Margrabina Castella/Część trzecia/XXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Naczelnik wydziału pokręcił głową.
— Niepodobna pani margrabino... niepodobna!...
— A to dla czego?... proszę pana dla czego?...
— Obowiązek mój i sumienie nie pozwalają na to.
— Nie idzie tu ani o obowiązek, ani o sumienie... Idzie tylko o oddanie przysługi biednej kobiecie, która w panu tylko widzi zbawienie... Niech pan nie sądzi, że chcę zrobić jaki użytek z tego fałszywego dokumentu... o nie... ja go chcę zniszczyć... tu... Zaraz... w pańskich oczach... Skoro tylko ten przeklęty papier nie będzie egzystował, nie pozostanie śladu z mojego błędu, a moja wdzięczność dla pana trwać będzie wiecznie.
Baron zamyślił się poważnie.
— Pani margrabino... — odezwał się tonem stanowczym, — kosztuje mnie to bardzo wiele, że muszę odmówić żądaniu pani, ale niechaj pani nie nalega na mnie napróżno... Dla własnego interesu pani nie mogę uczynić zadość jej żądaniu, proszę jednak zaufać mojej obietnicy, proszę uwierzyć, że sprawka Raymonda nie wyjdzie na światło dzienne. Zapewniam panią, że nie zagraża jej żadne a żadne niebezpieczeństwo, ponieważ dotąd ja jeden tylko wtajemniczony jestem w tę ważną sprawę... Jutro będę miał zaszczyt zobaczyć się z panią, lub dać jej wiadomość całkiem bodaj zadawalającą — pod jednym wszakże warunkiem...
— A ten warunek?... — zapytała żywo Joanna.
— Że pan de Credencé nie dowie się o tem co zaszło... Jeżeli powie mu pani, iż byłem tutaj i jeżeli objaśni go pani o tem, cośmy mówili ze sobą, sprawa będzie musiała pójść swoim torem, a wtedy nic a nic już nie poradzę!... Miej pani odwagę zamknąć mu drzwi na dzień jeden lub dwa, bo wymaga tego koniecznie interes pani.
— Zrobię jak pan każesz baronie... Hrabia zadawałby mi z pewnością pytania, na które nie umiałabym odpowiedzieć tak, ażeby się nie skompromitować... najlepiej więc nie będę przyjmować go wcale.
— Nawet gdyby nalegał?... — zapytał baron.
— Gdyby nie wiem jak nalegał... wydam zaraz stosowne rozkazy.
— Nie pozostaje mi nic zatem, jak pożegnać panię margrabinę.
— A jutro mogę się spodziewać pana?
— Przyjdę albo przyślę pani wiadomość... może być nawet, że dziś jeszcze wieczorem dam znać o sobie.
— Żegnam cię zatem baronie a proszę nie zapominać, iż w tobie cała nadzieja moja.
Naczelnik wydziału ucałował rączki Joanny i wyszedł z salonu.
Pani Castella odprowadziła go aż do przedpokoju.
Można łatwo wyobrazić sobie jej ździwienie, gdy skoro się drzwi za baronem zamknęły, zobaczyła stojącego przed sobą pana da Credencé.
Był trochę blady, w ręku trzymał bilet barona, a palcem przyłożonym do ust nakazywał milczenie.
Gest ten powstrzymał Joannę od okrzyku.,
Raul nachylił się i szepnął:
— Nie obawiaj się niczego!... słyszałem wszystko... dzieją się jakieś rzeczy nadzwyczajne, ale ja czuwam nad tobą... Powrócę wieczorem.
I nie czekając na odpowiedź margrabiny, otworzył po cichu drzwi, któremi wyszedł baron i puścił się na schody.
Joanna pozostawszy samą pod wrażeniem ostatnich wypadków, chciała przynajmniej dowiedzieć się, jakim sposobem dostał się do niej pan de Credencé w chwili gdy go się wcale nie spodziewała.
Powróciła do salonu i zadzwoniła.
Pokojówka zjawiła się natychmiast.
— Kiedy przybył pan de Credencé? zapytała Joanna.
— W kwadrans może po przybyciu tamtego pana, którego bilet wręczyłam pani.
— Dla czego nie uprzedziłaś mnie o jego przyjściu?...
— Bo mi pan hrabia zabronił... ja sądziłam, — dodała z minką dyplomatyczną, — iż trzeba go słuchać tak samo jak pani?.. czy źle zrobiłam...
— Nie mówię tego — a gdzież czekał hrabia?...
— W sypialnym pokoju pani, do którego dostał się korytarzem, prowadzącym z przedpokoju do garderoby pani margrabiny.
Pokój sypialny przytykał do salonu.
Raul potrzebował więc tylko przyłożyć ucho do drzwi, aby słyszeć całą rozmowę.
Po skończonej wizycie przeszedł przez salon i wziął bilet, który Joanna położyła była na stole.
