Margrabina Castella/Część trzecia/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Porozmawiajmy, skoro sobie tego życzysz, kochany Raulu — odpowiedziała Joanna. — Czy trochę wcześniej, czy trochę później, zmuszoną będę zaspokoić twoję ciekawość, najlepiej więc zaraz to uczynić!
— Niemyśl tylko droga margrabino — nie myśl tylko, że to prosta ciekawość — bo to raczej współczucie naturalne i głębokie. Pragnę jeżeli to w mojej mocy, zaradzić złemu.
Joanna wstrząsnęła głową.
— Nie! — powiedziała — ani ty ani nikt nie może naprawić ciosu, jaki we mnie uderzył...
— Kto to wie?...
— Aż nadto jestem tego pewną niestety!..
— Powiedz no tylko, a zobaczymy. Ja jestem bardzo wpływowym, mogę zrobić bardzo dużo.
— Nie podejmujesz się jednak czynienia cudów...
— Kto to wie — odpowiedział ze śmiechem — nie znasz mojej potęgi...
— Wiem — ciągnęła margrabina — że jesteś moim przyjacielem...
— Bodaj nawet więcej trochę... — szeptał pan Credencé, ściskając rękę Joanny.
— Z tego tytułu... odczuwasz moje zgryzoty...
— Podzielam je całem sercem...
— Współczucie i sympatya przyjaciela sprawiają ulgę!... To rzecz dowiedziona...
— Słucham cię z najżywszą uwagą...
— Nie zadziwisz się bardzo, gdy ci powiem, że moje małżeństwo z margrabią Castella, nie było małżeństwem z miłości...
— Domyślałem się tego, chociaż co prawda biedny Gaston był bardzo przyjemnym człowiekiem, był bardzo odpowiednim na męża.
— Przyznam się, że nie oczekiwałam tej pochwały z ust twoich...
— Ależ... mój Boże... dla czegóż nie miałbym oddać mu sprawiedliwości... zwłaszcza teraz?... — Mógł narzekać na mnie to prawda, ale ja nie miałem do niego urazy...
— Uczucie to przynosi ci zaszczyt! — odparła Joanna z ironją — kto wie, może dojdziesz do tego, iż będziesz żałował margrabi?
— O co to, to wcale nie, moja droga, chociażby dla tej tylko przyczyny, że gdyby żył, to mnie z pewnością nie byłoby dziś przy tobie.
Joanna nic na to nie odpowiedziała a po chwili zaczęła znowu.
— Kiedy poślubiłam Gastona Castella, byłam jeszcze dzieckiem prawie, on zaś był już wdowcem wtedy...
— Czy ładną była pierwsza małżonka?... — wtrącił hrabia.
— Znałam ją bardzo mało, utrzymywano jednak, że się odznaczała wyjątkową urodą... Od roku już nie żyła, kiedy mi przedstawiono margrabiego...
— I od pierwszego wejrzenia zakochał się szalenie?... — dodał Credencé z uśmiechem.
— Tak jest... szalenie — a mnie tak się nie podobał, iż wahałam się bardzo... Oświadczył że sobie życie odbierze, jeżeli dostanie odpowiedź odmowną...
— A ty, ponieważ miałaś serduszko niezmiernie czułe, ulitowałaś się nad nim?...
— Może że i tak było — chociaż była i inna jeszcze przyczyna...
— Bodaj że się jej domyślam...
— Bardzo to łatwe do odgadnięcia... Ujęło mnie piękne nazwisko i ogromny majątek...
— Żadna z cór Ewy nie postąpiłaby inaczej...
— Żadna... przynajmniej w moim położeniu. Należałam do rodziny uczciwej wprawdzie, ale mieszczańskiej tylko. Ojciec mój był urzędnikiem na dworze królewskim... majątek posiadał bardzo skromny... wszystkiego jakieś sto tysięcy franków... W takich warunkach nie mogłam chyba patrzeć zbyt wysoko...
— Nie było żadnej ku temu przyczyny...
— Jakto?... bez urodzenia i majątku?..
— A cóż to znaczy, twoja nadzwyczajna uroda dawała ci prawo do najwyższych godności.
— Być może, poprzestałam jednak że na tytule margrabiny i stu tysiącach liwrów renty.
— Dla innej byłoby to bardzo dużo, dla ciebie bardzo niewiele...
— Daj pokój pochlebstwom!... Krótko mówiąc, zostałam margrabiną Castella... — Mąż mój chciał zrobić znaczny zapis na rzecz moją w kontrakcie ślubnym...
