<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Matka królów
Podtytuł Czasy Jagiełłowe
Wydawca Spółka wydawnicza księgarzy w Warszawie
Data wyd. 1883
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.


Rok ten nie dobiegł do końca, gdy ostatniego dnia października, wesołą nowiną rozległa się Polska cała. Królowi dał Bóg syna, następcę... Sonka ukoronowana krwi jego, zapewniała tron polski, bo nikt nie wątpił na chwilę, że wierni zawsze swym panom wybiorą Polacy syna tego, który z wielką troską razem przyniósł im też wielką siłę...
Złamana była groźna potęga Krzyżaków, garnęły się korony do Polski, rozrastały granice; hetmanił podbojom dla niej Witold.
Lecz nie wszyscy nowonarodzonego witali z jednakiem uczuciem... Piastom on wyrywał ostatnią nadzieję odzyskania praw, które stracili. Witold przysłał mu srebrną kolebkę, ale i on nie rad mu był może... Ten dar dla pierworodnego, był jakby przejednania znakiem. Od koronacyi żaden głos nie doszedł królowej z Litwy, nie ponowiły się groźby.
Sonka chwilami łudziła się nadzieją, że serce wuja odzyska, że zwycięży.
Jagiełło pomrukiwał, iż zwykle Boże Narodzenie na łowach spędzał w kochanej Litwie, w Wilnie.
Królowa potrząsała głową nie mówiąc nic...
— Witold na nas zagniewany, zażalony, jechaćby nam obojgu i przejednać. Lepiej go mieć przyjacielem, niż wrogiem.
— Lecz bratem i druhem wy go nigdy mieć nie będziecie — tęskno mówiła królowa. — On nad wszystkiemi chce panować, nad tobą, nad Polską, nademną. Tu więcej się go już obawiają ludzie, niż ciebie. Mało mu zawsze tego co ma, nienasycony jest...
Jagiełło, któremu nieraz korona ciążyła, milczał i myślał. — Niech panuje, bylem pokój miał w domu...
A gdy święta się zbliżały, jął namawiać królowę po rękach całując.
— Jedźmy do Wilna oboje prosić Witolda na chrzciny... Sprawim Włodkowi taki chrzest, jak koronacyą tobie... Przyjadą królowie i książęta, postaramy się, aby panowie polscy synowi twemu tron zapewnili.
Nie trwożną była królowa.
Myślała długo, podróż ta wiele ją kosztować miała, lecz nuż przyniesie pojednanie? Witold przestał grozić, mogła go sobie bez upokorzenia pozyskać...
Jechali więc królestwo oboje na Litwę, do Wilna, a synaczek pozostał pod pilną strażą w Chęcinach...
Sonka była dobrej myśli. Chciała za srebrną dziękować kolebkę i prosić o opiekę dla syna i siebie...
Goniec przybył do Witolda, książe zapraszał do Wilna... Przed świętami na Wileńskim zamku witano krakowskich gości.
Jakim sercem i myślą? odgadnąć było trudno. Witold milczący, księżna Julianna dumna, kłaniali się królowej z musu, Jagielle staremu obiecywali łowy... nic więcej.
Oczyma przy pierwszym spotkaniu zmierzyli się przeciwnicy, wejrzenie nie zapowiadało pokoju. Witold chciał poddania się i uległości. Sonka się czuła królową.
Książe zimno i obojętnie się z nią obchodził, może dlatego, że Julianna więcej niż kiedy go podżegała, rozdrażniona, upokorzona, gniewna, nie mogąc jej przebaczyć małżeństwa, korony i syna!
Z niewieścią zazdrością matki, która potomka się już doczekać nie spodziewała, patrzała na tę szczęśliwą, żonę starca, dającą tronowi następcę.
Szczęście Sonki było jej niedolą.
— Przybyła się tu urągać nam, tobie, którego ma za namiestnika Jagiełły, mnie, aby się chwalić wielkością swoją. Nieposłuszna, zdradliwa, w oczy nam patrzy, aby okazać, że się nie boi.!! Po to jechała na Litwę, rzuciwszy dziecko, aby potęgą swoją nas wyzywać!
Witold słuchał, lecz jak zawsze, niewieście słowa nie czyniły na nim wrażenia. Był przekonanym, że królowa przybyła zgodę i uległość ofiarować, aby ją i sprawę syna w Polsce popierał.
Czekał tylko rozmowy, ale spodziewał się jej napróżno. Zazdrośna Julianna, która obawiała się zbliżenia, stała wiecznie u drzwi, aby poufnemu porozumieniu się przeszkodzić.
Wśród swych kobiet inaczej Sonki nie zwała jak gadziną i żmiją...
Nareszcie jednego dnia, gdy król na łowach był, a królowa została sama, Julianna zachorowała, Witold sam na sam był z Sonką. Czekał aby zagaiła sprawę — milczała.
— Sądziłem — odezwał się — że po tylu latach i takich losu odmianach, zechcecie mi coś powiedzieć o sobie?
— Ja? — zapytała Sonka, tajnego nie mam nic, a dla was też w Polsce skrytego nie ma nic, wszystko wiecie.
— Powiodło się wam — dodał Witold po chwili. — Oprócz pana Boga, winniście to może komuś jeszcze.
— Tak, wam — odrzekał spokojnie Sonka — i za to jestem wdzięczna.
— Alem ja tej wdzięczności nie doznał — przerwał książe — spodziewałem się więcej.
