Margrabina Castella/Część druga/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wysłuchawszy tak otwartego i tak szczerego wyznania, Gaston uczuł się żywo wzruszonym.
Co za różnica pomiędzy łowcami posagowymi, a tym szczerze zakochanym, który ośmielił się odezwać wtedy dopiero, gdy się dowiedział, że
Joasia nie ma majątku i rodziny.
Margrabia zamyślił się i nic nie odpowiedział.
— Nie odpowiada mi pan margrabia? — szeptał Emanuel — nie chce mnie pan martwić odmową? na którą niestety jestem przygotowany zupełnie. — Moje nadzieje były szalone, nieprawda? Niegodnym jestem posiadania takiego skarbu? — Panna Joanna odrzuci moję prośbę... a może już jest zaręczoną z kim innym! — Ah! panie margrabio, zlituj cię nad moją męczarnią. — Odpowiedz mi otwarcie, błagam cię o to, ja zniosę wszystko...
— Ani jedna z pańskich obaw nie jest uzasadnioną... — odpowiedział Gaston z uśmiechem — i naprzód podaj mi pan rękę, bo, że jesteś człowiekiem zasługującym na szacunek — jestem bardzo z poznania naszego szczęśliwy.
— Co?... — wykrzyknął Emanuel przechodząc z rozpaczy do najwyższej radości — czy to prawda? czy to możebne panie margrabio? czy mogę mieć nadzieję? czy pan nie odrzuca mojej prośby?...
— Galopujesz kochany panie — przerwał Gaston z nowym uśmiechem.
— Więc się omyliłem? — zapytał blednąc młodzieniec — więc źle sobie wytłomaczyłem łaskawe słowa pańskie?
— Wcale nie... Cenię bardzo pański dzielny charakter i postanowienie, i nie myślę odrzucać prośby; córka moja przybrana nie jest bynajmniej zaręczoną i mogę nawet zapewnić pana, że jej serce jest zupełnie wolne...
— O! co za szczęście!... — wykrzyknął mimowoli Emanuel.
— Ale — ciągnął dalej margrabia — rozumiesz pan, że ja sam nie mogę decydować za nią...
— Rozumiem to doskonale panie margrabio.
— Za nic na świecie nie zmuszałbym też mojej córki przybranej do małżeństwa.
— I ma pan najzupełniejszą racyę, panie margrabio.
— Od pana zatem zależy podobać się pannie i być przez nią przyjętym.
— Czyż ja to potrafię kiedy?
— Dla czegóżby nie?
— Ja się znam doskonale... — Nie ma we mnie nic takiego, coby mogło ująć młodą panienkę,
— Że nadtoś pan skromny, drogi panie!...
— O nie, nie! już sama moja nieśmiałość, nie pozwoli mi się przedstawić korzystnie.
— Nie wierz pan temu, młode panny, są bardzo pobłażliwe dla nieśmiałości którą powoduje miłość.
— To takie trudne — mówił Emanuel — takie trudne położenie, chcieć się wyróżnić w pośród tego tłumu i szmeru salonowego.
— No, to też nie w salonach będziesz pan widywał Joasię.
— A gdzie?...
— Tutaj... — Otwieram od dzisiaj dom mój dla pana i zaraz przedstawię pana mojej żonie.
— Ah! panie margrabio — wykrzyknął Emanuel z najwyższą radością — pańska dobroć zawstydza mnie i upokarza. Oh! jakąż wdzięczność panu winienem?...
Gaston przerwał to podziękowanie pociągnięciem za dzwonek.
Nadbiegł służący.
— Powiadom panią margrabinę, że życzę sobie przedstawić jej kogoś — powiedział pan Castella do służącego — i zapytaj, czy będzie łaskawą zejść do salonu.
Służący skłonił się i wyszedł, a za chwilę powrócił z odpowiedzią.
— Pani margrabina, za parę minut będzie w salonie.
Blanka rzeczywiście nie dała czekać na siebie.
Emanuel Enjalbert przedstawił się margrabinie, ale naturalnie, nie było żadnej wzmianki ani o celu wizyty, ani o Joasi.
Po kilku chwilach, nieśmiały kochanek powstał i pożegnał się z gospodarzami.
Pan Castella odprowadził go aż do bramy, gdzie czekał najęty powóz.
— Więc panie margrabio, pan naprawdę... pozwala mi bywać w swoim domu?...
— Ależ proszę cię o to, kochany panie.
— A kiedy mogę przyjechać?
— Kiedy się panu żywnie podoba.
— No więc zaraz jutro?
— Niechajże będzie jutro!
— I zobaczę pannę Joannę?...
— Naturalnie, że ją pan zobaczysz...
Emanuel Enjalbert, chwycił rękę margrabiego i uścisnął serdecznie, a z wielkiego wzruszenia nie mógł przemówić ani słowa.