— Było to bardzo rozumnie i bardzo sprawiedliwie z jego strony.
— Dziś i ja tak samo o tem myślę, ale wtedy byłam dzieckiem, a w dodatku dzieckiem o wygórowanej ambicyi. Nie chciałam się zgodzić na wspaniałomyślną ofiarność margrabiego...
W podobnych okolicznościach, pozwól sobie powiedzieć kochana Joanno, był to tylko dobrowolny przecie układ, który zabezpieczając interesa żony, nie ubliżał jej ambicji.
— Masz najzupełniejszą racyę, ale nie rozumiałam się wtedy na interesach... — Byłam sierotą, mój opiekun zaś myślał o wszystkiem, byle nie o pilnowaniu moich interesów... — Umieszczono więc ostatecznie w kontrakcie, że wnoszę tytułem posagu dwakroć sto tysięcy franków wszystkiego.
— O!... kochana Joanno, przewiduję jakąś katastrofę!...
— Przewidywania twoje nie dosięgną rzeczywistości!... — Przyszłość nie obchodziła mnie wcale... — Mówiłam sobie: — mąż mój jest milionerem, więc ja jestem milionerką i uważałam w głupiej swojej naiwności, iż cały jego majątek do mnie należy.
— Naiwność zawsze gubi kobiety!... — odezwał się poważnie hrabia!...
Joanna ciągnęła dalej:
— Po ślubie, margrabia Castella, nie czuł się tak szczęśliwym jak się był tego spodziewał... Są ludzie tak wybredni, że ich zadowolić niepodobna...
— O cóż właściwie chodziło margrabiemu?...
— Czy ja wiem? On sam zresztą dobrze chyba tego nie wiedział? Może marzył o jakim poemacie miłosnym, w którym zimna moja natura, nie pozwoliła mi odegrać takiej roli jak pragnął.
— Przypomina to bajkę o psie, co dla cienia porzucił zdobycz...
Margrabia był prawdziwym waryatem, kiedy gonił za marami posiadając najrozkoszniejszą rzeczywistość!...
— Po bardzo krótkim przeciągu czasu — ciągnęła dalej młoda kobieta — waryactwo mojego męża — stało się poprostu nieznośnem.
— To jest, że stał się zazdrosnym?
— Właśnie...
— Założyłbym się, że bez przyczyny?
I wygrałbyś stanowczo zakład.
— Powiem, aby być zupełnie szczerze może margrabia miał mi do zarzucenia, trochę niewinnej kokieteryi.
— Kokieterya nie jest przecie żadną zbrodnią... — to konieczne dopełnienie pięknej kobiety... — Cóż kwiat winien jest temu, że rozlewa zapach do koła?... Kobieta piękna ma prawo zbierania należnych jej hołdów.
— Dziękuję... prawdziwie pełna galanteryi konkluzya — na nieszczęście pan Castella całkiem był innego zdania. — Wszelkiemi sposobami chciałam go przekonać, że się niesłusznie uprzedza, ale nie na wiele się to przydało.
— Cóż utrzymywał margrabia?...
— Upierał się przy swoich podejrzeniach coraz bardziej i w końcu, stał się dla mnie tyranem.
— O! mężowie — mężowie!... cóż to za rasa ohydna!...
— Dobrze mówisz kochany hrabio! — mężowie są z pewnością najgorszemi stworzeniami pod słońcem!... — Pan Castella nie ustępował im w niczem... — Wywiózł mnie z Paryża i zaczął obwozić po świecie.
— Pytam się, jak podobne nadużycia mogą być tolerowane w naszym cywilizowanym wieku?... — wykrzyknął pan de Credencé.
— Mężczyźni przecie układają prawa!... Nie wiele mam do opowiedzenia o tych kilku latach naszego pożycia: — Moja egzystencya to nieustanna podróż — dnie to etapy — głowa moja spoczywała na zakurzonych poduszkach wszystkich karavanserajów europejskich... — Nigdy niczyje życie nie było obfitsze w bardziej przeróżne wydarzenia a jednocześnie nigdy niczyje nie było monotonniejszem od mojego!... — Byłam istną „Żydowską tułaczką” z dziewiętnastego wieku! Ta egzystencya byłaby się z pewnością przeciągała dotąd, gdyby szczęśliwa moja gwiazda nie pozwoliła cię napotkać w roku zeszłym.