— A ja nie mogę nad to nic — zimno odparła królowa. — Sprawy polskie nie zawsze się godzą z waszemi, innego Polacy wymagają, wam potrzeba co im niemiłe i niegodne. Was przeciwko nim popierać nie mogę.
Witold przeszedł się namarszczony po izbie, nim nagle wybuchnął.
— Wprzódy nim polską królową, byliście siostrzenicą moją i Rusinką. Co nam Polska? ona jest kulą u nogi, dyby ona na mnie kładzie. Od niej się oswobodzić, to nasza rzecz. Królestwo wielkie z Litwy i Rusi złożone stworzyć, aż po Moskwę, a mocne, a silne, więcej znaczy niż Polskę kleić, która się rozpada, a my z nią rady nie damy. Tam rządu niema; nie będzie nigdy. Rządzą biskupi, kancellarye, panowie, szlachta, a król ich, nie oni jego słuchają. Potracili krajów wiele, które teraz napowrót odzyskiwać muszą. Poszły na ręce niemieckie. Piastowie ich do Niemców i do Czech się poprzerzucali, Mazowieccy rządzą się jak chcą. Szlązcy po swojemu. Trzebaby im żelaznego męża i dłoni żelaznej, a oni już ich nie zniosą.
Tyś Rusinka, jam Litwin... co nas obchodzi to niesworne mrowisko?
Sonka słuchała spokojnie.
— Sami widzicie, że z wami trzymać nie mogę — rzekła — bom ja polską królową, a i wy nie powinniście zapominać, że z ręki Jagiełły trzymacie Litwę...
Witold zbladł i stanął drżący.
— Ja?? — zakrzyknął — trzymam ją z ręki Bożej i tak silnie, że mi jej nikt, i Jagiełło ze wszystkiemi swemi Polakami nie wydrze.
Rozśmiał się dziko.
— Przyjdzie godzina, gdy ten sojusz do czasu cierpiany zerwać będę musiał i zgruchoczę te więzy... Do sprawy przyszłego wielkiego państwa Ruskiego i Litewskiego, tyś mi powinna była służyć, na tom cię uczynił królową, pamiętaj, że tak samo i zrzucić cię z tronu potrafię...
Witold uniósł się gwałtownie i sam postrzegł, że puścił cugle roznamiętnieniu. Zamilkł starając się wzburzenie ukołysać. Sonka milczała z oczyma spuszczonemi.
— Grozicie mi przyszłością — odpowiedziała po namyśle. — Ona jest w ręku Bożem nie waszem. Na to co dokonać chcecie, więcej niż jednego życia ludzkiego potrzeba. Komuż to przekażecie po sobie?
I lekki uśmiech przebiegł po jej ustach.
— Oderwijcie dziś Litwę i Ruś od Polski, o którą stoicie oparci jak o ścianę, a cały ten wasz budynek niedokończony w gruzy padnie i Polska go przestoi.!!
Książe westchnął.
— Nie potrzebujesz mnie uczyć ani co mam czynić, ani komu po sobie zostawić spuściznę — rzekł — myślałem o wszystkiem. Była chwila, żem Polskę brał w rachunek i chciał ją mieć ze mną, lecz ze Zbyszkiem, z warchołami i z księżmi, co gdzieindziej swego króla mają, nic począć nie można.
Ja bez was obejdę się — dodał dumnie — patrzecież, abyście wy mnie nie potrzebowali, staniecie mi w drodze, a będziecie podszeptywać Jagielle niewiarę ku mnie, moja ręka dosięgnie królowej w Krakowie!
Wypowiedziawszy to w gniewie i uniesieniu, a nie widząc skutku innego, oprócz, że królowa pobladła i brwi się jej ściągnęły, książe zamilkł po raz wtóry.
W ciągu rozmowy — naprzemiany mówił do niej jak do królowej, to tak jak był dawniej nawykł do siostrzenicy, zapominając, że była już żoną Jagiełły.
Teraz gdy ochłonął nieco, a sam sobie przypomniał, co mu z piersi wyrwało wzruszenie, na siebie się zgniewał. Lekce sobie jednak ważył to, że się zdradził przed kobietą, choć nie rad był porywczości własnej. Cofnąć się nie nie umiał nigdy... Zamilkł dumnie. Królowa nie wznawiała rozmowy.
Milczenie panowało w komnacie i Sonka zabierała się wyniść z niej, gdy w podworcu szczekanie psów, wrzawa, nawoływania oznajmiły przybycie Jagiełły.
Powracał z łowów niedalekich w Ponarach, jak prawie zawsze rad dniowi spędzonemu w lesie i na koniu, w pogoni za zwierzem. I jak stał w kożuchu podwójnym, w ciężkich butach futrzanych, z trąbką przez ramię, w baraniej czapce na głowie, wszedł do izby.
Królowa wstała, Witold spieszył na powitanie przybrawszy weselszą twarz... Od progu zaczęło się opowiadanie... którego książe roztargniony słuchał... Sonka kilką słowami przywitawszy króla, wyszła do swoich izb i w nich już pozostała. Wieczór zszedł na przerywanych zapytaniach i odpowiedziach o rzeczach obojętnych.
Jeden dzień tylko przemilczawszy, Sonka wieczorem podrzuciła myśl powrotu do Krakowa. Dziecko zostawiła na obcych rękach i dozorze, obawiała się o nie. Wspomnienie o niem Jagiełłę wprawiło w niepokój.
