...
— Nie, i dla tego pytam się ciebie.
— Przypominasz sobie jednak nie tak dawne przecie życzenie, ażebym poszukał sobie żony?... Odpowiedziałem ci wtedy, że małżeństwo przeznaczone jest od Boga i że wierzę że później czy wcześniej ześle mi tę, którą mi sam przeznacza?... Czy przypominasz to sobie droga mamusiu?...
— Pamiętam to doskonale. Ale cóż z tego? — zapytała pani Castella, która zaczynała domyślać się już wszystkiego.
— Chcę ci właśnie powiedzieć, że moja przepowiednia ziściła się... dobroczynna Opatrzność zesłała burzę i wśród niebezpieczeństw dała mi poznać tę, z którą mam podzielić życie.
— Co? — wykrzyknęła margrabina, panna Blanka de Jessains...
— Kocham ją matko, kocham!... — przerwał Gaston. — Czyż nie byłabyś szczęśliwą nazywając ją swoją córką?...
— O! byłabym bardzo, bardzo szczęśliwą! — odpowiedziała pani Castella, bo wierzę, że dusza i serce tego prześlicznego stworzonka, są równie piękne jak jej buziak... Ależ Blanka to przecie dziecko jeszcze...
— Ma przeszło lat piętnaście a dziewczynka w piętnastym roku staje się dziewicą...
— Czyż jej ojciec zgodzi się na wydanie jej za mąż tak młodo?...
— Będę czekał jeżeli będzie potrzeba.
— A czy ta miłość twoja jest prawdziwą, głęboką?... Czy się nie mylisz co do uczucia jakiego doświadczasz?...
— O! matko... — szepnął Gaston jakby oburzony.
— Blanka de Jessains godna jest uwielbienia, przyznaję to z całego serca... — mówiła margrabina, — ale nie znasz jej prawie... widziałeś ją wczoraj po raz pierwszy zaledwie.
— I po raz pierwszy uczułem jak mi serce zabiło!... Miłość jak piorun uderza w jednej chwili. Wierz mi mamusiu, bo ci to powtarzam i przysięgam, wierz mi, że kocham Blankę de Jessains i ją jednę tylko kochać będę całe życie.
Pani Castella bardzo chętnie uwierzyła synowi.
Nazwisko de Jessains znanem jej było od dawna, wiedziała że należy do starej rodziny francuzkiej, wiedziała że baron osobiście potrafił zjednać sobie wielkie poważanie u ludzi.
Nie wiedziała tylko jakie jest jego położenie majątkowe.
Być może, że majątek ma niewielki, bo skromne urządzenie się ojca i córki w Białym domku, pozwalało na to przypuszczenie, chociaż znowu pan de Jessain wspominał przecie o wielkich dobrach jakie posiadał.
Ale wielkie majątki przynoszą często niewielkie dochody — może więc taki tu właśnie wypadek.
Zresztą nie wydało się to pani Castella rzeczą tak wielkiej wagi.
Czyż Gaston po jej śmierci nie będzie miał stu tysięcy liwrów rocznej renty?...
Czyż nie odda mu z radością większej części dochodów od razu?...
Skoro i tak byliby dosyć bogaci, niewielki majątek jego przyszłej, nie powinien być przeszkodą, w połączeniu się tak pod każdym innym względem dobranej pary.
Wiemy, że pani Castella nie wróżyła już sobie długiego życia.
Najgorętszem jej pragnieniem było, aby przed śmiercią popatrzeć na szczęście syna, aby widzieć go połączonego z kobietą godną miłości — otoczonego dziećmi, w których odżyje nazwisko margrabiów Castella. Pragnęła też, ażeby to jej życzenie ziściło się jak najprędzej.
Gaston zakochany po uszy, nie miał także ochoty na czekanie.
Zaczął nalegać tak natarczywie, że pani Castella zdecydowała się na krok stanowczy i zaraz nazajutrz udała się z nim razem do Białego domku.
Pan de Jessains spodziewał się tej wizyty.
Lepiej niż pani Castella, zrozumiał wczoraj, jak wielkie, głębokie wrażenie uczyniła jego córka na Gastonie.
Nie zdziwił się też także wcale, gdy usłyszał proźbę margrabiny.
— Zanim odpowiem na zaszczytne żądanie pani, — odrzekł wzruszony baron, muszę wyznać naprzód otwarcie, że majątek na jaki Blanka może liczyć, nie jest równym majątkowi jaki państwo posiadają, a jaki jak słyszałem wynosi kilka milionów liwrów. Blanka pani margrabino, będzie miała po mojej śmierci najwyżej dwanaście do piętnastu tysięcy rocznej renty... Przyzna pani, że to nie wiele.
— Ależ panie, — odpowiedziała pani Castella z pełnym godności uśmiechem — to nas wcale nie obchodził... Podobne kwestye nie istnieją ani dla mnie, ani dla mojego syna... życzymy sobie zaszczytnego połączenia się z domem pańskim, prosimy o rękę Blanki, ale nie pytamy wcale o to, wiele ta ręka posiada złota?...
Dla panny de Jessains była to partya świetna, niespodziewana, i przechodziła o wiele marzenia jej ojca.
To też przystał na propozycyę chętnie, ale pod warunkiem, że ślub odbędzie się za kilka miesięcy, to jest, gdy Blanka ukończy rok szesnasty.
