Margrabina Castella/Część trzecia/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Jakże długo podróżowałeś?... — ciągnęła pani Damirau.
— Nie byłem rok z górą we Francyi.
— Rok?... wielki Boże!... a toż to wieki całe!... Kiedy powróciłeś nareszcie?...
— Zaledwie dziesięć dni temu!...
— I zaraz pomyślałeś o przywitaniu dawnej swojej przyjaciołki, o przywitaniu swojej zawsze ci jednakowo wiernej Eleonory... O! mój prześliczny Raulu, bo tak cię kiedyś nazywałam, wszak prawda?... jakże to uprzejmie z twojej strony!... jak to ładnie!... jak to istotnie ładnie!... Doprawdy gotowam się rozpłakać ze wzruszenia!...
I wyciągnęła z kieszeni batystową chusteczkę oszytą koronkami, a mocno wyperfumowaną.
Uśmiech ironiczny trochę ukazał się na ustach hrabiego.
— Moja piękno przyjaciółko, — rzekł, — uspokój no się z łaski swojej, bo muszę przyznać, że nie w porę jest całkiem to twoje wzruszenie.
— Nie w porę powiadasz?...
— Ależ tak moja duszko...
— Dla czego?...
— Bo pomimo wielkiej przyjemności, jaką w twojem towarzystwie znajduję, — dziś przybyłem z interesem tylko...
— O cóż ci idzie?...
— Chciałbym wynająć apartament w twoim domu...
— Wybornie.
— Masz jaki wolny?...
— Dla ciebie i twoich przyjaciół, zawsze musi być wolny.
— Jak to rozumiesz?...
— Najprościej w świecie... W razie gdyby cały dom był zajęty, od piwnic aż do strychu — wybieraj co chcesz... a ja postaram się opróżnić zaraz mieszkanie wybrane...
— Nieskończenie byłbym ci wdzięczny za to, kochana Eleonoro. ale może w tej chwili nie będzie potrzeba uciekać się do takiej ostateczności...
— Może i nie — chyba gdybyś potrzebował wielkiego bardzo lokalu!...
— Nie, nie, potrzebuję tylko salonu, sali jadalnej, pokoju sypialnego i gabinetu toaletowego.
— Mam właśnie takie mieszkanko na drugiem piętrze, prześlicznie umeblowane, prawdziwe pieścidełko. Wolne jest od dwóch dni dopiero...
— A to wybornie!...
— Czy chcesz zobaczyć?...
— Nie ma potrzeby, skoro powiadasz że ładnie urządzone to...
— Urządzone prześlicznie — ja się znam przecie na tem.
— Miałaś zawsze gust wyborny...
— Więc kochany hrabio zatrzymasz ten spartament?...
— Koniecznie...
— Od jutra może już być do twojej dyspozycyi...
— To bardzo dobrze.
— Kiedyż przyjeżdża ten jakiś twój przyjaciel?...
Hrabia roześmiał się serdecznie.
— Moim przyjacielem... — odpowiedział — jest pewna bardzo piękna dama...
Wdowa przygryzła wargi i uśmiechnęła się także.
— Domyślałam się tego, hrabia Credencé, dziś jak dawniej, to jest jak zawsze, myśli o jednem tylko.
— U kobietkach pięknych i młodych, możesz śmiało dodać kochana Eleonoro, bo sama wiesz coś o tem przecie...
Komplement rozpromienił na nowo twarz wdówki.
— Więc istotnie młoda i piękna?...
— Młoda i nadzwyczajnie piękna... odpowiedział hrabia.
—Jesteś więc w niej zakochany zapewne?...
— A to mi się podoba!... Cóż to, czy chcesz żebym cię wtajemniczał w moje życie prywatne?... To wcale niedyskretne pytanie.
— Tembardziej niedyskretne, że uwagi na nicby się nie przydały... odrzekła Eleonora z westchnieniem. — Twoja miłość to płomień słomiany co raptem błyska, ale i gaśnie od razu... Ja i o tem wiem coś także przecie.
Ale to nie do mnie należy... Kiedyż przyjedzie ta pani? i sama czy w twoim towarzystwie?...
— Zapewne pomogę jej w zainstalowaniu.
— Czy przywiezie ze sobą służbę?...
— Nie, i bardzo byłbym ci wdzięcznym, gdybyś jej nastręczyła jaką odpowiednią pannę służącą.
— Chętnie podejmuję się tego... Ale wiesz kochany hrabio, że będę musiała zapisać nazwisko tej damy na listę moich lokatorów... Wymagają tego przepisy policyjne, od których nie można się uchronić...
— To najmniejsza — a mogę nawet teraz zaraz formalność tę uskutecznić.
Wdowa wzięła ołówek i kawałek papieru.
— Twoja przyszła lokatorka to pani margrabina Castella... — ciągnął hrabia.
— Ho! ho!... — mruknęła pani Damirau, — dystyngowana jakaś dama!...
— Wielka dama — i bardzo w dodatku bogata...