— Napróżnobyśmy tu siedzieli — rzekła — Witold ani księżna na chrzciny przybyć nie zechcą. Prosiłam wuja, odmówił mi.
— Mnie zbył milczeniem — westchnął Jagiełło. — A gdybym mógł ich dwu z biskupem Zbyszkiem pojednać i zbliżyć, jakąby to dla mnie było pociechą!
— Ogień z wodą — odparła uśmiechając się Sonka... Jedźmy do Krakowa...
Nazajutrz Jagiełło oznajmił, że musi spieszyć z powrotem, aby w połowie lutego przyjąć sproszonych gości, a Witold go nie zatrzymywał.
Pożegnanie było urzędowe i chłodne, księżna Julianna chorą się uczyniła, aby królowa do niej nie ona musiała iść do królowej. Stryjeczni bracia podali sobie dłonie, i Jagiełło nazad ruszył do Polski... Sonka znała go i wiedziała, że ilekroć odwiedza Litwę powraca z niej smutnym, bo stare w nim odzywają wspomnienia. Tak było i teraz. Oglądał się za siebie, jechał zadumany, tęsknił...
Sam powiadał po cichu, że nieraz wolałby był tu księciem zostać, niż w Polsce królować.
Prawda, że Witold więcej miał władzy nad niego.
Wszystko się odbyło wedle myśli króla, zesłał na chrzciny posła swojego Papież, król rzymski, przysłali dary nawet Krzyżacy. Uroczystość była wspaniałą i radosną. Królowa na chwilę zapomnieć mogła, że miała nieprzyjaciół i że groźba Witolda wisiała nad nią i nad tą srebrną kolebką jej syna, którą książe mu posłał.
Zaledwie przebrzmiały uroczyste okrzyki, król już puścił się na tę wędrówkę po kraju niezmordowaną, która mu znaczniejszą część każdego roku zabierała. Królowa została w Krakowie; ale nie była bezczynną.
Los przyszły syna ją obchodził...
Ochmistrz dworu, przy którym po raz pierwszy z ust królowej się wyrwało, gdy jej dziecię przyniesiono. — To przyszły wasz król... skłonił się potwierdzająco, ale dodał zarazem.
— Nadzieję potrzeba mieć, że go wybiorą panowie...
— Jakto, wybiorą? — odparła żywo królowa — przecież z prawa krwi panować musi?
— Nie, miłościwa pani — rzekł Malski. — Panujący nam król dożywotnio był obrany, jako mąż Jadwigi, której tron ten należał, a po nim kto koronę weźmie, pytać potrzeba ludzi. Oprócz tego Jadwiga z narzeczonym Brandenburczykiem tron miała przyrzeczony, a umowa dotąd zerwaną nie była.
Rzucona wątpliwość skłoniła królowę natychmiast do powołania biskupa Zbigniewa.
Oleśnicki potwierdził co mówił Malski, dodając, iż Polacy przez pamięć dla dobrego króla, zapewne innego nie uczynią wyboru...
Nie starczyło to królowej, więc, choć Jagiełły nie było, bo ten z Wielkiej Polski zwykłą drogą przez lasy, ruszył w lubelskie i na Ruś, zmuszony uchodzić przed powietrzem, które opustoszało osady i miasteczka, poczęła bez niego starania zawczesne o zapewnienie następstwa synowi.
Oleśnicki przeciwnym temu nie był, i gdy Jagiełło polował na Rusi, biskup zwoływał i wyrozumiewał senatorów i szlachtę, starając się wymódz na niej piśmienne przyrzeczenie. Dano Jagielle znać przez gońca, o zwołanym zjeździe do Kalisza... Szlachta i panowie, pod wodzą duchowieństwa zgadzała się na zapewnienie małemu Jagiellonczykowi tronu, ale tak jak od Ludwika niegdyś, wymagała potwierdzenia swobód swych i przywilejów. Dano na ręce Zbyszka pisma, z tem by je zachował dopókiby król nie zapewnił swobód dawnych, a nie powiększył ich jeszcze...
Przyrzeczenie było warunkowe...
Szlachta żądała, aby ona tylko sama mogła piastować duchowne dostojeństwa... Znaczyło to więcej niż na oko sądzić było można. Owładnąć mogła wszystkiem, król stawał się bezwładnym...
W Polsce szerzył się mór wszędzie, który i oboje królestwo wygnał z Krakowa, na Litwę, do Wilna. Sonka przeciw woli swej towarzyszyć musiała mężowi. Witold wyjechał na Ruś, zosta wił ich samych... Księżna do Trok uszła przed nienawistną mężowską siostrzenicą.
Nim powietrze ustało, nim powrócić było można, wiosna się zbliżała. Między Witoldem a Jagiełłą rozdrażnienie i gniewy były coraz większe... Drobna okoliczność rozżarzała niechęć. Książe obstawał koniecznie, aby Krzyżakom lichy młyn Lubicki ustąpić, dlatego że on go dla nich żądał, Polacy nie chcieli dać, bo panował rzece, która czasu wojny znaczyła wiele... Witold brał to za osobistą urazę, że jego prośbę odrzucano. Odgrażał się i sarkał...
Niewidząc go, musieli królestwo opuścić Litwę, a na pociechę Jagiełło ruszył do Białowieży, na żubry i niedźwiedzie... Królowa musiała wprost jechać do Krakowa, gdy na drodze napędził ją goniec z wieścią smutną. Uganiając się zapalczywie za uchodzącym niedźwiedziem król w puszczy nogę złamał. Powieziono go do Lubowli i Krasnegostawu leczyć i spoczywać, ażby znowu powstać mógł...
