Margrabina Castella/Część druga/XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.
Różne zdarzenia.

Stara margrabina postąpiła z nadzwyczajną godnością, ale i z nadzwyczajną zarazem niezręcznością.
Nie rozumiała, że morały musiały jak najgorzej wpłynąć na oszołomionego człowieka.
Mężczyzna zwykle zresztą ulega prośbom, ale staje się nieubłaganym, gdy mu się coś narzuca, gdy mu się rozkazuje jak ma postępować.
I w dojrzałym wieku i nawet w starości — człowiek pod pewnemi względami pozostaje zawsze dzieckiem.
Czem więcej potrzebowałby opieki, tembardziej się z pod niej wyłamuje.
Wobec łez i błagań matki, byłby może Gaston zmiękł i ustąpił, ale groźbą pokonać się nie pozwolił,
Zresztą Gaston tak był zakochany w Joannie, że nic w świecie nie zdołałoby go było oderwać od zwodniczej syreny.
Margrabina Castella nie byłaby prawdopodobnie nic w żadnym razie wskórała u syna.
Gaston, miotany łatwym do zrozumienia niepokojem, oddalił się do swych apartamentów, ale ani pomyślał o położeniu się w łóżko.
Całą resztę nocy przepędził na chodzeniu dużemi krokami tam i napowrót po swej sypialni, niby zamknięty w klatce zwierz dziki.
Blanka i Joanna walczyły zawzięcie w jego duszy.
Miłość ścierała się z okrutnemi wyrzutami sumienia!...
Chwilami brały górę wyrzuty — chwilami małżonka wybijała się po nad kochankę, ale porywy prawości i rozsądku nie trwały długo, występna miłość pochłaniała i duszę i umysł Gastona.
Bardzo rano wyszedł Gaston, aby się dowiedzieć, co się dzieje z Blanką.
Panna służąca pozostawiona umyślnie w salonie, zastąpiła mu drogę oświadczając, że pani margrabina-mata kazała go prosić, aby nie wchodził do pokoju żony.
— Pani młodsza śpi, — dodała, — i mógłby pan ją przebudzić.
Gorączka i maligna trwała noc całą bez przerwy, teraz od godziny ustała, ale przyszło straszne osłabienie...
Gaston oddalił, się nie powiedziawszy ani słowa.
O dziesiątej jak zwykle podano śniadanie.
Usiadł sam jeden do stołu, ale nie dotknął niczego. Wypił tylko szklankę herbaty.
Gdy miał wychodzić z sali jadalnej, spostrzegł przez okno lekarza domowego, jednego z najlepszych doktorów paryzkich.
Spostrzegł go, ale nie śmiał mu się pokazać, wyszedł więc do ogrodu aby czekać gdy będzie powracał, aby spotkać się niby przypadkowo.
Odpowiedzi doktora były zaspakajające.
— Stan młodej kobiety był istotnie niebezpiecznym, ale nie był znów rozpaczliwym.
Jeżeli mózg nie zostanie zaatakowanym, to w przeciągu tygodnia, margrabina będzie mogła powrócić do zdrowia.
— Zresztą panie margrabio — dodał doktór — będę przyjeżdzał codziennie, a jeżeliby zaszło coś nadzwyczajnego, proszę mnie natychmiast o tem uwiadomić.
Uspokojony rozmową, bo dałby połowę życia za wyzdrowienie Blanki, Gaston odłożył na bok wyrzuty sumienia...
Myślał już tylko o Joannie.
Kazał zaprządz do powozu i pojechał do Paryża, zatrzymał się na Przedmieściu św. Honorego, wysiadł, odesłał powóz i przebył pieszo niewielką przestrzeń dzielącą go od hotelu d’Albion.
Zastał Joannę bardzo bladą i zmienioną.
— Co ci jest? — zapytał.
— Sama nie wiem, zaraz po twojem odejściu, opanowała mnie jakaś, boleść, jakiś smutek nieprzezwyciężony, jakieś coś, czego nie doświadczałam nigdy, zaczęłam płakać, i przepłakałam noc całą?...
— Droga Joanno, pocóż te łzy i ten smutek?...
— Nie wiem, ale to złe jakieś za-| pewne przeczucie. Zdaje mi się, że jakieś wielkie nieszczęście zawisło po nad nami.
