Margrabina Castella/Część trzecia/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ I.
Jaskółki z mostu d’Arcole.

Wdowa Damirau.

Sześć lat upłynęło od wypadków w drugiej części opowiedzianych.
Pewnego pięknego wieczora sierpniowego, mały powozik zaprzężony w dzielnego konia angielskiego, zatrzymał się przed jednym z hoteli Garnies, najarystokratyczniejszym na ulicy Magdaleny. Hotele czyli raczej domy z mieszkaniami umeblowanemi, przy ulicy dopiero co wymienionej położone, cieszą się, albo raczej cieszyły się niezmiernie liczną klijentelą.
Składały się na nią bogate rodziny prowincyonalne, ekscentryczni anglicy o kieszeniach grubo wypchanych banknotami i milionerowie amerykańscy.
Hotelowi Louvre, a szczególniej Wielkiemu hotelowi z bulwaru Kapucynów, temu istnemu Leviatanowi paryzkiemu, hotele garnies — zadały jak wiadomo cios okropny i niepowetowany, w epoce jednak, do której czytelników naszych przenosimy, jeszcze ich wcale nie było.
Powróćmy atoli do małego powoziku, który się zatrzymał przed hotelem Wilson.
Młody człowiek dystyngowany, elegancki i bardzo przystojny, ze wstążeczką kolorową w dziurce od surduta, wysiadł z powoziku, przeszedł bramę i wszedł do kantoru, czyli do noszącego zwykle taką nazwę, małego saloniku, w którym znajduje się zawsze właściciel lub administrator zakładu.
Kobieta w pewnym wieku, widocznie ongi bardzo ładna i usiłująca ładną być i teraz jeszcze, kobieta, w stroju jaskrawym, mocno uwydatniającym dojrzałe jej wdzięki, siedziała sama jedna, rozparta na dużej kozecie i przerzucała z pewnem roztargnieniem jakiś dziennik mód, ilustrowany.
Kobieta ta, albo raczej dama ta, była dyrektorką hotelu Wilson.
Nazywała się pani Damirau.
Była wdową po szefie wydziału w ministeryum skarbu, któremu niestety... przyczyniała ogromne swego czasu zgryzoty...
Nieboszczyk Damirau, rozweselał codziennie kolegów swych i podwładnych, opowiadaniami różnych scen ze swego pożycia małżeńskiego, tak, że w końcu przezwano go w ministeryum Grzegorzem Dandin i nigdy nie nazywano inaczej.
Nie przeszkadzało to wcale, aby zawsze jeszcze piękna Eleonora, nie miała być wdową niepocieszoną...
Są przecie podobne kobiety... — ba! jest ich nawet dość na świecie.
Po skończonej żałobie, pani Damirau, której środki bardziej niż skromne, nie pozwalały na na stroje, postanowiła zająć się przemysłem jakim...
Potrzebowała atoli zajęcia, któreby dawało dobre dochody i odpowiadało jej przyzwyczajeniom...
Szukała długo, ale nic się odpowiedniego nie trafiało.
Przyszło jej nareszcie na myśl, zostać właścicielką jakiego porządnego hotelu, w jakiej porządnej dzielnicy.
Niemała liczba przygasłych gwiazd paryzkich, oddawała się podobnym zajęciom.
Pani Damirau, zaczęła szukać i znalazła sobie hotel Wilson, którego właściciel dorobiwszy się fortunki , chciał się wycofać z interesu.
Hotel Wilson podobał się jej niezmiernie i byłaby chętnie zaraz skończyła z właścicielem, ażeby nazajutrz wejść już w posiadanie, ale była jedna okoliczność, która powstrzymywała ją od tego.
Okoliczność ta jedna i jedyna, była jednak nadzwyczaj ważną...
Ażeby zostać właścicielką hotelu, potrzeba było złożyć od razu dosyć znaczną sumę, a nadto mieć jeszcze pewien zasób na prowadzenie interesu...
Pani Dumirau, posiadała zaledwie czwartą część kwoty wymaganej.
Co zrobić, ażeby usunąć tę fatalną przeszkodę?...
Pani Damirau przyszła myśl do głowy genialna.
Dopóki żył pan Damirau piękna Eleonora, chociaż bardzo podobna do lwicy paryzkiej w sztuce Emila Augiera, dała dowody delikatności, która jej prawdziwy zaszczyt czyniła.
Nie tylko, że nigdy nic nie żądała, ale nic nigdy nie przyjmowała od swoich adoratorów...
Miałaby sobie najmniejszy prezent, za uchybienie godności kobiecej i miłości własnej.
— Kwiatów i cukierków, możecie znosić wiele wam się żywnie podoba — mówiła — ale więcej nic a nic...
Naturalnie, że to postępowanie tak wyjątkowe w Paryżu, zjednało jej szacunek wielbicieli!
Pozostali oni dobremi jej przyjaciołmi, lubo panowanie jej minęło.