Pomimo wieku, podniósł się rychło choć o kiju i po przewodach królowa wiadomość miała, że przez Mazowsze zdążał do Łęczycy, gdzie zwołana szlachta miała domagać się od niego potwierdzenia swych przywilejów...
Czasu pobytu w Wilnie królowa miała porę rozmyślać nad tem, co Witold jej mówił o królowaniu w Polsce. Pamiętała te słowa szyderskie wuja, że tu nie król panował, ale duchowieństwo i szlachta... Miałże jej syn w kolebce już być zakuty w te kajdany, i taki cień tylko władzy odziedziczyć, który ojca czynił bezsilnym?
W tych godzinach znużenia i rozmysłów, gdy król spoczywał a chętnie słuchał rozumnej Sonki, kładła mu w ucho...
— Nie dawajcie szlachcie i duchownym więcej nic! Mają oni i tak zbyt wielką przewagę. Naśmiewa się z was Witold, że władzy żadnej nie dzierżycie, nie wyrzekajcie się jej dla syna. Przywiesili wszakże pieczęci w Brześciu do przyrzeczenia, iż syna naszego na tron wezmą. Pergamin chowa Biskup i nie wyda go im napowrót...
Jagiełło często sam nadto cierpiał na ten brak władzy, do której w Litwie był nawykłym, aby zdania żony nie podzielał. Sonka wymogła na nim słowo, iż nowych swobód nie nada... Król przyrzekł żonie i chciał dotrzymać... Z drugiej strony pamiętał, iż mu to Zygmunt rzymski wyrzucał, naśmiewając się z niego, iż sobie wszelką moc z rąk daje wydzierać... Jechał więc do Łęczycy z postanowieniem mocnem, oparcia się wymaganiom, choć wprzódy sam na nie się zgodził.
Wszystko tam miało zależeć od biskupa Zbyszka, a królowa ufała, iż stanie po stronie Jagiełły.
W Krakowie, chora Sonka z niepokojem wyglądała jego powrotu... Wieści jakieś dziwaczne poprzedziły króla, lecz tym nie dawano wiary, a dopytującej pani, nikt nie śmiał oznajmić, że król z tego zjazdu, powracał gorzej niż z niczem. Ze wszech stron groźne się gromadziły chmury... Dochodziły z Litwy od Witolda przechwałki, iż Sonkę zgubić musi, a pomści się jej nieposłuszeństwa.
Królowa leżała w łóżku, gdy jej męża oznajmiono.
Zwykle przybywał on wesół i dobrej myśli, teraz o kiju jeszcze, bo mu noga dolegała, przygarbiony nieco, z twarzą schudzoną, zestarzały nagle ukazał się w progu... Podszedł ku łożu milczący, przywitał Sonkę... spuszczając oczy...
— Jeszcze wam noga dolega? — zapytała niespokojnie...
Król popatrzał na nią.
— Nogać — rzekł — nie. Ty nie wiesz nic?
Poruszeniem tylko dała poznać Sonka, iż żadna wieść jej nie doszła...
— W Łęczycy — wybąknął król — żądali odemnie potwierdzenia swych swobód...
— Oparłeś się? — przerwał królowa...
— Napróżno — dokończył smutnie Jagiełło... Szlachta zażądała groźno od biskupa zaręczenia, które za ręce mu dała.
— A biskup się nie sprzeciwił?
Spuścił głowę król i ręką zamachnął w powietrzu... Słów mu brakło. Nagle przejęła go jakaś groza i oburzenie, wstał...
— W mojej obecności, stu ich dobyło szabel i pargamin z krzykiem i wrzaskiem, jakby niemi mnie samemu grozić chcieli, na sztuki rozsiekali.
Królowa oczy sobie zasłaniając, padła na łoże, na którem siedziała i krzyk się wydobył z jej piersi.
Nastąpiło milczenie. Jagiełło zadumał się ponuro...
— Ujść musiałem z izby, — dodał — ścigany wrzaskiem i pogróżkami. Takim ja jestem królem i taka tu moc moja... Napróżno starałem się głównych z nich ująć podarkami i obietnicami. Obawiają się jedni drugich...
Potrząsnął głową.
— Chcemy tronu dla syna, będziemy musieli kupić mu go pargaminem. Będzie li miał siłę, sam go może szablą rozetnie...
Płakała królowa...
W tych łzach i smutku, wśród posłuchów z Wilna, że Witold się na nią odgraża, przyszedł na świat drugi syn Kaźmierz. Jagiełło sam lękając się wielkiego księcia rozdrażnić mocniej, gotów był ten nieszczęsny młyn Krzyżakom ustąpić, aby zagniewanego przebłagać. Królowa błagała go o to. I ją już strach ogarniał...
Wysłano rządzącego wszystkim biskupa Zbyszka w uroczystem do Witolda poselstwie, które przebłagawszy go z podarkiem dla króla wróciło. Wielki książe szedł na Psków i nie chciał za sobą zostawiać nierozstrzygniętego sporu.
Zjednani Krzyżacy mu towarzyszyli...
Weselsze więc mogły być chrzciny nowonarodzonego Kaźmirza w Krakowie...
Królowa podniosła się z łoża, łudząc nadzieją, że Witold był przejednanym. Jagiełło znowu puścił się na łowy, do Wielkopolski, na Mazowsze, na Ruś swą, i długo w Krakowie go nie było... Ale kolebkę drugą, wprędce trzeba było na trumienkę zamienić, zmarł Kaźmirz...
