[365]MERKURYUSZ NOWY
Wygranéj Sobieskiego, podtenczas hetmana.
[367]
Rok pański siedmdziesiąty kończył się i wtóry, Po tysiącznym sześćsetnym, kiedy szaropióry
Zmordowany tak długim Merkuryusz biegiem, Trzecim stanie przede mną z Kamieńca noclegiem.
Słucham, co za awizy. Toż przestawszy dyszéć, Czoło przetrze spocone i z tém się da słyszéć:
„Kto pokój na pogańskiéj gruntuje przysiędze, Jakoby kotew wiązał u pajęczéj przędze:
Zrzucił Turczyn przymierze dla chłopskiéj siermięgi, Złamał pacta, pogwałcił chocimskie przysięgi;
W siły swoje, a w polskie dufając niezgody, Przysiodłał mostem Dniestru skalistego wody,
Wziął Kamieniec i wszytek kraj podolski żyzny, Wziął całą Ukrainę; a co sercu blizny
Niezgojone zadaje — niedobywszy broni, Powiem rzecz okrutniejszą: — haracz dają oni,
Oni, mówię, Polacy, co złotą swobodą Wszytkie świata narody dotąd w oczy bodą
Już krzyże wyrzuciwszy, w zbawienne świątnice Błędnego Mahometa wprowadził księżyce;
Już bierze w dziesięcinę chrześcijańskie dusze, Ach, kędyż staropolskie w szlachcie animusze!
Dopiéro widzisz smutne wolności frymarki, Im z wyższéj góry spadszy ciężéj strąci karki,
Gdy im ku większéj hańbie a swojéj pociesze Leda Żyd, leda Cygan, kijem grzbiety czesze!
Już się o Lwów potężnie kusi Kapłon basza, Kędy mężne Łąckiego serce Heliasza
Szczyptą ludzi zatrzyma i Turki i Ordy, Aż nieznośnym okapem stanęły akkordy.
Jest między filozofy niemała dysputa, Dlaczego się z natury lew boi koguta,
Kurczy ogon i skromnie zwinąwszy się leży,
[368]
Gdy ten wesoło pieje i grzebienie jeży.
Dziwniejsza to, i nie ma nic do przyrodzenia, Że Kapłon, co mu z młodu przyrznięto grzebienia,
Nie piejąc, gdacze tylko, ptak mały i krewki, Strwożył lwa ogromnego i pobrał mu lewki.
Ale niedługo, da Bóg, w swéj zostanie chlubie, Bo go orzeł pospołu z kurczęty oskubie:
Zwłaszcza gdy się w jesieni na gołębiu wprawi, Przysięgę, że na wiosnę kapłona zadawi!
Tylko go bardzo pilno trzeba chować zimie; Niech zna rękę, a co rzecz najpierwsza, nie drzémie.
Nie stój, Michale, nie stój! — Mars pole otworzeł, Długoż będzie skubł pierze pod Lublinem orzeł?
Pierwsze pole twéj sławy, puść oko po ścianach, Przejrzyj się w Bolesławach, Zygmuntach, Stefanach!
Jako pięknie koronie na królewskiéj głowie, Kiedy się przy niéj zbrojna prawica opowie.
Patrz w zwierciadła książęce, przodków swoich gniazda, Zkąd im wyżéj nad inne twoja weszła gwiazda,
Tym téż jaśniéj świecić ma nad obliczem ziemie, A choć tak jak Janusze, Dymitry, Jeremie,
Pojźrzy w drugą linią, gdzie złożone groty Wzbudzą cię do marsowéj, o królu, roboty!
Pamiątka niegdy Szarych dziś wszytkie purpury Zrównała, tak w osobie twéj poszła do góry!
Niech Turczyn nie urąga językiem zuchwałem, Wziął Stambuł — i Kamieniec weźmie pod Michałem!
Owszem niechaj mu się dziś jego wróżba szpoci, Co Paleologowi wziął, niech tobie wróci!
Przerwij wszytkie zabawy, wsiadaj na koń z tronu, Nie daj darmo próżnować tak pięknemu gronu
Krwie szlacheckiéj: — niech tryumf odniesiem u świata, Że nam nie żal, gdy królem mamy swego brata.
Niech nie urąga Węgrzyn, Francuzi i Szwedzi, Że tylko koła robim, gdy Piast w tronie siedzi.
