Margrabina Castella/Część trzecia/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nareszcie dwaj mężczyźni przybyli do zakładu Pawła Niquet.
Nie ma nikogo, coby chociaż ze słuchu nie znał tego sławnego zakładu, z którym mógł rywalizować jeden chyba tylko zakład pod „Białym Królikiem” w Cité.
W owej epoce, kiedy tajemnicze obyczaje paryzkie bardzo były w modzie, wszyscy niemal mówili o szynku Pawła Niquet...
Tylko, że z pomiędzy tych, którzy go z taką drobiazgową dokładnością opisywali, bardzo mało kto odważył się zwiedzić go osobiście..
Zakład wspomniany składał się z ogromnej sali opartej na kilku filarach, oświetlonej kinkietami zamiast gazu i uczęszczanej przez właściwego rodzaju publiczność.
Klientela Pawła Niquet składała kię prawie wyłącznie z gałganiarzy, złodziei i włóczęgów z pod rogatek paryzkich; jednem słowem z ludzi bez dachu i ogniska.
Gałganiarze przewyższali fachy inne i stanowili tu stronnictwo arystokratyczne.
Trzymali się tylko ze sobą — i zdaleka od zwierzyny, na którą polowała policya.
Wymagali, aby szanowano ich i pozycyę ich socyalną: — pili umiarkowanie gdy przebrali miarkę, brali się za czupryny, ale tylko między sobą i unikając wszelkich za grubych skandalów...
Inni goście, nie szli bynajmniej tym śladem.
Przyczyniali więcej hałasu niż dochodu, przy pierwszej lepszej okazyi, dopuszczali się burd i bójek nieraz krwawych, a czubili się tak zawzięcie, że służbie Pawła Niqueta z trudnością przychodziło poskramiać ich i wyrzucać na ulicę.
Oprócz gości powyższych, nie należących bynajmniej do śmietanki towarzystwa, bywali w zakładzie Pawła Niquet, goście całkiem inni, zostawiający pieniędzy dużo a przychodzący z ciekawości...
Prawie co noc trafiali się tu artyści, literaci, ludzie dystyngowani, którzy chcieli na własne oczy przekonać się o tem, o czem słyszeli lub czytali.
Przebierali się oni za robotników i przybywali w towarzystwie aktorek z małych teatrzyków, ubranych jak gryzetki.
Zachowywano dla tej publiki pewną liczbę gabinetów oszklonych, pozasłanianych z wewnątrz firankami, z po za których mogli widzieć wszystko co się działo w wielkiej sali...
Za te gabinety płacono drogo, ale koszt się opłacał.
W żadnem innem miejscu Paryża, nie można by zobaczyć coś dziwniejszego i straszniejszego, nad to, co się przedstawiało oczom ciekawych w sali Pawła Niquet...
Całe życie nie można było zapomnieć wrażenia, jakiego się tu doświadczało.
Było to rzetelnie trzecie podziemie piekła paryzkiego. Malarz tworzyłby prawdziwe arcydzieło, — przenosząc na płótno i tę źle oświetloną salę i te twarze i te postawy i łachmany tych ludzi wybladłych, co zapijali na stojący wino i wódkę dobrze pieprzem zaprawne.
Boule-qui-roule i hrabia weszli do szynkowni...
Pan de Credencé lubo zwiedził dopiero co szynkownię „Pod ściętym kłosem” i szulernię „La Rigolade” uczuł dziwne jednak uczucie jakiegoś obrzydzenia, zaraz skoro próg tutejszy przestąpił.
Boule-qui-roule opatrzył sobie jak mógł strzaskaną rękę owinąwszy ją starą chustką, ale sądząc z wyrazu twarzy, cierpieć musiał okropnie.
Jakieś dzikie błyski wypadały mu z oczu, gdy je zwracał na swego towarzysza a błyski te wyrażały dokładnie straszną obietnicę zemsty.
— Czekam... — rzekł z cicha hrabia widząc, że towarzysz jego zatrzymuje się z pewnem wahaniem.
— Nie będziesz pan czekał długo...
Wmieszał się w tłum — i po chwilowem poszukiwaniu, zaczepił wysokiego nadzwyczajnie chudego chłopaka, który przysiądz można, że nie był gałganiarzem.
— Rozprawiał z nim coś bardzo żywo wskazując na hrabiego.
— Zrobiłem wszystko co do mnie należało — odezwał się nareszcie do tego ostatniego. — Oto jest Graindorge, porozumiej się pan z nim bo reszta mnie już nie obchodzi...
I wśliznął się w tłum niby wąż, wcale nie czekając ha odpowiedź pana de Credencé...
Graindorge — ponieważ tak nazywano wysokiego chudego chłopaka — zbliżył się do hrabiego i przez parę sekund przypatrywał mu się uważnie...
Następnie podniósł rękę zaciśniętą z jednym tylko wakązującym palcem do góry.
Pan de Credencé odpowiedział takim samym gestem, tylko z tą różnicą, że podniósł dwa palec zamiast jednego.
Potem zaczęli obaj rozmowę, która nie była niczem więcej jak tylko wymianą pewnych umówionych haseł.
— Przechodzę... — rzekł Graindorge.
— Widzę... — odpowiedział hrabia.
— Co takiego?...
— Złoto i banknoty.
— Idzie...
— I dobrze idzie...
— Dobrze, — szepnął Graindorge, należysz do nas... Więc chcesz się zobaczyć z panem Raymondem?...
— Tak... po to tu tylko przyszedłem...
— Idzie ci o coś ważnego?...
— Bardzo ważnego i bardzo pilnego.
— Ale bo pan Raymond jest bardzo zajęty obecnie.
— Zaczekam aż będzie wolny... czy to potrwa długo?...
— Sam doprawdy nie wiem... Jest to zajęcie, które jak się domyślać wolno, zależy od wielu rzeczy...
— Czy pan Raymond jest tutaj w zakładzie Pawła Niquet?...
— Naturalnie...
— No więc powiedz mu, że jestem i niechajże się spieszy.
— Jakże się pan nazywasz? — zapytał Graindorge.
— Regulus... — odpowiedział hrabia.
— Regulus?... a to dopiero nazwisko... Regulus?.. a toż tylko do wyrzucenia za drzwi!... Ale mniejsza!... to nie moja rzecz... powiem Raymondowi, że się pan Regulus niecierpliwi...
Graindorge oddalił się ze śmiechem a pan de Credencé zobaczył jak wszedł niebawem do jednego z gabinetów.