Sonka sama płakała, czekając męża, którego ta wieść smutna nareście do Krakowa powołała...
W czasie tych długich dni osamotnienia na zamku, czas upływał w niepokojach na przemiany, oczekiwaniu, przysłuchiwaniu się wieściom, które zewsząd nadchodziły, często we łzach i smutku...
W Krakowie nikogo oprócz dworu, urzędników i niewieściego orszaku Sonki nie było; biskup Zbyszek, na którego ramionach cały ciężar rządów spoczywał, objeżdżał swę dyecezyę, sprawował poselstwa i nigdy długo w stolicy swej nie mógł mieszkać. Zaledwie przybył, już go odwoływano.
W niebytności Jagiełły i jego, ani posłów, ani gości nie widywał Wawel, w podwórcach i po komnatach wiało pustkami...
Po odrętwieniu długiem, pragnienie życia jakieś, potrzeba roztargnienia budziła się w królowej, a raczej rozbudzały je jej towarzyszki... domagał się dwór...
Jednym z tych, co najusilniej nastawali na to, że młoda pani nie powinna była zamykać się jak w klasztorze i zamęczać tęsknicą, był Hincza z Rogowa.
Dopomagała mu bujna młodzież, tegoż co on usposobienia, Piotr Kurowski i Jaś Kraska, Jaszko z Koniecpola, dwóch Szczekocińskich i inni.
Sami oni z radą przyjść nie mogli, a do ochmistrza dworu, poważnego i surowego Nałęcza Malskiego przystąpić nie śmieli... musieli użyć pośrednictwa niewiast, które bliżej były królowej.
Hincza naprzód poszedł z użaleniem do Femki, o której wiedział, że samotność pani najprędzej weźmie do serca.
— Co naszej królowej potem — rzekł — że ona królową jest i na wysokim zamku siedzi. Losu jej prosta mieszczka nie pozazdrości. Całe lata sama jedna, jak w klasztorze, żeby choć pieśń lub gędźbę posłyszała... żeby gości przyjęła...
— Oj co prawda, to prawda! — potwierdziła Femka.
— Alboby to rady nie było, gdyby ona sama chciała? — rzekł Hincza.
— Jakaż rada?
— Niech przykaże, aby ochmistrz drzwi otworzył, gości prosił... muzyce grać kazał, a choćby królowej panny się z nami w pląsy puściły, przecieżby grzechu nie było.
Hincza i Wawrzyn Zaręba tak w uszy kładli Femce tę potrzebę rozweselenia królowej, iż stara piastunka coś jej o tem szepnąć musiała.
Lecz goręcej to wzięły niż Femka, dwie siostry Szczukowskie Kaśka i Elża, które królowej najbliżej były, służyły jej najlepiej, ale śmiertelnie się na zamku nudziły i nie tyle im szło o zabawę pani, co o własną. Pod pozorem nieszczęśliwej Sonki, wszyscy tu o siebie dbali, może z wyjątkiem jednego Hinczy, który do swojej pani przywiązany był wielce, a ludzie go ogadywali, że się w niej kochał i modlił do niej jak do cudownego obrazu.
Mogła królowa wiedzieć o tem, i okazywała Hinczy życzliwość, ale nigdy nie zapominała, że na głowie miała koronę, a na sumieniu przysięgę.
Nieraz przysłuchiwała się uśmiechając pogadankom wesołym komorników swych: Wawrzyna Zaręby, Kraski i Jana z Koniecpola... lecz wszyscy oni stać musieli zdaleka.
Czy namowy Femki, czy prośby Kaśki i Elży, czy własne znużenie i jakaś chwila zniecierpliwienia skłoniły królowę do tego, iż w zapusty sama będąc, ochmistrza dla dworu swojego o muzykę poprosiła.
Był to wielki na zamku wypadek, gdy pod niebytność Jagiełły, po raz pierwszy miały te puste komnaty ożywić się nieco i zabrzmieć pieśnią. Malski nie mógł się rozkazowi Sonki sprzeciwić, a nie widział też w tem nic złego, żeby się młodzież rozerwała i rozweseliła opuszczoną królowę... Radość wielka panowała między młodzieżą... Hincza, który tego był sprawcą, tryumfował, i niepotrzebnie się z tem chwalił.
Strasz, który miał na wszystko ucho, wiedział zaraz, że pląsy się gotowały i mięsopust wesoły. Nie było wątpliwości, że królowa i młodą Jadwigę, słomianą, szesnastoletnią wdowę po Brandenburczyku zaprosi na pokoje... Wzięto na naradę wcześnie co począć w takim razie, a królewna, zawsze na macochę zagniewana, szczególniej teraz zażalona, gdy jej syn tron odebrał... odezwała się, że chorą się uczyni, a na żadne tany i zabawy nie pójdzie.
Salce i pannom królewnej smutno z tem było, lecz namawiać nie śmiały.
Pomiędzy królową macochą, a Jadwigą, pojednanie i zbliżenie się stawało niepodobnem i coraz niemożliwszem. Odpychana zimnym wstrętem, Sonka musiała wyrzec się przyswojenia królewnej, która męczennicą być chciała i umyślnie się nią ukazywała przed ludźmi.