Nie stój, dzielne rycerstwo, nie czas trybunału, Porzuć Lublin, a suń się do wojny zapału:
Złącz świętą animusze rozróżnione zgodą, Kiń koła, a chwalebnych przodków swoich modą,
W otwartém się z pogaństwem polu szykiem zetrzyj. Dla prywat kołodzieje. — Ten tego nie zwietrzy,
Zrobi-li, który daléj nie widzi od nosa, Z szyku koło, z bitwy — sąd i z Marsa — Minosa?
[369]
Nie stój i porzuć pióro, cny polny pisarzu, Bo nie w czarnym Czarneccy sławy kałamarzu
Szukali, lecz czerwoną krwią pogańskie grzbiety Farbując, wielkim wodzom w dziełach dali mety.
Próżno wzdychasz, hetmanie, z garścią twoich ludzi, Bo skoro cne rycerstwo zimny wiatr ostudzi:
Rozwiną się jako dym: dość, dość na tę forę, Że wywrócą lubelski kraj nogami wzgórę:
Broniewskiego przy głosie rozsiekają wolnym, Kilkaset ludzi w szturmie utracą stodolnym,
Zamruż oczy na żądła inwidyéj wściekłéj, Więcéjś winien ojczyźnie; oto znowu te kły,
Któremi krew dostojną brata twego toczył Pod Batowem, Nuradyn w polskiéj krwi omoczył:
Więc mu się uiść w słowie daném pod Podhajcy, Że nie odpaszesz broni, póki winowajcy
Nie zdejmiesz z bezecnego ścierwu jego karku, I przypłaci pogański pies z więźniów jarmarku!
Niechaj pyszny Carogród dowie się i z Krymem, Że to rodzic twój pisał pacta pod Chocimem!
Pokaż, wielki Sobieski, ottomańskiéj bramie, Że cię boli, gdy ojcu twemu wiarę łamie:
Zażywszy Amurata wielkiego modlitwy, Nim przyszedł z Władysławem pod Warną do bitwy;
Boże, który swe imię w każdéj kochasz wierze, I kto go niecnotliwie na świadectwo bierze,
Żeby zdradził człowieka ubezpieczonego, Aże do pokolenia karzesz dziesiątego;
Niechaj chociaż ztąd pozna dziś poganin gruby, Że trzeba trzymać Bogu obiecane śluby:
I dał dekret po tobie, gdy w takim odmęcie Utrapionéj korony, nie myśląc o wstręcie,
Wywarł do niéj jak głodne ogary do knieje Selim Gierej, han Ordy, pełen téj nadzieje,
Że najmniejszéj krwie swojéj nie straciwszy kropie, Z niezmiernym się obaczy plonem w Perekopie!
Aleć nią niemirowskie zafarbował brody, Gdzie hetman zagniewany dopadszy pogody,
W ciasnym kącie pogańskie osiodławszy tyły, Jako lew przemorzony, bił ze wszytkiéj siły,
Póki tylko był jaki nieprzyjaciół szczątek. Krzyczą ubogich więźniów, krzyczą niemowiątek
Miliony do Boga, żeby garść tak mała,
[370]
Niezliczonéj potędze pogańskiéj zdołała!
I zdarzył Bóg, że mając swego wodza w czele, Znieśli Ordę i plon odbili tak wiele:
Będzie świadkiem na wieki złamanego miru, Niemirów, póki stanie ludzi i papiéru.
Kąsajże teraz język psi, jaszczurczy płodzie, Podków zbierać niegodny za cnotą w zawodzie:
Coś wodza z wojskiem macał zazdrości wściekliną, Zarażonym ozorem, zasłoń ślepie śliną.
Lecz jeszcze wiktoryéj nie koniec szczęśliwéj, Usławszy niemirowskie gęstym trupem niwy,
Jako siewca uścieła sprawny zagon ziarnem, Dowie się wódz o drugim koszu pod Komarnem.
Więc krótkiemi żołnierzów posiliwszy słowy, Żeby z nieba zapłaty czekając gotowéj,
Nie szanując i zdrowia i zbieganych koni, Darli łyka, gdy się drą, poostrzywszy broni:
Tyle dusz chrześcijańskich jednym mając względem, Na pogaństwo zawziętym pośpieszy zapędem:
I trafi, kiedy z plonem wróciwszy od Biecza, Jak pod Bakczesarajem tak się ubezpiecza,
Wojska mając tureckie i w tyle i w przedzie; Toż im niespodziewaniéj hetman na nich wjedzie,
Tym więcéj doda strachu, gdy w rycerskiéj dłoni Zajuszona w tatarskiéj krwi szabla zadzwoni!