Wsiadł do powozu i z sercem przepełnionem radością powrócił do Paryża.
Margrabina czekała na powrót męża na peronie.
— Co to za młody człowiek?... — zapytała — dla czego mi go przedstawiłeś?...
— Ciekawą jesteś się dowiedzieć?... — rzekł z uśmiechem Gaston.
— Nawet bardzo jestem ciekawą — przyznaję.
— Nie powiem ci dopóty, dopóki ty mi nie powiesz — jak ci się podobał ten młodzieniec?...
— Widocznie dobrze jest wychowany, chociaż trochę nieśmiały...
— A twarz — a postawa?...
— Bardzo przystojny i dystyngowany — szczególniej ma spojrzenie pełne szczerości.
— Więc zrobił na tobie przyjemne wrażenie?...
— Bez wątpienia.
— No, kochana Blanko, to cieszy mnie to bardzo...
— Powiedz że jednak nakoniec, po co te wszystkie pytania,
— To nowy pretendent i przyszły mąż zapewne...
— Dla Joasi? — wykrzyknęła margrabina...
Gaston zaczął się śmiać.
— Zdaje mi się... — że tylko Joasia jest tutaj na wydaniu.
— No to — wołała Blanka — opowiedz mi prędko, coście ze sobą rozmawiali?... Czekam z niecierpliwością.
— Opowiadanie będzie bardzo krótkie i bardzo proste a nie wątpię, że cię ucieszy.
I Gaston opowiedział co do słowa rozmowę swoję z Emanuelem Enjalbert.
— Musisz być zadowoloną nieprawdaż? twoje marzenie się ziściło, Joasia jest kochaną dla niej samej.
— Zapewne — odpowiedziała z pewną oziębłością Blanka — ten młodzieniec zdaje mi się zasługiwać na wielki szacunek i przywiązanie.
— Mówisz coś o tem bardzo chłodno, bez zwykłego uniesienia!...
— Bo mój zachwyt ma pewne granice.
— Nie rozumiem. Myślałem, że cię to nad wszelki wyraz ucieszy...
— Nie ma znowu z czego cieszyć się aż tak bardzo. Nie przeczę, że pan Enjalbert zasługuje na szacunek, że jest najzacniejszym człowiekiem, ale ja o innej marzyłam karyerze dla naszej córeczki.
— Dziwna to rzecz doprawdy!... Cóż więc masz do zarzucenia memu kandydatowi?...
— O! mam zarzutów co niemiara.
— Naprzykład?...
— Naprzód, że nie jest szlachcicem.
— A!... tak?.. — rzekł Gaston z uśmiechem — aleć i ta nasza kochana Joasia nie urodziła się na stopniach tronu!
— Jej piękność powinna ją uczynić królową...
— Zapewne jednak trudno ci będzie odnależć jakie wakujące berło...
Cóż dalej?...
— Pozycya tego młodego człowieka, zdaje mi się bardzo skromną.
— Ja znajduję, że jest bardzo honorową.
— Żona ekspedytora, nie może mieć żadnego znaczenia w świecie...
— Żona uczciwego człowieka znaczy zawsze bardzo dużo.
— Pan Enjalbert nie posiada majątku.
— Ma około dziesięciu tysięcy liwrów renty, wliczając w to i pensyę... Posag, jaki damy Joannie, wyniesie około tego. Zdaje mi się otóż, że młode stadło mające dwadzieścia tysięcy franków do wydania w ciągu roku, nie będzie tak bardzo godnem pożałowania.
— Ty masz zawsze odpowiedź na wszystko.
— Bo rozsądnie patrzę na rzeczy.
— Nie będę ci wcale się sprzeciwiać, ale czy Joasia pokocha tego pana?...
— To już inna znowu całkiem kwestya, tę już sama ona będzie decydować.
— Spodziewam się, że nie będziesz jej namawiał?
— Wcale nie.
— A cóż jej powiesz:
— Nic.
— Jakto?
— Chcę aby zobaczyła kilka razy pena Enjalberta, zanim się dowie że prosi on o jej rękę. — Tu nieświadomość zamiarów pretendenta, pozwoli jej lepiej go ocenić.
— Pochwalam cię zupełnie w tym względzie... Kiedyż przyjedzie ten pan?
— Jutro. — Ja zaraz każę zaprzęgać i pojadę do Paryża — Muszę się o niego wywiedzieć, muszę sprawdzić to wszystko co mi opowiedział o sobie i o swojej rodzinie.
— Czy mu więc nie dowierzasz?
— Myślę że mówił najszczerszą; prawdę, ale w takich okolicznościach ostrożność nigdy nie zawadzi.
— Cóż potem?
— Reszta już do niego należy, niechaj się sam stara o zdobycie serca panny!... A teraz kochana Blanko ucałuj mnie, bo idę się ubierać i jadę. — Może niepowrócę tak wcześnie... nie obawiajcie się i nie czekajcie na mnie.