— Młoda, piękna, bogata i w dodatku margrabina!... O! są więc szczęśliwe kobiety!... Tej do zupełnego szczęścia, potrzeba by tego tylko, ażeby została wdową.
— W takim razie nic jej nie brakuje.
— Więc to wdowa?.. — wykrzyknęła pani Damirau.
— Wdowa.
— A kiedyż jej mąż umarł?
— Zaledwie kilka tygodni temu.
— Tak niedawno?
— Tak niestety.
— Czy kochała tego męża?
Hrabia parsknął śmiechem.
— Pytasz się mnie czy go kochała? — wątpię bardzo kochana Eleonoro.
— Ah!... bo zapewne... — rzekła żywo wdowa, ale nie dokończyła.
— Tak właśnie „dla tego że” — dodał pan Credencé, śmiejąc się coraz bardziej — przyczyna wydaje mi się bardzo prawdopodobna...
— Właśnie, że się mylisz.
— Ale! ba..: — Ależ tak mój Boże... — Ja hrabio, kochałam szczerze mojego męża, kochałam szczerze poczciwego Damirau, świeć Panie jego duszy... oczy mi poczerwieniały od płaczu po jego śmierci, a jednakże nie przeszkadzało mi to...
— Wiem... wiem... — przerwał pan de Credencé żywo, — aleć serce córek Ewy, to otchłań prawdziwa... Dla czegóżby pan Castella nie miał być równie opłakiwany przez pozostałą wdowę?...
Na tem skończył nasz pan hrabia rozmowę i wyszedł pożegnawszy uprzejmie piękną Eleonorę.
Na trzeci dzień, około dziewiątej wieczorem, powóz jego zamiast zatrzymać się przed hotelem, wjechał odrazu w bramę.
Wtoczyły się za nim dwa fiakry obładowane walizami i pudłami.
Hrabia wyskoczył z powozu i podał rękę młodej damie, w czarnym kostyumie podróżnym.
Gęsty woal zapuszczony na twarz nie pozwalał dojrzeć jej rysów, co wielce zmartwiło Eleonorę, zmuszoną odłożyć zaspokojenie swej ciekawości do dnia następnego,
Podczas kiedy pan de Credencé prowadził do mieszkania Joannę, — bo ona to właśnie była — pani Damirau rozpoczęła badanie stangretów.
— Zkąd przyjechaliście?...
— Z kolei północnej.
— A ta dama, czy razem z bagażami przyjechała?...
— Tak jest obywatelko; ale ten młody pan co na nią czekał, wsiadł z nią w tej chwili do powozu, a komisyonerowi polecił zająć się bagażami.
— Więc ona przyjechała z zagranicy, — pomyślała sobie pani Damirau, — i jest naprawdę w żałobie. Czyżby to była w samej rzeczy wdowa i czyżby to była prawdziwa margrabina?...
Pozostawmy Eleonorę a sami udajemy się na drugie piętro, do apartamentu, do którego pan Credencé poprowadził Joannę.
Pani Damirau, prawdziwa mieszczanka i wdowa po szefie biura w ministeryum skarbu, nie miała pojęcia o tem, na czem się zasądzało prawdziwie eleganckie umeblowanie.
Mówiła z jak najgłębszem przekonaniem, że apartament jest urządzony prześlicznie...
I nie myliła się wcale...
Było tu rzeczywiście ładnie, ale najzupełniej pospolicie.
Pełno złota, pełno materyi, pełno luster i dywanów, wszystko to piękne i drogie nawet, jak zwykle w salonie wzbogaconego przemysłowca, bankiera czy agenta giełdowego, ale gustu, ale jakiegoś pięknego obrazu, jakiejś grupy ze starej serwskiej porcelany, jakiego wazonu chińskiego, na próżno byś tu szukał.
O tem co uprzyjemnia życie, co jest prawdziwą ozdobą mieszkania, o tem nie myślano tu wcale.
Hrabia de Credencé, wprowadził Joannę do istnego gniazdka bankierskiego.
Przestąpiwszy próg, wyjęła ona popier jakiś z portmonetki i podała hrabiemu.
— Mój drogi Raulu, oto lista moich bagaży... bądź łaskaw każ to wszystko poznosić do przedpokoju.
— Zaraz się zajmę — odpowiedział pan de Credencé i wyszedł.
Margrabina udała się do pokoju sypialnego a hrabia pilnował aby ustawiano walizy w należytym porządku.
Zajęło mu to z kwadrans czasu.
Miał już akurat powrócić do Joanny, gdy ukazała się pani Damirau i zapytała z uszanowaniem:
— Czy pani będzie jeść obiad?...
— Będzie, — odpowiedział Credencé.
— O której godzinie mamy podać?
— Jak tylko będzie gotów...
— Czy pani jeść będzie sama?...
— Nie.. proszę o dwa nakrycia...
— Bardzo dobrze panie hrabio, za godzinę będzie podane.
Pan de Credencé wszedł do pokoju sypialnego.