Lecą łby jak kapusta, szyje jako głąbie, Pole jako purpura; ten kole, ów rąbie.
W koszu łez i modlitew gorących tak wiele, Jako w żadnym na świecie nie było kościele:
Bo więźniów chrześcijańskich niezliczone gminy Proszą Boga o słodkie wolności nowiny.
Te skoro dojdą koła lubelskiego słuchy, Kędy się przeumiera wolność pod obuchy,
Kilka głów wichrowatych bez sądu, bez skargi, Wsi ludzi osądzonych prowadzi na targi;
Puka się zazdrość z jadu i na cnotę noże Ostrzy, żuje, wycieńcza, kiedy przéć nie może!
Już tam miał koniom wytchnąć i trud otrzéć z czoła Hetman z wojskiem; ale go nowa praca woła,
Nowe tryumfy serce bohaterskie kuszą, Gdy słyszy, że Nuradyn sułtan pod Kałuszą Randewu wszytkim swoim murzom znaczy z plony, Tam ich miejscem i wojskiem czeka opatrzony.
[371]
Nie sobieś, cny Sobieski, rodził się, nie sobie, Część ojczyzna, część bracia, część swą pan ma w tobie!
Odłóż wczas na czas inszy, zimna, deszcze, głody, Zwycięż źle zmarzłe Dniestru skalistego brody:
Idź na krew, krwie szlacheckiéj jedyny mścicielu, Cobyś mógł nad nie bracią, na nieprzyjacielu
Pokaż, bowiem niż Turczyn gorszy kto za oczy Szczypie, kąsa i jawnéj cnocie twéj uwłoczy!
Siedm dni całe o rzepie i o marchwi świeżéj, Ani się rozbierając siedm nocy z odzieży,
Szedł gdzie za bednarowskie zakradszy się lasy, Po przeszłym swe Nuradyn czambule miał wczasy!
Dniało, kiedy całą noc zwyciężywszy chodem, Zbierał wojsko tak długim znużone zawodem:
I stanąwszy nad głową już pełen nadzieje „Mamy — rzecze — o bracia, przy licu złodzieje,
„Patrzy Pan Bóg na serca i nasze fatygi, „Że bieżąc z wiatronogą wieścią na wyścigi,
„Doszliśmy nieprzyjaciół, których już raz trzeci „Odbiwszy tylo więźniów, tylo małych dzieci,
„Szabla nasza wojuje, więc wprzód kto ochoczy, „Niech się harcem pokaże i ku koszu skoczy“.
Rzekł hetman, a żołnierze, świętym piersi krzyżem Stwierdziwszy, wysuną się do nich krokiem chyżem:
Sam wódz schyliwszy znaku pod górą się tai, Aże z Ordą harcownik potrzebę zagai.
Bo tę małą garść naszych widząc, niemieszkanie Wysunie się z taboru i pod lasem stanie:
Jeśli się nasi zbliżą, chcą im dostać kroku; Jeśli nie, myślą tył wziąć okrążywszy z boku.
Ale skoro marszałek i hetman koronny Podniesie wzgórę orły i wszytek szyk konny
Rozwinie; zagrzmią kotły i trąby krzykliwe: Zaraz się poczną mieszać, poczną bojaźliwe
Tyły obracać, w które gdy się nasi wrzepią, Do końca ich szablami i strzelbą zaślepią:
„Toż odżaliwszy kosza, z żywotem do boru, Spadszy z koni, pokłuszą; ale ichże toru
Dzierżąc się idzie wojsko, kładąc stopy w stopy, W najcieśniejsze gęstwiny, w najgłębsze przekopy.
Lecz wpadła mysz do paści, wpadł do sieci zając: Albowiem czuły hetman wczas to przeczuwając,
Chłopstwa kilka tysięcy jeszcze przede wczorem
[372]
Wegnawszy, popasieczył przejścia całym borem.
I kiedy przed żołnierzem Tatarzyn umyka, Niedyskretnemu chłopstwu każdy wpadał w łyka.
Widziałbyś tam był rany więcéj, niż do śmierci Potrzeba, widziałbyś był porąbanych w ćwierci,
Ręce poobcinane, a potém za skórę Na plecach lub na piersiach powtykane wzgórę.