Wiemy już resztę.
Upłynęło kilka godzin.
Potrzebaby nam Bóg wie ile czasu na opisanie przeróżnych myśli nurtujących w rozgorączkowanym umyśle margrabiny.
Skończyło się jednak nakoniec niecierpliwe jej oczekiwanie.
Otworzyły się drzwi i pan de Credencé wpadł jak strzała do salonu.
Był niezwykle pomieszany i jakby zafrasowany.
Rzucił się na fotel nie przemówiwszy ani słowa.
— Co to się stało Raulu?... — wykrzyknęła Joanna, ponurą twarzą hrabiego przerażona już do reszty. — Nie sądziłam abyś był zdolnym do takiego przygnębienia!... Przynosisz chyba bardzo złe jakieś wiadomości.
— Przynoszę wiadomości bardzo dziwne i wcale niespodziane...
— Mówże prędko...
— Czy wiesz zkąd powracam?...
— Jakżebym mogła wiedzieć?...
— Zgadnij...
— Nie!... nie!... nie chcę się bawić w domysły, powiedz lepiej odrazu...
— No więc powracam prosto z prefektury policyi...
Joanna podskoczyła na fotelu.
— Z prefektury policyi?... — powtórzyła. — Doprawdy, że nie chce mi się temu wierzyć Raulu, to mi się nieprawdopodobnem wydaje...
— A jednak nic prawdziwszego nad to co mówię...
— Po coś tam chodził?... wykrzyknęła margrabina.
Pan de Credencé podał jej bilet, jaki trzymał w ręku.
— Poszedłem po to po prostu, aby zobaczyć się z naczelnikiem wydziału baronem de Saint-Erme...
— Drżę cała!...
— Dla czego?
— Podobna nieostrożność może nas zgubić oboje!...
— Uspokój się margrabino, potrafiłbym się cofnąć w porę, gdyby była jakakolwiek tego potrzeba...
— Wiesz co mi odpowiedziano w biurze policyi?...
— No?...
— Odpowiedziano mi, że baron de Saint-Erme nie istnieje, przynajmniej że w prefekturze nie było nigdy w życiu żadnego naczelnika wydziału tego nazwiska.
— Niepodobna!...
— Najprawdziwszą mówię ci prawdę, mniemany baron Saint-Erme nie istnieje...
— A więc któż jest ten człowiek, który był u mnie przed kilku godzinami, który zna najskrytsze szczegóły mojego i twego życia, który posiada w swym ręku fałszywy testament margrabiego Gastona Castella?... któż jest ten człowiek Raulu?...
— Zdziwię cię ogromnie Joanno — odpowiedział hrabia — a jednakże uwierz mi, bo mówię szczerą prawdę... że tym człowiekiem nie był nikt inny tylko... Raymond.
— Ten łotr paryzki?... — wykrzyknęła margrabina.
— On we własnej swojej osobie! — Nie mogłem widzieć twojego gościa ponieważ drzwi były zamknięte, ale słysząc głos jego powziąłem zaraz pewne podejrzenie...
„Puściłem się za nim, chciałem go dogonić, iść za nim, ale potrafi on zatrzeć zawsze wszelki ślad za sobą, potrafi wymknąć się jak widmo przed najlepszym wzrokiem...
— Nie uszedłem dwudziestu kroków, gdy baron zniknął mi z oczu, jakby go ziemia pochłonęła...
„To potwierdziło moje domysły...
„Wtedy też, ażeby się lepiej utwierdzić, pobiegłem do prefektury policyj...
„Powiedziałem ci już, jaką mi dano odpowiedź: — odpowiedź ta przekonała mnie ostatecznie!...
∗
∗ ∗ |
Chwilowe milczenie zapanowało po tych słowach.
Margrabina odezwała się pierwsza:
— Ach!... — wykrzyknęła — miałeś zupełną racyę, mówiąc przed chwilą, że przynosisz mi nowiny dziwne. — Cóż za cel jednak mógł mieć Raymond, przedstawiając mi się pod taką fantastyczną postacią?... — spytała Joanna.
— Nie wiem, jaki miał cel... — odpowiedział de Credencé — ale wiem, że nie zrobił tego bez przyczyny... — Nie odgrywa on komedyj, bez ważnych powodów...
— Czegoż mamy się więc obawiać?...
— Nic nie wiem.. niepodobna zbadać tego dyabelskiego człowieka. — Jego przewrotne kombinacye mylą wszelkie rachuby...
— Cóż mamy robić?...
— Czekać... — Nie możemy kierować wypadkami, ale będziemy gotowi do walki...
Rozmowa margrabiny z panem de Credencé trwała jeszcze parę godzin.
Joanna coraz bardziej stawała się niespokojną, a Raul pomimo wszelkich usiłowań, nia potrafił jej pocieszyć, nie był w stanie dodać jej odwagi.