Margrabina Castella/Część druga/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
Wielka komedyantka.

Niepodobna prawie opisać naszym czytelnikom wrażenia jakiego doznał Gaston, w chwili gdy zatrzymał w swoich objęciach zemdloną Joasię.
— Co robić? — zapytywał się siebie i tracił zupełnie głowę — co robić i jak ją do przytomności powrócić?...
Musimy przyznać na jego pochwałę, że w pierwszej chwili miał zamiar chwalebny, że chciał zanieść ten drogi ciężar do domu, opowiedzieć Blance o wszystkiem co zaszło i powierzyć ją jej staraniom.
Ale człowiek jest zwykle największym dla siebie wrogiem. Rzadko kiedy w trudnych okolicznościach postępuje rozsądnie i zawsze prawie ulega złemu instynktowi.
Gaston dał nowy dowód tej prawdzie, nie poszedł za pierwszem dobrem natchnieniem.
— Po co bezpotrzebnie niepokoić Blankę?... Po co ją martwić? — myślał sobie. — Najlepiej niechaj nic o tem nie wie. Czyż mam prawo zdradzić nawet przed własną żoną zaufanie Joasi? Czyż mam prawo rozgłaszać tajemnicę, co się przypadkowo z serca wydarła?
O dwadzieścia kroków od miejsca omdlenia wychowanki, znajdowała się grota malowniczo ułożona z kamieni, do której wejście zasłaniały bluszcze prawie zupełnie.
Tuż obok, wąziutki strumyk płynął wśród kamieni, w miniaturowych kaskadach.
Gaston zaniósł Joasię do groty i położył na ławeczce z murawy, miękkiej jak dywan.
Wyszedł następnie, zmoczył chustkę w przezroczystej jak kryształ wodzie i powróciwszy obłożył czoło i skronie zemdlonej.
Joanna pomyślała wtedy że już nie ma potrzeby przedłużać omdlenia, które niech nam wolno będzie powiedzieć, odegrała po mistrzowsku.
Powracanie do przytomności było arcydziełem skończonem.
Żadna artystka w świecie nie zdobyłaby się na nic podobnego.
Najprzód poruszyła się wolniutko, jakby wstrząśnięta całem ciałem.
Potem usta wyszeptały złamanym głosem słowa jakieś niezrozumiałe, bez związku. Nareszcie zadrżała, otworzyła oczy i zobaczyła pochylonego nad sobą Gastona.
Przesunęła ręką po czole, jak gdyby chciała zebrać myśli i zasłoniła twarz zawstydzona, jakby chciała uniknąć wzroku margrabi.
— O! Boże... Boże!... więc ja wypowiedziałam! — jęknęła.
— Żałujesz tego droga Joasiu? — pytał czule Gaston.
— Żałuję... bardzo żałuję, bo powinna byłam umrzeć raczej aniżeli wydać swój sekret.
— O tej tajemnicy nikt się nie dowie!... czy mi nie ufasz drogie dziecko?
— Ufam ci więcej jak samej sobie. Ty taki dobry, szlachetny! — któżby ci mógł nie zaufać?... Ja się tylko wzgardy twojej obawiam... bo wtedy wszystko by dla mnie było stracone.
— Wzgardy?... co ty mówisz kochane dziecko! — wykrzyknął margrabia. — Czy mnie masz za ślepego!... za głupca! — Czyż nie jesteś czystą jak anioł!.. czyż nie walczyłaś całą siłą przeciwko miłości, która mimo twej woli owładnęła twoje serce? — Czyż nie domagałaś się przed chwilą, ażeby ci pozwolić opuścić nasz dom i ukryć się przed światem?... Czyż można walczyć energiczniej i szlachetniej? Czyż można posunąć poświęcenie po nad chęć dobrowolnego skazania się Joasiu? Litować może można by się było nad tobą, ale potępiać nigdy!..
Oczy młodej dziewczyny zajaśniały radością.