— Cóż znowu za nieszczęście mogło by nas dosięgnąć, jeżeli się kochamy i należymy do siebie?
— To prawda mój przyjacielu, a jednakże jest coś, do czego nie mogłabym nigdy zniżyć mojej dumy.
— Cóż to takiego?...
— Wstyd.
— Wstyd powiadasz? — A czegóż, Boże wielki, czegóż byś się ty miała wstydzić? W całem życiu twojem nie masz nic nagannego.
— Dziwnie się zaślepiasz Gastonie! Toż ta nasza miłość przecie, jest miłością na wskróś występną.
— Wcale nie... — jesteśmy zupełnie czyści:. — Prawda, ale nikt w to nieuwierzy. Dla całego Świata jestem poprostu twoją kochanką.
— Co cię może obchodzić opinia świata?...
— Nie wiele mnie obchodzi, to prawda, ale jedno co chciałabym choćby życiem swojem okupić, to niesprawiedliwość względem jedynej osoby, jakiej się dopuściłam mimowoli... — O! Blanko Castella!...
— Joanno, zaklinam cię, nie wspominaj mi o mojej żonie!
— Dla czego? Przeciwnie, pragnę ciągle mówić o niej, bo ona ma prawo uważać się za zdradzoną, bo ona ma prawo przeklinać mnie, bo za wszystko dobre jakie mi wyświadczyła, odpłaciłam się jej nikczemnie. Chciałabym paść przed nią na kolana i oblewając jej nogi mojemi łzami, błagać o przebaczenie.
Ona mnie przeklina, nieprawda? ona uważa mnie za podłą? Cóż ci mówiła o mnie? Powiedz mi mój Gastonie, ja chcę wiedzieć wszystko koniecznie.
— Blanka ani nie wymówiła twojego imienia, mruknął Gaston.
— Niepodobna.
— Przysięgam ci że to prawda!
— Niepodobna mi uwierzyć, ażeby Blanka po tem co zaszło wczoraj, nie mówiła wcale o mnie.
— Niestety! biedna Blanka, nie może w tej chwili mówić o nikim.
— Czy chora? krzyknęła, zrozpaczona niby Joanna.
— Tak... bardzo chora.
— W niebezpieczeństwie może?
— Nie... niema niebezpieczeństwa, a prawdopodobnie i niebędzie...
Joanna biła się w piersi z rozpaczą.
— Oh! — mówiła z płaczem — jestem przeklętą! — Sprowadzam nieszczęście na tych którzy mnie kochają! Ty mnie oszukujesz... Blanka jest straconą, ja jej nie przeżyję... — Jeżeli umrze, ja pójdę za nią do grobu! Kiedy mnie zobaczy obok siebie pod ziemią, uwierzy żem ja jej nie zdradziła...
Gaston usiłował uspokoić Joannę, lecz tem trudniej mu to przychodziło, że jej boleść była najczystszą komedyą, że ją musiała zatem odgrywać do końca.
Czyniło to rendez-vous bardzo smutnem. Gaston też nie długo bawił, a schodząc ze schodów powtarzał sobie, iż Joanna to prawdziwy anioł z nieba, że nikt w świecie nie jest tak szczerze jak ona przywiązany do Blanki!...
Komedyantka pozostawszy samą, zatarła ręce, oczy jej zajaśniały dziką radością, a szczególny uśmiech ukazał się na różowych usteczkach.
— Cios doskonale został wymierzony! — mówiła sobie. — Pani margrabina Castella ugodzona w samo serce, odstąpi mi miejsca, — widzę że godzina ślubu mojego nadchodzi...


∗             ∗

Gaston nie mógł pozwolić, ażeby Joanna pozostawała dłużej w skromnym hotelu olbrzymiego grodu.
Takie pomieszczenie nie było dla kobiety przezeń ukochanej.
To też reszte dnia poświęcił za poszukiwania apartamentu na bulwarze Magdaleny i znalazł czego szukał, prześliczną antresolę złożoną z pięciu pokoi świeżo odnowionych.
Kazał sprowadzić natychmiast tapicera, poinformował go co i jak ma być zrobione i obiecał zdwoić zapłatę, jeżeli wszystko gotowe będzie na wieczór.
Dnia następnego, apartament umeblowany został czarująco i gotów był na przyjęcie gości.
Tapicer dotrzymał słowa.
Paryż to cudowne zaprawdę miasto!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.