Metamorfozy (Kraszewski, 1874)/Część druga/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Metamorfozy
Podtytuł Obrazki
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt; Michał Glücksberg
Data wyd. 1874
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów; Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Apostrofy tej nikt nie słyszał, a raczej udano głuchych.
— Na kogoż kolej panowie, aby czasu nie tracić? — zapytał Longin zagadując już wódkę, której się powstydził — czy będziemy los ciągnęli, jak kiedyś, gdy jednemu z dziesięciu potrzeba było paść ofiarą Pietraszewskiego lub złośliwego Giedrojcia i winę przestępstwa wziąć na siebie?
— Dobra myśl, rzekł Albin wiążąc węzełek — Baltazar zostanie nakoniec jako moraliré de la fable, lub raczej Jordan, który dotąd się nie zjawił, my ciągnijmy... tylko uczciwie!
I podał im batystową chusteczkę, z której razem wysunęły się cztery końce... węzeł został w ręku Konrada.
Rozśmiał się nieco pomięszany.
— Wolałbym po wieczerzy przystąpić do rzeczy, rzekł zakłopotany jakoś, i widocznie nieprzygotowany do tak prędkiego wystąpienia.
— Dla czego?
— Bo to długie dzieje; a nie życzyłbym sobie przecinać ich na dwoje.
— Wieczerza poczeka, rzekł Cyryll.
— Za pozwoleniem, przerwał Albin, wieczerza czekać nie może, lub skompromitujecie i ją i mnie zarówno, pieczyste wyschnie, kasztany ostygną i stwardnieją, ananas... pączki... wszystko w niwecz pójść może... Nie! protestuję jak najmocniej... Czyż Konrad potrzebuje tak długiego czasu?
W tej chwili obżałowany ku któremu zwracały się oczy wszystkich, ukazał z za surduta rożek białego papieru zwiastujący rękopism.
— Jakto? tyś opisał żywot swój? prozą czy wierszem?
— Autobiografia! na wzór Dycalpa! zawołał Longin.
— Coś nakształt tego — odparł Konrad z cicha, z tą różnicą, że zamiast prostej a nudnej biografii przynoszę wam bajkę...
— A bajka wedle prawideł, przerwał Cyryll, nie może być długa.
— Bajka, bo to prozą, w rodzaju tych, które stare baby opowiadają dzieciom, o królewiczu... Wy sami sobie w niej mojej biografii ukrytej i sensu moralnego dójdziecie.
— Ale to dalipan ciekawe! zawołał Teofil, ktoby się był po Konradzie żyłki autorskiej spodziewał... Miał ten żyd słuszność co się obawiał, żeby kij nie wystrzelił do niego, nigdy przewidzieć nie można, co się trafić może...
— Co dziwnego, lat dwadzieścia do tego się gotował, dorzucił Longin.
— Tak jest moi panowie — począł Konrad — nie od lat dwudziestu, ale od trzech zacząłem sobie pisać powoli, i dziś staję w zupełnej gotowości przeczytania wam pierwszej elukubracji mojej... Jest to jedyne dzieło i wydać go się nie spodziewam, ale jeśli się znudzicie pocieszajcie się tem, że wyłącznie dla was pisane było.
— Aby się wykpić od spowiedzi!
— Choćby i tak.
— Nadtoś nas zaoskomił, rzekł Albin, a wiec poradziemy inaczej z wieczerzą... przez umiejętne w razie potrzeby fajerek użycie... a ty... czytaj!
— Naprzód tedy krótka przemowa! zawołał Konrad.
— Ach! i przemowa jest! niestety! zakrzyknął Longin, zatem epilog i dwadzieścia cztery rozdziały... zlituj się choć nad żołądkami i naśladuj pamiętniki Roztopczyna...
— Czytaj-że, nie strzelaj! przemowa tylko ustna i improwizowana, dodał autor, powoli dobywając rękopismu na welinie przepisanego starannie z kieszeni surduta... Ojcowską pieczą młodego autora widać było w sposobie obejścia z dziecięciem spowitem w glansowane papiery i powiązanem w różowe wstążeczki... Tytuł był kaligrafowany trzema atramentami... przedmowa, rzekł, tycze się wyrozumienia baśni...
— Mybyśmy ją może i bez tego wyrozumieć potrafili! szepnął Longin.
— Oto, siedząc na wsi i nie mając co robić...
— Wymówka stara jak świat i zużyta...
— Ale proszęż mi nie przerywać. Począłem zbierać podania i baśnie naszego ludu, z nich to a raczej na ich tle napisałem historją moją, w której słuchacz łaskawy znajdzie łatwo mutatis mutandis zastosowanie do pisarza. Chodzi mi o to żem się nieprzyzwoicie może nazwał królewiczem, ale w bajkach wszyscy bohaterowie są królewiczami...
— I to ci się należało... przerwał Longin...
— Lud na weselach pana młodego jeszcze dotąd tak nazywa, a małżeństwo ubiera w korony, bo młodość czyni nas więcej niż królewiczami może.
— A teraz poczynam moją historją.
— Której tytuł?

— Historja o królewiczu Rumiaku i siedmiu królewnach.[1]
OPUS TUMULTUARIUM.

— A toż co znaczy? zapytał Baltazar.
— U starożytników, przerwał Cyryll szybko, jakby z prawa do niego nota należała, oznacza to gmach wzniesiony z różnych szczątków starych, kolumn, marmurów, rzeźb, kamieni nagromadzonych z gruzów. Takie gmachy zaczęto wznosić w Rzymie po zniszczeniu go przez Barbarzyńców.
— Dosyć komentarza! ad rem! ad rem! bo nie zaczniemy nigdy, a co za tem idzie i wieczerzy nie dadzą, rzekł Baltazar.
— Jeszcze jest godło, dewiza czy epigraf — rzekł zaglądając Cyryll.
— Kawałek piosnki weneckiej:

La troppo cara imagine
Sempre che viva in mi
Non vedo altro che ti
Ti sola sento!





  1. Przypis własny Wikiźródeł Niniejszy ustęp został także wydany osobno, pod tytułem Historia o królewiczu Rumianku i siedmiu królewnach, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1974.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.