Margrabina Castella/Część trzecia/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Hrabia załatwiwszy się z Raymondem, opuścił czemprędzej szynkownię a zaledwie uszedł z jakie dziesięć kroków w ciemnej uliczce, potrącił nagle o jakąś postać, co szła szybko naprzeciw niego.
— Głupie bydle!... nie możesz uważać, — krzyknął.
— Toś ty bydle!... — krzyknął pogardliwie nieznajomy.
Rozłoszczony pan de Credencé podniósł laskę do góry.
Ale przyszło mu na myśl, że kłótnia i bójka nocna z jakimś nieznanym obdartusem, może być niebezpieczną.
Wzruszył więc tylko ramionami i chciał ruszyć w swoję drogę.
Ale nieznajomy nie zdawał się być skorym do ustąpienia.
Zastąpił ponownie drogę hrabiemu i zaczął wyzywająco:
— Hej... obywatelu, a to co znowu znaczy?... dla czegoż to zaczepiasz spokojnych ludzi, którzy ci nic złego nie zrobili a potem nie chcesz się rozprawić z nimi?... A wartoby przecie rozgrzać się na taki czas... chyba że do wszystkich dyabłów, nie jesteś wcale człowiekiem, żeś jest niczem po prostu... niczem!...
— Głupcze jakiś, — fuknął pan de Credencé, odpychając natręta od siebie, — odejdź precz!... radzę ci szczerze!...
— Nie odejdę nędzny tchórzu, dopóki cię jak się należy nie oskubię...
— Puszczaj mówię ci po raz ostatni, — rzekł hrabia, — i miej się na baczności, bo jestem uzbrojony!...
— Nie obawiam się twojej broni!... Żebyś nawet miał cały arsenał w kieszeni, tobym ci również nic z niego nie zostawił, jakem Larifla....
Pan de Credencé wysunął z laski koniec sztyletu i czekał na najmniejszą choćby zaczepkę czynną ze strony przeciwnika.
Ale posłyszawszy wymienione nazwisko, począł się śmiać i schował sztylet.
— Aj! ty biedny kochany Larifla, zwaryowałeś chyba czy co!... co za szczególny ogarnął cię zapał wojowniczy, że chcesz mordować najlepszych swoich przyjaciół?...
— Przyjaciele moi mają swoje nazwiska... — wybełkotał wysoki blady chłopak, — a ty jakże się nazywasz?...
— Oj! głupcze! głupcze!... a toż ja Regulus jestem...
Larifla odskoczył i zaczął się bić silnie w piersi...
— O! ośle jakiś!... — zaczął wołać, ośle przeklęty, cóżeś ty chciał zrobić, chciałeś napaść na swojego dobroczyńcę?.. Zasługujesz na naukę i błagam cię, Regulusie, ażebyś mnie dobrze wygrzmocił po plecach...
— Nie ma potrzeby... — odpowiedział pan de Credencé, ciągle się śmiejąc.
— Dla czego nie ma potrzeby?... — powtarzam ci, że zasłużyłem na tęgie wały...
— A ja ci jednak daruję...
— Darujesz?...
— Naturalnie...
— Naprawdę?...
— Jakem Regulus!...
— I nie odbierzesz mi mojej pensyjki?...
— Wcale...
— Regulasie, chcesz wiedzieć co o tobie myślę... — Wiem, że ci o to nie chodzi... ale ci powiem jednakże... — Ty jesteś olbrzymem wspaniałomyślności!... jesteś czemś niesłychanem... — jesteś jakby bożek jakiś, brakuje ci tylko piedestału, a ja ci stawiam go w mojem sercu!...
— Zkąd u licha znajdujesz się tutaj? — zapytał hrabia, ażeby przerwać zapał Larifla — sądziłem, że jesteś gdzieś w okoliły Chateau d’Eau.
— Tak sobie przyszedłem.
— A mówiłeś mi, że masz iść do handlującej cukierkami, która cię oczekuje....
— Przyjacielu, dotknąłeś krwawej rany...
— Dla czego?...
— Moja kochanka jest niewierną...