— O! kochana Joanno — przerwał hrabia — jeżeli jedno z nas ma błogosławić to szczęśliwe spotkanie, to tylko ja jeden z pewnością...
Gorzki uśmiech zaigrał na ustach Joanny.
— Nudy są dla kobiety największem cierpieniem, to też kiedy przypadek zetknął mnie z tobą, przestałam być nieszczęśliwą, bom się już nudzić przestała. Czas naszego kochania był dla mnie snem rozkosznym.
— Śniliśmy więc razem i jestem pewny, że tak jak ja, nie zapomniałaś żadnego z owego czasu szczegółu.
— Niebo nasze było wypogodzone... nie było żadnej na nim chmurki... Do tej chwili zazdrość margrabiego nie była uzasadniona, błądziła to w prawo to w lewo, czepiała się każdego, kogo się dało, ale naprawdę nie znajdowała gruntu.
Trafił jednak nareszcie do celu: — podejrzenia skierowane przeciwko tobie nie były nieuzasadnione.
Pan Castella wyzwał cię na pojedynek!...
— Więcej jak wyzwał!... — wykrzyknął hrabia, — wyrządził mi taką zniewagę, że ją tylko we krwi zmyć było można.
— To też nazajutrz o wschodzie słońca, padł ugodzony przez ciebie, ażeby się już więcej nie podnieść.
— Ja tak samo jak i on narażałem przecie życie... zginął w szlachetnej walce, że jednak pojedynek, na żądanie margrabi odbył się bez żadnych świadków, uznałem za stosowne umknąć przed poszukiwaniem policyi i zaraz powróciłem do Francyi.
— Miałeś zupełną racyę, mój drogi, skoro bowiem znaleziono zakrwawionego trupa mojego męża, głoszono, że nie zginął w pojedynku, lecz został zamordowany...
— Cóż chcesz?... świat jest zawsze jednakim!. ..najczęściej sądzi z pozorów!.. szczęście że dostałem się za granicę, bo doprawdy nie wiem, jakbym dowiódł swojej niewinności.
— Otóż, — mówiła dalej Joanna, nie kochałam mojego męża, a jednakże płakałam po nim.
— Pogrzeb i konwenans wymagały tego koniecznie.
— Miałam zresztą czem się pocieszyć... jestem, mówiłam sobie, wolną i posiadam sto tysięcy liwrów renty!... Złudzenie krótko trwało... Opuszczając hotel, ażeby się udać na spotkanie, które tak się fatalnie skończyło dla niego, margrabia pozostawił na stole w swoim gabinecie, dużą zapieczętowaną kopertę, zaadresowaną do jednego z najlepszych swoich przyjaciół w Paryżu.
„Wahałam się czy oddać ją na pocztę... bo przeczuwałam coś złego...
„Walczyłam przez parę godzin sama ze sobą i nie mogłam przezwyciężyć ciekawości dowiedzenia się co zawierała ta koperta.
„Z wielką ostrożnością rozpieczętowałam ją, tak żeby zapieczętować z powrotem w razie, jeżeli moje przeczucia okażą się mylnemi.
„Koperta zawierała list i testament.
„Otworzyłam drżącą ręką testament i o mało trupem nie padłam. W tym dokumencie pisanym w wigilię pojedynku, moje imię nie było wcale wspomniane.
„Margrabia przeznaczał większą część swojej fortuny, to jest przeszło dwa miliony, na zakłady dobroczynne.
„Zostałam więc wydziedziczoną, odartą i okradzioną!... Tak okradzioną, bo przecie jeżeli wyszłam za tego człowieka, to dla jego majątku jedynie, a on mi wydziera wszystko...
„Spadłam z bogactwa w przepaść nędzy, bo nie posiadam nic... oprócz tych nędznych dwukroć stu tysięcy franków posagu, które nic nie znaczą dla mnie, przy moich nawyknieniach i potrzebach. Czeka mnie nędza, okrutna nędza!...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
„Teraz wiesz już wszystko kochany Raulu i widzisz że miałam zupełną słuszność, gdym oświadczyła na początku opowiadania, że nieszczęście jakie mnie dotknęło, nie jest do powetowania!...
Powiedziała to i zamilkła.
Pan da Credeacé, który słuchał z najwyższą uwagą, zamiast odpowiedzi zamyślił się tylko.
Oparł się łokciem na marmurowej płycie kominka, pochylił czoło na rękę i przez kilka minut medytował głęboko.
