Margrabina Castella/Część druga/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
Pretendent.

Wysłuchawszy tak otwartego i tak szczerego wyznania, Gaston uczuł się żywo wzruszonym.
Co za różnica pomiędzy łowcami posagowymi, a tym szczerze zakochanym, który ośmielił się odezwać wtedy dopiero, gdy się dowiedział, że Joasia nie ma majątku i rodziny.
Margrabia zamyślił się i nic nie odpowiedział.
— Nie odpowiada mi pan margrabia? — szeptał Emanuel — nie chce mnie pan martwić odmową? na którą niestety jestem przygotowany zupełnie. — Moje nadzieje były szalone, nieprawda? Niegodnym jestem posiadania takiego skarbu? — Panna Joanna odrzuci moję prośbę... a może już jest zaręczoną z kim innym! — Ah! panie margrabio, zlituj cię nad moją męczarnią. — Odpowiedz mi otwarcie, błagam cię o to, ja zniosę wszystko...
— Ani jedna z pańskich obaw nie jest uzasadnioną... — odpowiedział Gaston z uśmiechem — i naprzód podaj mi pan rękę, bo, że jesteś człowiekiem zasługującym na szacunek — jestem bardzo z poznania naszego szczęśliwy.
— Co?... — wykrzyknął Emanuel przechodząc z rozpaczy do najwyższej radości — czy to prawda? czy to możebne panie margrabio? czy mogę mieć nadzieję? czy pan nie odrzuca mojej prośby?...
— Galopujesz kochany panie — przerwał Gaston z nowym uśmiechem.
— Więc się omyliłem? — zapytał blednąc młodzieniec — więc źle sobie wytłomaczyłem łaskawe słowa pańskie?
— Wcale nie... Cenię bardzo pański dzielny charakter i postanowienie, i nie myślę odrzucać prośby; córka moja przybrana nie jest bynajmniej zaręczoną i mogę nawet zapewnić pana, że jej serce jest zupełnie wolne...
— O! co za szczęście!... — wykrzyknął mimowoli Emanuel.
— Ale — ciągnął dalej margrabia — rozumiesz pan, że ja sam nie mogę decydować za nią...
— Rozumiem to doskonale panie margrabio.
— Za nic na świecie nie zmuszałbym też mojej córki przybranej do małżeństwa.
— I ma pan najzupełniejszą racyę, panie margrabio.
— Od pana zatem zależy podobać się pannie i być przez nią przyjętym.
— Czyż ja to potrafię kiedy?
— Dla czegóżby nie?
— Ja się znam doskonale... — Nie ma we mnie nic takiego, coby mogło ująć młodą panienkę,
— Że nadtoś pan skromny, drogi panie!...
— O nie, nie! już sama moja nieśmiałość, nie pozwoli mi się przedstawić korzystnie.
— Nie wierz pan temu, młode panny, są bardzo pobłażliwe dla nieśmiałości którą powoduje miłość.
— To takie trudne — mówił Emanuel — takie trudne położenie, chcieć się wyróżnić w pośród tego tłumu i szmeru salonowego.
— No, to też nie w salonach będziesz pan widywał Joasię.
— A gdzie?...
— Tutaj... — Otwieram od dzisiaj dom mój dla pana i zaraz przedstawię pana mojej żonie.
— Ah! panie margrabio — wykrzyknął Emanuel z najwyższą radością — pańska dobroć zawstydza mnie i upokarza. Oh! jakąż wdzięczność panu winienem?...
Gaston przerwał to podziękowanie pociągnięciem za dzwonek.
Nadbiegł służący.
— Powiadom panią margrabinę, że życzę sobie przedstawić jej kogoś — powiedział pan Castella do służącego — i zapytaj, czy będzie łaskawą zejść do salonu.
Służący skłonił się i wyszedł, a za chwilę powrócił z odpowiedzią.
— Pani margrabina, za parę minut będzie w salonie.
Blanka rzeczywiście nie dała czekać na siebie.
Emanuel Enjalbert przedstawił się margrabinie, ale naturalnie, nie było żadnej wzmianki ani o celu wizyty, ani o Joasi.
Po kilku chwilach, nieśmiały kochanek powstał i pożegnał się z gospodarzami.
Pan Castella odprowadził go aż do bramy, gdzie czekał najęty powóz.
— Więc panie margrabio, pan naprawdę... pozwala mi bywać w swoim domu?...
— Ależ proszę cię o to, kochany panie.
— A kiedy mogę przyjechać?
— Kiedy się panu żywnie podoba.
— No więc zaraz jutro?
— Niechajże będzie jutro!
— I zobaczę pannę Joannę?...
— Naturalnie, że ją pan zobaczysz...
Emanuel Enjalbert, chwycił rękę margrabiego i uścisnął serdecznie, a z wielkiego wzruszenia nie mógł przemówić ani słowa.