Gdy szła do kościoła, gdy ją wywożono na przejażdżkę w okolicę, umyślnie kładła najniepozorniejsze szaty, ubierać się nie chciała, okazywała twarz smutną. Zdawała się mówić tym co ją spotykali:
— Patrzajcie jak się to zemną obchodzi macocha...
Dwór jej w tem potakiwał i dopomagał, a Strasz po mieście roznosił wiadomości o okrucieństwie macochy, które litość wzbudzały... Mało wreszcie Sonka i jej przyboczna służba zwracała uwagi na to, bo poradzić nie było można, a wszelkie usiłowanie pojednania jeszcze niechęć wzmagało... W dziecku sierocie wyrobił się charakter zgryźliwy i w sobie zamknięty — królowa zbyt była dumną, aby czując się niewinną, upokarzać się chciała przed dziewczęciem.
Zapowiedziana zabawa, którą i młodzież i panny przyspieszyć się starały, przyszła do skutku.
Królowa wyszła smutna z początku, chcąc być tylko świadkiem, jak się jej dwór zabawia. Siedziała nie mając żadnego udziału w pląsach, i ledwie odpowiadała na zadawanie pytania. Ale ta atmosfera wesela, młodości i pieśni, odżywiła w niej dawną żywość, krew uderzyła do serca... Śmiały się jej wszystkie oczy i twarze... Dziewczęta przypadały całując po rękach i z poufałością spowiadając się ze swych figlów zalotnych...
Hincza prawie ciągle stał za krzesłem i rozpowiadał coś, coby do śmiechu pobudzić mogło; a odszedł on na chwilę, zastępowali go Jan z Koniecpola lub Wawrzyn Zaręba... Wszyscy oni swoją młodą królowę ubóstwiali i każdy był szczęśliwy, gdy słówko z ust jej mógł posłyszeć...
Jak się to stało, że pod koniec zabawy Hinczy królowa podała rękę i poszła z nim w pląs, śmiejąc się białemi ząbkami, sama ona może nie wiedziała. Krótko trwał ten tan i powróciła na swe krzesło zarumieniona, zasromana — jakby wielką popełniła zbrodnię...
Ośmieliło to dziewczęta i pląsy zawzięły się namiętne, tak, że im starsza pani Anna wdowa po marszałku Zbigniewie, swoją powagą koniec położyć musiała...
Był to pierwszy krok tylko, z którego Hincza i jego towarzysze korzystać umieli, aby wieczorne zabawy powtórzyły się wkrótce...
Starszą panią Annę przekupił słowy słodkiemi Jan Kraska, do którego słabość miała. Nazajutrz mówiono już na pewno, że królowa zwoła znów gości i muzykę za dni parę.
Chociaż Strasz i nikt z dworu królewnej Jadwigi nie był czasu zabawy w izbach królowej, chyba podedrzwiami tylko, nazajutrz opowiadał on dziwne rzeczy o tem, co się tam dziać miało. Ze zgrozą powtarzano, iż królowa z Hinczą poszła w pląsy i że wszystka młodzież tak sobie tam poufale poczynała, jakby łask Sonki i bezkarności najpewniejszą była.
Ziściło się co Hincza sobie obiecywał, a Kraska u starej pani wymodlił. Królowa nie opierała się temu, aby dwór znowu się zabawił i ją rozweselił.
Drugiego wieczora poszło wszystko gładziej i łatwiej, śmielsi byli chłopcy i dziewczęta, a i królowej nie wydawało się to dziwnem ani zdrożnem, że ze swoimi komornikami poufale rozmawiała i ci jej prawili słodycze...
Wśród tych pustych rozmów mogła na chwilę zapomnieć o tem, co jej groziło, co przecierpiała i jakie ją próby czekały jeszcze...
Hincza ile razy tylko mógł znajdował się za krzesłem swej pani, nie zważając na to, że go nią prześladowano i że dawał tem powód do nowych posądzeń.
Królowa widząc go na straży stojącego, odwróciła się pytając:
— A czemuż wy sobie nie dobierzecie pary? Dziewcząt siła przystojnych jest, i nie jednaby wam może była rada... No? przyznajcie mi się, któraż z nich wam najmilejsza? Kaśka i Elża obie hoże!
Hincza się skrzywił.
— Miłościwa pani — rzekł — może to być, że która z nich niczegoby się wydała, ale tam gdzie róża albo lilja kwitnie, trudno patrzeć na nogietki!
— Musieliście się od Niemców uczyć tak trefnej mowy — odparła królowa — ja jej nie rozumiem...
Hincza spostrzegłszy się, iż za śmiało wystąpił, oczy spuścił i krok się cofnął. Królowej się żal go zrobiło.
— Powiedzcież mi — odezwała się — do której się Jaszko z Koniecpola zaleca? bo widzę jakby nie wiedział którą wybierać i wszystkie z kolei bałamuci...
— Miłościwa pani — odparł chcąc sprawę swą naprawić Hincza — my tu wszyscy ile nas jest dla jednej tylko naszej królowej oczy mamy, a przy niej nam żadna niemiła...
Sonka potrząsnęła główką i pogroziła Hinczy, który chcąc w żart obrócić co powiedział, uśmiechnął się.
— Nie mam was za to czem nagrodzić — dodała po chwili królowa.
— A my też i niczego nie żądamy i nic się nie spodziewamy — dodał Hincza. — Ilu nas jest, choć życieśmy dać gotowi...
Królowa zamilkła, a po chwili rozkazująco odezwała się:
— Idż mi zaraz weź Helusię Kotkę do tańca, to ci się głowa zawrócona wyprostuje...