— Oh! bądź błogosławiony! — szepnęła — bądź błogosławiony Gastonie!... Nie tylko nie potępiasz mnie... ale mnie w moich własnych oczach podnosisz!... Pojmuję ze słów twoich, iż wierzysz że można zbłądzić niewinnie... — Pojmuję to i wiem, że dzięki tobie, otrzymam teraz to co uważam za największe szczęście dla siebie... że wysłuchasz mojej prośby i pozwolisz mi się oddalić...
— Oddalić się!... — powtórzył Gaston z prawdziwem osłupieniem — czyż byś jeszcze o opuszczeniu nas myślała?...
— Teraz więcej, jak kiedykolwiek...
— Ależ to niepodobna!...
— Tak być koniecznie musi...
— Nie licz na to Joasiu, ja nie zgodzę się na to nigdy!... — Ten dom może ci być lepszem od klasztoru schronieniem... — Czas jest najlepszym lekarzem, on cię ukoi zupełnie, on ci pozwoli zapomnieć o tym, który twoim być nie może...
Nadeszła stanowcza chwila.
Joasia zrozumiała to doskonałe i z tym talentem jakiego dała już dowody, odwróciła wolno głowę i głosem urywanym, złamanym, jak gdyby każde słowo paliło jej usta, mówiła ze łzami w oczach:
— Zapomnieć powiadasz — nie — nie mogłabym i nie chciałabym zapomnieć, — dopóki tylko będę tu pozostawała!... Gastonie pozwól mi się oddalić a właściwie wypędź mnie ztąd, bo obecność moja jest hańbą dla mnie, zniewagą dla mojej opiekunki, dla tego anioła, któremu wszystko jestem winną. — Gastonie, ja się staję nikczemną i podłą!... Kochałam Blankę nad życie, a teraz sama nie wiem, kocham ją czy nienawidzę! — Błogosławiłam ją, a teraz przeklinam... — Niegdyś była dla mnie matką... siostrą.... przyjaciołką!.. dzisiaj jest mą rywalką!... — Boję się sama siebie, bo jestem szaloną! — Gastonie wypędź mnie ztąd, zlituj się nademną!...
— Wielki Boże, co ja słyszę?... czego ja się dowiaduję?... — mówił do siebie margrabia. — Mnie ona, mnie tak kocha?...
Przekonawszy się o tem, uczuł ogromną trwogę ale i dumę zarazem.
— Wypędź mnie... wypędź mnie!... — powtarzała Joanna głosem coraz słabszym. — Męki, jakie mnie czekają, przechodzą moje siły.
Młoda kobieta rzeczywiście zdawała się bardzo osłabioną.
Padła na kolana zanosząc się od płaczu, głowa opadła jej na piersi, a rozwinięte włosy zakryły ją jak woalem.
Gaston czuł, że mu serce bije gwałtownie, doznawał zawrotu niby człowiek pochylony nad przepaścią.
Krew jak rozpalona lawa krążyła mu po żyłach.
Szatan szeptał mu do ucha.
— Patrz co miłość dla ciebie zrobiła z tej pięknej istoty, z tego dziecka niewinnego! — Wobec takiej miłości, przywiązanie Blanki nie jestże zimnem jak lód?... Blanka kocha cię z obowiązku... Miłość jej jest przyzwyczajeniem... Joasia cię kocha nad wszystko.. i pomimo wszystkiego... Ta miłość napewno ją zabije! — Czyż ona temu winna? czyż była się oprzeć w stanie?... Nie ulitujesz się nad nią?
Anioł ze swej strony, szeptał tym czasem pocichutku:
— Bądź ostrożnym! Bóg przeklnie tę miłość świętokradzką. — Do Blanki należy życie twoje... przy Blance jest twoje szczęście...
Ale Gaston nie słuchał dobrego głosu anioła... duma coraz bardziej go upajała i oślepiała.
Nic nie widział nie słyszał, tylko tę czarującą syrenę, klęczącą u nóg jego, zapłakaną i złamaną.
Poczuł nareszcie, że jest zwyciężonym.
