Margrabina Castella/Część trzecia/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Doskonale mój chłopcze — domyśliłeś się od razu. — Tak jest ten testament przeszkadza komuś i musimy zastąpić go innym, który cały świat zadowoli...
— Margrabia Castella legował swój majątek na zakłady dobroczynne — zauważył Gedeon — akt ten jest zupełnie nieważnym, jeżeli testator pozostawił dzieci albo wnuki.
— Ani dzieci ani wnuków... — odpowiedział Raymond.
— W takim razie, najbliżsi krewni, mogą go zakwestyonować, ale powinni zaryzykować i rozpocząć proces.
— Nie ma krewnych ani bliższych ani dalszych...
— Na czyję więc korzyść mamy przerobić testament?...
— Na korzyść pozostałej wdowy.
— A więc jest margrabina Castella?...
— O jest — i jest prześliczną kobietą, co niezgorzej dokuczyła mężowi za życia, który przed piętnastu dniami poległ w pojedynku z kochankiem pani... Ta młoda wdówka Gedeonie, stanie się z łaski naszej prześwietną partyą?.. — Nie braknie jej konkurentów!... Choćby miała lać pięćdziesiąt a była brzydka jak stary murzyn, jeszcze by miała kłopot z wyborem.. — Dwa miliony to tęgi wabik... — No, Gedeonie zabieraj się do dzieła.
— Jaką formę trzeba nadać testamentowi?...
— Najkrótsza będzie najlepszą — gdyby ot trzy wiersze naprzykład...
— Niechaj będzie trzy wiersze, ale cóż w nich wyrazić?...
— Nie więcej nadto:
„Żonie mojej margrabinie Castella, pozostawiam i leguję cały mój majątek. Szczegóły znajdują się poniżej.”
— Czy to wystarczy?
— Zupełnie.
— Czy podobny dokument, byle pismo i podpis były dobrze znaśladowane, będzie najzupełniej dostatecznym?...
— Mógłby zostać unieważnionym w jednym tylko wypadku.
— W jakim?...
— Gdyby znalazł się inny testament z datą późniejszą.
— Nie ma wcale oto obawy.
— Czy przyjmujesz to co zredagowałem?...
— Przyjmuję... — w tych rzeczach lepsze pan masz doświadczenie odemnie...
— Wiele czasu potrzebujesz na robotę?...
— Cały dzień a może i drugi cały...
— Jakto!... cały dzień na napisanie kilku wierszy?...
— Zapominasz pan, że muszę najpierw wystudyować i to nadzwyczaj charakterystyczne pismo i ten podpis margrabiego.
— Masz racyę... — Pozostawiam cię więc i pracuj... — Przyjdę tu wieczorem, aby się przekonać o rezultacie.
—. Tylko jeszcze pytania jedno... — Testament margrabiego nosi datę trzeciego lipca!...
— Więc co?...
— Jakąż datę ma nosić moja reprodukcya?...
— Tę samę co oryginał — odpowiedział Raymond — bo nazajutrz do dnia jeszcze pan Castella został zabitym...
Reymond wziął latarkę i skierował się ku drzwiom, ale zaraz cofnął się i zapytał:
— Czy, jeżeliby twoje fac-simile nosiło datę l-go lipca, starczyłoby do obalenia go przedstawienie oryginału?
Gadeon kiwnął głową potakująco, a Raymond opuścił podziemie mówiąc do siebie wesoło:
— Bodaj! że mi przyszła genialna myśl do głowy!...
∗
∗ ∗ |
Opuścimy dom dziwnej osobistości, którąśmy wyprowadzili na scenę — i poprosimy naszych czytelników do najświetniejszej dzielnicy Paryża.
Pomiędzy bulwarem Madelaine a szynkownią Pawła Niqueta jest taka różnica, jak pomiędzy Chinami a Paryżem.
Wstąpmy na schody hotelu Wilsona, wyłożone czerwonym chodnikiem, i wejdźmy do mieszkanka, najętego przez pana Credencé dla pani margrabiny Castella.
Joanna zupełnie wypoczęta po podróży, piękniejszą, bardziej pociągającą i bardziej czarującą była niż zwykle — a przed chwilą zaledwie skończyła ranną swoję toaletę.
Grube sploty ciemnych włosów otaczały marmurowe czoło i uwydatniały bardziej jeszcze matową białość cudnej naprawdę twarzyczki.
Miała na sobie penioar biały, przewiązany jedwabnym sznurem w pasie, z rękawami z których wyglądały rączki jak utoczone i przyozdobione w aksamitne bransolety.
Spojrzała w lustro, uśmiechnęła się do swojej wdzięcznej postaci i pociągnęła za sznurek od dzwonka.
— Śniadanie!... — powiedziała do pokojówki przybyłej na wezwanie.
W pięć minut później siedziała przed małym stoliczkiem, zastawionym najdelikatniejszemi potrawami.
Właśnie zabierała się do jedzenia, kiedy znowu ukazała się pokojówka.
— Co takiego?... spytała Joanna.
— Pan de Credencé czeka w salonie... Czy pani margrabina przyjmuje?...
— Przyjmuję... przyjmuję... — odrzekła młoda dama wesoło. — Pan de Credencé jest zawsze miłym mi gościem... poproś go tutaj...
Raul posłyszał te słowa.
— Margrabino, — rzekł wchodząc, nie pytam o zdrowie pani, bo wyglądasz czarująco.
— Zjesz zemną śniadanie kochany hrabio?...
— Dziękuję, już się z tem przed chwilą załatwiłem.
— No to siadaj... proszę...
Raul usiadł nieopodal Joanny.
— Niepotrzebną mi jesteś, — odezwała się ta ostatnia do pokojówki — możesz odejść sobie.
Skoro tylko drzwi się zamknęły, pani Castella żywo zwróciła się do hrabiego.
— No có2?... czy masz jakie wiadomości?...
— Naturalnie.
— Złe czy dobre?...
— Doskonałe...
Twarz Joanny zajaśniała radością.
— O!... — wykrzyknęła ze szczerością, — jesteś nieocenionym przyjacielem, bo w czynach nie w słowach składasz dowody przywiązania...
— Ten co mówi a nie działa jest głupcem lub przyjacielem fałszywym, odparł pan hrabia...
— Nie wszyscy są jednak takiego zdania... No — ale zaspokójże kochany Raulu moję ciekawość...
— Cóż chcesz wiedzieć?...
— Wszystko, z najmniejszami szczegółami.. Czy widziałeś się z tym tajemniczym jegomością, któregoś tak wychwalał przedemną?...
— Widziałem.
— Wczoraj wieczorem czy w nocy?...
— Dziś — około drugiej nad ranem, a że dostałem się doń, nie bez trudności i niebezpieczeństwa, na to uroczyście przysięgam...
— Nie bez niebezpieczeństwa powiadasz?... Groziło ci więc niebezpieczeństwo?...
— Tak jest piękna Joanno, i to niebezpieczeństwo takie, że mało brakowało, ażebyś mnie wcale już nie oglądała...
— Przerażasz mnie!... Cóż ci się przytrafiło?... co ci uczynić chciano?...
— Usiłowano mnie zamordować po prostu, aby obedrzeć... Opowiem ci zresztą zaraz całą historyę ubiegłej nocy...