Margrabina Castella/Część trzecia/XXXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
To wszystko cośmy powiedzieli przed chwilą o panu de Credencé, on sam sobie daleko wcześniej powiedział.
Jednakże nie uznawał się jeszcze za zwyciężonego.
Wierzył w swoję gwiazdę szczęśliwą, liczył, że jakiś przypadek nieprzewidziany przyjdzie mu z pomocą właśnie w sam czas, żeby go powstrzymać nad przepaścią...
Wszakże jeżeli ten przypadek miał nastąpić, powinienby nastąpić bezzwłocznie, bo dwa naprzeciw siebie idące patrole zbliżały się coraz bardziej.
— Co robić?... — mruknął hrabia — co robić?...
Chociaż wymówił to bardzo cicho, Larifla go posłyszał.
Daję ci słowo mój stary, że nic a nic nie wiem!... Sprawa dyablo niedobra!... Ciekawych mamy i przed sobą i poza sobą!... Jesteśmy w położeniu człowieka, któremu nos przycięto dwoma drzwiami.
— Żadnego zatem sposobu wydobycia się?... — zapytał Raul.
— Byłby jeden, — odrzekł po namyśle młody bandyta.
— Jaki?... — zapytał żywo hrabia.
— Rzucić się do wody i przepłynąć rzekę....
Raul spojrzał na wodę czarną jak atrament.
— Woda za duża... a noc za ciemna... możnaby łatwo śmiercią taką awanturę przypłacić.
— O!... sprzeczać się o to wcale nie będę... Ale trudno, kto nie rezykuje, ten nic nie ma...
— Ja mam innego rodzaju projekt, mruknął inny z bandytów.
— Więc mów prędko!... — krzyknął Raul, — a jeżeli wymyślisz co dobrego, masz dziesięć luidorów w kieszeni!...
— Przytulmy się oto do muru i poczekajmy na jeden z patroli, a gdy się przybliży o jakie dziesięć kroków, rzućmy się z nożami i utorujmy sobie drogę.
— Bawić się w noże!... — powtórzył Raul z mimowolnym dreszczem, — krew przelewać... a co będzie jeżeli nas złapią?... Szafot!... nieprawda?... Nie... nie... nie zgadzam się na to.
— Skoro tak, to pozostańmy, — odezwał się człowiek z ochrypłym głosem. — Chleb w Passy taki dobry jak i wszędzie.
Przez czas kiedy się ze sobą sprzeczali, Larifla przyjmując obojętnie rozwiązanie jakiekolwiek nastąpi, poszedł machinalnie naprzód kilka kroków.
Niemałe było zdziwienie towarzyszy, gdy posłyszeli że krzyknął i upadł na twarz.
Raul sądząc, że nagle zasłabł, chciał mu pospieszyć z pomocą...
Ale młody bandyta był już na nogach.
— Co ci się stało? — zapytał pan de Credencé.
— A to to, że ci spłacę zaraz mój dług wdzięczności, kochany, prawdziwy przyjacielu... — odpowiedział blady młodzieniec, — że wyciągnę ciebie i innych z niebezpieczeństwa w jakiem się znajdujemy!... Wymkniemy się policyi aż miło!...
— Co to znaczy?... — pytał Raul niecierpliwie, — wytłomacz że się...
— Wytłomaczę się zaraz i jasno i kategorycznie... Czy wiesz dla czego wziąłem bilet na parter?...
— Nie...
— Po prostu dla tego, że mi się nogi zaplątały w wyciągniętą jakąś linę... Otóż nie potrzeba na to wielkiego rozumu ażeby odgadnąć, że tą liną przywiązany jest statek, którego noc nie pozwala nam zobaczyć, ale który stanowić będzie schronienie doskonałe...
— Ależ... — zapytał pan de Credencé, — jak się dostaniemy do tego statku?...
— O, to bagatela — chwyta się linę we dwie ręce i posuwa się po niej, to to samo co przejechać się fiakrem... Zobaczysz... — Uważać tylko na rozkazy... Ja idę pierwszy żeby wam drogę pokazywać.
— Otóż i jestem — odezwał się po chwili — niebezpieczeństwo takie same jak na trotuarze bulwaru. — Uważać tylko i dobrze trzymać się sznura... — Pomiędzy brzegiem u statkiem słychać plusk wody, co wcale żartem nie jest... Gdyby kto wpadł — no, to dobranoc... z całej kompanii nie zostałoby już nikogo.