— Pewnym tego jesteś Larifla?...
— Przekonałem się na własne oczy!... — Miejsce moje zajął strażak... — Qj! kobiety! kobiety!... — Wtedy powiedziałem sobie: — nie — nie warto się martwić... — pójdę do Pawła Niquet’a i tam się rozerwę trochę — powiedziałem tak i tak zrobiłem — a ty mój przyjacielu, czy też jesteś zadowolonym, czy Boule-qui-roule zarobił uczciwie twoje pieniądze?...
— Boule qui-roule chciał mnie zamordować podstępnie...
— Czy to być może?... żartujesz chyba!...
— Mówię ci tak jak było...
— Zamordować cię chciał!... ale cóż to za okropność?... ależ dla czego?...
za co?...
— Ażeby mnie ograbić...
— A! łotr... a niegodziwiec... mordować mojego przyjaciela!... Wybacz, ale spodziewam się, żeś mu dobrze karku nakręcił...
— Jednem uderzeniem laski strzaskałem mu tylko rękę.
— To źle, to za mało... Takiej nikczemnej bestyi trzeba było łeb urwać, ażeby więcej nie gryzła... Wystrzegaj się Boule-qui-roula!... Skoro się tylko wyliże, będzie szukał okazyi ażeby ci się odwdzięczyć. Mogę ci ręczyć za to i dla tego powtarzam, wystrzegaj się Boule-qui-roula...
— Będę się miał na ostrożności, bądź o to całkiem spokojny.
— A cóż Raymond?... ten łotr drugi?...
— Widziałem się z nim przed chwilą.
— Czy jest u Pawła Niquet?...
— Tak.
Larifla cofnął się gwałtownie.
— O! skoro on jest jeszcze tutaj, to ja co tchu uciekam. Do widzenia niezrównany Regulusie... do widzenia przyjacielu i bracie...
Larifla wykręcił się na pięcie.
Pan de Crédencé powstrzymał go jednem słowem.
— Pozostań... — rzekł.
Wysoki, blady młodzieniec zatrzymał się w tej chwili.
— Chcesz abym pozostał?... — zapytał.
— Tak, proszę cię o to...
— Bo będziesz mi potrzebnym.
— Doskonale!..,.
— Błogosławię przypadek, który cię na moję drogę sprowadził, — ciągnął hrabia, — bo będę potrzebował pewnej przysługi od ciebie... Spodziewam się że mi jej nie odmówisz?...
— Myślę że nie wątpisz o tem wcale, mój dobroczyńco!... Mów Regulusie!... mów prędko o co chodzi, a jeżeli ci nawet krew moja potrzebną się okaże, wierzaj, żem ją gotów przelać za ciebie!... — wykrzyknął z zapałem Larifla.
— Zachowaj swoję krew dla siebie, — odpowiedział z uśmiechem Credencé. — bo nie masz jej wcale za dużo — idzie tu o co innego.
— A o cóż takiego?...
— O Raymonda!...
— Aj! do dyabła! — mruknął Larifla i ostygł w zapałach nagle.
— Raymond siedzi jeszcze u Pawła Niquet, ale zdaje mi się, Że go tam nic już nie zatrzymuje i, że wyjdzie lada chwila.
Larifla znowu się poruszył jak gdyby chciał uciekać.
Hrabia prawił dalej:
— Ukryjesz się niedaleko od wyjścia, tak abyś widział wychodzącego Raymonda... Po ubiorze poznasz go łatwo. Pójdziesz więc za nim w takiej odległości, abyś go nie stracił z oczu, ale abyś mu nie dał także zauważyć, iż jest przez ciebie śledzonym.
Zobaczysz gdzie będzie wchodził, zanotujesz numer domu i ulicę — i powrócisz potem do mnie... Zrozumiałeś?...
— Ha! hm! — mruknął Larifla w miejsce odpowiedzi.
— Co to znaczy?... — zapytał hrabia, — czyżbyś się naprawdę wahał?...
— O! nie, nie... ja się nigdy nie waham, — odpowiedział Lerifla, — ale stanowczo odmawiam...