Gaston przypomniał sobie, że często grywał w karty z baronem B... szefem ministeryum marynarki.
Ta okoliczność uprościła mu bardzo jego zamiary.
Kazał stangretowi zawieźć się do ministeryum na ulicę Royale.
Posłał swoję kartę baronowi i został natychmiast przyjętym.
W kliku słowach wytłomaczył cel swoich odwiedzin.
— Nie mogłeś pan lepiej trafić, — odpowiedział szef wydziału, — znam osobiście pana Emanuela Enjalbert, znam także jego pozycyę i stosunki rodzinne, opowiem panu wszystko co tylko wiem.
Rezultat rozmowy barona z Gastonem, przekonał tego ostatniego, że wszystko co mówił Emanuel było najzupełniejszą prawdą.
Szef wydziału zakończył rzecz temi słowy:
— Zapewniam pana, że młody człowiek, o jakim mowa, posiada dzielne serce, wzniosłą duszę i świetne wykształcenie. Posiada słowem wszystkie zalety do uszczęśliwienia kobiety i gdyby którykolwiek ojciec dorosłej panny zasięgał mojej rady, odpowiedziałbym bez wahania: Oddaj mu swoję córkę!..
Pan Castella podziękował baronowi i bardzo uszczęśliwiony powracał do Auteuil.
— Muszę sobie, — myślał podczas drogi, — oddać sprawiedliwość, — że ani na chwilę nie podejrzewałem Emanuela, że poznałem w nim odrazu najuczciwszego człowieka...
Nazajutrz po południu, wielbiciel panny Joanny, skorzystał z pozwolenia i przyjechał do Folie-Normand.
Margrabia, margrabina i przybrana ich córka przechadzali się po parku.
Lokaj wskazał gościowi w którą stronę ma się udać aby na skręcie spotkać się z gospodarstwem.
Gaston żywo postąpił naprzeciw przybyłego i uprzejmie przywitał.
Emanuel czerwony jak pąs, skłonił się paniom dosyć zręcznie.
— Mam nadzieję, — odezwała się Blanka po chwilowej rozmowie — mam nadzieję, że jeżeli pan ma czas wolny, to pozostanie u nas na obiedzie...
Emanuel skwapliwie przyjął to niespodziewane zaproszenie, Joasia zapytywała się siebie z niemałem zdziwieniem, kto może być ten nieznajomy, którego tak wyjątkowo grzecznie przyjmują...
Po godzinnej przechadzce, Blanka z sierotą powróciły do mieszkania.
Gaston poprowadził gościa w górną część parku, zkąd był prześliczny widok.
— Kto jest ten młody człowiek? — zapytała Joasia, gdy się trochę oddaliły z Blanką.
— Nie poznajesz go?
— A czy ja go znałam kiedy?
— Przecie to jeden z twoich tancerzy z zeszłej zimy...
— Może być... — odpowiedziała młoda panna zupełnie obojętnie, — może być...
— Przypominasz go sobie teraz? — powtórzyła Blanka.
— Nie... Musiałam go zapewne widzieć, ale nie zwracałam nań uwagi.
— W takim razie nie zauważyłaś wcale jak wygląda — czy np. ładny czy brzydki?...
— Trudno by mi było, przyznaję, odpowiedzieć na to, bo znajduję że wszyscy mężczyźni są do siebie podobni.
— To nie wróży zatem nic dobrego dla zakochanego młodzieńca, — pomyślała Blanka. — Jakże zdoła zwalczyć tę pogardę dumnej duszy?.. Jak przełamie lody tego drzemiącego jeszcze serca.
∗
∗ ∗ |
Upłynął tydzień.
Emanuel Enjalbert stawiał się w Auteuil z punktualnością dokładnego zegarka.
Cały dzień zajęty w biurze, wieczorem przepędzał w Folie-Normand.
Trochę już ośmielony, przedstawiał się takim jakim był rzeczywiście, to jest rozmownym, przyjemnym a nawet dowcipnym bardzo.
Młoda panna z wielką ochotą prowadziła z nim rozmowę, grywali z sobą razem, byli nawet dosyć poufale za sobą, ale nic nie zdradzało tego rozkosznego wzruszenia i tego pomieszania, jakie dają się uczuwać mimowoli, gdy serce dziewicze silniej po raz pierwszy zabije.
Takie położenie stawało się dla Emanuela nieznośnem.
Miłość jego wzmagała się codzień a on nie wiedział dotąd czy może mieć jakąkolwiek nadzieję.
— Niepewność zabija mnie! — rzekł pewnego razu do Gastona. — Na Boga niechaj się to raz już skończy!
— Joasia odpowie jutro, zapewniam pana, — odrzekł margrabia poważnie.