Pomimo wrażenia jakie słowa Larifli wywarły na panu de Credencé, zryzykował się jednakże na tę przeprawę i bez wielkiego wysiłku dostał się do statku, na który wskoczył przy pomocy Larifli.
Czterej pozostali towarzysze uczynili to samo i udało im się szczęśliwie.
Statek, co się stał miejscem schronienia dla wesołej kampanii, był jednym z owych dużych statków płaskich, na jakie ładują wino, węgle, melony i towary podobne.
Ten o jakim mowa, napełniony był kamieniami brukowemi z Fontenebleau, a ogromny ciężar równał go prawie z wodą.
Dzięki ładunkowi, niepotrzebującemu pilnowania, czterej marynarze składający załogę statku, nie uważali za potrzebne nocować na wodzie.
W pięć minut najwyżej potem, gdy pan Credencé z towarzyszami ukryć się zdołali, dwa patrole spotkały się ze sobą na wprost statku.
Ten co szedł od strony Bercy, składał się z ośmiu żołnierzy piechoty pod dowództwem podoficera.
Zatrzymali się na chwilę — inspektor patrolu policyjnego zamienił kilka słów z sierżantem, poczem oba oddziały zawróciły i poszły każdy w swoję stronę.
Skoro tylko oddaliły się o jakie sto kroków, Larifla wpadł w wielką radość.
— A włóczęgi przeklęte! — wykrzyknął klaszcząc w kościste swoje ręce, co wydawało dźwięk jakby kastanietowy.
I narażając się co chwila na wpadnięcie do wody, zaczął skakać i tańczyć na stosie kamieni, przyśpiewując sobie piskliwym głosem.
La — ri — fla
Fla — fla
La — ri — fla!...
— Oto położenie godne upostaciowania na deskach teatru Gaité lub Ambigue!... — rzekł gdy mu już tchu zabrakło. — Już ztąd widzę olbrzymi afisz, opiewający Sensacyjną nowość „Jaskółki z mostu d’Arcole”, dramat w pięciu aktach, dwudziestu trzech odsłonach z prologiem i epilogiem!... Obraz piętnasty: Patrol... szesnasty: Zbawczy statek... Co za efekt!... co za efekt!... Sto przedstawień zapewnionych... Muszę się koniecznie zobaczyć z panem Anicet... albo z Wiktorem Seour... Oni potrafią to wyzyskać... Na „Kabalarce” byłem siedm razy z rzędu... Prześliczna sztuka!...
— Larifla moje dziecko, zdaje mi się, że wyprowadzenie w pole patrolu doprowadziło cię do szaleństwa... Czy długo będziesz jeszcze bajdurzył?... — zapytał Raul.
— Już basta, już się zupełnie wygadałem, prawdziwy przyjacielu, — wykrzyknął młody opryszek, — i nie otworzę już gęby, chyba żeby ci dać dobrą radę...
— Po tem co dla mnie uczyniłeś, każda rada musi być dobrze przyjętą, odrzekł Raul, — gadaj zatem o co chodzi, bardzo cię proszę...
— Rozmawiałeś zemną i z moimi towarzyszami o rzeczach bardzo poważnych, nieprawda?...
— Najświętsza prawda... wiesz sam o tem dobrze..<.br>
— Tak, ale ja wiem także, że nic tak nie nuży i nie męczy jak gimnastyka i wiem, że nigdzie nie gawędzi się tak dobrze jak przy stole... Że zaś jesteśmy i ogromnie głodni i ogromnie spragnieni, nie bylibyśmy w stanie słuchać cię o suchej buzi... Zrozumiałeś Regulusie?...
— Zrozumiałem że macie ochotę na kolacyę!..
— Odgadłeś Regulusie!... Chodź zatem w moje objęcia, niech cię do serca przycisnę!... Co to za dowcip, co to za inteligencya u tego człowieka!... To dziecko nie pożyje długo... bo jest naprawdę za mądre!...
— Tylko że o drugiej w nocy i jeszcze w tych tutaj stronach, nie wiem jak sobie damy radę, — wtrącił Raul.
— Nie zajmuj się takiemi drobiazgami!... — przerwał Larifla, — oświadcz tylko, że się zgadzasz na małą ucztę Baltazara i kwita!... To wystarczy. No jakże: tak? — czy nie?...