Margrabina Castella/Część trzecia/XXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pan de Credencé pożegnał margrabinę i wyszedł, ale na schodach przyszła mu do głowy myśl, że Raymond czuwający nad wszystkiem i przewidujący wszystko, nie zaniedbał też zapewne usunąć wszelkie zawady, jakieby mu przeszkodzić mogły w dopięciu celów jego.
Łotrowi temu, myślał sobie, bardzo na pewno zależy, ażeby na czas jakiś przerwać stosunki moje z margrabiną, toteż porozstawiał niechybnie szpiegów na ulicy w pobliżu hotelu i pilnuje każdego poruszenia mojego.
Trzeba zmylić jednak czujność niegodziwca.
Zamiast opuścić hotel, hrabia wszedł do kantoru, gdzie wystrojona pani Eleonora Damirau królowała jak zwykle.
— Kochana przyjaciołko — rzekł — przychodzę cię prosić o jednę wielką przysługę...
— Rozporządzaj mną hrabio, jak ci się żywnie podoba — wiesz bo przecie, że jestem gotową zawsze na twoje usługi... — O cóż idzie mianowicie?...
— O numer na czterdzieści ośm godzin...
— Dla kogo?...
— Dla mnie samego.
Eleonora poruszyła się ździwiona.
— No, to nie numer ale apartament chyba cały.
— Najskromniejszy numer, choćby na mansardzie nawet... i z tego będę zadowolony...
— Są wolne dwa małe pokoiki w antresoli... być może, że będą dobre?
— Wyśmienite...
— Kiedy hrabia chcesz je zająć?...
— W tej chwili...
— Proszę zatem... zaprowadzą cię tam sama.
Hrabia poprzedzany przez właścicielkę, wszedł do dwóch małych pokoików, mających okna od ulicy.
— Lokal to wcale dla hrabiego nie stosowny — odezwała się pani Damirau.
— Nie żądam nic a nic lepszego... ale mam ci jeszcze dwie rzeczy do zalecenia.
— Jakie?
— Najprzód każesz mi tu przynieść dzisiaj obiad a jutro rano śniadanie...
— Więc nie będziesz jadał razem z ową piękną z pierwszego piętra?...
Pan de Credencé uśmiechnął się znacząco.
— Nie kochana przyjaciołko, nie...
— No a drugie zlecenie?...
— Prośba, żebyś nikomu nie powiedziała, iż tu jestem, jakby się zaś pytał kto o mnie, abyś odpowiedziała, że od wczoraj nie widziano mnie w hotelu...
— Możesz być najzupełniej spokojny.. stanie się tak jak żądasz...
— Dziękuję ci serdecznie przyjaciołko...
— Więcej nie masz nic do powiedzenia?...
— Nic...
— Zatem zostawiam cię i odchodzę... — Czy przysłać dzienniki jakie?...
— Nie — nie potrzeba... Nie bawię się w politykę...
Wdówka Damirau zachodziła w głowę, co miało znaczyć to zachowanie się hrabiego — a nareszcie doszła do przekonania, że Raul zazdrosny o panią Castella, ukrył się, aby ją szpiegować.
Zaledwie pani Damirau odeszła, hrabia udał się na drugie piętro i zadzwonił do pani Castella.
Pokojówka wpuściła go w tej chwili.
— To ja jeszcze — rzekł do Joanny — przychodzę cię uprzedzić — jakie postanowienie uznałem za konieczne. A oto — mówił — będziesz mnie miała ciągle pod rękę... — Jeżeliby Raymond, albo raczej jeżeli baron de Saint-Erme — — przysłał ci jaką wiadomość, każesz zastukać do drzwi numeru piątego, a ja zaraz się stawię....
Powiedział to i odszedł.
O dziewiątej, rozległ się znowu dzwonek w przedpokoju Joanny.
Pokojówka otworzyła a we drzwiach ukazał się lokaj w liberyi.
— Do kogo?... — zapytała służąca.
— Czy mieszka tu pani margrabina Castella?...
— Tak właśnie...
— A czy jest teraz w domu?...
— Jest — czego pan sobie życzy?...
— Przyniosłem list.
— Od kogo?...