Hincza posłuszny od krzesła pobiegł, ale tuż miejsce jego zajął Jaszko z Koniecpola. Ten mówić nie śmiał, czekał na rozkazy. Królowa pożartowała z niego, że nie wie jaką ma wybierać, i radziła mu Elżę, on się od wszelkich wypierał.
Wieczór tak przeszedł cały, lecz Sonka już do tańca się nie dała wyciągnąć. Femka, która coś posłyszeć musiała, radziła jej być ostrożną.
— Złe języki jak żądła kolą — szepnęła jej z rana. — Dobrze się poweselić, ale strach, by potem nie płakać.
Przestroga ta nie uczyniła wrażenia ni skutku. Sonka czuła się w duszy niewinną, a trochę roztargnienia dni jej długie samotności skracało. Jagiełło rzadko siedział w Krakowie, królowę mało kto nawiedzał, mogłoż jej to być poczytanem za winę, że kazała czasem zaśpiewać, że komornikom pozwoliła się w swej przytomności zabawić z dziewczętami, a niekiedy i sama, zapominając trosk, uśmiechnęła? Weszło w zwyczaj wieczorami u Sonki zbierać się dworowi, do którego niekiedy i obcy się przyłączali.
Nie czyniono z tego tajemnicy.
Królewna Jadwiga ani razu nie dała się ściągnąć do macochy — chorą się opowiadała lub wprost odmawiała. Strasz tymczasem szpiegował, i spoufalenie się dworzan, których był wrogiem, wystawiał przed ludźmi ze zgrozą, jako występne jakieś zaloty.
Niewpuszczany na pokoje, Odrowąż miał zwyczaj w czasie tych wieczornych zabaw i śpiewów, podkradać się podedrzwi i chwytać co mu doszło do uszu, aby potem z tego tworzyć niegodziwe potwarze.
Dopatrzono tych podsłuchów, Kaśka i Elża Szczukowskie skradły się po cichu i złapały go na gorącym uczynku. Na ich okrzyk wypadł Hincza Jaszko z Koniecpola, dwóch Szczekocińskich i przytrzymanego Strasza nietylko obili, ale go ochmistrzowi Malskiemu zaskarżyli. Sprawa się z tego wywiązała przykra dla Strasza, który musiał w zamkowej kunie odsiedzieć karę.
Zwiększyło to jego złość i wyszedłszy z zamknięcia, za wstawieniem się królewnej, poprzysiągł głośno:
— Będą mnie oni znali, nie będę żyw jeśli nie posadzę ich wszystkich głębiej niż ja siedziałem i na dłużej. Pozna mnie i Rusinka, której stary mąż się naprzykrzył i młodych sobie szuka do zabawy.
Poszły więc zaraz donosy na Litwę do Witolda, ale przez drugich podawane nie obudziły wiary w wielkim księciu. Kazał się Straszowi stawić samemu z tem co przeciwko królowej miał.
Chwila była nadeszła, w której gniew na Sonkę wzrósł do najwyższego stopnia. Witold, nie mając potomstwa, pod którymkolwiek z książąt litewskich chciał po sobie zostawić Litwę, oderwaną od Polski. Tymczasem Jagielle rodzili się synowie, nowy potomek był spodziewany. Groziło to jego mającemu się stworzyć państwu litewsko-ruskiemu, że przejdzie na Jagiełłowych synów i pozostanie z Polską związanem.
Zgubić więc potrzeba było królowę, aby uratować przyszłą koronę litewską.
Sonka trwała w swym uporze, trzymała stronę Oleśnickiego. Witold pragnął się pomścić. Strasz w jego ręku miał być tej zemsty narzędziem.
Wahał się Odrowąż ze spełnieniem rozkazu Witolda, lecz w końcu posłusznym być musiał.
Znikł jednego dnia z Krakowa, nie opowiedziawszy się nikomu, oprócz Salki i królewnej.
Hincza i komornicy Sonki tryumfować poczęli, sądząc że się go wreszcie pozbyli i że ukarany sromotnie więcej już na dwór nie powróci.
Ale Strasz powlókł się na Litwę.
Tu czekać musiał powrotu Witolda z ruskiej wyprawy. Wielki książe przybył niemal zwycięzcą, rokując sobie przyszłe podboje...
Zaledwie chwilę wolną miał, po pierwszych naradach z Cebulką i Małdrzykiem, gdy Strasza kazał przywołać.
Rozwiązał mu usta książe, chcąc od niego całej prawdy.
Strasz zamiast niej, obmyślaną dobrze potwarz przynosił.
— Nie ma co taić — rzekł — srom i hańba, co się dzieje na krakowskim zamku. Po dniach całych i nocach, królowa wyprawia swawole z młodzieżą, dobierając sobie najurodziwszych. Wszyscy palcami wytykają jej kochanków... Hinczę z Rogowa, Wawrzyna Zarębę, Janka z Koniecpola, dwu Szczekocińskich...
Stara jej piastunka Femka i dwie Szczukowskie o wszystkim wiedzą i drzwi pilnują.
Nie ma dziwu, że choć król na łowach ciągle, a w domu gościem, dlatego kolebek u nas dosyć, a rychło znowu jedna będzie potrzebną.
Bystro spojrzał na mówiącego Witold, któremu twarz bladą oblała krew, bo i zazdrość gniew powiększała.
— Patrzaj co mówisz, abyś tego dowiódł — zawołał — niemałej to wagi rzecz... królowę obwinić... i srom rzucić na ród pański.
