Margrabina Castella/Część trzecia/XXXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Margrabina Castella |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Marquise Castella |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Zgadzam się i to z całego serca!... — oświadczył pan de Credencé.
— Słyszycie towarzysze!... — wykrzyknął młody człowiek z zapałem, ofiarność mojego dobroczyńcy nie zna zaprawdę granic!... Wspaniałomyślny ten śmiertelnik, ufetuje nas za chwilę najdelikatniejszemi i najrozmaitszemi potrawami. Nie braknie nic na naszej uczcie, ani baraniny z czosnkiem, ani sałaty z jajami, ani starego burgunda z zieloną pieczątką, ani starki, ani biszofu z muszkatołową gałką, ani ponczu z prawdziwej jamajki!... Głosuję za obeliskiem ze statuą Regulusa na wierzchu i to z najczystszego srebra, dokładnie sprawdzonego w mennicy!...
— Przyjmuję obelisk i statuę... — odpowiedział ze śmiechem Regulus, — ale gdzie u dyabła znajdziemy tę kolacyę wykwintną i te stare wina?... Myślę że nie tutaj na tych kamieniach.
— Nie obawiaj się... — odrzekł Larifla, — zaraz ci opowiem rzecz całą... Czy znasz ojca Filocha i jego dwa oddziały?...
— Co to jest?... nigdy o niczem podobnem nie słyszałem.
— Żartujesz chyba, słowo honoru!...
— Dla czego...
— Bo taki jak ty egzemplarz, co ma kieszenie zawsze dobrze wypchane, powinien znać wszystkie porządne miejsca. Jest to restauracya na Rapée, mała knajpka dobrze utrzymana i podzielona na oddziały...
— Jakto na oddziały?...
— A no, oto co znaczy: Ojciec Filoche restaurator, ma dwa rodzaje bardzo dystyngowanej klienteli i dwa a bodaj trzy strzały w swoim łuku, jest bowiem rybakiem, restauratorem i przechowywaczem.
„W dzień, uczciwym ludziom, jak rybakom, marynarzom i t. p., Sprzedaje króliki pieczone.
„Wieczorem zajmuje się operacyami handlowemi z piratami Sekwany i rabusiami przychodzącymi sprzedawać mu połów swój dzienny... Ojciec Filoche posiada w swojej piwnicy piękne zbiory spożywcze, spore zapasy wyborowego wina i zawsze kilka lub kilkanaście baryłeczek wyborowej okowity. O!... zna on świetnie swoje rzemiosło.
„W nocy daje jeść i pić dzielnym tak jak my chłopakom, co mają czem płacić i wiedzą co rzec potrzeba ażeby ich wpuszczono!...
„Ojciec Filoche zawsze śpi na jedno tylko ucho, a ma, jak powiedziałem, spiżarnię zawsze dobrze zaopatrzoną... Widzisz więc, że warto poznać taki zakład... Jak wleziesz tam raz, to z pewnością zasmakujesz!... No dalej łap się za linę i marsz!... Wiesz już drogę, zostawiam ci zatem pierwszeństwo!...
W dziesięć minut później pan de Credencé i jego towarzysze, przeszli most d’Arcole i udali się brzegiem Rapée.
— Halt... — zawołał Larifla, — bo otóż i jesteśmy.
Pan de Credencé pogrążony w rozmyślaniu, szedł roztargniony.
Zatrzymał się, podniósł oczy i zobaczył dzięki latarni gazowej stojące nieopodal, dom albo raczej ruderę nędzną dwu piętrową, z drzwiami i okiennicami pomalowanemi na czerwono i szczelnie pozamykanemi.
Na murze nazwa zakładu wypisana była olbrzymiemi czarnemi literami, zmytemi trochę przez deszcze.
— Oto nasza restauracya.... Nie wygląda wprawdzie tak wspaniale jak Maison Dorée lub zakład pana Deffieux, ale pozór nic nie znaczy... Wewnątrz prawdziwy to pałacyk... słowo daję!...
— Przecie to to pustka zupełna, — zauważył Raul, — albo śpią tu przynajmniej wszyscy w najlepsze...
— Cierpliwości!... zawołał Larifla — mówiłem już, że ojciec Filoche nigdy prawie nie zasypia... — Zresztą jest inne przejście...
Brudny, zabłocony parkan z desek dotykał do domu.
W pośrodku parkanu była furtka.
Larifla zapalił zapałkę i przyświeciwszy sobie, znalazł niewielkie żelazne kółko, za które pociągnął silnie.
Drzwi zaraz się otworzyły i zaraz się zamknęły same za nocnymi włóczęgami, którzy znaleźli się w niewielkim ogródku, gdzie w małych altankach pozastawiane były stoły i ławki.