Wsiadł do powozu i z sercem przepełnionem radością powrócił do Paryża.
Margrabina czekała na powrót męża na peronie.
— Co to za młody człowiek?... — zapytała — dla czego mi go przedstawiłeś?...
— Ciekawą jesteś się dowiedzieć?... — rzekł z uśmiechem Gaston.
— Nawet bardzo jestem ciekawą — przyznaję.
— Nie powiem ci dopóty, dopóki ty mi nie powiesz — jak ci się podobał ten młodzieniec?...
— Widocznie dobrze jest wychowany, chociaż trochę nieśmiały...
— A twarz — a postawa?...
— Bardzo przystojny i dystyngowany — szczególniej ma spojrzenie pełne szczerości.
— Więc zrobił na tobie przyjemne wrażenie?...
— Bez wątpienia.
— No, kochana Blanko, to cieszy mnie to bardzo...
— Powiedz że jednak nakoniec, po co te wszystkie pytania,
— To nowy pretendent i przyszły mąż zapewne...
— Dla Joasi? — wykrzyknęła margrabina...
Gaston zaczął się śmiać.
— Zdaje mi się... — że tylko Joasia jest tutaj na wydaniu.
— No to — wołała Blanka — opowiedz mi prędko, coście ze sobą rozmawiali?... Czekam z niecierpliwością.
— Opowiadanie będzie bardzo krótkie i bardzo proste a nie wątpię, że cię ucieszy.
I Gaston opowiedział co do słowa rozmowę swoję z Emanuelem Enjalbert.
— Musisz być zadowoloną nieprawdaż? twoje marzenie się ziściło, Joasia jest kochaną dla niej samej.
— Zapewne — odpowiedziała z pewną oziębłością Blanka — ten młodzieniec zdaje mi się zasługiwać na wielki szacunek i przywiązanie.
— Mówisz coś o tem bardzo chłodno, bez zwykłego uniesienia!...
— Bo mój zachwyt ma pewne granice.
— Nie rozumiem. Myślałem, że cię to nad wszelki wyraz ucieszy...
— Nie ma znowu z czego cieszyć się aż tak bardzo. Nie przeczę, że pan Enjalbert zasługuje na szacunek, że jest najzacniejszym człowiekiem, ale ja o innej marzyłam karyerze dla naszej córeczki.
— Dziwna to rzecz doprawdy!... Cóż więc masz do zarzucenia memu kandydatowi?...
— O! mam zarzutów co niemiara.
— Naprzykład?...
— Naprzód, że nie jest szlachcicem.
— A!... tak?.. — rzekł Gaston z uśmiechem — aleć i ta nasza kochana Joasia nie urodziła się na stopniach tronu!
— Jej piękność powinna ją uczynić królową...
— Zapewne jednak trudno ci będzie odnależć jakie wakujące berło... Cóż dalej?...
— Pozycya tego młodego człowieka, zdaje mi się bardzo skromną.
— Ja znajduję, że jest bardzo honorową.
— Żona ekspedytora, nie może mieć żadnego znaczenia w świecie...
— Żona uczciwego człowieka znaczy zawsze bardzo dużo.
— Pan Enjalbert nie posiada majątku.
— Ma około dziesięciu tysięcy liwrów renty, wliczając w to i pensyę... Posag, jaki damy Joannie, wyniesie około tego. Zdaje mi się otóż, że młode stadło mające dwadzieścia tysięcy franków do wydania w ciągu roku, nie będzie tak bardzo godnem pożałowania.
— Ty masz zawsze odpowiedź na wszystko.
— Bo rozsądnie patrzę na rzeczy.
— Nie będę ci wcale się sprzeciwiać, ale czy Joasia pokocha tego pana?...
— To już inna znowu całkiem kwestya, tę już sama ona będzie decydować.
— Spodziewam się, że nie będziesz jej namawiał?
— Wcale nie.
— A cóż jej powiesz:
— Nic.
— Jakto?
— Chcę aby zobaczyła kilka razy pena Enjalberta, zanim się dowie że prosi on o jej rękę. — Tu nieświadomość zamiarów pretendenta, pozwoli jej lepiej go ocenić.
— Pochwalam cię zupełnie w tym względzie... Kiedyż przyjedzie ten pan?
— Jutro. — Ja zaraz każę zaprzęgać i pojadę do Paryża — Muszę się o niego wywiedzieć, muszę sprawdzić to wszystko co mi opowiedział o sobie i o swojej rodzinie.
— Czy mu więc nie dowierzasz?
— Myślę że mówił najszczerszą; prawdę, ale w takich okolicznościach ostrożność nigdy nie zawadzi.
— Cóż potem?
— Reszta już do niego należy, niechaj się sam stara o zdobycie serca panny!... A teraz kochana Blanko ucałuj mnie, bo idę się ubierać i jadę. — Może niepowrócę tak wcześnie... nie obawiajcie się i nie czekajcie na mnie.
