Margrabina Castella/Część trzecia/XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zapewnienie to niespodziewane ożywiło trochę Joannę i przywróciło jej równowagę umysłową.
— Jeżeli ten człowiek jest istotnie dobrze dla mnie usposobionym — myślała sobie — to jeszcze nie ma nic straconego... — Będę walczyć do ostatka.. O! przeklęty Raul, co on mi narobił, wciągając mnie w tę awanturę!
— Wybacz pan, mojemu przygnębieniu — odezwała się po cichu — ale nie dziw mi się wcale... nie wiem sama czy śpię czy jestem na jawie... — słyszę pana, ale napróżno silę się go rozumieć...
„Powiedz mi pan, co znaczą te oskarżenia, osłonięte jakąś nieprzeniknioną tajemnicą?... Wspomniałeś pan o ukryciu testamentu... wytłomacz że mi ten mniemany występek. — Gdy poznam rodzaj przestępstwa, będę się usiłowała obronić...
— Na nic by się to nie zdało, łaskawa pani margrabino.
— Jakto?... więc chcesz mnie skazywać bez wysłuchania...
— Daleki jestem od tej myśli — jeżelim jednak mógł mieć jakie wątpliwości, rozmowa moja z panią — utwierdziła mnie w mojem przekonaniu.
„A ażeby dać pani dowód, że tak jest, opowiem jak się to wszystko stało...
— Nieboszczyk mąż pani, nie bardzo zadowolony z pani postępowania, wyraził w testamencie ostatnią swoję wolę i wydziedziczył panią zupełnie...
„Nie mam tego testamentu, ale pewny jestem, że istniał a może istnieje jeszcze.
„Zniszczyć go — nie było wystarczającem dla pani, lubo bowiem nie byłby doszedł do rąk adresata, nie byłby ocalił majątku dla pani.
„Pan hrabia de Credencé, wskazał pani Raymonda, jako najzręczniejszego
fałszerza nie tylko w Paryżu, ale w Europie, ale nawet w świecie całym...
„Pan hrabia de Credencé zapewnił, że Raymond wybawi panią z kłopotu... udał się do niego, wręczył mu testament prawdziwy jako wzór pisma i podpisu i zamówił testament odpowiedni fałszywy...
„Nie wiem co się stało z oryginałem, jednak wiem, że ten jaki mam w portfelu, jest już roboty Raymonda.
„A teraz pani margrabino, nie pozostaje mi nic, jak tylko pożegnać panią.”
Pan de Saint-Erme powstał i zabierał się do wyjścia.
— Jakto? pan baron odchodzi... — krzyknęła Joanna.
— Muszę... — zanadto już i tak przecie wynudziłem panią margrabinę.
— I byłbyś pan tak okrutnym, żebyś mnie pozostawił w takiej niepewności strasznej?
— Niech pani mną rozporządza, jestem na jej usługi... ale co ja poradzić mogę...
— Pan wszystko,.. możesz zrobić!... wszystko!...
— Pani margrabina za bardzo możność moję przecenia — odpowiedział baron z ukłonem.
— Panie, — zawołała Joanna, składając ręce — panie błagam cię, ocal mnie pan na miłość Boga!...
— Więc pani margrabina nie zapiera się już?... — zapytał baron, którego oczy zabłysły pod złotemi okularami.
— Przyznaję się, przyznaję do wszystkiego — tak, uległam złym namowom... — jestem kobietą... — nie mogłam poddać się myśli, że z ogromnego bogactwa zejdę do skromnej fortunki...
„Tak jest... margrabia Castella wydziedziczył mnie istotnie; ale niszcząc jego testament, nie zrobiłam krzywdy nikomu, cały bowiem majątek przeznaczył na zakłady dobroczynne...
„Nie kochałam nigdy mojego męża... — wyszłam za niego jedynie dla majątku — liczyłam na ten majątek i zdawało mi się, że wszelkie sposoby są legalne, gdy idzie o naprawienie takiej niesprawiedliwości...
„Zbłądziłam, nie zapieram się tego, ale pan sam mówiłeś przed chwilą, że jestem raczej nieroztropną aniżeli występną... mam prawo do pańskiej litości... zasługuję na pobłażanie... ratuj mnie pan!... błagam cię o to...
Pan de Saint-Erme zdawał się być wzruszonym i rozczulonym.
Podniósł nawet okulary i batystową chusteczkę przycisnął do oczu, ażeby otrzeć łzy z zaczerwienionych powiek.
Joanna widząc że dobrze idzie — uchwyciła jego tłuste, ale bardzo starannie utrzymane ręce i ściskała w swoich a nawet przyciskała do piersi i głosem jak mogła najczulszym szeptała:
— O!... panie baronie!... bądź dobrym dla mnie!... bądź wspaniałomyślnym... nie daj mi cierpieć dłużej... wybaw mnie z tego kłopotu... No... powiedz... że mnie ocalisz!...
Twarz barona zaczerwieniła się bardzo.
Szare jego oczki migotały dziwnym światłem.
Podniósł rączkę Joanny i ucałował z galanteryą.
— Rachuj na mnie margrabino a będziesz zupełnie zadowoloną... Chcę się okazać prawdziwym pani przyjacielem i niczego nie zaniedbam, aby panią wydobyć z biedy!...
— A co panu przeszkadza uczynić to zaraz... natychmiast?...
— Czyż to możliwe?...
— O możliwe z pewnością.
— Jakim sposobem?...
— Najprostszym w świecie... otwórz swój portfel i oddaj mi testament.
Pan de Saint-Erme uśmiechnął się pobłażliwie.
— Pan to zrobisz, nieprawda panie baronie?... — mówiła Joanna z całą kokieteryą kobiety, która poprzysięgła sobie dopiąć swego. — Pan się zgodzisz na moję proźbę?.. Nieprawdaż?...