Pani Castella jak wiemy spodziewała się, że pan de Jessains położy podobny warunek. Przystała więc na to w imieniu Gastona, który w sąsiednim saloniku oczekiwał z niecierpliwością i obawą, na wynik rozmowy.
Zaraz po szczęśliwym tym wyroku młodzi jako już narzeczeni, przechadzali się ręka w rękę pod rozrzewnionemi oczyma starców, po wybrzeżu morza, które tak teraz spokojne, chciało ich niedawno połączyć ze sobą w śmiertelnym uścisku.
Gaston i Blanka odtąd ciągle prawie to w Białym domku, to w willi Castella, to w posiadłości pana da Jessains, gdzie margrabina z synem przepędzała po dni kilka — byli razem i cieszyli się ze sobą.
Termin ślubu zbliżał się nie tak znowu wolno, jak przypuszczał Gaston z początku — aż i nadszedł nareszcie.
Nigdy bodaj narzeczeni piękniejsi i bardziej w sobie zakochani, nie przystępowali do ołtarza.
Na dziesięć mil na około pozlatywano się aby zobaczyć tę cudną parę na kobiercu.
Poeci tylko i malarze mogli wymyśleć coś równie idealnego, jak te dwie piękności kobiety i mężczyzny.
Przez dwa lata po ślubie, nie myśleli ani żartem o wydaleniu się, choćby na chwilę po za obręb prześlicznej willi Castella.
Były to bo istotnie prześliczne miejsca, w których lepiej niż gdzie indziej mogli żyć jedno dla drugiego i w których mogli do woli przedłużać miodowe swoje miesiące, gdyby cios okropny, tem okropniejszy, iż nie spodziewany nie uderzył był w młodą margrabinę i nie pogrążył jej w żałobę.
Pan de Jessains był od tygodnia gościem w willi Castella.
Nigdy nie wydawał się zdrowszym — nigdy nie wyglądał lepiej, pomimo swego późnego wieku.
Podczas jednego z prześlicznych tu jasnych wieczorów, pan de Jessains z panią Castella przechadzali się pod rękę nad brzegiem morza.
Blanka i Gaston szli naprzód szepcząc do siebie po cichu, jak prawdziwi kochankowie.
Naraz pani Castella zawołała ździwiona i przerażona:
— Boże! Boże! co ci się stało przyjacielu?
Poczuła, że ręka co ją prowadziła zadrżała i wysunęła się.
Okrzyk margrabiny zawrócił młodą parę.
Zdawało im się, że śnią, widząc starca padającego na ziemię.
Blanka wydała jęk rozpaczliwy i rzuciła się do ojca.
Niestety! napróżno okrywała go pieszczotami — napróżno całowała go po rękach i oblewała łzami, błagając, aby się podniósł.
Pan de Jessains nie słyszał już ukochanego głosu córki — bezwładne tylko ciało leżało rozciągnięte na piasku.. dusza uleciała do Boga.
Gwałtowny atak apoplektyczny powalił starca bez życia.
Gaston nie tracąc ani chwili, wsiadł na konia i popędził po doktorów.
Przybyli dla skonstatowania śmierci i zajęcia się Blanką, która popadła w gwałtowną gorączką.
Młoda kobieta nie rozłączała się nigdy z ojcem, aż do dnia ślubu swojego a kochała go nad życie.
Straszny cios podziałał na nią okropnie.
Przez kilka dni obawiano się o jej życie, a Gaston przepędzający noc przy jej łóżku, tracił zmysły na samą myśl, że może ją utracić.
Pani Castella, podzielała obawę i rozpacz syna i napróżno starała się uspakajać go i pocieszać.
Nakoniec pan Bóg ulitował się nad niemi.
Niebezpieczeństwo minęło, — nastąpiło znaczne polepszenie.
Blanka była ocaloną, doktorzy jednak oświadczyli Gastonowi, że skoro tylko zupełnie przyjdzie do siebie, powinien wyjechać z nią jak najdalej od miejsca, gdzie ją takie prześladowało nieszczęście.
Gaston nie zawahał się naturalnie i naradził zaraz z matką.
— Gdzie pojedziemy? — zapytał.
— Do Paryża będzie zdaje mi się najlepiej, tam będzie mogła się rozerwać i chociaż w części ułagodzić bolesne wspomnienie. Czy podzielasz to zdanie mój synu?
— W zupełności, droga mamo. Zresztą w Paryżu jak i każdem innem miejscu, będzie mi dobrze z nią razem!... Blanka i ty matko, bo przecie pojedziesz z nami, stanowicie dla mnie świat cały...
W miesiąc po tej rozmowie, pani Castella i młode małżeństwo wyjeżdżali do stolicy.
Blanka osłabiona jeszcze bardzo, potrzebowała świeżego powietrza i słońca, Gaston więc szukał mieszkania, któreby posiadało te warunki.
Wskazano mu „Folie-Normand” jako perłę dzielnicy Auteuil.
Pojechał obejrzeć miejscowość, został nią zachwycony i wynajął pomimo wygórowanej sumy dzierżawnej.
Nadeszła zima.
Gaston zamierzał nająć w Paryżu obszerny apartament albo mały jaki pałacyk, ale margrabina i Blanka zadecydowały, że wolą pozostać w Auteuil, że zima nie przestrasza ich wcale.
To nam tłomaczy obecność margrabiny i młodego małżeństwa, podczas nocnego dramatu, o którym czytelnicy nasi może już zapomnieli,
Zajmiemy się teraz następstwami owego dramatu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.