Była to najważniejsza część zakładu, przeznaczona na użytek mieszczan paryzkich, uważających, że zjeść obiad na świeżem powietrzu w Rapée, jest prawdziwą przyjemnością.
Okiennice od okien wychodzących na ogród, były także pozamykane.
— Ojciec Filoche, jest człowiekiem bardzo ostrożnym mruknął Larifla — ma racyę! — Kto ma pełną kasę złota nie licząc srebra — ten powinien mieć się na baczności.
Mówiąc to bandyta zastukał trzy razy do okiennicy i zanucił jednocześnie pół głosem:
Przyjacielu Pierrot,
Pożycz no mi pióra
Bo chcę parę słów napisać
Przy świetle księżyca...
— Oto hasło! — rzekł, zwracając się do pana Credencé — zobaczysz jaki będzie pyszny skutek.
Z parę minut przynajmniej, nikt a nikt się nie odezwał.
— Ho! ho!... — zawołał znowu Larifla — czy przypadkiem tatuś Filoche nie zdrzemnął się i na drugie ucho?... — Trzeba mu zaśpiewać inną strofkę romansu...
I zaczął:
Świeca mi zagasła!...
Nie mam już ognia
Otwórz mi...
Ale nie miał czasu dokończyć... bo dał się słyszeć głuchy zgrzyt odsuwającej się zasuwy i małe okienko wyrżnięte w okiennicy, otworzyło się raptownie.
Błysnęło światło i ukazała się jakaś głowa w białej bawełnianej szlafmycy.
— Kto tam u dyabła budzi mnie o tej godzinie?...
— A! ha! ukazałeś się nam nareszcie ojcze Filoche — odpowiedział Larifla — widocznie twardo zasypiałeś. — Kazałeś nam długo czekać na siebie!... No, ale skoro już jesteś, nie mówmy więcej o tem.. — Otwieraj tylko prędko!..
— Otwieraj!... otwieraj... bardzo to łatwo powiedzieć otwieraj, ale ja nie otwieram tak zaraz pierwszemu lepszemu kołaczącemu... — Muszę najprzód wiedzieć co wy za jedni jesteście?...
— Jakto! ojcze Filoche — wykrzyknął oburzony Larifla — nie poznajesz swoich stałych gości?... — A to pięknie z twojej strony!... — Nie spodziewałem się tego po tobie!...
— Nie poznaję nikogo, — W nocy wszystkie koty szare... Powiedzcie jak się nazywacie.
— Włóż stary niedołęgo okulary i przypatrz mi się!... Larifla jestem.
— No to co innego smyku... — teraz poznaję cię doskonale... A ci drudzy co są razem z tobą?
— To moje towarzystwo...
— Skoro tak, to możemy porozmawiać... — Czego żądacie moje dzieci?...
— Żądamy sutej kolacyi, win wyborowych i ponczu na zakończenie.
Zkądże taki rozmach moje baranki, musieliście chyba znaleźć jaki dobrze ciężki worek?...
— Coś podobnego parzy-gnacie.
— Bo w moim zakładzie jak wiecie, kredyt jest we własnych tylko kieszeniach...
— Nie żądamy wcale kredytu.
— To się zawsze tak gada... ale, ile ja się razy już złapałem?... — Czy napewno macie pieniądze?
— Pieniądze! — wykrzyknął Larifla — nie mamy pieniędzy, ale mamy złoto. Regulusie, prawdziwy przyjacielu, ten stary sknera, niewierny jest jak Tomasz — nie uwierzy dopóki nie zobaczy... Oto chwila do zamanifestowania twojego dostatku...
Raul zbliżył się do okienka — wyjął z kieszeni z piętnaście luidorów i zaczął niemi pobrzękiwać przed oczami restauratora, który wyszeptał nieśmiało:
— Zaręczacie, że nie fałszywe?...
Głośnym śmiechem przyjęto to zapytanie.
Filoche zdecydował się nareszcie otworzyć i wpuścił przybyłych do domu.
— Może będziecie bardzo hałasować?... — zapytał.
— Nie wiemy... — odpowiedział Larifla — przy butelce śmieje się i śpiewa... — Ale co ci to szkodzi?... jeżeli co potłuczemy to zapłacimy za to... mamy czem...
— Patrol przechodzi nieraz brzegiem — szepnął Filoche... — nie trzeba więc zwracać uwagi na siebie... bo mogłoby zajść co niedobrego. Ot pomięszczę was najlepiej w małym saloniku podziemnym... — tam można z armat strzelać, a i tak nie będzie słychać.
— Niech będzie salon podziemny — odparł filozoficznie Larifla — będziemy bliżej piwnicy...