Strasz, jak był gwałtowny, widząc że już się cofać nie mógł, począł się w piersi bić i palce na palce zakładać, przysięgając, że mówił prawdę, że wszyscy wiedzieli o tem, że na ulicach Krakowa chłopięta małe ulubieńców królowej sobie śmiejąc się pokazywały.
Jął opisywać potem, jak to się poczęło coraz jawniejszem stawać, przez uzuchwalenie młodzieży, choć dawno wprzódy potajemnie się zaczęło, ale teraz — powiadał — nie lękano się już niczego. Król stary był ślepy, milczał, pozwalał się królowej prowadzić i czynił co chciała, zdzieciniawszy.
— Cóż na to duchowieństwo? — zapytał Witold.
— Duchownym panom umie się królowa ułożyć i okazać jak chce — mówił Strasz. — Do kościoła chodzi, klęczy i modli się, a swoje robi. Na dworze sobie podarkami i łaskami ludzi ujmuje, więc milczą. Boją się jej wszyscy, bo dosyć, by Jagielle szepnęła słowo, a człowiek zgubiony...
Począł potem Strasz fałszywie opowiadać, jak on sam cierpiał, katowany był niesprawiedliwie za to, że bronił nieszczęśliwej królewnej sieroty, która na zamku z głodu prawie marła, siedziała zamknięta i nigdy nawet królowa jej do siebie nie dopuszczała.
Umiał opowiadając Strasz nadać potwarzom swym takie prawdopodobieństwo, iż Witold, dogodnym mu powieściom uwierzył.
Postanowił uczynić krok stanowczy, położyć koniec panowaniu Sonki. Na to potrzeba było osobistego widzenia się z Jagiełłą, przy któremby królowa przytomną nie była.
Wahał się z wykonaniem zamysłu, coraz to badając Strasza, dopytując, wydobywając z niego nowe szczegóły. Strasz, który miał czas do namysłu i ułożył sobie zawczasu baśń całą, nie dał się pochwycić w niczem, i dostarczał coraz więcej jątrzników gniewowi Witoldowemu.
Dopiero gdy się badanie skończyło, a mściwy Odrowąż ochłonąwszy i rozsłuchawszy się na dworze Witolda, począł ważyć skutki swojego kroku, uląkł się sam następstw.
Poszedł więc do księcia zaklinając go i prosząc, aby mu tajemnicy dotrzymał i nie wydawał, gdyż wielu z tych których mianował, rodzin i powinowatych zemsty się obawiał...
Witold jako dumny a szlachetny pan, zmierzył go wzrokiem pogardliwym.
— Cóżeś myślał, że ja z tobą na spółkę ludzi oskarżać będę nie mianując zkąd to mam? Twoja rzecz była ważyć wprzód skutki nimeś mi przyniósł wieść, ja cię ani zakrywać, ani taić nie myślę. Owszem głośno pozwę cię na świadectwo.
Strasz struchlał. Nie wątpił on, że Witold zwycięży, iż królowa będzie zgubioną, że komornicy, których podał imiona może na gardle karani będą, ale zawsze pozostać mógł kto do pomszczenia ich. I on więc paść miał ofiarą?
Odprawiony niemal obelżywie, odszedł Strasz, innej nie otrzymawszy nagrody nad nadzieję zemsty...
Ogarnęła go trwoga. Na zamku spostrzegł, że na niego oko miano i nie wypuszczano go bez towarzysza, nawet na miasto...
Zwiększyło to obawę.
Dowiedział się potem, że Cebulkę książe z poufnem jakiemś poselstwem wysłał do Jagiełły... Im dłuższy czas upływał, tem strach wzrastał... Na samą myśl, że zmuszony być może w oczy obwinionym dowodzić, kto wie? pod przysięgą? spraw, które powymyślał, rozpacz go niemal ogarniała.
Nie było już innego ratunku nad ucieczkę, lecz pogoń mogła w niej pochwycić, próbował księcia prosić, aby do go Białaczowa odpuścił, ale Witold zostać mu kazał, zapowiadając, że z sobą do Horodła zabierze, gdzie się z królem Jagiełłą miał zjechać.
Wpadł Strasz w zwątpienie i niepewność wielką co miał czynić?
Jednego dnia rano Małdrzyk pisarz Witoldów, dał znać księciu, iż od wczora wieczora Strasza jakoś widać nigdzie nie było. Posłano szukać na miasto i tu się nie znalazł. Konia, na którym ze sługą przyjechał, także na stajni nie było, a sługa wprzódy jeszcze od pana zniknął.
Ucieczka ta dała do myślenia Witoldowi, ale kości były rzucone. Cebulka wyjechał zapraszać Jagiełłę na zjazd w Horodle nad Bugiem, cofać się już nie było można. Witold postanowił wedle zeznań Strasza, śmiało obwinić królowę. Wiedział dobrze o tem, że nawet anielską Jadwigę oczernioną Jagiełło podejrzywał, że i Anna musiała się oczyszczać z zarzutów wiarołomstwa, a Granowskę nie spotkało to tylko dla tego, że starą i zbrzydłą posądzić nie było podobna.
Młoda i piękna Sonka, on siedemdziesiątkilkoletni, trzeci potomek spodziewany, wieści rozpowszechnione o lekkomyślności królowej, nie starczyłoż to wszystko na obudzenie niewiary i gniewu Jagiełły??



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.