Gaston przypomniał sobie, że często grywał w karty z baronem B... szefem ministeryum marynarki.
Ta okoliczność uprościła mu bardzo jego zamiary.
Kazał stangretowi zawieźć się do ministeryum na ulicę Royale.
Posłał swoję kartę baronowi i został natychmiast przyjętym.
W kliku słowach wytłomaczył cel swoich odwiedzin.
— Nie mogłeś pan lepiej trafić, — odpowiedział szef wydziału, — znam osobiście pana Emanuela Enjalbert, znam także jego pozycyę i stosunki rodzinne, opowiem panu wszystko co tylko wiem.
Rezultat rozmowy barona z Gastonem, przekonał tego ostatniego, że wszystko co mówił Emanuel było najzupełniejszą prawdą.
Szef wydziału zakończył rzecz temi słowy:
— Zapewniam pana, że młody człowiek, o jakim mowa, posiada dzielne serce, wzniosłą duszę i świetne wykształcenie. Posiada słowem wszystkie zalety do uszczęśliwienia kobiety i gdyby którykolwiek ojciec dorosłej panny zasięgał mojej rady, odpowiedziałbym bez wahania: Oddaj mu swoję córkę!..
Pan Castella podziękował baronowi i bardzo uszczęśliwiony powracał do Auteuil.
— Muszę sobie, — myślał podczas drogi, — oddać sprawiedliwość, — że ani na chwilę nie podejrzewałem Emanuela, że poznałem w nim odrazu najuczciwszego człowieka...
Nazajutrz po południu, wielbiciel panny Joanny, skorzystał z pozwolenia i przyjechał do Folie-Normand.
Margrabia, margrabina i przybrana ich córka przechadzali się po parku.
Lokaj wskazał gościowi w którą stronę ma się udać aby na skręcie spotkać się z gospodarstwem.
Gaston żywo postąpił naprzeciw przybyłego i uprzejmie przywitał.
Emanuel czerwony jak pąs, skłonił się paniom dosyć zręcznie.
— Mam nadzieję, — odezwała się Blanka po chwilowej rozmowie — mam nadzieję, że jeżeli pan ma czas wolny, to pozostanie u nas na obiedzie...
Emanuel skwapliwie przyjął to niespodziewane zaproszenie, Joasia zapytywała się siebie z niemałem zdziwieniem, kto może być ten nieznajomy, którego tak wyjątkowo grzecznie przyjmują...
Po godzinnej przechadzce, Blanka z sierotą powróciły do mieszkania.
Gaston poprowadził gościa w górną część parku, zkąd był prześliczny widok.
— Kto jest ten młody człowiek? — zapytała Joasia, gdy się trochę oddaliły z Blanką.
— Nie poznajesz go?
— A czy ja go znałam kiedy?
— Przecie to jeden z twoich tancerzy z zeszłej zimy...
— Może być... — odpowiedziała młoda panna zupełnie obojętnie, — może być...
— Przypominasz go sobie teraz? — powtórzyła Blanka.
— Nie... Musiałam go zapewne widzieć, ale nie zwracałam nań uwagi.
— W takim razie nie zauważyłaś wcale jak wygląda — czy np. ładny czy brzydki?...
— Trudno by mi było, przyznaję, odpowiedzieć na to, bo znajduję że wszyscy mężczyźni są do siebie podobni.
— To nie wróży zatem nic dobrego dla zakochanego młodzieńca, — pomyślała Blanka. — Jakże zdoła zwalczyć tę pogardę dumnej duszy?.. Jak przełamie lody tego drzemiącego jeszcze serca.


∗             ∗

Upłynął tydzień.
Emanuel Enjalbert stawiał się w Auteuil z punktualnością dokładnego zegarka.
Cały dzień zajęty w biurze, wieczorem przepędzał w Folie-Normand.
Trochę już ośmielony, przedstawiał się takim jakim był rzeczywiście, to jest rozmownym, przyjemnym a nawet dowcipnym bardzo.
Młoda panna z wielką ochotą prowadziła z nim rozmowę, grywali z sobą razem, byli nawet dosyć poufale za sobą, ale nic nie zdradzało tego rozkosznego wzruszenia i tego pomieszania, jakie dają się uczuwać mimowoli, gdy serce dziewicze silniej po raz pierwszy zabije.
Takie położenie stawało się dla Emanuela nieznośnem.
Miłość jego wzmagała się codzień a on nie wiedział dotąd czy może mieć jakąkolwiek nadzieję.
— Niepewność zabija mnie! — rzekł pewnego razu do Gastona. — Na Boga niechaj się to raz już skończy!
— Joasia odpowie jutro, zapewniam pana, — odrzekł margrabia poważnie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.