Trzy dni rzeź ona trwała, że nakoniec w ręce Żołnierskie iść woleli, niż w tak wielkiéj męce
Ginąć; już więcéj więźniów niż trupów na szlaku, Już ich nie ma kto troczyć, więc przyszło do braku:
A tu tysiąc czerwonych hetman rzuci z trzosem: „Kto mi da Nuradyna — wielkim rzekszy głosem —
„Dam i drugi, niechaj się napatrzy niecnota, „Że w oddaniu batowskiéj mam otwarte wrota:
„Mógłbym się bratniéj śmierci choć żadnym okupem „Nienadgrodzona, zemścić nad psim jego trupem;
„Mógłbym i nad więźniami rzeżąc jak barany „Wetować krwie szlacheckiéj nieoszacowanéj;
„Lecz wpiersiach nie tygrysie serce noszę, człecze; „Doczeka pieska gałąź, choć mu się odwlecze“,
Ale ten wlazszy w błoto gdzieś po same uszy, Przez cały tydzień ani drgnie, ani się ruszy:
W krótkim czasie do hana większéj godzien kaźnie, O jednych szarawarach z takiéj wyszedł łaźnie;
Która wieść po tureckich gdy obozach gruchnie, Że im tak rześko zajrzy Sobieski do kuchnie,
Acz nie zaraz uwierzy — ale z téj przegranéj Samemu cesarzowi zadrży pod kolany.
Trzydziestu sześciu murzów i sułtanów kilka (Nosi wilk, nosi, ale poniosą i wilka)
Dostało się więzieniu, coś prostego człeka, Chorągwi kilkadziesiąt, a z trupów pasieka:
Kosz zgoła nietykany naszych doszedł ręku, Gdzie matki przytroczone synowie do łęku,
Bracia siostry znalazszy, nie bez łez z stron obu Rozwięzują, jakoby witając się z grobu!
Krewni krewne poznają, ci ręce do góry, Ci dźwigają ramiona skrępowane sznury,
Wszytkim jakoby nowe zaświeciło słońce, Wszyscy krzyczą do Boga, żeby swe obrońce
Chciał posilać: a ciebie, pod którego sprawą Dostali się wolności, nieśmiertelną sławą,
[373]
Któréj tu wiek najdłuższy nigdy nie uszczerbi, Nie ujmie zazdrość ani twéj matki pasierbi,
Wielki obdarzył wodzu, i na którą żywém Robisz sercem, darował niebem nieskwapliwém!
Kędy chociaż już będziesz (bo nas śmierć niesyta Zbierze), nikt się dzieł twoich końca nie dopyta!
I król pan prawém okiem wejźrzawszy w twe czyny, Acz podczas tak szkaradéj w ojczyźnie ruiny,
Mała się zda pociecha w tak smętnéj żałobie, Będzie je chciał zawdzięczać, cny hetmanie, tobie!
Przerwałeś cug wiktoryéj poganom zuchwałym, Biwszy wojskiem zastępy niezliczone małym.
Bo ledwie trzy tysiące i nie wiem zpełna-li Żołnierzów, dla złych przepraw z tobą dojechali.
Pokazałeś, co mogą Polacy, gdy w zgodzie, A niech to wie poganin, że mędrszy po szkodzie,
W ostatku hojne niebo tu-ć będzie nagrodą, Do którego kiedyby mógł być przystęp wodą,
Łzy niewolników morzem, a modlitwy wiosły, Których-eś oswobodził, w niebo-by cię wzniosły!
Przebacz, wielmożny panie, że ktoś takim śmiałkiem Ważąc się grubym pędzlem i dowcipem miałkiem
Twoje rysować dzieła, które godne z onem Samego Apellesa wielkim Macedonem
Będą pewnie, którzy je na późne prawnuki Żywą farbą podadzą w nieśmiertelne druki!
A jeśli słaby papier na twych czynów wzory, Będą ci, co je werzną w miedzi i marmory:
Lecz w piersiach ludzkich ryta i marmor i miedzi, Cnota dopiéroż w niebie i ludzi przesiedzi.
Tym tonem ukwapliwy Merkuryusz prawi, Że go mało co w rytmie Talia poprawi;
I zaraz z Szczebrzeszyna porwawszy się lotem Ku Warszawie, gdzie, nie wiem, obróci się potem [1].
|