— O czem tak myślisz — i czemu nic nie mówisz?... — zapytała Joanna po chwili.
Pan de Credencé podniósł głowę.
— Powiedziałaś mi dolegliwość, szukam na nią lekarstwa.
— Lekarstwa?... — powtórzyła — nie ma na takie choroby lekarstwa.
— Zadziwisz się niepomału gdy posłyszysz, że jestem przeciwnego zupełnie zdania...
— Jakto!... ty sądzisz że to da się naprawić.
— Tak myślę...
— Czy mówisz seryo?
— Masz o mnie nie tęgą opinię Joanno, skoro przypuszczasz żem zdolny do żarcików w sprawie tak ważnej!...
— Nie rozumiem nic doprawdy...
— Bądź spokojną, zaraz ci się wytłomaczę.
— Proszę serdecznie o to, bo serce bije mi gwałtownie, bo taka nawet płonna nadzieja, raduje mnie do szaleństwa.
— Przedstawię ci projekt, który odrzucisz może... powiedz mi jednak przedewszystkiem otwarcie, czy te sto tysięcy liwrów renty margrabiego Castella, były jedyną przyczyną twojego wyjścia za niego.
— Zapewniam cię o tem uroczyście...
— Uważałaś zawsze jego majątek jako należący tak dobrze do ciebie jak i do niego?...
— Naturalnie, bo bez tej pewności nie byłabym nigdy została jego żoną.
— Wobec tego, postępek względem ciebie Gastona, musi ci się wydawać nietylko ohydnym, ale i nielegalnym?...
— Powiedziałam ci kochany hrabio i powtarzam raz jeszcze, że postępek ten uważam za nikczemne okradzenie mnie z mojej własności...
Rozporządzić fortuną, która należała do mnie, to niesłychana zaprawdę zuchwałość!...
— Czy podzielasz zdanie, że gdy idzie o odzyskanie kradzieży, wszystkie środki są godziwe?
— Zapewne!... Skoro bowiem jak nocny bandyta, zakradłby się do mojego mieszkania, aby mi wydrzeć pieniądze, nie wahałabym się użyć przeciwko niemu pierwszej lepszej broni jakąbym znalazła pod ręką...
— Brawo margrabino! Cieszę się, że słyszę to od ciebie...
— Ale na cóż te wszystkie pytania?...
— Ażeby cię usposobić do propozycyi jaką zaraz zrobię...
— O! mów śmiało mój przyjacielu!... gotowam przejść przez ogień i wodę, byle wejść w posiadanie dwóch milionów, które do mnie należały i z których mnie ograbiono.
— O tym przeklętym testamencie, o tej niegodziwości bezczelnej, nie wspominałaś wszak nikomu?...
— Nikomu a nikomu, prócz ciebie...
— Przypomnij sobie tylko dobrze!... Jedno nierozważne słówko wypowiedziane w chwili uniesienia, uczyniłoby niebezpiecznem wykonanie zamiarów moich...
— Nikt w świecie oprócz ciebie, nie domyśla się iż jestem wydziedziczoną...
— Spodziewam się, że nie zniszczyłaś ani testamentu, ani listu pisanego przez margrabinę.
— Ani jednego, ani drugiego...
— Posiadasz zatem i ten list i ten testament.
— Mam je w skrytce portfelu, w moim worku podróżnym...
— Czy masz zupełne zaufanie do mnie...
— Nieograniczone, jak wiesz o tem Raulu...
— Przyszła chwila, że musisz mi dać tego dowód.
— Jaki?...
— Oddaj mi i testament i list...
— Co chcesz z nimi zrobić?...
— Chcę przynieść ci za ośm dni inny testament pana Castella, w którym będziesz wymienioną jako jedyna, sukcesorka milionów twego męża...
Joanna zadrżała.
— Ależ to będzie dokument podrobiony!... — szepnęła głosem zmienionym.
— Cóż to szkodzi, skoro my tylko sami będziemy o tem wiedzieli?... We własnej obronie dobrą jest każda broń bezwarunkowo.
— Niebezpieczna to broń jednakże.
— Bądź o to całkiem spokojną!... Robota tak będzie dokładną, iż sama gotowa będziesz przysiądz, że margrabia powstał umyślnie z grobu, ażeby naprawić swój niegodny względem ciebie postępek.
Joanna spojrzała na pana de Credencé wzrokiem rozpłomienionym.
Hrabia wytrzymał spojrzenie.