Otóż jaka myśl przyszła pani Damirau do głowy.
Jako wdowa, postanowiła udać się teraz do tych panów, przedstawić im interes i prosić, ażeby jej przyszli z pomocą... przez nabycie udziałów...
Ex-przyjaciele pani Damirau, byli po większej części ludźmi z wyższego towarzystwa i bardzo bogatymi.
Chętnie się zgodzili na propozycyę pani Eleonory i każdy zapisał się na listę udziałową, stosownie do chęci i możności.
Kiedy wdowa się obliczyła, spostrzegła, że nietylko zdobyła możność nabycia zakładu, ale, że pozostawała jej daleko jeszcze znaczniejsza suma, aniżeli ta, jaka koniecznie potrzebną była.
Cały zresztą interes w najzupełniejszym był porządku.
Wdowa aktem notaryalnym zabezpieczyła prawa współwłaścicieli, a że prowadziła rzecz umiejętnie, hotel cieszył się tem samem, a bodaj lepszem nawet niż dawniej powodzeniem i wspólnicy najregularniej odbierali procenty od wkładów.
Młody ów elegancki człowiek udekorowany wstążeczką, któregośmy widzieli wysiadającego z powozu, był jednym z dawniejszych ulubieńców wdówki...
Przedstawialiśmy wam już tego młodzieńca, w pierwszej części opowiadania, w krześle teatru Varieté i w loży margrabiny Joanny Castella.
Był to hrabia Raul de Credencé.
Kiedy się otworzyły szklane drzwi kantoru, pani Damirau położyła dziennik na kolanach i wolno podniosła głowę.
Ale zaledwie spojrzała na wchodzącego... twarz jej zajaśniała radością.
Krzyknęła ździwiona, podskoczyła pomimo okazałej tuszy, jakby piłka elastyczna i z trudnością zdawała się powstrzymywać od rzucenia się przybyłemu na szyję.
Powstrzymała się atoli i poprzestała na podaniu mu ręki i głosem drżącym ze wzruszenia przemówiła:
— O! kochany hrabio, jakże jestem szczęśliwą, żeś przypomniał sobie o mnie, żeś przyszedł mnie odwiedzić!...
Czy ta radość miała oznaczać, iż hrabia był kiedyś wyjątkowo przez nią lubionym?...
Wcale nie...
Pani Damirau nie kochała Raula ani więcej ani mniej niż jego poprzedników i następców...
Każdego z dawnych znajomych witała z jednaką sympatyą.
Wszyscy ex-kochankowie zajmowali jedno i to samo miejsce na jej hipotece sercowej.
Gość odpowiedział na powitanie, przeciągłem uściśnieniem drżących rączek wdówki.
— Zawsześ jest prześliczną Eleonoro!... — rzekł.
— Czy naprawdę? — odrzekła robiąc zalotną minkę.
— Słowo honoru... Piękniejszaś bodaj jak kiedyś!...
— A z ciebie kochany hrabio zawsze po dawnemu galant!...
— Jestem zawsze szczerym Eleonoro o czem wiesz doskonale!... Twoje lustro zresztą, codzień cię o prawdzie słów moich zapewnia i potrzebaby być dobrze ślepym, aby tego nie widzieć...
Wdowa zadowolona i dumna, usiadła znowu na kozecie.
— Kochana Eleonoro, — zapytał hrabia, — jakże ci idzie interes?...
— Jak najlepiej.
— Jesteś więc zadowoloną?...
— Byłabym bardzo niewdzięczną, gdybym mówiła inaczej...
— Zdobędziesz zatem niezadługo z jakie sto tysięcy dochodu!...
— Ależ!... kochany hrabio, nie mam wcale takich wygórowanych nadziei. Sto tysięcy liwrów dochodu!... Wielki Boże, a cóż jabym z tem robiła?... Dosyć dla mnie dwadzieścia pięć, a jeżeli nie zajdzie jaka nieprzewidziana katastrofa, zdobędę je w ciągu jakich lat dziesięciu...
— Widzisz kochanko — co to jednak za szczęście, że ten poczciwy Damirau pozostawił cię wdową w kwiecie wieku!...
— O! to prawda, że poczciwina opuścił mnie w samą porę... — odpowiedziała naiwnie, pulchna damulka. — Ale... nie ma się czemu dziwić, zawsze był dla mnie taki dobry, zawsze kochał mnie bardzo i nie pominął żadnej nigdy sposobności, aby mi dać tego dowód...
— Ten dowód ostatni jest szczególniej wymowny... — zauważył z uśmiechem hrabia.
— Tak... ale dosyć już o mnie... — odezwała się wdowa wpatrzona czule w hrabiego. — Powiedz mi teraz co o sobie kochany Raulu... Kopę lat cię nie widziałam!... — Nie było cię chyba w Paryżu?...
— Tak...
— Gdzież przebywałeś?
— Podróżowałem po świecie...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.