Margrabina Castella/Część trzecia/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
A la Rigolade.

— A to bal!... — ciągnął Larifla, którego zapał zamiast się uspokoić wzrastał ciągle. — Oh! la! la! Otóż jestem milionerem!... Założę towarzystwo akcyjne... bank jaki... jaki kantor dyskontowy... albo coś w tym rodzaju!... — Kto chce akcyj!... Ja je daję... — Niech no tam zaprzęgają do mojej karety!...
Mówiąc to schował do kieszeni spodni pieniądze i z teatralnym gestem wyciągnął ręce do pana Credencé.
— W moje objęcia przyjacielu!... w moje objęcia!... niechaj cię przycisnę do łona!...
Hrabia z trudnością ustrzegł się tego uścisku i ażeby koniec położyć zbytnim czułościom, zwrócił przedmiot rozmowy:
— Chciałem ci się zapytać o coś.
— Pytaj! jeżeli tylko będę umiał, to ci zaraz odpowiem z pewnością... Jesteś dla mnie więcej niż ojcem!... jesteś moim dobroczyńcą, jesteś Opatrznością moją!...
— Jeżeli mnie pamięć nie myli, to zdaje mi się, że znasz dobrze Raymonda.
— Jak zły szeląg... — odpowiedział ponuro Larifla.
— Dla czego odpowiadasz takim tonem?...
— Odpowiadam jak powinienem... O! to prawdziwie podły pies z tego człowieka!...
— Czy zrobił ci co złego?...
— Nie tak wiele!... Ale to zasada moja narzekać na świąt cały, oprócz naturalnie na ciebie...
— Jesteś mizantropem Larifla!...
— Zapewne, bom nie potrzebny na świecie...
Hrabia nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
— Potrzebuję widzieć się z panem Raymondem — odezwał się po chwili.
— Kiedy?...
— Jak najprędzej... — Tej nocy choćby, jeżeli to możebne...
— I nie później jak natychmiast nie prawdaż?
— Właśnie. — Nie wiesz gdziebym go spotkał?
— Nie... — ale znam kogoś co będzie może wiedział.
— Jak nazywasz tego kogoś.
— Boule-qui-roule... — Ładny chłopak i sprytna kanalia...
— Gdzie go znajdziesz?...
— Niedaleko... na ulicy Fosses-du-Temple.
— To chodźmy go poszukać...
— Jestem, prawdziwy przyjacielu gotów na twoje rozkazy.. — Może mi każesz wleźć na księżyc — gadaj — to zawołam zaraz, aby mi podano drabinę!...
Pan de Credencé zapłacił i wyszedł z zakładu razem z Lariflą.
Północ wybiła.
Widowiska pokończyły się we wszystkich teatrach i bulwar przed chwilą tako ożywiony i oświetlony, był teraz zupełnie pusty i ciemny.
Dwaj towarzysze skręcili w ulicę Fosses-du-Temple.
Ulica ta nie istniejąca już dzisiaj, była bezspornie najobrzydliwszą w Paryżu.
Wązka, źle oświetlona, błotnista o każdej porze roku, szła tuż po za teatrem, parter zaś każdego prawie domu, zajęty był przez winiarnie i szynki, w których figuranci, maszyniści i posługacze teatralni, byli gośćmi stałymi.
Nie trzeba nigdy figuranta paryzkiego równać z istotnym aktorem.
Aktor najmizerniejszego talentu i najmniejszą pobierający pensyę, jest zawsze człowiekiem przyzwoitym — posiada nazwisko, posiada rodzinę — i szanuje samego siebie.
Inna rzecz z figurantami.
Nie wszyscy są zapewne jednacy, większość jednakże tych cyganów bez dachu i jutra, żyje w najochydniejszej rozpuście a często dopuszcza się zbrodni.
Przedsiębiorcy znają dobrze tę plagę, ale nie są w możności zaradzić, złemu.
Zabrakłoby figurantów, gdyby za piętnaście sous od występu, żądano od nich świadectwa prowadzenia się moralnego.
Naprost tyłów teatru Lazary, nie istniejącego już dzisiaj, stał dom jednopiętrowy, brudny i czarny z pozoru.
Naturalnie zajmował ten dom kupiec winny.
Po nad drzwiami widniał napis, wypisany czerwonemi literami na tle niebieskiem

„A. LA RIGOLADE”

Na dole mieściła się sala obszerna i trzy przegrody jedna za drugą, każda ze stołem i czterema taboretami, nazywane pretensyonalnie: gabinetami.
Szklane drzwi prowadziły ztąd do ogródka, w którym oprócz małych zielonych stolików i kilku altanek, nic a nic więcej nie było.
Wązkie schody z poręczą, obite starym czerwonym perkalem, prowadziły na pierwsze piętro.
Dom ten posiadał od frontu sień i dwa okna tylko.
Okiennice były pozamykane.
Kupiec stał przed sklepem z założonemi rękami, palił fajkę i zdawał się być w złym humorze.
Kiedy ukazali się pan Credencé i Larifla, nie ustąpił im nawet z progu.
— Czego chcecie? — zapytał gburowato,
— Butelkę z zieloną pieczątką kochany stary — odpowiedział na to Larifla.
— Nie wpuszcza się już nikogo... — już po północy... — zamykam zaraz — idźcie sobie do licha gdzieindziej...
— Nie możemy tego zrobić, bo musimy się zobaczyć z pewną osobą, która się tu znajduje...
— Nie ma tu nikogo... — sala zupełnie pusta... — odczepcie się i dajcie mi pokój święty.
Osoba ta nazywa się Boule-qui-roule... ciągnął Larifla, nie zrażając się niegrzeczsem przyjęciem kupca.
— Ani go nieznam, ani niewidziałem nigdy... — idźcie sobie do licha...
— No, no, tylko nie doprowadzaj mnie do złości... bo ci mówię że Boule-qui-roule jest tutaj i basta.
— A ja mówię — krzyknął ze złością kupiec — że sala pusta i że nie ma w niej nikogo zgoła. Zobaczcie jeżeli chcecie..
— W sali być może, że niema, — zawołał, śmiejąc się Larifla — ale trzeba zobaczyć pod podłogą...
Zaledwie blady młodzieniec wypowiedział te słowa, kupiec schwycił go silnie za gardło, jakby zdusić pragnął...
Pan de Credencé podniósł laskę, chcąc przyjść z pomocą towarzyszowi...
Ten ostatni nie potrzebował jednakże niczyjej a niczyjej pomocy.
Dał silnego kułaka w piersi przeciwnikowi i oswobodził się zupełnie.
Kupiec oszołomiony na chwilę, zachwiał się, krzyknął głucho i spuścił głowę jak bawoł gotujący się do nowego natarcią.
— Ojcze Chose — zawołał Larifla — jeżeli chcesz mieć połamane kości — to ci służę... radzę jednak dobrze się zastanowić przed rozpoczęciem. — Najprzód oto, posłuchaj co ci powiem:
„ — Król pikowy i dama pikowa!..“
Te kilka słów niby bez sensu, wywarły jednak takie wrażenie, jak „sezamie otwórz się...” w bajce wschodniej.
Złość opuściła natychmiast gospodarza zakładu.
— Trza ci było od razu to powiedzieć...
— Nie dałeś mi na to czasu! tobie przecie trzeba było postarać się o porozumienie!... A ty tymczasem zaraz do gardła jak tygrys!...
— No... wchodźcie...
— A któż to ten twój towarzysz?
— Nazywa się Regulus, ale zresztą co cię obchodzi, skoro przychodzi ze mną...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.