— Od pana barona de Saint-Erme.
— Proszę... Czy ma być odpowiedź jaka?...
— Pan baron nic nie mówił, kazał tylko list ten doręczyć...
— W takim razie zlecenie pańskie skończone.
— Nie zupełnie, pan baron bowiem rozkazał mi, aby młodej ładnej pannie, jaka man drzwi otwierała, coś doręczyć jeszcze...
— Co takiego?...
— A czy to panna jesteś tą dziewczynką ładną?...
— Zapewne...
— A no to proszę o rączkę... Oto co mi kazał oddać pannie pan baron.
— Ho! ho! dwa luidory. — Podziękuj pan panu baronowi — rzekła pokojówka ze śmiechem.
— Nie zapomnę... dobranoc pannie...
Lokaj skłonił się pokojówce i oddalił, a zaledwie uszedł parę schodów, wyjął z kieszeni drugi list i udał się z nim do mieszkania odźwiernego.
— Pan de Credencé?... — zapytał.
— Nie znam... tutaj taki nie mieszka wcale.
— Być może... ale bywa często w tym hotelu...
— To się pan dowiedz w kantorze...
— A gdzie kantor?...
— Naprzeciwko...
Lokaj wszedł do kantoru i zwrócił się do pani Damirau.
— Czy hrabia de Credencé u siebie? — zapytał.
Eleonora pomna zalecenia Raula, odparła:
— Pan de Credencé nie mieszka wcale w hotelu.
— Wiem proszę pani, ponieważ jednak bywa w nim bardzo często, moja pani sądziła, iż go i dzisiaj tu zastanę....
— Jak się nazywa twoja pani?...
— Pani vice-hrabina de Randal.
— Czy to pilny list jaki?...
— Bardzo pilny, potrzeba aby był zaraz doręczony koniecznie.
— No, to w takim razie zanieś go zaraz na ulicę Latette Nr. 7, bo tam mieszka hrabia de Credencé... — Od wczoraj nie pokazywał się tutaj, więc zapewne i dziś się już nie pokaże.
— Dziękuję uprzejmie pani.
Barczysty lokaj pani Randal wyszedł z hotelu i udał się ku bulwarowi.
Mały powozik czekał nań na rogu ulicy Madelaine.
Nieszczęśliwy Larifla byłby z pewnością poznał odrazu ów ekwipaż taki dla niego fatalny, był to ten bowiem po za którym się uczepił i którego stangret tak go posmagał sromotnie.
Lokaj wsiadł do powoziku i zapuścił czerwone firanki.
Nie mamy potrzeby podpowiadać naszym czytelnikom, kto był ten lokaj barczysty i taki niezgrabny niby.
Każdy pozna w nim z pewnością Raymonda.
∗
∗ ∗ |
Powróćmy do hotelu Wilson i wejdźmy do apartamentu pani Castella w chwili, gdy ów lokaj się oddalił.
Joanna zadzwoniła i czekała kilka minut niecierpliwie.
— Kto dzwonił?... zapytała stojącej w progu pokojówki.
— Służący pana barona de Saint-Erme.
— Czego chciał?...
— Przyniósł list do pani margrabiny.
Joanna żywo list pochwyciła i przez parę sekund przypatrywała mu się uważnie...
Wyglądał niezmiernie okazale.
Duża wyperfumowana koperta zapieczętowana była pieczęcią herbową.
Adres bardzo był pięknie wypisany.
Joanna chciała odpieczętować, ale się zatrzymała.
— Lepiej niech on przy mnie będzie... — pomyślała i zadzwoniła.
Pokojówka zjawiła się natychmiast.
— Zejdź do antresoli i zastukaj pod numer 5.
— Dobrze pani margrabino.
— Pan Credencé sam ci zapewne otworzy, powiesz mu zatem, że proszę bardzo, aby się zaraz do mnie pofatygował.
— Idę pani margrabino.
— A pamiętaj, — dodała, — że gdyby przyszedł kto przypadkiem, podczas gdy hrabia będzie u mnie, lub gdyby kto pytał o niego, odpowiesz żeś go na oczy swoje nie widziała.
— Pani margrabina może być przekonaną, że ściśle wypełnię jej rozkazy.