Margrabina Castella/Część trzecia/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Joanna zrzuciła okrycie podróżne, rzuciła się na nizką kanapkę, zdjęła kapelusz i gęsty woal.
Była bardzo bladą ale zawsze zachwycająco piękną — była piękniejszą może teraz niż wtedy, gdy swoją piekielną kokieteryą usidlała serce Gastona i śmierć Blanki spowodowała.
Nie zdawała się starszą ani o jeden dzień nawet, zdawała się tylko bardziej rozwiniętą w szczegółach — była niby statua Wenery, którą mistrz rzeźbiarz wykończył ostatecznie!...
Miała pozór w tej chwili bardzo zamyślonej i smutnej.
Lekka fałda rysowała się na czole a sinawa obwódka okrążała oczy,
Z wyraźnem roztargnieniem podała hrabiemu rękę w rękawiczce jeszcze i starała się uśmiechnąć, nie mogła jednak przezwyciężyć zasępionego wyrazu twarzy.
— Joanno — odezwał się hrabia po chwilowem milczeniu — niepokoisz mnie doprawdy — przestraszasz mnie prawie...
— Niepokoję cię?... przestraszam?... — powtórzyła młoda kobieta ździwiona.
— Na seryo...
— A to dla czego?
— Ten smutek widocznie musi mieć jakąś przyczynę... — Czyżbyś mnie już nie kochała?...
Margrabina wzruszyła ramionami i nic nie odpowiedziała,.
— Czy żałujesz tak swego męża?... — pytał dalej pan de Credencé.
Joanna wzruszyła znowu ramionami i roześmiała się głośno.
— No nakoniec, musi ci coś chyba dolegać... Powiedzże mi co ci jest?...
— Szczególni wy jesteście mężczyźni, nie domyślacie się nigdy niczego! Jestem okrutnie zmęczona i to wszystko...
— I nic więcej?...
— Daję słowo.
Hrabia potrząsnął głową.
— Nie wierzysz?... — zapytała Joanna.
— Przyznaję się, że nie zupełnie ci wierzę... — Zmęczenie powiadasz?... — Zkąd-że znowu!... — Zanadto cię znam kochana Joanno, ażebym nie odgadł, iż chcesz coś ukryć przedemną!... — Znużenie fizyczne, nie męczy cię tak znów bardzo. Czyż nie widziałem cię przebiegającą po piętnaście mil konno, a potem zaraz ubierającą się na bal i tańczącą do dnia białego... Ty masz żelazne nerwy margrabino, zmęczenie przesuwa się po tobie, jak kropla rosy po listku...
— Być może, ale do czego to prowadzisz?...
— Do tego, że w twoim życiu jest jakaś tajemnica.
— A gdyby i tak było?...
— Tak jest napewno i nie zapieraj się napróżno!... — O!... wiem bardzo dobrze, że masz prawo zachowywać swoje tajemnice, istnieją jednakże pomiędzy nami takie zażyłe stosunki...
— Stosunki miłości, nieprawda?... — przerwała Joanna ze źle ukrytą ironią.
— I krwi... — dodał poważnie hrabia.
Joanna bardziej pobladła,.
— No i cóż dalej? — pytała głosem wyzywającym prawie. — Nie wiedziałam, że krew przelana uczyniła mniej twoją poddaną...
— Bynajmniej, ale dowodzi, że w każdej rzeczy możesz ślepo mi zaufać i że cię nie zdradzę nigdy... Zaufajże mi więc i pozwól mi podzielać ze sobą twój smutek...
— Na co mam powierzać ci zmartwienie, któremu pomódz nie masz możności.
— Nie ma na świecie zmartwienia, na którebym nie znalazł lekarstwa... Opowiedz mi tylko o co chodzi...
— Życzysz sobie tego?...
— Proszę cię o to bardzo...
— No to..
Joanna miała się odezwać, ale wejście lokaja w czarnym fraku i białym krawacie, z serwetą na ręku, oznajmiającego że podano do stołu, zatrzymało jej wyrazy na ustach.
Kucharz hotelu Wilson, dowiedziawszy się że ma podawać obiad dla takich dystyngowanych osób jak margrabina i hrabia, uniósł się honorem i przyrządził świetne menu.
Joanna, jak o tem wiedzą nasi czytelnicy, urodzoną była na prawdziwą kapłankę siedmiu grzechów głównych, była więc naturalnie i łakomą — a że pan de Credencé lubił również zjeść sobie dobrze, jedli więc nie żałując sobie, przyczem wcale także nie żałując, popijali Burgunda i Bordoaux.
Joanna podczas uczty, zdawała się zapominać zupełnie o swojem zmartwieniu, hrabia ze swej strony nie miał także jakoś wielkiej ochoty słuchać, zwierzeń towarzyszki...
Zresztą ciągła prawie obecność służby, nie pozwalała na żadne poufniejsze rozmowy...
Nareszcie obiad się skończył i podano czarną kawę.
Joanna zapijała ją z gustem prawdziwym.
Wyraz twarzy zmieniła teraz zupełnie, zmarszczka na czole zniknęła.
Hrabia odprowadził ją do sypialnego pokoju, gdzie znowu zajęła miejsce na kozecie a sam usiadł naprzeciw niej.
— Teraz porozmawiajmy — rzekł.