Zapomniał na chwilę o przeszłości... zapomniał o Blance, którą przed godziną kochał samą jednę tylko.
Teraz zdawało mu się, że kocha po raz pierwszy.
— Joanno, Joasiu kochana — wołał — błagam cię, uspokój się i powstań...
Młoda dziewczyna nie poruszyła się i pozostała w pociągającej postawie pokutującej Magdaleny.
Gaston pochylił się ku niej i podniósł...
Poczuł jak delikatne ciałko drżało przy jego dotknięciu.
— Joanno — mówił Gaston wzruszony — ty nie odjedziesz?... ty nawet żartem nie wspomnisz o tem więcej?..
— Teraz kiedy wiesz już o wszystkiem, czyż mogę pozostać tutaj?
— Ja tego chcę koniecznie.
— Dla czego mnie zatrzymujesz?...
— Bo jesteś światłem mojem i radością moją... bo bez ciebie żyć bym nie mógł... bo ja cię... kocham Joasiu...
Młoda dziewczyna odskoczyła gwałtownie, odrzuciła gęste promienie włosów zasłaniających jej twarz i utkwiła w oczach margrabi magnetyczne spojrzenie.
—Ty mnie kochasz?... — zawołała — ty mnie kochasz?.. ale nie tak jak się kocha siostrę lub córkę?
— Kocham cię całą duszą! kocham cię całą miłością moją!...
— Czy to prawda Gastonie?... czy to podobna?... Boże! czy to podobna?
— Przysięgam ci, że mówię prawdę!...
— Jeżeli to mówisz przez litość tylko, to zaklinam cię — cofnij te słowa, — Byłaby to litość okrutna! zabiło by mnie rozczarowanie...
— Joasiu! spojrzyj mi w oczy... Joasiu połóż rękę na moim sercu, a nie będziesz o prawdzie słów moich wątpiła.
— O! oddałabym życie, żeby ci uwierzyć, ale nie mogę...
— Po co to zwątpienie, które doprowadza mnie do rozpaczy?...
— Bo rzeczywistość przemawia przeciwko tobie.
— Rzeczywistość?...
— Tak... rzeczywistość! — Przyszedłeś tutaj przed chwilą, nie po to przecie, abyś mi mówił o miłości! — ale po to, żebyś mnie namówił do przyjęcia męża, którego mi sam wybrałeś...
— Prawda, ale czegóż to dowodzi?
— Tego, że mnie nie kochasz.. — Nie oddaje się tej, którą się kocha!...
— A ja cię kochałem jednakże — tylko byłem ślepy... tylko nie umiałem zrozumieć sam siebie... Twoja obecność mieszała mnie, dźwięki twojego głosu były dla mnie muzyką... smuciłem się, gdy cię nie było. Jakaś próżnia otaczała mnie wtedy do okoła, zdawało mi się, że słońce nie świeciło wtedy tak jasno! — Oczekiwałem cię i spodziewałem się ciebie! — Światło i radość wracały mi z tobą! — Wszystko to było miłością- miłością nieskończoną — a nie wiedzącą o swojem istnieniu!... — Teraz czytam jasno w mojem sercu... Teraz wszystko rozumiem! — Ty jesteś moją... a ja należę do ciebie! — Wszelkie wahanie ustać powinno wobec takiego uczucia!... Szczęście uśmiechnęło się do nas. — Ja ciebie kocham Joasiu, ty kochaj mnie także!
Kończąc namiętny wylew słów, Gaston pochwycił młodą dziewczynę i przycisnął do serca.
Joasia niby na wpół nieprzytomna, nie wyrywała się z namiętnych uścisków.
Ale podczas kiedy usta wydawały rozkoszne niby westchnienia, kiedy umierające niby oczy, jakby nie patrzały wcale, w duchu zimna, tryumfująca mówiła sobie:
— Nakoniec dokazałam swego! — Nic mi nie zdoła odebrać już teraz Gastona! — Blanka ustąpi — a ją zostanę margrabiną!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.